III III Krwawy początek
Dźwięk skórzanych sandałów obudził smacznie śpiącą Takhat. Otwierając oczy, rozejrzała się próbując poznać, gdzie się znajdowała. Wspomnienia z wczorajszej nocy powoli napływały do jej głowy, powodując wykwit rumieńców. Dopiero wtedy poczuła powiew wiatru wpadającego z balkonu do komnaty na swojej skórze. Wciąż leżała naga w łóżku księcia z tą różnicą, że przykryta jakimś materiałem w pasie.
- Noce są chłodne. Wczoraj wyglądałaś, jakby było ci zimno. - zaczął na powitanie Siptah, podchodząc spokojnym krokiem do łóżka.
Był już na nogach, ubrany i doprowadzony do ogólnego ładu. Gotowy do wyjścia.
- Nie chciałam, zaspać... - zawołała, siadając szybko. - Daj mi kilka minut, zaraz się ubiorę. - dodała.
- Leż, leż. - mężczyzna siadając przy na boku łóżka, czule pogłaskał ją po policzku. - Jesteś moją konkubiną, a ja pozwalam ci spędzić tutaj tyle czasu, ile będziesz chcieć. Możesz nawet przeleżeć cały dzień. Każe wtedy służącym przynieść ci tutaj posiłki. -
- Dziękuję Siptah, ale nie trzeba. Doceniam to, jednak pójdę zjeść coś z innymi kobietami. Nie chcę Ci zawracać głowy, kiedy jesteś zajęty. -
- Skarbie, nie zawracasz mi głowy. - mówiąc to, brat Faraona pocałował Takhat w czoło. - W takim razie, do zobaczenia wieczorem. Będę czekał tutaj na ciebie. -
- Dobrze. - przytaknęła i czując się nieco swobodniej podniosła się z łóżka, owijając się materiałem, którym była przykryta.
Siptah zrobił kilka kroków w stronę drzwi, lecz po chwili się zatrzymał.
- A zapomniałbym... - szepnął, skręcając głowę za siebie w kierunku swojej konkubiny. - Na stole leży twoja nowa sukienka. Taki prezent ode mnie. Myślę, że będzie Ci w niej do twarzy. -
Pozwalając mu dokończyć, dziewczyna zamrugała parokrotnie, zerkając na wskazany ubiór. Czując jak jej kąciki ust zaczynają podnosić się z radości, podbiegła do stolika, a widząc na niej materiał klasnęła dodatkowo jeszcze w dłonie.
- Jaka śliczna, dziękuję Ci! - zawołała za Księciem, który tylko uśmiechnął się, po czym zniknął za drzwiami.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Siptah swoje kroki skierował prosto do komnaty brata. O tej porze Merenptah był już na pewno na nogach. Ostatnio mimo ogólnego pokoju w kraju, obaj borykali się z dużym problemem, który spadł na ich głowy zaraz po odejściu z tego świata ich ojca.
- Zaspałeś. - skomentował Faraon, kiedy zobaczył swojego starszego brata przekraczającego cicho próg jego komnaty.
On jednak skwitował to jedynie delikatnym uśmiechem.
Merenptah stał za stołem, na którym leżało kilka papirusów, jakieś zaostrzone trzcinowe patyczki do pisania i inne pojemniki. Sam Faraon ubrał dziś swój ulubiony złoty Usech, ozdobiony licznymi kamieniami szlachetnymi. Oprócz niego jak to miał w zwyczaju, zrezygnował z górnej części tuniki, chodząc tylko w ozdobnej męskiej spódnicy, z której z przodu wisiał kolejny ozdobny amulet skarabeusza, pasujący kolorystycznie do Usech. Oprócz tego złota, dziś wyjątkowo ubrał tylko dwie bransoletki na lewą rękę. Ostatnim element stroju była błękitna korona Nemes [25], zwieńczona złotym wizerunkiem kobry, którą lubił ze względu nie tylko na ochronę przed słońcem, ale i również lekkości, w porównaniu do jego innych koron.
- Niech zgadnę, nie chciało ci się wstać z łóżka? - Merenptah ciągnął dalej swoją wypowiedź, nie spuszczając ciemnozielonych oczu z brata.
- Skoro sam wiesz, to po co się pytasz? - mruknął w odpowiedzi Siptah, podchodząc do biurka przy którym stał władca.
- Bo chcę to usłyszeć. Na własne uszy. Jak minęła ci noc? -
- Dobra, już dobra. - sapnął, ukazując rozbawione spojrzenie. - Dziewczyna ma cudowne ciało. Jest przepiękna. -
- Miałeś czas, aż tak dokładnie się przyjrzeć? Z każdej strony? - Merenptah podniósł brew ze zdziwienia.
- Tak. Zanim weszła do łóżka, nakazałem jej tańczyć nago. Dzięki temu mogłem dobrze ją ocenić. Pod każdym względem. -
- Więc? Nada się? - ściszając swój głos jeszcze bardziej, Faraon nachylił się nad uchem brata.
- Uważam, że tak. - odparł, równie cicho. - Nawet sobie nie możesz wyobrazić, jakie ma słodkie usta. Takhat będzie cudowną kobietą. Jest silna i zdrowa. - dodał głośniej.
- To dobrze. - zawołał młodszy syn poprzedniego władcy, uśmiechając się szeroko.
- A tobie? Wydajesz się dziwnie spięty. Neferthenut nie sprawiła ci przyjemności w nocy? - Siptah zmienił szybko temat.
- Co ci mam powiedzieć. Jest jak zawsze z tą różnicą, że była dziwnie rozkojarzona. Możliwe jednak, że coś niedługo zaiskrzy. Kobiety, tylko jedno im w głowie. - odpowiedział, wzruszając lekko ramionami.
Obaj wymienili swoje spojrzenia po czym Faraon spoważniał.
- Powoli sytuacja staje się nie do zniesienia. Doszły mnie słuchy, że znów się kontaktowali. Jak tak dalej pójdzie, nie tylko my będziemy zagrożeni, ale i wszyscy mieszkańcy pałacu. - zaczął, pukając palcem o kilka papirusów leżących na stole.
- Jeśli wykonamy teraz ruch, uciekną i nigdy ich nie złapiemy. Merenptah, musisz być cierpliwy. -
- Tss. - prychnął Faraon, poprawiając sobie Nemes. - Wiesz, że moja cierpliwość jest na wykończeniu. Nie jestem taki jak ty. -
- Dlatego zajmujemy się tym razem. -
- Siptah, boję się o Hekenuhedjet. Martwi mnie to, że może się jej coś stać. Nie mogę być przy niej cały czas, a straż tylko ją denerwuje. -
- Wiem, skarżyła mi się na nich. Słuchaj, dopóki nic nie wymyślimy, musimy... - zaczął Książę, lecz dźwięk otwierania drzwi przerwał im rozmowę.
Zaraz za drewnianymi skrzydłami, wyłoniła się drobna sylwetka głównej konkubiny. Kobieta łapiąc z Faraonem kontakt wzrokowy, posłała mu swój ciepły uśmiech
- Merenptah... O, Siptah, też tutaj jesteś? To dobrze. Chciałam z tobą też pogadać. - zawołała zamykając drzwi i podchodząc do braci.
- Coś się stało? - głos zabrał młodszy z barci, podchodząc do Hekenuhedjet.
- Tak. - odparła. - ... -
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Takhat zeszło dłużej niż myślała. Zanim wyszła gotowa z komnaty Księcia, minęło dobre kilkanaście minut. Swoje kroki skierowała prosto w stronę haremu.
- Siptah.... Książę jest naprawdę troskliwy. I jeszcze ta suknia. - szeptała, przyglądając się poruszającemu się przy każdym jej kroku materiałowi. - Może niepotrzebnie mam wątpliwości? Może naprawdę mu na mnie zależy? -
Idąc zamyślona, dziewczyna dotarła do wejścia. Kilka kroków przed łukiem usłyszała radosne głosy i parę pisków kobiet.
- A tam co się znowu dzieje? - pomyślała i uśmiechnięta od ucha do ucha, przekroczyła łuk wejściowy.
Przy krzesłach i poduszkach na których Takhat zawsze siedziała z innymi konkubinami był spory ruch. Próbując dostrzec cokolwiek, podeszła kilka kroków bliżej. Między kółeczkiem dziewczyn, stała Hekenuhedjet, która co chwilę była przytulana przez kogoś innego. Radosne i uśmiechnięte twarze otaczały ją dookoła. Ona sama natomiast śmiała się z każdą kobietą coś odpowiadając.
- Powinnaś pójść do niej. - zagadała Khenthap, kładąc rękę na ramieniu nowej konkubiny Księcia. - To jej wielki dzień. - dodała szczerząc się szeroko.
- Khenthap, a ty od rana nic oprócz piwa nie pijesz? - westchnęła brunetka, patrząc na trzymany przez nią kubek.
- Jak dają to trzeba pić hahah! - zaśmiała się, odchodząc w kierunku innego skupiska kobiet.
- Ty też się napij. - przed oczami Takhat pojawił się kolejny kubek oraz czyjaś dłoń.
- Benerib? - zawołała, biorąc go do ręki. - Co tu się w ogóle dzieje? - dodała, upijając łyka.
- Hekenuhedjet powiedziała, że spodziewa się dziecka. Zostanie matką. - zawołała wesoło jedna z nowych dziewczyn.
- Co?! - Takhat spojrzała wielkimi oczami na Benerib.
- Hej! Takhat! -
Kobieta słysząc swoje imię, obróciła głowę w kierunku idącej do niej głównej konkubiny Faraona.
- Hekenuhedjet. - przywitała się, uśmiechając szeroko.
- Widzę, że już się dowiedziałaś. Chcesz dotknąć mojego brzucha? - zapytała z iskierkami w oczach.
- Pewnie! Na pewno mogę? -
- Jasne, chodź! - Hekenuhedjet pociągła brunetkę na poduszki i tam siadając, podciągnęła swoją sukienkę, dając dostęp Takhat do lekko zaokrąglonego już brzuszka.
- Hihi, jest taki malutki. - pisnęła kobieta, ostrożnie dotykając napiętej skóry. - Kto by pomyślał, że niedługo będzie taki duży. - dodała.
- Szczęścia dla ciebie i Faraona! - zawołała kolejna dziewczyna, podchodząc i przytulając Hekenuhedjet.
- Dziękuję. - odparła.
Takhat zauważyła jednak pewien cień na jej twarzy. Jakby do końca nie ucieszyła się z życzeń. Sama cieszyła się z jej szczęścia, ale mimo to czuła dziwne ukłucie. Zazdrość? Nie, to nie to. Złość? Też nie to. Coś dziwnego...
- Hekenuhedjet, Hekenuhedjet! - Semat pojawiając się z boku, postawiła tacę z daktylami. - Zjedz coś, musisz być teraz silna i zdrowa. -
Takhat robiąc trochę miejsca, odsunęła się przy tym lekko w bok.
- A ja jej współczuję. - usłyszała, głos Neferthenut i wkrótce nieproszona młodsza siostra, przysiadła się obok brunetki.
- Co ty mówisz? - oburzyła się konkubina Księcia.
- Nie widzisz tego? Pewnie, że też widzisz. Jej mina. Faraon nie chce tego dziecka. Jest ewidentnie nie zadowolony. - mruknęła.
- Czy ty siebie słuchasz? Faraon nie chce własnego dziecka? Nie rozumiem cię. Aż tak jesteś zazdrosna? - prychnęła Takhat, odwracają się do Neferthenut plecami.
- To jak wyjaśnisz jej minę, kiedy usłyszała pozdrowienie dla Faraona? Czemu go tu nie ma? Czemu nie cieszy się z nią? Czemu nie ogłasza temu całemu kraju? To proste. On nie chce tego dziecka. -
- Ty się naprawdę nie słyszysz. - warknęła dziewczyna. - Idź sobie. Wariatka. - prychnęła i przysunęła się bliżej Hekenuhedjet.
Jednak słowa Neferthenut wywołały w niej dziwny niepokój. Czy to dlatego tak się czuje? Czy dlatego czuje to dziwne ukłucie? Nie przez Faraona, ale przez współczucie względem przyszłej matki jego dziecka?
- Takhat? Wszystko w porządku? Co znów chciała od ciebie Neferthenut? - zagadała Hekenuhedjet, trącając brunetkę w nogę i przesiadając się przy tym na swoje krzesło, gdzie miała głowę ponad innymi siedzącymi przy niej kobietami.
- Hmm? A jest zazdrosna i tyle. - wzruszyła ramionami, ale jej niepokój wciąż rósł. - Powiedz mi Hekenuhedjet, Faraon już wie? -
Kobieta zrobiła przez chwilę zdziwione oczy, potem na kilka sekund wkradł się w nich smutek, ale szybko został zastąpiony radością.
- Naturalnie. Powiedziałam mu niedawno. W sumie, Książę też się dowiedział. Teraz ty mi coś powiedz. - Hekenuhedjet uwiesiła się na ramieniu Takhat, wiercąc jej dziurę oczami w czole. - Jak tam noc? Upojne chwile? A może było ostro? Mów, jestem taka ciekawa! - zawołała.
- Właśnie Takhat, opowiadaj! Długo się kochaliście! - zawołała Meketaten, zawieszając się na drugim ramieniu brunetki.
- Popatrzcie tylko na nią. Buja w obłokach, na pewno ciągle wspomina swój pierwszy raz! - Semat również dołączyła do oblężenia konkubiny Księcia.
Pozostałe, dziewczyny czując okazję do nowych plotek, zasiadły dookoła. Jedynie Neferthenut, która nie wiedziała o co chodzi, przystanęła z boku nadstawiając ucha.
- O co ten raban? - mruknęła młodsza z sióstr, gdy dołączyła do niej starsza.
- A bo ja wiem. - wzruszyła ramionami.
Obie zaczęły nasłuchiwać, ale gdy doszło do nich, że wczoraj Takhat została mianowana na konkubinę Księcia i spędziła z nim noc, Neferthenut zacisnęła pięści, aż pobladły jej knykcie.
- Uspokój się. - mruknęła Gautseshen.
- Wiedziałam, że tak będzie. Ta suka rozkochała Księcia. Ledwo się tu pojawiła, a już zgarnia wszystko. - warknęła.
- Dlatego mówię ci, abyś się uspokoiła. Skoro jest konkubiną brata Faraona, to nie zaczynaj z nią teraz. -
- Poszczęściło jej się z tym skorpionem. Nie wiem kto go podłożył, ale na jego miejscu bym się wkurzyła. - szepnęła bardzo cicho Neferthenut.
- A to nie twoja sprawka? - starsza siostra zmarszczyła brwi.
- A skąd bym go wzięła? Kazałam służącej dolać jej do olejku trochę ziół, aby dostała wysypki, ale przez tego skorupiaka, nie wyjęła nawet tego. Zostały tam w łazience. Musiałam się jeszcze tego potem pozbyć. Nek [26], same problemy. - zaklęła Neferthenut, odwracając się na pięcie.
- Od początku ci mówiłam, że to głupi pomysł. A co jeśli pożyczyła by go komuś? - Gautseshen ruszyła za siostrą, susząc jej głowę.
Tymczasem Takhat skończyła opowiadać o drobnych pieszczotach z Siptahem. Większość kobiet zostawiła ją, idąc na swoje zajęcia. Liczyły na wspomnienia sexu a dostały dość nudne fakty. Jedynie Hekenuhedjet jedząc kolejne daktyle uważała, że to dopiero początek, więc nie ma co się spieszyć.
- Hekenuhedjet, jaka była reakcja Faraona? Ucieszył się? - podejmując kolejną próbę wiercenia tematu, aby upewnić się, że Neferthenut wygaduje tylko puste słowa, kobieta przysunęła się bliżej głównej konkubiny.
- Pewnie, że tak. Ma nadzieje, że ciąża przebiegnie bez problemów. Kazał, abym uważała na siebie. - odpowiedziała bez wahania. - Takhat coś nie tak? -
- Nie, wszystko w porządku. Naprawdę. - uśmiechnęła się najszczerzej jak potrafiła. - Po prostu Neferthenut wygaduje głupoty i tyle. - przyznała się.
- A co mówiła? - Hekenuhedjet zmarszczyła lekko czoło.
- Aaa, takie tam. Że Faraon nic nie wie, bo gdyby wiedział, to by tutaj siedział z tobą. -
- Faraon jest zajęty. Jest dużo spraw, które musi doglądać dlatego powiedział mi, że nie może siedzieć ze mną mimo, że bardzo by tego chciał. - wyznała biorąc do ręki kubek z wodą.
- Dlatego odparłam, że Neferthenut wygaduje głupoty. - Takhat nadęła policzki, zakładając nogę za nogę.
Dzień dopiero się zaczynał, a ona miała go już dość. Mimo zapewnień Hekenuhedjet, ta dziwna obawa i głupie słowa młodszej ze sióstr cały czas siedziały jej w głowie.
Brunetka wytrzymała tak do obiadu, podczas którego słysząc szepty innych kobiet, że dziwne jest to, że Faraon nie pokazał się ani razu zerknąć jak ma się Hekenuhedjet, ani nie ogłasza radosnej nowiny poza pałacem przelały czarę. Zaraz po skończonym posiłku, ruszyła prosto do komnaty Księcia. Jeśli nie on, to nikt inny jej nie odpowie. Hekenuhedjet albo mówi prawdę i to ona ma paranoje, albo coś faktycznie było na rzeczy.
- Siptah? - przekraczając próg komnaty, kobieta zawołała brata Faraona, lecz niestety nigdzie go nie było.
Nabierając powietrza w płuca, postanowiła zmienić swoje działania. Skoro nie było go u siebie to możliwe, że znów jest w ogrodzie. Koniecznie musiała wyjaśnić tę kwestię, więc nie czekając na nic ruszyła w stronę ogrodów Faraona. Gdyby nie to, że była konkubiną jego brata, nie mogłaby tam od tak wejść. Na szczęście otrzymała ten tytuł od Księcia, więc obyło się bez problemów.
- Jeśli będzie z Faraonem, to odpuszczę do wieczora, ale jeśli będzie sam to będę wiercić ten temat aż do skutku. - postanowiła sobie po drodze, twardo trzymając się tego, aby dowiedzieć się prawdy za wszelką cenę.
Przechodziła właśnie korytarzem na piętrze, gdy przy jednej ze ścian przy rozwidleniu zobaczyła leżącą kobietę.
- Hej! Wszystko w porządku? - zawołała, podbiegając do niej, ale gdy tylko zbliżyła się zamarła w bezruchu. Służąca którą znalazła, była martwa. Miała rozcięty brzuch na wysokości bioder. Biały materiał jej stroju, był przesiąknął świeżą krwią. Na ten widok Takhat zasłoniła usta ręką. - Pomocy... - wyszeptała cicho z początku. - Niech ktoś....! - już chciała krzyknąć, gdy zobaczyła za rozwidleniem kolejne dwa ciała.
Tym razem czerwona ciecz ubrudziła nie tylko podłogę. Jedna z martwych służących uciekając musiała dotknąć się ściany na której malował się ślad jej krwawej dłoni. Konkubina księcia odwróciła się aby pobiec po pomoc, ale krok dalej poczuła jakby uderzenie w potylicę.
- Przecież dalej są komnaty Faraona! - krzyknęła spanikowana. - A co jeśli on... - głos uwiązł jej w gardle.
Zmieniając ponownie kierunek swoich kroków, wbiegła w krwawy korytarz. Mijając trzy ciała służących przekroczyła łuk, który oddzielał korytarz od przedsionka właściwych komnat Faraona.
- O Ozyrysie, Panie Podziemnego życia... - wyszeptała, gdy ujrzała zalany szkarłatnym kolorem biały marmur na podłodze, wraz z kolejnymi śladami ludzkich rąk, odbitymi na ścianach.
Przy nich leżały kolejne pocięte dwa ciała, należące do prywatnych strażników Władcy Egiptu.
Na ich widok, dziewczyna poczuła jak zaczyna ją mdlić. Przykładając rękę do ust, ledwo stłumiła odruch wymiotny. Pomimo ogromnego strachu, nie wycofała się. Zamiast tego, omijając jak najbardziej martwych ludzi, stanęła przed dużymi drzwiami, otwierając je ostrożnie.
- Faraonie? - wyszeptała, zaglądając nieśmiało do środka, osobistej komnaty władcy.
Jednak na taki widok nie była gotowa. Jej płuca przestały nabierać powietrza, a skóra cała pobladła. Oczy szeroko otwarte uważnie przyglądały się prawdziwej scenerii mrożącej jej krew w żyłach. Strach całkowicie zdominował nad nią unieruchamiając nie tylko ciało, ale i głos.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
[25] Nemes – słowo pochodzenia greckiego, używane dla oznaczenia chusty wiązanej w charakterystyczny sposób przez starożytnych Egipcjan zapewne dla osłony przed słońcem, tak aby osłaniała ona czoło, barki i plecy. Chusta w złoto-błękitne pasy uważana była za jedną z koron królewskich.
[26] Nek - w starożytnym Egipcie oznaczało przekleństwo jak angielskie ,,fuck ''
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro