Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II III በ Żądza krwi

Pomimo nalegań żołnierzy, Merenptah uparł się jechać osobiście w kierunku brata. Nikogo to nie dziwiło, lecz w związku na jego stan zdrowia i o dziwo bardzo wyczerpane siły, zalecano aby poczekał w głównym obozie. On sam widząc dokąd sprawy zmierzają, musiał użyć słownego opieprzu, nie pozwalając sobie na stracenie autorytetu.

- Każdy kto spróbuje mnie zatrzymać, zostanie uznany za jednego z nich! - mówiąc to wskazał ręką na sztywne ciała Asyryjczyków. - A wtedy osobiście się z nim policzę! - syknął groźnie.

Wśród żołnierzy przeszedł pomruk strachu. Bez komentarza siedli na konie, posłusznie ruszając za Faraonem.

Merenptah pomimo tego, że czuł się jakby cały ten dystans przebiegł, a nie jechał konno olał to, wbijając sobie paznokcie w ręce. Czując jak uczucie bólu trochę go ocuciło, uderzył nogami w bok konia, puszczając się pędem w drogę. Podążanie do miejsca w którym bracia się rozdzielili i z niego wyruszanie śladem Księcia, było stratą czasu, dlatego Merenptah nakazał jechać na wskroś, aby zaoszczędzić drogi.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

- O Panie, Władco Podziemnego Świata, Ozyrysie! - szeptali żołnierze, oglądając pobojowisko malujące się przed nimi.

Merenptah zwalniając, zeskoczył z konia podchodząc bliżej. Zapomnijcie o masakrze w obozie Faraona. To co malowało się przed nimi było czystą rzezią. Ciała ścieliły się wszędzie. Ci którzy zostali zabici włóczniami, leżeli obok kawałków, które kiedyś nazywano ciałem. Przez prażące słońce, krew zdążyła zaschnąć tworząc skorupę pękającą pod nogami przybyłych. Syn Setiego II oddychał powoli, bez słowa oglądając otoczenie. Wśród ciał żołnierzy egipskich towarzyszących jego bratu, dostrzegł kilka zabitych koni i Asyryjczyków. Jednak jego ciała, ku ogromnej uldze nie znalazł.

- Faraonie. Ślady. - zwrócił się niepewnie żołnierz, wskazując na odciski stóp i kopyt koni.

Merenptah natychmiast ruszył we wskazanym kierunku. Tuż przed nim ukazała się otwarta przestrzeń obfitująca w skały, mniejsze lub większe.

- Na konie! Bez szarzy, powoli i spokojnie. - zawołał, wracając do swojego rumaka, wskakując na jego grzbiet.

Ruszając, wkroczył na skalisty teren, trzymając konie na tyle luźno, aby nie wydały żadnego rżenia. Przebyli tak kilkanaście minut, dochodząc do rozwidlenia terenu przy jednej ze skalistych ścian. Schodząc z konia, Faraon podszedł z częścią żołnierzy bliżej, chowając się za skałami.

- Obóz. - wskazał żołnierz, kucający przy plecach Merenptaha.

Mrużąc oczy zaczął badać obozowiska. Licząc kolejnych siedzących tam Asyryjczyków, dostrzegał skrępowanych żołnierzy egipskich oraz brata. Siptah związany osobno, w przeciwieństwie do innych trzymanych w cieniu skał, siedział przywiązany do wbitego w ziemi pala w pełnym słońcu. W zamian za linę przy szyi, łączącą ze sobą jeńców, był przywiązany nią do owego kija w taki sposób, aby nie mógł opuścić w dół głowy. Faraona na jego widok coś strzeliło. Pękła cienka granica litości. Dając znać ręką, powoli i ostrożnie podążył prosto do obozowiska. Docierając do pierwszego rozbitego namiotu, poprawił w ręce Khopesh i wyjmując do drugiej ręki drugi, począł nasłuchiwać.

- Tyle, że nic nam po nim. -

- Wciąż nic? -

- Pff... Miałem nadzieję, że gdy wrócą i by przypadkiem się im nie udało, to przynajmniej przekażemy dowódcy jakieś ciekawe wiadomości. -

- Tylko go nie zabij. Musi żyć. Na razie. -

- Wiesz jak mnie to kusi? -

- Wstrzymaj się. Słyszałem, że podobno Faraon bardzo kocha swojego brata. Trzeba to wykorzystać. Na pewno będzie chciał z nami negocjować, gdy dowie się o nim. -

- Hahaha, jasne. -

Słuchając rozmowy dwóch Asyryjczyków, Merenptah zacisnął palce na ostrzach, nie czekając aż dołączy do niego żołnierz z jego tarczą i bez ceregieli przeciął jednym ruchem materiał namiotu tworzący tylną ściankę. Nim obaj najeźdźcy zdążyli zareagować, leżeli martwi brudząc krwią wypływającą z ich rozciętych brzuchów piasek na podłożu.

- Mnie też kusi was zarżnąć. Aż się nie mogę powstrzymać! - warknął Faraon, spluwając na martwe ciała.

Cała ta akcja przeszła o dziwo bez większego zauważenia. Zamknięty z przodu namiot świetnie wszystko zasłonił, a błyskawiczna śmierć z jego ręki, nie wywołała ani jednego krzyku. Będąc wciąż brudnym we krwi z poprzedniej walki, Merenptah wyglądał jak demon z otchłani krainy zaświatów lub nawet sam Apophis. Jego widok budził grozę nawet wśród stojących za nim egipskich żołnierzy.

Bez jakichkolwiek emocji na twarzy i ze skapującą świeżą krwią z obu rąk, wyszedł wejściem namiotu, wprawiając w zupełne osłupienie będących w centrum obozu Asyryjczyków. Nim ich przerażenie i szok minął, Merenptah zdążył poderżnąć gardło czterem osobom stojącym jak słup soli.

Dopiero wtedy wojownicy łapiąc za broń, skoczyli na intruza lub jak co poniektórzy w ucieczkę krzycząc coś o wysłanniku śmierci. Podążający za Faraonem żołnierze, poczęli wybijać ich jak dzikie kaczki, jeden po drugim. Gdy uwolniono egipskich jeńców, siły zostały przeważone bezwzględnie na korzyść władcy Egiptu, który torując sobie trupami drogę do brata, w końcu dopadł do niego, pozostawiając dalszą walkę swoim oddziałom i wsparciu z Korpusu Amona.

- Siptah! Siptah! - mimo wołania, on nie odpowiadał. Merenptah zaczął szybko przecinać więzy oswobadzając go. Gdy dotknął przez przypadek jego skóry, poczuł jak bardzo była nagrzana. Cały był przegrzany od słońca, przez które też najprawdopodobniej zemdlał. - Dawać mi tutaj natychmiast konie! - wydarł się, widząc jak ostatni Asyryjczyk pada martwy.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Z panującej ciszy i mroku, wydobył się dźwięk kapiącej wody i czyjś przyciszony śmiech. Marszcząc brwi, Siptah poruszył obolałymi palcami u rąk. Kilka razy nabrał mocniej powietrza, a czując nagłe ukłucie w klatce, kaszlnął nieznacznie.

- Siptah? - słysząc swoje imię, uniósł powieki dostrzegając jedynie rozmazany kształt poruszający się w jego kierunku. Próbując złapać ostrość, położył rękę na skroniach masując je powoli. - Leż. Leż. Nie wstawaj. - usłyszał ponownie.

- Merenptah? - wyszeptał w końcu, poznając głos brata.

- Tak, to ja. Czekaj, przyniosę Ci coś do picia. Rany, ale masz chrypę. - mruknął Faraon, łapiąc za kubek.

Siptah nic sobie nie robiąc z jego prośby, podniósł się ostrożnie, siadając jak się okazało na prowizorycznym łóżku, a raczej skórach rozłożonych w namiocie na podłożu.

- Długo byłem nieprzytomny? - zapytał, zerkając w kierunku brata zajętego nalewaniem wody.

- Kilka godzin, ale spokojnie. Jesteśmy w głównym obozie Amona... - urwał, odwracając się do Księcia Egiptu przodem. - No przecież mówiłem, żebyś leżał! Czy możesz mnie słuchać?! - oburzył się, wskazując lewą ręką na skóry, na których siedział.

Do niego jednak nic nie docierało, patrząc szeroko otwartymi oczami na lewą rękę brata.

- Mere... - jęknął.

- No co? Siptah? Co jest? Źle się czujesz? - zaniepokojony jego reakcją, Faraon podszedł szybko kucając przy nim.

- Merenptah... - wyszeptał w końcu Siptah.

- Co? Co jest? -

- Twój nadgarstek. - wyjąkał, wskazując na odsłoniętą skórę, lewej dłoni.

- He? Aaa, to. Hehe... - zaśmiał się nerwowo. -

- Gdzie jest znamię Seta?! - krzyknął Siptah, ale przez suche gardło, rozkaszlał się tylko.

- Masz, napij się bo zaraz płuca wyplujesz. - odparł, podając bratu wodę.

Książe uparcie chciał coś jeszcze powiedzieć, zalać go pytaniami, ale nie mogąc powiedzieć słowa, złapał w końcu za kubek i zaczął szybko pić. Przyjemna mokra ciecz zalała jego spragnione gardło.

- Sam tego nie wiem. Nie pytaj. - mruknął Merenptah, siadając na skórach dzikich drapieżników, obok Siptaha.

- Jak to nie wiesz? - wydusił, kończąc pić. - To kiedy znamię znikło? -

- Po tym jak się rozdzieliliśmy, poczułem się słabo, jak przy ataku klątwy, więc zarządziłem postój. - zaczął Faraon, odbierając kubek od brata. - Chcesz jeszcze? - zapytał machając nim, na co dostał kiwnięcie głową.

- I? - popędził go najstarszy syn Setiego II. - Coś więcej? -

- Kiedy byłem w namiocie zauważyłem jak pojawiły mi się czarne żyły na twarzy, a chwilę potem zmieniły się na czerwone, aby następnie zniknąć, wraz z znamieniem Seta. Nie miałem zbytnio czasu na dowiedzenie się, co się stało, bo dosłownie w tym samym momencie, wpadłem w ich ręce. Asyryjczyków. - wydusił, nabierając wody.

- Słucham?! Zaatakowano was też! - zawołał Siptah. - Bogowie mieli cię chyba w opiece, że nie pozwolili im cię zabić! -

- Nie zabili mnie, bo mnie nie poznali przez to, że gdy dopadli do mnie, byłem bez Khepresh, a potem w chaosie próbując znaleźć mnie, oglądali niektórym nadgarstki. - mówiąc to Merenptah, przymknął oczy. - Chociaż, może mam małe przypuszczenia jak tak teraz myślę, czemu doszło do zniknięcie znamienia, ale wolałbym się mylić. -

- Jakie? - zapytał Książę, biorąc do ręki kubek od brata. - W ogóle co z klątwą? Co z jej atakiem? -

- A bo ja wiem... - zawołał siadając obok niego, by następnie rzucić się na plecy rozkładając bezradnie ręce. - Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że od tamtego osłabnięcia, nie czuję jej. -

Siptah wypijając drugi kubek z wodą, odstawił go na bok nachylając się nad leżącym na plecach Faraonem.

- Ale masz jakieś przypuszczenia. Jakie? - powtórzył, gdy Merenptah patrząc mu prosto w oczy, szukał jakby czegoś, co mogłoby obalić jego teorię. - Wydusisz to w końcu z siebie? - ponaglił, uśmiechając się lekko.

- Takhat. -

- Takhat? - powtórzył, Książę marszcząc brwi. - Coś ty jej kazał zrobić?! -

- Nic jej nie kazałem! - zawołał, nie dając dokończyć bratu. - Uparła się, że znajdzie sposób aby mi pomóc. Nie chciałem się zgodzić, ale widząc jej spojrzenie wiedziałem, że mnie i tak nie posłucha. Dlatego kazałem jej obiecać, żeby nie robiła nic głupiego. Ma przede wszystkim uważać na siebie. Jeśli byłoby coś co wymagałoby... wiesz o czym mówię, to ma na mnie poczekać. Zgodziła się. To nie tak, że jej nie ufam. Ja po prostu boję się, że wpadnie na jakieś niebezpieczny pomysł. Niepotrzebnie jej wspominałem o słowach Bastet. - Merenptah wyrzucił z siebie to wszystko jak katarynka.

- Chyba nie myślisz, że pójdzie dokładnie za słowami kociej Bogini i będzie chciała oddać swoją krew? - wyszeptał z trwogą.

- Właśnie się tego obawiam, ale coś... - robiąc przerwę, położył rękę na swoim sercu - ... coś tutaj mi mówi, żebym jej ufał. I ufam jej. Po prostu mój umysł... -

- Wiem o czym mówisz. Rany, teraz się cieszę, że zostawiłem z nią Samuta. - westchnął Siptah.

- Kogo? O czym ty mówisz? -

- Samut. Przydzieliłem jej osobistego strażnika, po tym jak ją zaatakowałeś. - Tyle, że idąc ostatnio do Świątyni Bastet, zostawiła go w pałacu. - dodał lekko zły.

- Czemu nic o tym nie wiem? - mruknął poirytowany Faraon, nie wiedzą o tym i wspomnieniami, które pragnął wymazać ze swojej głowy.

- Nie widziałem potrzeby, żeby zawracać ci tym głowę. - stwierdził Siptah, wzruszając ramionami. - Poza tym wiem, że czujesz coś do niej, ale Merenptah pamiętaj o tym, że Takhat jest moją konkubiną. Wiem, że możesz w każdej chwili to zmienić, ale chyba nie muszę Ci przypominać czemu tak jest? Nie możesz jej narażać. Wiem, że Twoja cierpliwość się do nich skończyła, ale jeśli złapiesz całą czwórkę teraz, kontakty się urwą. Możemy mieć przez to jeszcze większe kłopoty. -

- Wiem, wiem, wiem. - przedrzeźnił brata. - Ale wszystko zaczyna się komplikować i niedługo przestaniemy nad tym panować! Siptah... - Merenptah zwracając się do niego, ściszył głos. - Wiemy, że czyhają nie tylko na moją głowę, że to przez nich Hekenuhedjet poroniła. Znamy ich plan i cel. Oboje wiemy, że przez to, że nosi tytuł mojej konkubiny, stale czyha na nią niebezpieczeństwo. Dlatego zaraz po powrocie, zdejmuję ją z tego. Weź ją do siebie. Przecież właśnie teraz, kiedy spodziewa się waszego dziecka, powinniście spędzać jak najwięcej czasu razem. -

- Jej poronienie było moją winą. Powinienem dać jej większą opiekę i nie zostawiać samej. Poza tym, dowiedziałeś się o tym, że będą planować zabijać każde dziecko związane z tobą dopiero po tym. - zwrócił uwagę, podnosząc palec do góry.

- Gdybym tylko wcześniej zajął się tymi notatkami od naszego ojca, nie dawał bym jej tytułu  głównej konkubiny. - mruknął, chowając twarz w rękach.

- Merenptah, nie cofniesz już czasu. Nie mieliśmy innego wyboru. Hekenuhedjet musiała dostać ten tytuł, bo inaczej nie mogłaby być przy tobie cały czas, bez narażenia siebie na pomówienia. Poza tym jako konkubina ma zapewnioną osobistą straż i lepszą opiekę medyczną. -

- Wiem o tym. Jednak patrząc po tym co się stało w świątyni Bastet, to wszystko jest bez sensu. Dlatego musimy wyprostować to, że Ty jesteś ojcem dziecka i ogłosić ją oficjalnie jako twoją konkubinę. Będzie wam lżej i oni dadzą jej spokój. W końcu zależy im na tym, aby zabić każde dziecko które jest moje. -

- Co zamierzasz zrobić po tym? -

- Zaryzykuję i wezmę na miejsce Hekenuhedjet nową konkubinę. To ich zajmie na pewien czas. - mruknął Merenptah.

- Chyba nie zamierzasz wziąć Takhat?! - Siptah zerwał się na równe nogi.

- Nie. Do niej mam inne plany. - Faraon również wstał i stając na wprost brata, szepnął mu do ucha. - Wezmę kobietę, której ten tytuł jest na wyciągnięcie ręki. - biorąc większy oddech, władca wypowiedział w końcu imię. - Neferthenut. Od dawna powinna zostać moją konkubiną, więc gdy ją awansuję po powrocie, zrobi się zamieszanie. - dokończył, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Tylko przy tym całym zamieszaniu, nie zrób z nią dziecka, bo wtedy wpadniemy po uszy w kłopoty. Najpierw ustabilizuj sytuację. Potem planuj potomka. -

- Wiem. Postaram się, ale wiesz jaka ona jest. - dodał z grymasem. 

- Mi się ten pomysł nie podoba. Przemyśl to, proszę cię. - wyszeptał Siptah

- A mam inny wybór? Co, może mam zrobić z Takhat przynętę? No chyba coś Ci się pomyliło! - warknął Merenptah

- Trzymaj Takhat z daleka od takich chorych planów! - zawołał Książę, uderzając dłonią w swoje biodro.

- Mi też do końca nie podoba się pomysł z Neferthenut, ale dopóki niczego innego nie wymyślę, żeby zrobić zamieszanie, to wydaje mi się jedyną opcją. - westchnął Faraon, bawiąc się ręką w swoich włosach.

- Zmień te plany. Naprawdę. - szepnął Siptah. - A zmieniając temat, duże mamy straty? Dużo osób nie żyje? - dodał podchodząc do krzesła, utykając lekko na prawą nogę.

Jego młodszy brat od razu to zauważył i za zanim usiadł obok niego na drugim krześle, podszedł do niego.

- Co jest? - zapytał, wskazując na nogę.

- Trochę boli. Możliwe, że ją stłukłem. - westchnął, masując ją.

- Asyryjczycy ci to zrobili? - warknął Merenptah, zaciskając ręce.

Siptah rzucił ukradkiem na ręce brata i odparł.

- Częściowo. Kiedy jechaliśmy, kazałem zwolnić. Konie odczuwały powoli zmęczenie. Przejeżdżaliśmy koło skałek. Nie zauważyłem przykrytej pod piaskiem liny i gdy byliśmy blisko niej, Asyryjczycy naciągnęli ją. Mój koń i kolejne podcięły sobie kopyta, przewracając się. Poczułem jak leciałem z grzbietu, więc obróciłem się tak, żeby mnie zwierzę nie przygniotło. Wiesz, że nie mam tak szybkiej reakcji jak ty wariacie hehe, więc nie zdążyłem z tą nogą. Koń mi na nią upadł, przez co szybko mnie pojmali. -

- Zapomnij o negocjacjach. Wybije ich wszystkich. - warknął wściekły Merenptah, siadając na krześle i rozkładając na stole mapę.

- Nie wątpię. - zgodził się Siptah, pochylając się również nad papirusem.

- Dobra, kiedy byłeś nieprzytomny puściłem posłańców, aby sprowadzili tutaj część korpusu Amona po który pojechałeś. Są już na miejscu. Dodatkowo udało mi się sprowadzić rydwany z korpusu Ra. Oddziały które nam towarzyszyły są wyrżnięte w mocnym stopniu. U mnie ocalało około 60 żołnierzy, a od ciebie niecała 20-stka. Korpus Amona liczy 10 000 żołnierzy. Ściągnięte rydwany z Korpusu Ra są w liczbie tysiąca sztuk. Doliczając naszych żołnierzy, mamy do dyspozycji 11 080 wojowników. -

- Dobra, rozumiem. Masz pomysł jak atakować? -

- No. Ale wiesz jaki. - zaśmiał się Merenptah, szczerząc się cynicznie.

- Rzucisz wszystko na nich, stopniowo, falami zabijając każdego Asyryjczyka, a sam pojedziesz na czele i znów będziemy się ścigać, kto wyrżnie więcej i kto będzie mniej ubrudzony w ich krwi. - podsumował Siptah, uśmiechając się i przekręcając głowę w bok.

Faraon tylko zaśmiał się, w odpowiedzi bawiąc się swoją błękitną koroną.

- Wariat i szaleniec. - skomentował jego straszy brat. - Jednak w obecnej sytuacji, pasowałoby przywitać się z ich głównymi siłami, tak samo jak to oni nam zrobili. - dodał, śmiejąc się pod nosem.

- Więc? Wchodzisz w to? - zapytał Merenptah.

- Pewnie. - pokiwał głową, posyłając bratu szeroki uśmiech. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro