Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II III III በበ Ten, o białej biżuterii

- Więc sądzisz, że będziesz mieć dziewczynkę? - spytała Tsillah, siedząc na ziemi przy łóżku na którym siedziała Takhat.

- Tak wyszło. Powtórzyłam test dwa razy i za każdym razem, pierwsza kiełkowała pszenica. - uśmiechnęła się, upijając z glinianego kubka wodę z mieszanką ziół.

Herneith podała ją jej, aby uspokoiła się i swoje rozszalałe serce. Mimo iż zarzekała się, że wszystko jest w porządku, kapłanka po badaniu stwierdziła, że bije jej zdecydowanie zbyt nerwowo. Nie chcąc się z nią kłócić, Takhat wypiła bez słowa zioła, zajmując się rozmową z Tsillah, która odciągała jej uwagę, gdy Senebhenas owijała jej ramię bandażem. Jedno z przecięć było jednak głębokie i potrzebny był opatrunek.

- Wyobrażam sobie już, taką małą, słodką brunetką, biegającą po korytarzu. - westchnęła Tsillah, zatapiając się w marzeniach.

- Jeśli będzie dziewczynka, to nazwałabym ją Rekhetre [75]. - zaśmiała się główna konkubina Faraona.

- A jeśli byłby chłopczyk? - zapytała Senebhenas.

- Chłopczyk? Hmm... nie wiem. - stwierdziła - Auć. - syknęła chwilę potem.

- Przepraszam, ale muszę ci przemyć tę ranę olejkiem i nawilżyć maścią. - szepnęła Herneith, klęcząc z boku i cofając palce z nałożoną na nie maścią.

- Wiem, nie zwracaj uwagi... - mruknęła, przybliżając policzek do kapłanki.

- Wciąż mi się ręce trzęsą. - stwierdziła kobieta, wstając i prostując nogi. - Nigdy więcej nas tak nie strasz. Bogowie... - westchnęła, zamykając otwarte naczynie z maścią.

- Mówisz jakby to była wina Takhat. - mruknęła Senebhenas.

- Nie mówię, że to jest jej wina! Tylko martwię się. Porozmawiam dziś z Faraonem. Musicie się pogodzić. On musi dać ci ochronę. Nie możecie dłużej się kłócić. - podniosła głos Herneith.

Ukochana Merenptaha biła się z myślami. Powiedzieć, że się pogodziła z nim zeszłej nocy, czy nie. Czy może powinna poczekać z tym aż sam to ogłosi? Czy powinna chwalić się tym na prawo i lewo? Milczenie czasami może uratować życie. Gdyby nie to, że milczała w sprawie ciąży, Neferthenut mogłaby zabić jej dziecko. Gdyby tylko wiedziała...

- Takhat ... - głos zabrała Tsillah, kładąc rękę na kolanie dziewczyny.

Ta podniosła na ten gest oczy i widząc zdenerwowanie wszystkich uznała, że chociaż mruknie, że już gadają ze sobą.

- Herneith! - jednak męski krzyk, zagłuszył ją.

- Kogo tam znowu niesie?! - nie będąc dziś w humorze kapłanka, wypadła z pomieszczenia do głównego pokoju i tam skierowała się do wejścia. Sekundę później rozpoczęła się zażarta rozmowa i nerwowe kroki. Jedno zdanie szczególnie dotarło do uszu Takhat.

- Gdzie jest Mój Lotos?! -

Poznała ten głos. To był Merenptah. Nim zdążyła mrugnąć zasłona, która oddzielała pokoje gwałtownie się odsunęła. Senebhenas i Tsillah natychmiast odskoczyły w bok, gdy Faraon szybkim i zdenerwowanym krokiem wpadł do środka.

- Faraonie... - wyszeptała Takhat, zsuwając nogi z łóżka i chcąc wstać.

Młodszy syn Setiego II zatrzymał się trzy kroki od niej i omiatając ją całą wzrokiem, jej zaczerwienione ręce, twarz i jeszcze wczoraj, piękne naturalne włosy, z których niewiele zostało, zacisnął zęby tak mocno, aż poczuł w nich ból.

- Nie wstawaj! Siedź! - nakazał stanowczo i pochylając się nad nią, zamknął w czułym objęciu.

Za nic w świecie nie chciał jej puścić. Każdy jego napięty z przerażenia mięsień drżał. Mimo, że miał ją w objęciach i widział, że żyje, wciąż nie mógł opanować oddechu. Takhat czując jego gorący i szybki oddech na swojej szyi, ramionach i plecach, wyswobodziła jedną z rąk i położyła mu ją na jego karku.

- Przepraszam, że cię wystraszyliśmy... dziecku się nic nie stało... - szepnęła czule. Poczuła jak Merenptah przenosi ciężar swojego ciała i chwilę potem siada obok niej, w dalszym stopniu nie wypuszczając z objęć. Nagle coś zimnego przejechało po jej plecach. Po chwili następna kropla. - Cii... - mruknęła, gładząc ręką tył głowy Faraona.

Mimo ogromnych starań, nie mógł już dłużej wytrzymać i pomimo chęci, poleciały mu dwie łzy z oczu, prosto na gołe plecy jego ukochanej.

- Tak bardzo cię kocham. Nie mogę cię stracić. Nie mogę was stracić. - wyszeptał szybko i dyskretnie podrapał się palcem po powiekach.

- Przecież jestem tutaj, spójrz na mnie. Nic nam się poważnego nie stało. - powiedziała Takhat odrobinę głośniej niż wcześniej.

Merenptah wypuścił ją w końcu z uścisku, patrząc w oczy. Ręką powędrował na brzuch dziewczyny i tam zatrzymując się, zaczął coś szeptać. Gdy skończył, pochylił się i pocałował ją w malutki brzuszek.

- To łaskocze... - zaśmiała się, pod wpływem jego dotyku.

- Zabiję ją... - warknął nagle, prostując się. - Zarżnę Neferthenut, tak by jej błagalne krzyki było słychać nad całym morzem śródziemnym. - dodał trzaskając zębami.

- Merenptah... - Takhat czując nieprzyjemny dreszcz, przełknęła głośno ślinę.

- Wyrwę jej macicę, a jej głowę przyniosę ci jako trofeum... - dodał wstając i ruszając wściekły do wyjścia z pomieszczenia.

Brunetka zerkając na jego twarz, gdy podnosił się, dostrzegła spojrzenie, które było spragnione krwi. Spojrzenie które już znała. Oczy, które Merenptah miał, gdy klątwa go opętała. Przypominając sobie moment, kiedy skoczył wtedy na nią w komnacie, przez jej ciało przeszła prawdziwa fala lodowatych dreszczy. Doszła do siebie, gdy drzwi do głównego pomieszczenia medyczek, zamknęły się z trzaskiem i taką siłą, że stojące obok puste wazony, za trzęsły się, prawie przewracając.

- Merenptah! Poczekaj! - Takhat zerwała się na nogi, biegnąc za władcą.

- Takhat! Takhat zatrzymaj się! - Herneith wraz z Senebhenas próbowały złapać ją za rękę lecz, gdy tylko się do niej zbliżyły, ta obdarowała ich takim wzrokiem, że natychmiast cofnęły się w tył.

Wypadając na korytarz, zauważyła od razu plecy oddalającego się Faraona. Idąc pewnym krokiem, zwiększał z każdą sekundą odległość miedzy nimi. Kobieta podciągnęła sukienkę do góry i pobiegła w jego kierunku nawołując.

- Mere... Faraonie! Poczekaj! Faraonie! - wiedziała, że jeśli zejdzie tak wściekły do Neferthenut, ona tego nie przeżyje.

To nie tak, że będzie jej bronić. Ta suka mogła zabić ją i jej dziecko. Nie zamierzała stanąć w jej obronie nawet ma okruszek piasku, jednak tutaj chodziło też o Merenptaha. Nie chciała, aby zadręczał się później tym. W przypływie złości, przestanie myśleć i może zrobić rzeczy, których będzie potem żałować. Co jak co, wolała aby sprawa Neferthenut nie ciążyła więcej na nim. Miała tej kretynki dość. Chciała to zakończyć i nie wracać do niej.

- Takhat, wracaj do Herneith. Przyjdę tam po... - zawołał, zatrzymując się i odwracając gwałtownie do dziewczyny.

Na jego niespodziewaną reakcję, Takhat stanęła natychmiast w miejscu. Wtedy też dostrzegła za plecami obróconego do niej Faraona jakąś postać w kapturze.

- Merenptah, za tobą! - krzyknęła do niego po imieniu, gdy owa postać wyjęła spod nakrycia czarny jak noc Khopesh i zamachnęła się nad jego plecami.

Słysząc krzyk, zerknął za siebie, a widząc co się dzieje, natychmiast wyciągnął swój złoty Khopesh i dzięki błyskawicznej reakcji, zablokował wymierzony w niego miecz swoim. W tamtej sekundzie cieszył się, że wpadając do pałacu i pędząc do Takhat, nie zdjął broni, którą zawsze zabierał ze sobą wychodząc z pałacu. Dźwięk uderzenia obu ostrzy rozniósł się echem po korytarzu.

Niestety w pierwszym uderzeniu, przeciwnik miał przewagę nad nim. Korzystając z siły i pędu ostrza, udało mu się zepchnąć Faraona na ścianę. Uderzając z całym impetem plecami w nią, Merenptah syknął, lecz korzystając z podparcia pleców, odbił się od ściany wymierzając solidnego kopniaka, prosto w miednicę oponenta. Pod jego siłą, przeciwnik zgiął się pochylając głowę niebezpiecznie nisko. Ratując się, musiał odskoczyć od Faraona. Merenptah tylko na to czekał i idąc na całość, zamachnął się Khopeshem, przecinając płytko jego klatkę i brzuch. Syknięcie mężczyzny doszło do uszu Takhat, która od momentu rozpoczęcia walki, cofnęła się do tyłu. Jeszcze nie zgłupiała, żeby podchodzić teraz do nich.

- Coś ty za jeden?! - wydarł się młodszy syn Setiego II, przymierzając się do kolejnego ciosu.

Przeciwnik ledwo, ledwo odbił złoty Khopesh. Faraon był zbyt szybki, a ten płaszcz tylko mu utrudniał. Zgrzytając zębami, odskoczył w bok i nim Merenptah doskoczył do niego, zdarł z siebie ubranie. Korzystając z niego, rzucił materiałem w Faraona, który przez to cofnął się, lecz w moment, w którym płaszcz zasłonił mu widok, zadecydował na jego niekorzyść. Przeciwnik wykorzystując to, wyjął malutki sztylecik i rzucił nim w nic nie świadomego władcę. Ostrze wbiło się głęboko w ramię, powodując jego krótki krzyk.

- Merenptah! - pisnęła Takhat, zasłaniając sobie usta dłońmi.

- Idź stąd! Już! - krzyknął do niej, nie spuszczając wzroku z przeciwnika.

Takhat na jego władczy i ostry ton, oddaliła się jeszcze bardziej, jednak nie potrafiła odwrócić się od niego i zostawić go całkiem samego. Wiedziała, że nie byłaby w stanie pomóc mu, ani się bronić, gdyby tamten rzucił się na nią, jednak mimo to została.

Nie czekając aż, materiał opadnie całkowicie, napastnik rzucił się na swój cel. Faraon zaciskając mocniej dłoń na Khopesh i przygotowując się do odebrania ataku, poczuł przeszywający ból. Ignorując go, uderzył w atakujące go ostrze. Plan zakładał zatrzymanie go i błyskawiczne oddanie ataku jednak, kiedy obaj starli się z całą siłą, zadana wcześniej ranna z wbitym ostrzem sprawiła taki ból Faraonowi, przez który poluzował dłoń z mieczem. O mały włos przypłaciłby tym wytrąceniem go z ręki. Przechylając się niekontrolowanie do tyłu, wylądował na plecach na podłodze. Gorzej już być nie mogło. Leżąc na podłodze u stóp napastnika, wręcz prosił się o śmierć.

- Nie ruszaj się! - krzyknął, podbiegając od frontu do Faraona.

- I czego jeszcze! - warknął.

Nie mając innej możliwości ruchu, przeturlał się przez zdrowe ramię w bok, znów unikając Khopesha przeciwnika i gdy jego ostrze uderzyło w kamienną posadzkę, wymierzył mu solidny kopniak, podcinając nogi. Ledwo łapiąc równowagę, napastnik odskoczył w tył dając Merenptahowi czas na powstanie.

- Amunie... - wyszeptała Takhat, patrząc przerażonymi oczami na cieknącą strużkę krwi po ramieniu Faraona. - T...to... - dodała, gdy głos się jej urwał.

- Ty! - warknął za nią jej ukochany, patrząc równie zaskoczonymi oczami na przeciwnika.

Teraz, gdy odskoczyli od siebie i stanęli w miejscu, mógł w końcu mu się przyjrzeć. Mężczyzna zdawał się być w jego wieku lub odrobinę starszy. Miał dość jasną cerę i małe piwne oczy. Lecz największą jego uwagę, przykuły dwa kolczyki, z czego w jednym brakowało paru listków z białego złota. Na ich widok, coś zagotował się w Faraonie. Jakiś wulkan, którego od wybuchu dzieliły sekundy.

Takhat poczuła jak nogi uginają się pod nią. Chwiejąc się na nich, oparła się o ścianę. Ciary przeszły po jej zranionej skórze, a w głowie zaczęło coś szumieć. Odruchowo dotknęła się w kark, jakby próbowała uwolnić go od jego ręki.

- To ty próbujesz zabić moją główną konkubinę! - wydarł się Faraon i zaciskając dłoń na Khopeshu, ignorował przeszywający ból wraz z ciepłą strużką cieknącej mu już z palców krwi.

- Jej obecność rujnuje wszystko. Nie zasługuje żeby żyć. - wyszeptał przeciwnik z iście cynicznym uśmiechem zerkając, raz na młodszego syna Setiego II, a raz za jego plecy, na bladą ze strachu dziewczynę.

- Życie to zaraz Ty stracisz! Zdajesz sobie sprawę z konsekwencji podniesienia ręki na nią i Faraona?! Z objęć śmierci już Cię nawet sam Set nie uratuje! - zagroził, wymierzając bronią w zakrwawioną klatkę mężczyzny.

Mimo iż starał się przeciąć ją jak najgłębiej, to z doświadczenia zdawał sobie sprawę, że ostrze weszło mu zbyt płytko. Rana była za płytka, żeby zagrozić napastnikowi natychmiastowym zejściem. Co najwyżej paskudną blizną.

- Wiem. Ty i Set świetnie się razem dogadujecie. Nie wątpię w to. - zadrwił, wskazując swoją czarną bronią w ramię Merenptaha, na którym, na całej długości płynęła strużka krwi.

Na jego drwiny, brata Siptaha aż w środku zagotowało. Opuszczając wzrok w dół, przymknął powieki. Jego ręce bezwładnie opadły wzdłuż tułowia. Kilka sekund potem, jego ciało zadrżało od śmiechu. Najpierw klatka piersiowa, a potem nawet ramiona.

- Horusie... - pisnęła Takhat, czując jakby ktoś ją właśnie grzebał w lodowatym sarkofagu.

Widok jej gorącego Faraona w kilka chwil zmienił się. Teraz nawet ona poczuła strach. On był straszny. Śmiejąc się pod nosem jak jakiś upiór, wkrótce roześmiał się na całego.

- Naturalnie. Rozumiemy się z Setem bez słów. Jak dobrzy kumple! - jednak ostatnie słowo, wykrzyczał prosto w twarz przeciwnika.

Stojący przed nim mężczyzna patrzył na scenę przed sobą. Jego noga cofnęła się w tył, a cyniczny uśmiech zaczął znikać.

- Faraon Seta. Przeklęty Faraon. - zadrwił.

- Skoro już mnie znasz, to może wypadałoby się również przestawiać? - zawołał Merenptah, podnosząc swój wściekły do granic możliwości wzrok.

- Ahmose [76], więcej nie musisz wiedzieć. - przedstawiając się, wzruszył ramionami.

- Wystarczy, by przedstawić cię śmierci! - zawołał Faraon i zaskakując ponownie swoją szybkością, rzucił się na mężczyznę.

Ahmose musiał nieźle się namachać, żeby sparować wszystkie ciosy władcy Egiptu, który atakował z taką agresją i siła, że jeden błąd oznaczał natychmiastowe przypłacenie życia. Żarty, o ile można było o tym mówić przy pierwszym starciu znikły. Na ich miejsce pojawiła się walka o życie. Ahmose czując oddech śmierci na plecach, zmienił plany próbując już nie zranić Merenptaha, a zabić go.

Stojąc daleko z boku, Takhat nie mogła nadążyć za szalejącymi mężczyznami, którzy zdawali się oboje przyzwyczaić do tej szalonej prędkości i walczyć łeb w łeb. Jej strach o ukochanego sięgnął zenitu. Słyszała od Hekenuhedjet i Siptaha, że gdy Faraon wpadnie w rytm, nikt mu nie dorównuje. Wiedziała, że kiedyś trafi jednak kosa na kamień, ale czemu akurat teraz to się musiało stać?! On nie może przegrać! Ahmose nie może go zabić, na jej oczach!

- Tam są! Faraon! - krzyki biegnącej straży pałacowej dobiegły do niej i walczących mężczyzn.

Widząc biegnącą pomoc za plecami Ahmose, dziewczyna wypuściła powietrze. Teraz mieli przewagę! Faraon miał przewagę. Wraz ze strażą zaraz go pojmą.

Merenptah zderzając się Khopeshem z przeciwnikiem, zerknął na biegnącą straż uzbrojoną w włócznie oraz miecze, uśmiechając się zadziornie na ich widok. Podnosząc nogę do przodu, trafił swoim kolanem Ahmose w udo i zepchnął go w stronę nadbiegającej straży.

- Pojmać i nie zabija.... - zawołał, oddalając się pod wpływem kopniaka od napastnika o trzy kroki.

Jednak stało się coś zupełnie niespodziewanego. Biegnący strażnicy minęli bez słowa Ahmose i rzucili się na zaskoczonego Faraona. Młodszy syn Setiego II nie miał czasu na myślenie co się właśnie tutaj odpierdala. Ratując swoje życie i będąc na skraju wyczerpania, bronił się łamiąc włócznie i tnąc bez litości każdego, który się do niego zbliżył.

Gdy zabrał od jednego z trupów drugi Khopesh, po kilku chwilach walki z dwoma mieczami w obu rękach, korytarz zaścieliło 16 trupów, upadając tuż przed całym już ubrudzonym w ich krwi władcy Egiptu. Pomimo, że zabijał swoją własną staż, nie miał wyrzutów sumienia. Zdradzili! Akurat teraz! Nie będzie ratunku ani miłosierdzia. Rozglądając się za Ahmose, zobaczył, że nigdzie go nie było. Skurwysyn zwiał!

Takhat przyglądając się rzezi przed jej oczami, cofnęła się w tył, a w momencie w którym, jej ukochany zabijał kolejnego zdrajcę, czyjeś ręce złapały ją od tyłu i nim zdążyła wystraszona pisnąć, obok niej wyrósł Samut z ogromnym toporem, strażnik z łukiem oraz kilku innych żołnierzy. Łucznik zasłaniając ją własnym ciałem, jako jedyny został przy niej, podczas gdy pozostała reszta przybyłych mężczyzn, rzuciła się na pomoc Faraonowi, który ledwo trzymał się na nogach walcząc z pozostałą piątką zdrajców.

Wyczerpany po zeszło nocnym ataku klątwy, pędzie do pałacu, wyrównaną walką z Ahmose i teraz walką ze strażnikami, którzy wciąż pojawiali się w miejsce zabitych kompanów, dało mu się we znaki. Każdy ma jakieś limity, a jego właśnie nadszedł. Cięcia, które jeszcze kilka minut temu kładły na raz człowieka, teraz jedynie raniły, nie będąc zupełnie śmiertelnymi. Walcząc z kilkoma osobami na raz, Merenptah nawet nie mógł spokojnie nabrać powietrza, próbując utrzymać szalone tempo, które jako jedyne trzymało go przy życiu przeciw takiej przewadze atakujących go osób.

- Zabić ich, natychmiast! - wydarł się Samut, przepoławiając głowę zdrajcy atakującego po plecach Faraona.

Przybyła odsiecz w kilka sekund zabiła pozostałą piątkę. Gdy ciało ostatniego zdrajcy upadło na kamienną podłogę, Merenptah nabierając powietrza, zachwiał się na nogach, lecąc w dół, na plecy.

- Faraonie! Horusie! - strażnicy podbiegli do leżącego i próbującego złapać oddech władcy, lecz nim odpowiedział im, pasma brązowych, pociętych włosów przeleciały pomiędzy nimi i rozłożyły się nad młodszym z braci.

- Merenptah! Mój Amunie! Merenptah! - wołała Takhat, obejmując go za głowę i zaciskając zęby, aby tylko nie wybuchnąć płaczem.

- Nic... nic... nic ci się nie stało? - wydyszał, dotykając dwoma palcami różowego policzka dziewczyny i zostawiając tam krwisty ślad.

- Ty się jeszcze o mnie pytasz!? Idioto! - krzyknęła, będąc u progu łez. - Przecież to ty tutaj oberwałeś! -

- Spokojnie, bywało gorzej... - wysapał, próbując się podnieść, całkowicie olewając to jak jego konkubina nazwała go przy strażnikach.

Gdyby nie jej ręką, którą podtrzymała jego plecy, nie usiedziałby sam. Był wykończony, że ledwo łapał oddech, serce waliło mu jak oszalałe, a ręce drżały niemiłosiernie. Jednak wiedział, że nie może sobie pozwolić na takie bezczynne siedzenie. Zadzierając głowę w górę, napotkał wzrok straży.

- Już puściliśmy za resztą zdrajców pogoń. - wyszeptał jeden z nich, z krótkimi ciemnymi włosami, skłaniając głowę.

Merenptah pokiwał głową, patrząc mu w oczy. Dobrze zrobili, jednak i tak miał dziwne przeczucie, że osoba walcząca z nim na równi, nie będzie miała żadnych problemów, aby uciec wysłanej po niego straży. Ciężko było mu to przyznać, ale umiejętności tego Ahmose, były na wysokim poziomie.

- Już, w porządku. - szepnął do Takhat, wstając na nogi, na co kobieta posłała mu pełne zmartwienia spojrzenie.

Na nic się zdał jego delikatny uśmiech, i zapewnienie kiwnięciem głowy, że wszystko jest w porządku z nim. Patrząc jednak na jej pocięte włosy, przez jego głowę przeszedł pewien impuls.

- Nek!! - zaklął siarczyście, przez co jego główna konkubina, aż podskoczyła w miejscu. - Samut, odprowadź Takhat do mojej komnaty i zostań z nią w środku! Przekaż straży pod moimi drzwiami, aby nie wpuszczali nikogo oprócz mnie lub Siptaha! Żadnych posłańców od nas ma nie wpuszczać! - wydarł się do stojącego obok strażnika kobiety.

- Co się dzieje? - zawołała, czując rosnącą panikę.

- Idź z nim. Zapewni Ci bezpieczeństwo. Mam złe przeczucie, które muszę sprawdzić. To jest zbyt niebezpieczne dla was. -

- Ale... -

- Nie ma żadnego ale! Takhat, nie zapominaj, że nosisz dziecko pod sercem! - szepnął do jej ucha, aby tylko ona mogła go usłyszeć.

Brunetka zacisnęła ręce i usta. Nienawidziła, gdy ktoś jej rozkazywał wbrew jej chęci i miał na dodatek rację. Swój wzrok z ciemnozielonych oczu Faraona przeniosła w bok, uciekając od niego. Merenptah w tym czasie obrócił się, przekazując dalsze rozkazy straży, których Takhat już nie słuchała. Mówiąc zdenerwowanym głosem, chwycił za drobny sztylet tkwiący w jego ramieniu i przeklinając po raz kolejny, wyciągnął go na raz, rzucając w leżącego obok trupa, prosto pomiędzy jego oczy. Gdy oczy dziewczyny zatrzymały się jednak na końcówkach jego palców, zobaczyła nowe krople krwi na nich.

- Reszta straży za mną! Każdy kto będzie się podejrzanie zachowywał, natychmiast obezwładnić! Atakujące osoby zabić! Cholera by to wzięła, ile ich jest w pałacu...- darł się wściekły Merenptah, odwracając się tyłem do swojej głównej konkubiny i odchodząc parę kroków.

Jednak po chwili usłyszał syknięcie i odgłos rozdzierania materiału. Instynktownie obrócił głowę, kiedy dziewczyna o bursztynowych oczach dopadła do jego ręki i zaczęła okręcać zranione miejsce po sztylecie kawałkiem materiału.

- Chociaż daj mi zatamować to krwawienie. Wiem, że mało leci, wiem, że nie chcesz teraz pokazywać jak cię to boli, ale daj mi szansę, aby ci trochę pomóc. - wyrzucając z siebie potok słów, okręciła materiał po raz drugi.

Merenptah zerknął na nią, na materiał a poznając tkaninę, swój wzrok zawiesił na dole jej sukienki, gdzie wisiały strzępy rozerwanej tkaniny. Na ten widok wypuścił mocniej powietrze nosem, przymykając na chwilę oczy.

- Dzięki. - szepnął ledwo słyszalnym głosem. - Kochanie. - dodał jeszcze ciszej.

Ona słysząc podziękowanie, uśmiechnęła się, lecz kiedy Merenptah nazwał ją ,,kochanie'', coś w niej pękło, wypełniając dziką radością. Zastygając w bezruchu, podniosła oczy w górę spotykając tam jego czuły wzrok i delikatny uśmiech.

- Uważaj na siebie, proszę cię. - pisnęła. - Niech Horus i Amon czuwają nad tobą. -

Faraon pokiwał głową i pochylając się, pocałował na szybko swój Lotos w czoło. Potem jednak odwrócił wzrok, zerkając co robią czekający na niego strażnicy. Ci udając, że nic nie widzą, odchrząknęli, drapali się w głowę lub poprawiali broń w rękach. Takhat kończąc obwiązywać ranę, zawiązała mały supełek na końcu i uważając, żeby nie urazić ukochanego, zacisnęła lekko.

- Masz przyjść potem do mnie, tutaj trzeba opatrunku, a nie takiej prostej tkaniny. - szepnęła, łapiąc mężczyznę rękami w pasie i obejmując. Nim jednak on zareagował, puściła go i ruszyła do czekającego na nią Samuta. - To ja już pójdę. - dodała, niewinnie ruszając do komnaty Faraona gdzie kazał jej iść.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

[75] Rekhetre- imię oznaczające prawdopodobnie ,,mądra kobieta Ra''. Według historycznych zapisków, Rekhetre była królową z IV dynastii, która nosiła tytuły: ,,Ta, która widzi Horusa i Seta'', ,,Wielka berłem hetes'', ,,żona króla'', ,,Krwawa Córka Króla'', ,,Wielka Łaska''.

[76] Ahmose - imię oznaczające dosłownie ,,urodzić się (be born)''

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro