I III በ Zasadzka
Od wyjazdu Faraona minęło kilka dni. Oddziały, które prowadził wraz z bratem niedługo miały przybyć do celu, półwyspu Synaj. Do dotarcia do stacjonującego tam Korpusu Amona zostało niecałe pół dnia.
Dojeżdżając do umówionego wcześniej miejsca rozjazdu, Siptah odłączył się wraz z 3 oddziałami żegnając się z bratem. Korpus Amona mimo obecności na miejscu (przy półwyspie Synaj) podzielił się na pół. Część z nich obozowała bardziej na północ, a druga bardziej na południe. Była to taktyczna zagrywka, aby uderzyć nękających tam lud Egipski Asyryjczyków z dwóch stron. Merenptah poprowadzi od północy połowę Korpusu Amona, a Siptah od południa drugą połowę. Cały Korpus miał się spotkać ze sobą idealnie w miejscu obozowania Asyryjczyków.
Bracia mimo innej pozycji (Faraon i Książę) od początku uczestniczenia w jakichkolwiek bitwach, zawsze trzymali się razem. Nie było więc niczym dziwnym, że Siptah jako brat Faraona prowadził połowę armii do ataku. Zgodnie z tradycją, cała chwała za zwycięstwo przypadała tylko Merenptahowi, lecz bracia machali na to ręką, nie kłócąc się o to. Oboje wiedzieli, że każde z nich przyczyniło się do zwycięstwa. Tradycja ta była dość męcząca. Zdarzało się, że wojska Faraona przegrywały dane starcie, lecz mimo to skrybowie, czy kapłani ogłaszali to jako zwycięstwo lub częściej przemilczając temat. Przecież to było niemożliwe, aby Faraon, pośrednik Bogów mógł przegrać. Merenptah i Siptah zawsze mieli o tym inne zdanie.
,,Faraon to pośrednik Bogów, ale dalej człowiek. A każdemu człowiekowi zdarza się przegrać.''
Merenptah doskonale pamiętał, jak po jednej przegranej bitwie na początku jego rządów, Siptah pocieszał go właśnie tymi słowami, które zostały na zawsze w tajemnicy między nimi.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Podążając konno przez pustynię, Merenptah przetarł ręką zmęczone oczy. Od rozdzielenia z bratem minęły niecałe 2,5 godziny, a od godziny zaczął czuć się źle. Z każdym przejechanym metrem, odczuwał upadek sił. Parę razy pojawiały mu się mroczki przed oczami, przez które ledwo mógł usiedzieć prosto na koniu. Z niepokojem zerkał na ręce i nogi, szukając oznak klątwy. Gdy ostatni raz czuł się tak słabo, klątwa przejęła go przez co uśmiercił kilka osób. Zabiłby pewnie więcej, gdyby nie reakcja Księcia, przez którą obrywając w głowę kijem do ćwiczeń, stracił przytomność wybijając się z klątwy.
Teraz jednak Siptaha nie było w pobliżu. Starając się uspokoić, zaczął nucić znaną sobie ulubioną melodię, która zawsze go uspokajała. Minuty dłużyły się w nieskończoność. Gdy kolejna fala osłabienia dotknęła go, zachwiał się na koniu tak mocno, że gdyby nie reakcja jednego z zaufanych żołnierzy (któremu Siptah wyjaśnił stan Faraona, aby w razie napadu klątwy kazał innym odsunąć się), który widząc niepewną jazdę władcy podjechał bliżej dopytać czy coś się dzieje, Merenptah najprawdopodobniej spadłby z konia.
- Dzięki. - wyszeptał, odpychając się od żołnierza, by zachować pion.
- Może zróbmy postój Faraonie? Książę kazał ci się oszczędzać. - zaproponował mężczyzna, tak bardzo cicho, że inni tego nie słyszeli.
Słysząc sugestię, młodszy syn Setiego II zerknął delikatnie za siebie. Tak jak sądził, całe wojsko, które jechało za nim ze skupieniem obserwowała co się z nim działo. Baa, to było pewne. Który żołnierz nie zwróciłby uwagi, widząc osłabionego dowódcę? Aby uniknąć pytań i tłumaczenia się, że ,,wszystko w porządku'' Merenptah zatrzymując konia bokiem do kierunku marszu, zawołał
- Konie przejechały już długą drogę. Należy im się odpoczynek. Przed nami jeszcze parę godzin jazdy, lecz mimo to nie chcę ich przemęczać do granic ich wytrzymałości. Rozbijamy tutaj obóz. Parę namiotów, aby schronić głowy i konie przed słońcem. -
Żołnierze natychmiast przygotowali na szybko kilka namiotów oraz miejsce dla zwierząt. Podczas, gdy część z nich poiła i karmiła je, brat Siptaha ruszył do swojego namiotu.
- Czemu akurat teraz... tch... nienawidzę tej klątwy. - mruczał do siebie pod nosem. Wściekły na nią za swój stan i mocne osłabienie, przekroczył próg namiotu zasłaniając wejście. Musiał zebrać się w sobie, odpocząć i uspokoić. Ostatnie co mu było trzeba, to spojrzenia żołnierzy pytające czy wszystko jest w porządku. - Nie! Nie jest w porządku! - tupnął zły nogą, kiedy w końcu został sam.
Emocje puściły mu. Miał serdecznie dość. Napady klątwy zdarzały się coraz częściej, rujnując mu życie jeszcze bardziej. Te niekończące się osłabnięcia były nie do zniesienia.
Wzdychając mocno, zdjął z głowy Khepresh [49] i odkładając go na bok. Gdy tylko pozbył się go, zamknął oczy czochrając się po włosach spłaszczonych przez noszenie całym dniem korony. Oddychając powoli i głęboko, zaczął się uspokajać. Otwierając oczy, swoje kroki skierował do miski gdzie wlał odrobinę wody. Od razu zanurzając w niej dłonie i przemywając twarz, zburzył gładką powierzchnię cieczy.
- To mnie kiedyś wykończy... - szepnął, pochylając się nad miską.
Rozkołysana woda uspokoiła się na tyle, aby mógł zobaczyć w niej swoje odbicie. Serce zamarło mu jednak na ten widok. Z szeroko otwartymi oczami przypatrywał się sobie. To nie działo się naprawdę... to było niemożliwe.
- Co jest do cholery? - głos ledwo wyszedł z krtani.
Trzęsącą się ręką dotknął się swojego policzka, na którym pojawiła się pajęczyna żyłek, będąca oznaką klątwy, lecz było w tym wszystkim coś dziwnego. Całkowicie panował nad sobą, nie tracąc kontroli jak zawsze podczas ataków. Przerażony wpatrywał się tak na czarne nitki, rozchodzące się po całym jego lewym profilu, gdy stała się kolejna nowa rzecz. Po raz pierwszy od przeklęcia, jego żyły zaczęły same z siebie zmieniać kolor na krwistą czerwień, a chwilę później blaknąć i wracać do normalności. Widząc to, mężczyzna dopiero wtedy poczuł, że z tego wszystkie przestał oddychać.
- Co jest grane? Co się dzieje? Co to było? - powtarzał, nabierając szybko powietrza.
Niewiele myśląc, sięgnął do swojej lewej ręki, sprawdzając co z widocznym tam cały czas, czarnym znamieniem Seta. Widząc, a raczej nie widząc go, cofnął się kilka kroków od naczynia z wodą, próbując zrozumieć co się działo, gdy na zewnątrz rozbrzmiały krzyki.
Słysząc je, Merenptah instynktownie chwycił za swój jeden Khopesh [50] po czym wypadł z namiotu. Tyle co jego ciało przekroczyło tkaninę, dostrzegł rzuconą w jego kierunku siatkę. Dzięki szybkiej reakcji, natychmiast przeciął ją mieczem na pół, nie pozwalając sobie wpaść w nią. Jednak w momencie w którym był pochylony w tamtym kierunku, oberwał po plecach drugą. Nie mając szansy obrócić się, zaplątał się w nią natychmiast.
- Nek! - warknął, lecąc na piasek.
Nie chcąc dać sprzedać skóry tak łatwo, spróbował przeciąć ją również mieczem, który cały czas trzymał w ręce, ale zaplątane ostrze w linki, zbyt wolno zaczęło je tnąć. W tym samym czasie dopadli do niego, ku jego wściekłości Asyryjczycy, którzy zaatakowali obóz z zaskoczenia. Mimo próby szarpania się, siatka zadziałała na dużą niekorzyść Faraona, nie pozwalając mu uciec czy bronić się oraz dodatkowo pomagając unieruchomić go.
- Namioty sprawdzone! - jeden z Asyryjczyków podbiegł do stojącego obok dowódcy.
- I?! - warknął
- Faraon zdjął koronę! Jest w tym obozie! - zawołał Asyryjczyk, pokazując trzymany przez siebie Khepresh, zabrany z namioty.
- Kurwa mać, nie obchodzi mnie ta korona! Szukać go! Natychmiast! - krzyknął wściekły dowódca, machając ręką.
Merenptah przysłuchując się krzykom zrozumiał swoje szczęście, że Asyryjczycy nie przyjrzeli mu się bardziej, biorąc go za jednego z żołnierzy strzegących namiotu Faraona.
- Ustawić żyjących jeszcze tam! Brać rację żywnościowe! Konie! Konie zabrać! - biegający żwawo Asyryjczycy, krzyczeli jeden przez drugiego.
W tym całym chaosie, kilku z nich zaciągnęło siatkę w którą wplątany był Merenptah na bok. Mimo próby uwolnienia się, chłopak musiał zrezygnować obrywając kilkukrotnie kijem w ramiona, brzuch, czy głowę oraz krzyków, aby przestał szarpać. Mimo jego porywczej natury, zrozumiał, że to zaprowadziłoby go donikąd. Gdyby nawet udało mu się uwolnić z siatki, co zrobi? W ich obozie wszędzie leżały ciała zabitych egipskich żołnierzy, a garstka do której był ciągnięty, siedziała związana bez możliwość ucieczki.
Przeklinając na wszystko w myślach, zaczął analizować sytuację od nowa. Nie należał bowiem do ludzi którzy odpuszczali, gdy sytuacja wygląda źle. Wystarczyłoby tylko znaleźć tę szansę, a wykorzysta ją, nawet gdyby była mało możliwa.
- Związać go z resztą. - prychnął Asyryjczyk, do którego zaciągnęli Faraona. - Kolejny żołnierz! A mi jest potrzebny Faraon! Ścierwo jebane! - krzyknął, spluwając na sieć w której był Merenptah.
Mimo, że bardzo kusiło go odpyskować, tym razem odpuścił sobie. Postanowił trzymać się swojej szansy nierozpoznania tak długo jak się da. Wiedział, że prędzej czy później wyda się to, ale do tego czasu, każda minuta była na wagę złota.
Asyryjczycy pomagając sobie siatką, aby ograniczyć mu ruchy, rzucili go na brzuch. Łapiąc za linę, położyli mu ją na szyi z tyłu, a jej końce spuścili po jej obydwu stronach w dół na pierś, a następnie przeprowadzili znów na plecy pod pachami. W tym czasie inne ręce złapały za zaplątane w sieci ramiona Faraona i bez jakiegokolwiek wyczucia, wygięli mu je do tyłu. Dłonie przycisnęli mu do przeciwległych ramion, zginając mu przy tym łokieć pod kątem prostym i tworząc w ten sposób z rąk na jego plecach kwadrat. Trzymając mocno, zaczęli kierować mu nadgarstki do ramion, obwiązując tak mocno, że Merenptah syknął przy tym przez zęby z bólu.
- Zamknij się! - wrzasnął napastnik, łapiąc brata Siptaha za włosy i wbijając mu głowę w piaskową ziemię.
Gdyby nie zdążył obrócić głowy w bok, ten agresywny gest wbiłby mu usta w piasek. Teraz tylko wbił się policzkiem w niego, nabierając trochę piasku kącikiem ust. Wypluwając go, Faraon poczuł jak powoli cierpły mu palce. Aby jeszcze bardziej go unieruchomić, Asyryjczyk pozostałą część liny z jego przedramion, naciągnął do góry, zawiązując ją na węzeł przy jego szyi. Unieruchamiając w ten sposób swojemu jeńcowi ręce, ograniczył mu zupełnie możliwość wyjęcia ich z więzów, czy poruszanie nimi.
Przez rosnącym bólu przy poruszaniu się jego ciała, Merenptah mógł jedynie syczeć przez zęby, gdy Asyryjczycy bez czułości wyszarpali go z siatki i siłą sadzając go między skrępowanymi już i ocalałymi egipskimi żołnierzami, zabrali się za związywanie mu nóg. Na szybko skrzyżowali mu kostki, obwiązując liną z całej siły. Inny z nich, trzymając go za włosy, aby miał głowę w górę, nałożył mu na szyję kolejną linę, która biegła od szyi jednego z żołnierzy do kolejnego, łącząc kolejne osoby w linii prostej i pozostawiając między nimi odległość zaledwie paru centymetrów. Teraz jego szansa na ucieczkę zmalała do prawie zera. Nawet, gdyby któryś z żołnierzy spróbował wstać i uciec, pociągnąłby za sobą innych związanych z nim, dusząc ich przy tym.
- Kij z tym!! - wrzaski i dźwięk tłuczenia jakiś misek rozniósł się w okolicy.
Dowódca Asyryjczyków stracił nerwy. Ze wściekłości tego, że nie dostał w swoje ręce Faraona, który zdejmując swoją koronę, ukrył się wśród żołnierzy, rzucał i klął na wszystkie strony. Merenptah uważnie słuchając i ostrożnie zerkając na niego nie mógł pojąć, jak łatwo można stracić nad sobą kontrolę. Zaczynał popełniać błędy i nie panować nad swoimi ludźmi, którzy aktualnie robili co chcieli. To mogła być ta szansa, gdyby tylko udało mu się dosięgnąć schowanego za paskiem w pasie, na czarną godzinę malutkiego nożyka. Mógłby wtedy zacząć przecinać te liny. Problem był taki, że usztywnione nadgarstki nie pozwalały mu palcami dotknąć ostrza. Gibając się, próbował dosięgnąć go, ale bez skutku. Nie mógł pozwolić sobie na mocniejszy ruch, ponieważ wszyscy związani jeńcy byli obserwowani.
- Prędzej czy później jego głowa będzie nasza. Jeszcze sam do nas przyjdzie. - jeden z Asyryjczyków próbował uspokoić dowódcę.
- O ile nie zabiliśmy go tutaj, to i tak się spotkamy, dopóki tamten nie zdechnie. Jak nie tu, to tam pojedzie. -
Faraon słysząc ostatnią wypowiedź zamarł w bezruchu.
- Dopóki ,,tamten''? Ra, oni chyba nie mają na myśli Siptaha?! - krzyczał w myślach, czując jak ogarnia go panika.
Nie. Nie mógł w nią popaść. Jego starszemu bratu na pewno nic nie jest. On na pewno nie zatrzymałby się na postoju, więc nie dałby się zaskoczyć. Najpierw musiał się uwolnić. Potem wybije będących tutaj Asyryjczyków i popędzi w jego stronę. Spokojnie, musi zachować zimną krew i nie wpadać w panikę. Rozglądając się po związanych, naliczył około 63 Egipcjan. Teraz dopiero zagotowało się w Faraonie. Wybili mu od tak prawie 70% oddziału tylko dlatego, że kazał rozbić obóz i dać im oraz sobie odpocząć.
- Nek! By was Apophis pożarł! - przeklął, szepcząc.
- Przeszukać trupy i pojmanych! Znaleźć Faraona, żywego lub martwego! - wydarł się dowódca. - Sprawdzać przy tym ich ręce! Faraona na jednej ma tam czarne znamię! -
- Co z tymi, co do których będziemy pewni, że to nie on? - zawołał jeden z pilnujących jeńców Asyryjczyk.
- Zarżnąć. Nie potrzebni mi są! -
Nie czekając na nic, Asyryjczyk wyjął swój miecz i ruszył prosto w stronę rzędu, w którym siedział Merenptah. Przez ogólne krzyki, nikt nie usłyszał tego rozkazu, lecz syn Setiego II cały czas obserwujący otoczenie, zrozumiał powód podążania do nich Asyryjczyka z bronią i szalonym uśmieszkiem.
- Albo wskażecie, który z was to Faraon, albo was zarżnę. - zawołał i przerzucając oczy po jeńcach, wybrał tego siedzącego zaraz obok brata Siptaha, po czym zamachnął się na niego mieczem.
Gdyby nie szybka i gwałtowna reakcja Faraona, który z całej siły odchylił się w bok, co spowodowało naprężenie się liny, którą byli związani ze sobą przy szyi i pociągnięcie przy tym siedzącego obok niego żołnierza, mężczyzna nie zdołałby uniknąć śmiertelnego ostrza. Asyryjczyk nie spodziewając się takiego ruchu, chybił przecinając powietrze i wbijając miecz w ziemię.
- Co do kurwy?! Co odpieprzasz! - wydarł się, przyciągając miecz do siebie.
- Jebać wasze rozkazy, nie pozwolę wam już nikogo zabić! - wydarł się Merenptah, leżąc na plecach z zaciśniętą liną przy szyi po szarpnięciu.
- Ty kurwo nie masz nic do powie-... - wydarł się Asyryjczyk, ale podniesiony głos dowódcy przerwał mu wypowiedź
- Ty! - zawołał, patrząc prosto w zielone oczy.
- Nek! Nek! - zgrzytnął zębami, zdając sobie sprawę, że dowódca go rozpoznał. - Nie no, gorzej już być nie mogło, nie mógł być dłużej ślepym?! -
- Zabij najpierw tę gnidę, co leży na plecach! To Faraon! - wydarł się dowódca, biegnąc w kierunku jeńców i wyciągając swój miecz.
Będący przy nich Asyryjczyk, zrozumiawszy kogo ma pod ręką, zamachnął się mieczem tym razem nad głową Króla Egiptu. On sam, patrzył prosto w ostrze, które znikło mu sprzed oczu wbijając się w żołnierza, któremu uratował przed chwilą życie, a który zasłonił go swoim ciałem.
- Co ty robisz! - wydarł się Merenptah, widząc cieknącą z jego barku i ramienia krew.
- Dla ciebie wszystko... Horusie na ziemi... - wyszeptał, zaciskając zęby, gdy dowódca Asyryjczyków, dopadł do nich obojgu z mordem w oczach.
Korzystając z okazji leżenia na plecach, Faraon dosięgnął w końcu swoje małe ostrze, które wypadło mu z paska i przecinając trzy linki wyrwał ręce z więzów, tnąc na szybko również linkę przy szyi. Nim ostrze dowódcy dosięgło go, zdążył pochylić się, dzięki czemu stracił tylko parę włosów z czubka głowy. Podpierając się rękami, przywalił związanymi nogami w kolana dowódcy, powalając go na ziemię. Łapiąc za jego miecz, bez cackania się wbił mu go prosto między oczy, zabijając na miejscu. Nie było jednak czasu na zaczerpnięcie oddechu, ponieważ musiał błyskawicznie wyjąć miecz z jego głowy i przecinając linę przy swoich nogach, odbić atakującego go po plecach kolejnego Asyryjczyka.
- Giń! - zdążył wykrzyknąć, nim Merenptah wbił mu ostrze w klatkę piersiową, a wyciągając go, obrócił się z nim przecinając mu brzuch z którego wyleciały flaki.
Czas działał na jego niekorzyść. Przez całe to zamieszanie, wszyscy będący w pobliżu napastnicy skoczyli w jego stronę. Faraon ledwo dysząc, przecinał ich ciała. Sam jednak oberwał przy tym parę razy. Krwawe kreski widniały na jego rękach i brzuchu. Nie miał czasu na uwolnienie reszty żołnierzy, cały czas walcząc o swoje życie, więc gdy był przy jednym z trupów, kopnął od niego miecz w stronę związanych Egipcjan.
- Tnijcie! - krzyknął w ich stronę.
Żołnierze chwytając miecz, pomogli sobie nawzajem poprzecinać liny i oswobadzając się skoczyli pomoc Faraonowi, który aktualnie walczył z piątką Asyryjczyków.
- Chronić Horusa! - krzyknęli, wbijając w plecy trójce napastników broń i powalając ich na ziemię.
- Ścierwa, niech zaopiekuje się wami Anubis [51]! - krzyczał Merenptah, zabijając kolejne osoby.
Ostatni, piąty padł w tym samym czasie na piasek, przebity włócznią. Merenptah obrócił wzrok w stronę siedzącego na koniu żołnierza, który nią rzucił.
- Patrol z Korpusu Amona! - wyszeptał, nabierając w końcu powietrza na widok jadącego w jego stronę wsparcia.
- Zabić wszystkich, nie brać jeńców! Ochraniać Faraona! - przybyli nowi żołnierze z Korpusu Boga Słońca do którego jechał, natychmiast zaczęli wybijać pozostałych najeźdźców.
Mimo próśb i nieraz błagań o życie przez łzy, nie darowano nikomu życia. Złote piaski pustyni, zabarwiły się tamtego dnia na czerwony kolor zabitych Egipcjan i Asyryjczyków, nad którymi stał sam Faraon, również cały zakrwawiony przez swoją krew i krew zarżniętych napastników.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
[49] Khepresh (Chepresh) - inaczej zwana niebieską koroną lub koroną wojenną. Ubierana przez Faraona na czas wypraw.
[50] Khopesh (Chepesz) – rodzaj sierpowatego miecza używanego na starożytnym Bliskim Wschodzie i znanego przede wszystkim z Egiptu. W tamtejszej ikonografii występuje również jako insygnium bóstw i symboliczna broń faraonów.
[51] Anubis - w egipskiej mitologii Bóg o głowie szakala, ściśle łączony z mumifikacją i życiem pozagrobowym.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro