Iበ በበበ
Od śmierci Natsu minęły 3 dni. Ignia objął siłą i przemocą władzę w Egipcie rozprowadzając niestety częściowo prawdziwą pogłoskę o tym jak to jest wybawieniem dla Egiptu który spoczywał dotychczas w rękach Przeklętego Faraona. Na światło dzienne wyciągnął ataki jakie miał Natsu oraz to, jak ranił i zabijał przy nich ludzi. Nie oszczędził też kłamstw jako iż to on jest odpowiedzialny za zabicie swojej matki, za chorobę poprzedniego Faraona ich ojca, za znęcanie się oraz zastraszanie starszego brata w wyniku czego odebrał mu prawo do tronu oraz za to, że wygnał Ignię z kraju. Jakby tego mu było mało, Ignia ogłosił również, że mimo wszelkich starań, dzień po objęciu przez niego tytułu Faraona nie był w stanie uratować Zerefa, którego Natsu rzekomo podtruwał cały czas. Kłamstwo ciągnęło się za kłamstwem a każde kolejne było tak perfidnie zaplanowane, że ludzie uwierzyli Ignii, rezygnując z buntu. Życie wróciło do normalnego biegu, rolnicy w związku z zalaniem pól, dołączyli do budowniczych, którzy stawiali nową świątynię.
O ile poza pałacem życie niczym się nie różniło sprzed zamachu, o tyle w pałacu, wyglądało zupełnie inaczej. Ignia wprowadzając grozę i terror, zabił ponad połowę kobiet w haremie, które nie zgadzając się z jego działaniami, postawiły mu się. Wśród nich niestety znalazła się Cana, ginąc od czarnego jak noc Khopesha jednego z żołnierzy. Te czarne ostrza zaczęły kojarzyć się wszystkim tylko i wyłącznie z przelewem krwi, która ciekała dosłownie na każdym kroku. Nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Co parę godzin słychać było kolejne krzyki i zapach świeżej krwi. Nowy Faraon dobrał się również do skóry Jellalowi, lecz zważywszy, że miał szeroką wiedzę i doskonale orientował się co się dzieje na arenie politycznej, Ignia darował mu życie, zamykając jednak w jednej z komnat na klucz. Tylko on mógł wchodzić do niego. Jego więzienie było jednak tymczasowe, bo wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że gdy Ignia obezna się w sprawach i znajdzie nowego skrybę, zabije go.
Jako kolejni pod Khopeshe poszli strażnicy konkubin. Ignia bez litości kazał ściąć Sagittarius'a, Capricorn oraz paru innych, darując jednak życie Lokiem i Toorasu pod błaganiami zalanej we łzach Lucy. Nie dając jednak dziewczynie szans na kontakt z nimi, uwięził ich w podziemiach, zamykając na cztery zamki. Lucy jako Wielka Małżonka Królewska dostała nowych strażników w liczbie pięciu którzy wiernie służąc Ignii, donosili na nią na każdym kroku. Mavis jako żona księcia i matka, również dostała nowych strażników, ale już tylko trzech. Faraon kpiąc dziewczyną prosto w oczy, łaskawie zgodził się by Lucy mogła zatrzymać przy sobie Igneela i wziąć do pomocy sobie Juvię, a Mavis pozwolił również zatrzymać przy sobie Augusta i Larcade, dobierając sobie jako pomoc Dimarię i Brandish.
Strach jednak o swoje życie, towarzyszył im w każdej minucie. Tak jak kiedyś wspomniał, Ignia miał pewne zahamowania. Nie zabijał dzieci. Tego jedynego nie można było mu zarzucić, lecz z zabójstwem matki dzieci, nie miał już zawahań. W każdej chwili, mogło mu coś odbić i wpadając zabić Lucy lub Mavis nawet na oczach ich synów.
W tym całym nieszczęściu, o pierwszym świcie rządów Ignii, Lucy odkryła, że jej zmarły mąż miał rację. Była w ciąży. Kolejnej. Panika jaką wtedy dostała, była tak duża, że niezbyt pamięta kilka godzin, leżąc na wpół przytomna w komnacie którą Ignia kazał specjalnie przygotować dla nich, tak by Mavis, Lucy, dzieci, Juvia, Diamria i Brandish były w jednym miejscu. Oczywiście, Lucy nie pisnęła nikomu o tym słowem. Nie musiał się też tłumaczyć tymi osłabnięciami.
Każda wiedziała, że tak jak Mavis, Lucy przeżywa horror. O ile Lucy na własne oczy widziała śmierć Natsu o tyle Mavis cierpiała katusze słysząc śmiechy żołnierzy, jak to Ignia dziś się (nie) wyżywał na Zerefie. Sądząc po tych plotkach, Zeref nie wytrzyma też długo i w końcu skona. Mogły niestety jedynie słuchać plotek, będąc świadomymi, że mogą być właśnie manipulowane.
Czym innym było oczekiwanie na śmierć ukochanego, a czym innym widok jaki zafundował Ignia Lucy, gdy jeszcze przed zmrokiem, przyszedł do niej pierwszego dnia, uświadamiając, że jego rozkaz został wypełniony i Natsu został pożarty przez krokodyle. W dowód swojej ''delikatności'' nie pokaże jej jego dłoni którą w dowód przynieśli mu jego żołnierze, lecz coś innego. Śmiejąc się upiornie, wystawił dłoń upuszczając przed bladą jak ściana blondynką, kępę częściowo zakrwawionych i ubrudzonych w mule, wiśniowych włosów. Upadające jego kosmyki na dywan, były zbyt dużym bodźcem szokowym powodując, że po wyjściu Igni, Lucy wybuchła niekontrolowanym krzykiem i płaczem. Teraz całkowicie już do niej dotarło, że to koniec i już nigdy nie zobaczy jego uśmiechu oraz nie poczuje ciepła czy zapachu jego skóry.
Nawet w tej posranej sytuacji, w oczach Lucy wciąż tliły się ogniki wściekłości i chęci życia. Wiedziała, że musi za wszelką cenę, ochronić synka, więc podczas jednej z kolacji, starając się być jak najbardziej dyskretne, konkubiny zaplanowały próbę ucieczki. Sytuacja odrobinę się polepszyła, gdy spotkały wtapiającego się w żołnierzy Gray'a, który zaoferował im pomoc. Z początku chciał zabić Ignię, ale szybko porzucił ten plan. Nie byłby w stanie, a ginąc w niczym by nie pomógł. Jako czas ucieczki, wybrano trzeci dzień, wieczór, gdy ciemność będzie ich sprzymierzeńcem.
Jak na złość, los znów cisnął im w twarz zgniłym owocem. Czy Ignia wiedział o tym czy nie, ten pojeb kazał owego wieczoru przyjść Lucy do niego do komnaty. Na noc. Pomimo stanowczego sprzeciwu Mavis i Gray'a, Lucy musiała się na to zgodzić. Gdyby nie przyszła, całe przygotowania poszły by w pizdu. Oddając Igneela Juvi i Mavis, kazała im przysiąść, że uciekną. Ona zajmie Ignię a gdy puści ją, prawdopodobnie o świcie, dołączy do nich. Ucieczka w świetle dnia jednej osoby jest łatwiejsza, niż gdyby miały na nią czekać i z trójką dzieci uciekać w piątkę. Poza tym, Lucy przyznała, że Ignia nie zabije jej i by jej zaufały. Płacząc i przeklinając dziewczyny zgodziły się na plan, lecz gdy Lucy już wychodziła, Gray pochylił się do jej ucha i szepnął, że gdy tylko ich wyciągnie, wróci po nią, więc ma do tego czasu wytrzymać. On nie chce już widzieć kolejnego trupa.
☥☥☥
Stojąc pod drzwiami komnaty Faraona, Lucy po raz pierwszy w życiu, tak bardzo bała się wejść. Ignia wzywał ją tylko z jednego powodu. To wręcz oczywiste, że będzie próbował ją zgwałcić. Nie zamierzając jednak się mu oddać jak jakaś lalka, poprawiła schowany za plecami, za paskiem sztylecik. Nie ma szans z siłą Igni, ale gdyby udało jej się go na przykład oślepić albo wbić mu w jego przyrodzenie, może uda się jej jakoś uciec wtedy od jego rąk. Wkurzy go tym na pewno, ale nie mając wyboru, Lucy postawiła wszystko na jedną kartę. Albo się uda, albo ją zabije.
Pukając w drzwi czekała cierpliwie aż pozwoli jej wejść. Gdy usłyszała jego głos, poczuła jak wszystkie jej mięśnie spinają się z obrzydzenia. Mimo, że miał rysy twarzy podobne do Natsu, nie mogła na niego inaczej patrzeć niż na coś skrajnie obleśnego. Nabierając powietrza, otworzyła drzwi i przekroczyła próg pozwalając by straż zamknęła je już za nią.
- Podejdź na środek. Nie stój tak jak kołek. Przecież doskonale znasz tę komnatę. - powiedział Ignia wstając z łóżka i podchodząc pod biurko.
Na jego widok, Lucy jeszcze bardziej się spięła. Zgwałci ją to już było pewne. Pojeb już się do tego przygotował, stojąc przed nią w samej męskiej spódnicy przed kolano.
- Ogłuchłaś?! - warknął Ignia tupiąc nogą.
- Nie Faraonie. - szepnęła Lucy dalej grając pozory posłusznej mu kobiety.
Starając się patrzeć na niego, podeszła wolnym krokiem na wskazane miejsce.
- Rozbieraj się i na kolana. - syknął Ignia bez jakichkolwiek emocji.
Lucy przełknęła ślinę. Stał za daleko niej i gdyby teraz spróbowała by go zaatakować, nie dosięgła by go. Musiała podjąć kolejne ryzyko, stojąc w miejscu i ignorując jego polecenie.
- Czy ja ci do kurwy nędzy coś nie rozkazałem? - warknął Ignia lecz chwilę potem jakby się opanował, bo dodał już spokojnym tonem. - Jeśli będziesz grzeczna, będę na tyle delikatny, żebyś bardzo nie cierpiała. Jeśli wciąż zamierzasz grać w tą bezsensowną grę i stawać mi kołkiem, to tak cię zerżnę, że przez tydzień nie będziesz mogła chodzić. -
Jego groźba była już wystarczająco przerażająca, lecz nie słowa, a ton, spokojny i bez emocjonalny ton jakim to powiedział, sprawił, że nogi Lucy zaczęły jej drżeć.
- Nie. - odparła jak najbardziej spokojnie.
- Słucham? Ja się nie pytam cię o zdanie. Skoro jednak tak stawiasz sprawę ... - mówiąc to Ignia w sekundę znalazł się przy Lucy, łapiąc ją boleśnie za ramię. - ... to sam cię rozbiorę i pokażę ci jak się klęczy przede mną. Te usta na pewno świetnie zaopiekują się mym członkiem. -
Lucy cofając cały czas drugą rękę za plecy, w końcu dotknęła schowanego za paskiem sztyletu i przypominając sobie wszystkie lekcje Natsu, jak ma stać by być stabilna, jak ma trzymać, by nie puścić broni podczas ciosu i jak trzymać by się samemu nie zranić, złapała po raz pierwszy za ostry sztylet. Natsu zakazał jej też używania go o ile nie będzie to konieczne, ale to bardzo, bardzo konieczne i tylko i wyłącznie do samoobrony. Nie łamie danego mu słowa, zamierza się nim bronić.
Robiąc krok w przód by stanąć stabilnie na nogach, oszukała Ignię który sądził, że uległa mu, podchodząc bliżej. Nie spodziewał się, że za tym krokiem, zleci na niego z boku ostrze sztyletu, przecinając mu policzek, powiekę i brew. Zaskoczony tym atakiem, puścił ramię Lucy, łapiąc się za krwawiące lewe oko.
- Ty suko! - wydarł się gdy w tym samym momencie, Lucy zamachnęła się po raz drugi, uciekając od jego dłoni, którą wyciągnął po nią.
- To za to, że strzeliłeś do mojego Natsu! I go zabiłeś! - krzyknęła obcinając Igni dwa palce, prawej dłoni do pierwszych kostek, których się używa w łucznictwie do naciągania łuku (wskazujący i serdeczny).
Obcięte palce opadły na podłogę zalewając całą dłoń Igni szkarłatną substancją. Jego wściekły wzrok spoczął na stojącej krok od niego dziewczynie, która wiedząc, że powiedziała już A to musi powiedzieć też B. Dlatego idąc za ciosem, podniosła nogę i kopnęła nią Ignię prosto w jego nabrzmiałą już męskość.
- A to za to, że chciałeś mnie zgwałcić! - wydarła się gdy Faraon pod wpływem bólu już nie wytrzymał i skulił się pochylając.
- Ty pizdo! Zbiję cię za to! - wydarł się - Zerżnę tak, że... - darł się lecz Lucy już go nie słuchała.
Przez krzyki, straż zaniepokoiła się otwierając drzwi i zaglądając do środka. Lucy korzystając ze zaskoczenia straży, skoczyła do nich i rzuciła się do ucieczki. Słyszała jak Ignia za plecami darł się aby ją zatrzymano, ale co dziwnego, nikt nie stanął jej na drodze. Minęła kilku żołnierzy ale ci udawali, że ją nie widzą. Nawet na nią nie popatrzyli. Nie wiedząc dokąd biec, chciała rzucić się w pierwszej chwili po Zerefa, ale musiała zrezygnować, bo jak niby miała by tam dobiec, gdy Ignia pewnie już za nią ruszył?
- Konie... muszę stąd uciec... - wydyszała zbiegając z piętra na niższe. - Mam nadzieję, że Mavis zdążyła uciec... - błagała w myślach.
Z tego wszystkiego, wciąż kurczowo trzymała w dłoni zakrwawiony sztylet. Jeśli spotka się ponownie z Ignią, to będzie jej jedyna szansa na obronę, lecz po tym, co mu zrobiła, to on na pewno ją zabije.
- Tędy! - głos jakiegoś strażnika wyłaniającego się z boku przykuł uwagę Lucy. - Leć na zewnątrz! Dasz radę utrzymać się na koniu!? - dodał dobiegając do przerażonej blondynki.
- Tak! - zawołała orientując się, że on chce jej pomóc.
- Szybko! - zawołał, ciągnąc Lucy za rękę. - Skąd Wasza Wysokość umie posługiwać się bronią? -
- To była tylko obrona... - wyszeptała Lucy obcierając ręką spływającą łzę po policzku.
Przez tą adrenalinę, dopiero teraz do niej dotarło, że obcięła Igni dwa palce. Wtedy widok leżących we krwi części ciała nie zrobił na niej różnicy, lecz teraz gdy to dotarło do niej, poczuła, że zrobiło jej się niedobrze. Nie zatrzymała się, biegnąc w ramię ramię ze strażnikiem. Gdy mijali właśnie ostatni łuk prowadzący na wewnętrzny dziedziniec, ktoś wychylił się zza ściany i jednym płynnym cięciem, obciął głowę strażnikowi biegnącemu obok Lucy. Dziewczyna widząc obok siebie sam korpus krzyknęła przerażona, odskakując w bok. Krew tryskająca na podłogę i ściany na szczęście jej nie pobrudziła.
- Ty dziwko! - stojący na wprost niej, pomiędzy drzwiami wyjściowymi z pałacu a nią samą Ignia trzymał w ręce czarny, zakrwawiony Khopresh.
Lucy natychmiast obróciła się próbując uciec w przeciwną stronę, ale krótki rozkaz Igni by ją pojmać, był szybszy i nim się obejrzała, leżała na brzuchu na podłodze, przygnieciona przez jego strażników.
- Nie dotykaj mnie! - wydarła się widząc jak Ignia podszedł do niej i wyszarpał z jej dłoni, trzymanej przez strażnika jej sztylet którym go zraniła.
Zrobił jednak to tak brutalnie, że przeciął jej dłoń od wewnętrznej strony.
- Chcesz się tak bawić? W obcinanie palców? Proszę cię bardzo, pokażę ci jak to się robi! - krzyknął Ignia pokazując Lucy jego prawą dłoń, gdzie tamując sobie krwawienie, obwinął na szybko place jakąś szmatką.
- Ignie nie! Puść mnie! - Lucy panikując zaczęła błagalnie patrzeć na Faraona.
- I czego jeszcze! Zapomnij o łóżku, zabiję cię tutaj, patrząc jak się będziesz wykrwawiała! -
- Obiecałeś, że nie zabijesz żadnego dziecka! - krzyknęła Lucy próbując nabrać powietrza do płuc.
- Ty nie jesteś dzieckiem! Tylko matką! Ciebie to nie dotyczy! - wydarł się szykując się by wbić sztylet prosto w jej pierwsze palce.
- Jeśli mnie zabijesz, zabijesz też dziecko które noszę w sobie! Jest wciąż za małe, by mogło przeżyć beze mnie! - stawiając wszystko na ostatnią i jedyną kartę, Lucy poczuła jak ostrze zatrzymuje jej się tuż przed jej dłonią.
- Jesteś... w ciąży?! - Ignia zdrętwiał zatrzymując się.
Oddychając szybko Lucy utkwiła w nim swoje oczy. Czy on to kupi? Raz, że obiecał, że nie zabije żadnego dziecka a dwa, że ta sytuacja na pewno musi mu przypomnieć jego sytuację, gdy zabito jego matkę gdy był w jej brzuchu. Jak zareaguje? Puści ją i ukarze? Zabije?
- Tak. Jestem w ciąży. W drugim miesiącu. - palnęła Lucy wiedząc, że do trzeciego miesiąca nie widać jeszcze brzuszka ciążowego.
- Zabiję cię... - warknął po dłuższej chwili ciszy Ignia cofając dłoń ze sztyletem. - Gdy tylko się urodzi, pożałujesz, że się w ogóle urodziłaś i kiedykolwiek istniałaś. Już ja ci pokażę co to znaczy torturować cieleśnie i psychicznie kogoś. - syknął. - Związać jej ręce. - rzucił od niechcenia do strażników trzymających dziewczynę.
Lucy słysząc to, próbowała wyrwać się próbując jeszcze uciec, ale zdążyła tylko podnieść głowę w górę, gdy strażnicy, złapali ja za ręce i związali jej dłonie z tyłu pleców.
- Ignia! - jęknęła. - Co ty ... - urwała widząc jak idzie w jej kierunku z kawałkiem szmatki wyciągniętej z kieszeni.
- Przysięgam, że jeszcze sekunda i cię zabiję! Już ja ci pokażę! - warknął zawiązując Lucy oczy. - Pojedziemy sobie na wycieczkę! - dodał wiążąc Lucy ostatni supeł za głową.
- Jaką wycieczkę?! Ignia... -
- Jeszcze słowo. Masz być cicho! - krzyknął policzkując po raz drugi już Lucy.
☥☥☥
Jechali na koniach kilkanaście minut aż w końcu dojeżdżając, Lucy poczuła, jak Ignia ściąga ją z siodła, cały czas trzymał ją tak blisko, że nie miała ani centymetra swobody. Mimo, jej pytań, nikt jej nie odpowiedział gdzie ją wywożą. Mając wciąż zawiązane oczy, mogła tylko stwierdzać, że jechali przez piasek, potem koło Nilu i znów piasek. Teraz prowadząc ją gdzieś, poczuła zmianę pod nogami i powiew chłodu. Twarde bloki? Wnętrze? Świątynia. Tylko jaka? Która? Idąc dość długo, w końcu zatrzymali się. Ignia polecił otworzenie drzwi, potem kolejnych i kolejnych. W końcu, po otwarciu kolejnych drzwi, Lucy usłyszała jak o dziwo, zamykają je za nią.
- Otwórzcie to. - polecił Ignia, ściągając w tym czasie przepaskę z oczu Lucy.
Otwierając je, dziewczyna szybko rozejrzała się po pomieszczeniu. O ile w świątyni Sobka ściany były pokryte roślinami i pnączami, tak tutaj były pokryte ciemno czerwonym granitem, bez żadnych ozdób czy dekoracji. Drzwi na wprost których stała, były jednak wykonane z drewna ozłoconego na całej powierzchni.
- Gdzie jesteśmy? - szepnęła Lucy próbując obrócić się za siebie, gdzie stał Ignia.
- Dziś spędzisz tutaj noc. Przemyślisz swoje zachowanie. - burknął jej do ucha.
- Chcesz mnie tutaj zamknąć na całą noc?! -
- Nie. Nie tu. - odparł Ignia, próbując powstrzymać się od śmiechu.
Jego rozbawienie nie wróżyło nic dobrego. Było jak czerwony alarm w głowie Lucy.
- Nie...nie rozumiem. - wyszeptała przełykając ślinę.
- Hehe... - zaśmiał się Ignia i stojąc cały czas za jej plecami, obrócił ich tak, by Lucy mogła obejrzeć sobie resztę pomieszczenia.
Oprócz stojących z pochodniami strażników, serce dziewczyny prawie zamarło widząc jedyną rzecz w komnacie, a mianowicie duży, zdobiony i otwarty sarkofag.
- Ty chyba nie...! - wrzasnęła
- Ostrzegałem cię, że jak będziesz nie grzeczna, to zamknę cię żywcem w sarkofagu. -
- Nie możesz! Ignia! Ja jestem w ciąży! - wydarła się Lucy szarpiąc
- Wiem to i dlatego spędzisz tutaj tylko jedną noc. - przerwał jej łapiąc za jej ramiona i przyciągając ją bliżej sarkofagu.
- Ignia! Błagam cię, no rób tego! Ja nie chce! Boję się ciemności! - Lucy widząc dokąd sprawy zmierzają, poczuła jak puściły jej hamulce.
Ignia jest na tyle pierdolnięty, że nie ma żadnej gwarancji, że faktycznie przenocuje tutaj jedną noc. Już pomijając tą jedną noc, świadomość zamknięcia w grobie, była tak potwornie straszna, że dziewczyna już nie miała odwagi się kłócić, błagając Ignie już wręcz na kolanach. Ten jednak nic sobie nie robiąc z tego, rozwiązał jej ręce związane z tyłu pleców i tak przytrzymując, zupełnie sam poradził sobie z przytrzymaniem jej skrzyżowanych z przodu z palcami na ramionach, jak czyni się to z mumiami.
- Ignia! Błagam cię! - Lucy czując jak zaczynają jej lecieć łzy, szarpała się piszcząc i krzycząc.
- Podaj mi bandaż. Trzeba cię unieruchomić, żebyś mi czegoś nie odwinęła tam w środku. - zażartował Ignia patrząc na idącego z kilkoma bandażami strażnika.
- Ignia!!! Przestań!! - Lucy mogła zdzierać sobie gardło do woli, bo Ignia miał na to wywalone.
Mimo jej oporu, wraz z dwoma strażnikami, owinęli jej bandaże wokoło rąk, a gdy skończyli, chowając całą jej skórę od łokcia aż po koniuszki palców, znów ułożyli je skrzyżowane na piersi i zaczęli obwijać ją dookoła, tak by skutecznie jej unieruchomić ruchy nimi. Pracując we trójkę, szybko uporali się z tym pomimo krzyków i oporu dziewczyny. Kilka minut potem, Lucy stała zabandażowana od linii pasa aż po obojczyki. Teraz już nikt nie musiał trzymać jej rąk, gdyż obwinięte i przyciśnięte do ciała, nie mogły nawet drgnąć.
- Przestań... miej sumienie .... - Lucy roniąc łzy strachu spojrzała na Ignię, błagalnym spojrzeniem.
Ignia zastanowił się przez chwilę, patrząc w jej oczy, a kilka sekund potem, wbił się w jej usta z zaskoczenia. Tak myślał, jednak Lucy czując już go prawie na ustach, nie pozwoliła sobie na wejście go do środka. Ignia musiał zadowolić się znów szybkim pocałunkiem w jej wargi. Na tyle szybkim, by rozwścieczona dziewczyna nie zdążyła go ugryźć. Była do tego zdolna. Odrywając się od niej, Ignia zobaczył rząd jej białych zębów, zaciśniętych ze złości i przerażenia. W tym samym momencie, Lucy nabrała śliny i po raz drugi opluła go centralnie po twarzy. Ten wulgarny gest, podziałał na Ignię jak płachta na byka. Zamachując się by ją uderzyć, zatrzymał dłoń prawie na jej policzku. Lucy widząc to, zacisnęła oczy, nie chcąc patrzeć na to, jednak gdy poczuła jedynie powiew powietrza i żadnego uderzenia, otworzyła je niepewnie.
- Mam już cię dość. - syknął i szybkim, gwałtownym ruchem, stając za nią, złapał jedną ręką za jej nos, zaciskając.
Gdy dziewczyna chcąc oddychać otworzyła buzię, wepchał jej tam wolną ręką, zwinięty w kulkę bandaż i mimo prób wyplucia go oraz już rzeki łez z jej oczu, bez litości wepchnął głębiej i natychmiast puszczając jej nos, zaczął obwijać jej usta kolejną partią bandażu. Gdy skończył, zawiązał jej supeł z boku głowy, mając na uwadze, że będzie leżała na plecach, więc by jej się wbijał w głowę, gdyby zawiązał go normalnie z tyłu jej głowy. Krzyki Lucy ucichły, a knebel przepuszczał tylko ciche jęki bezsilności i skończonej paniki.
- Od razu lepiej. Już mnie uszy bolały od jej krzyków. - zaśmiał się strażnik stojący najbliżej Ignii.
Ignia nie skomentował tego, jedynie uśmiechnął się zwycięsko, poprawiając swój opatrunek. Zanim jeszcze wyjechali, musiał się przez tą pindę opatrzyć. Jak jasna cholera był wściekły za palce ale i tak, wiedział, że mogło być gorzej. Miał prawdziwe szczęście, że suka zraniła go w powiekę i brew, nie dosięgając do jego gałki ocznej. O mały włos mógł stracić również i oko. To właśnie wtedy, gdy bandażował sobie palce, przypomniała mu się groźba jaką jej składał w świątyni Sobka o której zapomniał. Miał zamiar na początku zamknąć ją w świątyni i kazać pilnować bez jedzenia i tylko o piciu, ale patrząc na bandaże, wpadł na lepszy pomysł.
Bawiąc się bezbronną dziewczyną, podniósł ją i włożył na plecy do sarkofagu. Oczywiście nie obyło się bez kopniaków, które dosięgły jego głowy. Obrywając jej nogami, Ignia syknął na wolnego strażnika, by przytrzymał jej te giry w miejscu. Strażnik przytrzymał nogi Lucy leżącej na plecach, tak, że były w powietrzu i wystawały poza kant sarkofagu.
Ignia w tym czasie schylił się po kolejne bandaże i owijając je tym razem od jej kolan, włącznie z nimi aż po kostki, unieruchomił jej, jej nogi. Dopiero teraz, włożył nogi Lucy do sarkofagu, przyglądając się z psychicznym uśmiechem na bladą, zalaną we łzach, przerażoną, wściekłą i stłamszoną blondynkę o złotych włosach.
- Miłej nocki. - szepnął złośliwe i po raz kolejny ignorując ją i jej piski, wraz z jednym strażnikiem, podnieśli ciężkie wieko sarkofagu, zamykając dziewczynę w środku.
Ciemność. Grobowa ciemność zapadła w środku. Sarkofag nie przepuszczał ani grama światła, szczelnie ją odcinając. Zresztą, jak miał przepuszczać światło, gdy wychodzący Ignia zabrał ze sobą wszystkie pochodnie, zamykając drzwi za sobą. Nawet gdyby zrobiła się jakaś szczelina w nim, pomieszczenie w którym leżała również tonęło w czarnej ciemności.
Serce Lucy biło tak szybko jakby chciało jej wyskoczyć a napływające wciąż łzy tylko wpędzały ją w coraz większą i większą panikę. Nie wie ile tak trwała nim doszła do głosu jej chęć przeżycia. Musi się uspokoić. Jak dalej tak będzie wariować, to jeszcze zejdzie na zawał, a w tych warunkach na pewno nikt by jej nie pomógł. Nic jednak nie pomagało i roztrzęsione ciało Lucy, zamknięte w ciasnym sarkofagu ciągle podnosiło jej ciśnienie.
Znów upływał czas ... a może minuty? Straciła z tej paniki rachubę, jednak po pewnym czasie, wpadła na pewien sposób i zaczęła nucić w głowie piosenkę którą zawsze nuciła jej jej matka. Nucąc ją, wciąż czuła jak jej ręce drgają, aż nagle coś ją ukuło. Zaskoczona zamarła w bezruchu. Cisza. Ciemność.
- Co to było? - przeszło jej przez myśl.
Ostrożnie znów spróbowała poruszyć palcami. Nic. Nadgarstkami. Nic, nie! Czuje! To coś kłuje ją na nadgarstku. Próbując zrozumieć co to, przypomniała jej się jej bransoletka. Ta która została wykonana specjalnie dla niej, z schowanym mini ostrzem w kształcie piórka. Zupełnie o niej zapomniała. Ignorując kolejne kłucia i ranienie sobie ręki o nią, po którejś próbie z kolei, zahaczyła nią o bandaż wiążący jej ręce i nacięła go. Radość jaką poczuła była nieopisana, gdy powoli udało jej się przeciąć tak bardzo tkaninę, że wydostała z niej jedną rękę. Był to jednak bardzo krótki przypływ radości, znikający w zawrotnym tempie. Mając wolną dłoń, najpierw złapała za końce knebla, zdejmując sobie go i pomagając wyjąć z ust kulkę. Kaszląc musiała uważać na ruchy które miała bardzo ograniczone przez małą przestrzeń.
- Kurwa mać! - przeklęła gdy mimo starań, dotarło do niej, że za żadne skarby, nie dosięgnie swoich nóg, które zaczynały jej cierpnąć od zbyt ciasno obwiniętego bandaż.
Opadając znów w pierwotnej pozycji, zaczęła próbować podnieść wieko sarkofagu. Marzenie ściętej głowy. Przecież nawet sam Ignia nie był w stanie go podnieść i musiał mu jeden ze strażników pomóc. To było wręcz pewne, że taka kruszyna jaką była Lucy, nawet nie sprawi by wieko drgnęło. Jednak napędzająca ją wola przetrwania kazała jej próbować i próbować.
Czas znów upływał. Lucy w końcu odpuściła, czując jak robi się jej coraz bardziej duszno. Nowe łzy zaczęły ściekać jej po policzkach. Nawet ich nie obcierała. Miała dość.
- Czy on to zrobił celowo czy nie wiedział o tym? - szepnęła do siebie nabierając dusznego powietrza do ust. -
Przecież to wieko tak szczelnie zamyka sarkofag, że w końcu skończy jej się tutaj tlen. Najgorsze wizje stanęły jej przed oczami. Czyli to tak. Ignia ją zabije, sprawi, że się udusi, a gdy przyjedzie po nią i znajdzie jej ciało, powie, że nie przewidział tego lub, że się sama zabiła. On nie miał z tym nic wspólnego, no bo przecież nie zabił by ciężarnej kobiety.
- Pojebaniec. Pieprzony gnój! - warknęła resztkami sił.
Nie miała już nawet siły podnieść rąk w górę. Leżąc w bezruchu poczuła mroczki przed oczami. Chociaż w tym przypadku, nawet ich nie widziała. Jedynie czuła jakbym miała zaraz zasłabnąć. Zamykając oczy, nie wiadomo po co, bo nawet mając je otwarte, widziała to samo gdy miała je zamknięte. Jednak zamykając je usłyszała w głowie śmiechy. Jakby odległe. Sama nie wie czemu, usłyszała stłumiony z początku męski głos.
- Luce ... Przecież wiesz, że nie znoszę twoich łez... -
Nie widziała go, lecz ten głos poznała by wszędzie. Natsu. Leżąc tak na wpół przytomna, przypomniała jej się ta prośba. Doskonale pamięta, kiedy i gdzie jej to mówił.
Jakby mogła nie pamiętać? Przecież leżeli wtedy na łóżku. Czuła się tak szczęśliwa przy nim, że poleciały jej łzy. Natsu od razu doskoczył do niej, tłumacząc by nie płakała i nie wspominała już przeszłości.
- Nie wracajmy już do tego. Było, minęło a teraz jest tu i teraz. Uśmiechnij się, przecież wiesz, że nie znoszę twoich łez. -
Gdy tylko się wtedy uspokoiła, on ... on ... on zaproponował jej małżeństwo. Przypominając sobie to, nowa fala łez zalała jej oczy. On nie żyje, już nigdy nie wróci do niej. Czując jak zaczyna odpływać, dostrzegła światełko przed oczami, rozmyte i niewyraźnie. Nie rozumiejąc czemu, wyciągnęła do niego rękę, gdy gdzieś tam, ujrzała twarz Natsu. Patrzył na nią tymi swoimi ciemno zielonymi oczami przepełnionymi łzami i jakby strachem oraz żalem.
- Luce ... nie płacz... nie znoszę twoich łez... błagam cię, nie znoszę tego widoku.. - znów słysząc jego głos odbijający się w jej głowie jak echo poczuła jak jej ciało zrobiło się nagle dziwnie lekkie.
Tak lekkie jakby nic nie ważyła. Jakby była zawieszona w powietrzu, mimo iż leżała w ciemnym i ciasnym sarkofagu, we wnętrzu ogromnej piramidy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dodaje wam zdjęcie, jak wyglądały sarkofagi w środku. Pamiętajcie, że to była dopiero pierwsza, najbardziej wnętrzna część w której chowano bezpośrednio mumie po zabalsamowaniu. Jak wyglądał cały sarkofag pokazałam na obrazku w rozdziale o piramidach 😉.
Kolejny rozdział pojawi się 3 maja około godziny 20:00.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro