I በበበ
Przez kolejne 3 tygodnie życie w pałacu biegło jak kiedyś. No może jak kiedyś. Lucy jako Wielka Małżonka Królewska spędzała całe dnie przy boku Faraona. Jedli razem w jego komnacie śniadania i kolacje. Z obiadami bywało już różnie. Czasami Natsu przychodził do głównej sali zjeść z Lucy i innymi konkubinami, czasami jedli go sami w ogrodzie ale zdarzało się też tak, że Natsu był zajęty sprawami państwowymi lub po prostu zjadał z bratem u niego pozwalając by Lucy mogła pobyć z przyjaciółkami bez jego osoby.
Nie chciał ją ciągle ograniczać, więc gdy tylko miała ochotę pogadać z nimi, nie zatrzymywał jej. Starał się jej również poświęcać jak najwięcej czasu który miał. Jak na złość, sprawy państwowe i rządzenie wcale mu tego nie ułatwiały. Dlatego zdarzały się również noce podczas których Lucy zasypiała sama w swojej komnacie oraz takie gdy budziła się sama w jego łóżku. Nie miała mu tego nigdy za złe, doskonale rozumiejąc jego obowiązki których nie mógł odpuścić.
Jako Wielka Małżonka Królewska dostała do dyspozycji nowych strażników. Teraz gdy nie była przy Natsu, po piętach nie deptał jej sam Toorasu, ale również strażnik z tatuażem skorpiona oraz sporadycznie trzeci z naszyjnikiem z zębem rekina. Tak, trzech umięśnionych strażników deptało jej dzień w dzień, krok w krok za jej piętami. Toorasu, Scorpio i Pisces. Baa, ich widziała na co dzień, a tylko Bogowie wiedzą ilu jeszcze podążało za nią strażników którzy dostali rozkaz nie zawracania na siebie uwagi. Tak jak było w przypadku Mavis która nie miała pojęcia o tym, że Sagittarius i Capricornus pilnują ją z ukrycia, tak Lucy nie mogła być pewna czy ją nie spotyka to samo.
Pamięta jak tamtego dnia, gdy zobaczył ich stojących pod jej drzwiami gdy wyszła o poranku ze swojej komnaty, od razu pobiegła do Natsu z zamiarem zrobienia awantury. Lecz gdy Faraon wszedł na temat ataku na nią i jej oraz dziecka bezpieczeństwa, zgodziła się na to. Pomimo, iż zadane przez Lisannę rany zdążyły się zagoić bez śladu, obawa przed kolejnym tego rodzaju wypadkiem pozostała. Aby zrekompensować sobie towarzystwo męskiej straży oraz przez głupie zasady, Lucy dobrała sobie kobietę która miała awansować na jej powierniczkę i kogoś w rodzaju "damy dworu". Wybór był oczywisty. Juvia.
Spędzając z nią cały ten czas, zaczęła poznawać jej marzenia i pragnienia. Okazało się, że przez ten czas, gdy wyżalała się Lucy w łazience, zmieniła swoje nastawienie. Cieszyła się życiem, chodząc uśmiechnięta od uch do ucha a nawet parę razy szeptała Lucy jak to spodobał się jej pewien żołnierz. Lucy ciesząc się jej szczęściem prosiła by jej go pokazała, lecz dziewczyna za każdym razem speszona zmieniała temat rozmowy.
Tak mijały dni. Z każdym kolejnym brzuszek Lucy rósł sprawiając radość każdemu włącznie z nią samą. Lucy czuła się jakby latała. Była szczęśliwa, uśmiechnięta i po czubek głowy zakochana w Natsu. Pewnego dnia, postanowiła zrobić mu małą niespodziankę i biorąc miseczkę z winogronami i daktylami ruszyła do sali w której czasami odbywały się narady. Upewniwszy się, że nie ma żadnej narady, powoli weszła przez uchylone drzwi.
- Faraonie... - zaczęła by zwrócić jego uwagę oraz nie podpaść gdyby jednak ktoś był z nim w środku.
- Luce! Co tam skarbie? - zawołał gestem ręki odprawiając stojącego z boku posłańca.
Gdy tylko wyszedł, Natsu wstał z ozdobnego krzesła pełniącego rolę tronu (od autorki: to nie jest sala tronowa tylko jedna z sal narad z odpowiednikiem tronu dla Natsu na którym przyjmuję posłańców itd) schodząc te dwa stopnie w dół.
- Pomyślałam, że może będziesz mieć ochotę na coś słodkiego. - uśmiechnęła się Lucy pokazując trzymaną miseczkę z owocami.
- Żebyś wiedziała jakiego mi teraz smaka zrobiłaś haha... - zaśmiał się i kładąc swoje ręce na biodrach Lucy, wbił się w jej usta.
Nie żeby się tego nie spodziewała. Przewidziała to w 100% więc gdy tylko jego usta dotknęły jej, rozchyliła wargi pozwalając oddać się głębokiemu i czułemu pocałunkowi z małym tańcem językami. Odsunęli się od siebie, gdy poczuła jak jej nogi zaczynają robić się miękkie. Czemu on musiał tak na nią działać. Ile razy była przy nim i czuła jego dotyk czy oddech, zupełnie rozluźniała mięśnie całkowicie się mu oddając. Przez jej ciąże, Faraon zrezygnował ze współżycia, lecz gdy tylko spędzali wspólne noce, zawsze kończyło się to pieszczotami i grą wstępną.
- Miałam na myśli owoce. - zachichotała Lucy wskazując na miseczkę.
- Je też z chęcią skosztuje. - dodał sięgając po daktyla.
- E.. Ee... Eee! - zawołała Lucy cofając się. - Nie tak prędko. - dodała śmiejąc się na widok pytającego wzroku męża.
- A jak cię złapię to dostanę? - zapytał uśmiechając się cynicznie.
- Jak mnie złapiesz bez używania rąk. To dostaniesz. - zawołała Lucy łapiąc w palce daktyla, kusząco włożyła sobie go do ust aby owoc był widoczny.
Natsu na ten widok tylko się oblizał i z drapieżnym uśmiechem zaczął gonić Lucy po komnacie. Śmiechy obojga dotarły aż za drzwi przez co stojący tam strażnicy Lucy spojrzeli na drewniane skrzydła z ogromną chęcią zajrzenia co się tam dzieje.
- Mam cię! - zawołał Natsu prawie zabierając daktyla z ust żony, lecz ta znów zjadła go śmiejąc się z męża.
- Pośpiesz się, bo zjem wszystkie. - zawołał wkładając sobie już piątego daktyla do ust tak by Natsu widział go.
Tym jednak razem Natsu błyskawicznie znalazł się przy niej i nim się zorientowała zabrał jej daktyla spomiędzy warg całując w górną wargę.
- Mmm, ale słodki. - stwierdził połykając owoc.
Lucy uśmiechając się pokazała rząd białych ząbków.
- Rudna druga? - spytała biorąc tym razem winogrono.
- Kochanie, chyba starczy już tego ruchu. Nie powinnaś się przemęczać. - szepnął i delikatnie pogłaskał jej średniej wielkości brzuszek przez jej najnowszą sukienkę ozdobioną przy szyji małym Usech układającym się na swego rodzaju skrzydła.
- Dobrze. Ale i tak nie dostaniesz owocu tak łatwo. -
Natsu pochylił się tak by jego czubek głowy był pod brodą Lucy i patrząc wzrokiem do góry na jej pytające spojrzenie wyszeptał.
- Tym razem to ja.... -
- Faraonie, za przeproszeniem. - przerwało mu pukanie i głos za drzwiami.
Zamykając oczy westchnął gorącym powietrzem które rozwiało leżące przy szyji złote włosy dziewczyny.
- Wejść! - zawołał prostując się i całkowicie poważniejąc.
- Faraonie, wielkie wcielenie Horusa, wybacz, że przeszkadzam. Przybył wysłannik z Rzymu. Prosi o audiencję. - wyszeptał stojącą w progu i kłaniając się głową aż do ziemi.
- A no tak. - mruknął Natsu. - Miał przybyć w tym tygodniu. Rzym chce porozumienia w sprawie handlu który zerwałem z nim. -
- To ja przyjdę później. - Lucy uśmiechnęła się delikatnie.
Było jej przykro, że znów sprawy państwowe zajmują Natsu, lecz przywykła już do tego, że Natsu to Faraon. Najwyższy kapłan, łącznik z Bogami i władca całego Egiptu. Więc w ramach pocieszenia, zaczęła już układać w planach jak sobie to odbije wieczorem.
- Masz jakieś plany? - szepnął Natsu obejmując Lucy.
- Mmm może zajrzę do ogrodu. Dziś nie jest jakoś upalnie więc... - zaczęła
- Czyli nie masz planów. Chcesz zostać? - przerwał jej.
- Co? Ale, że tutaj? - zdziwiła się podnosząc głowę w górę.
- Tak. Jesteś moją żoną więc nie widzę problemu. Faraonom nieraz towarzyszyły ich małżonki. -
- Mówisz poważnie? Ale ja się nie znam na tym. -
- Spokojnie. Nikt nie będzie tego od ciebie wymagał. Posiedzisz tutaj, zjesz sobie trochę owoców, posłuchasz. Możesz się też zapytać o coś, wtrącić się do rozmowy. Jak będziesz mieć dość to możesz wyjść kiedy chcesz. - wyliczył Natsu.
Lucy chwilę zastanawiała się bijąc z myślami. Jednak patrząc w tą ciemną zieleń oczu Natsu, pokiwała głową.
- Zgoda. -
- Super. - uśmiechnął się prowadząc Lucy do miejsca przy ścianie gdzie rozłożone były poduszki i mały stoliczek ze zwiniętymi papirusami.
Sam wyciągnął trzcinową matę i rozłożył ją po drugiej strony w pewnej odległości od stoliczka. Gdy skończył uśmiechnął się do Lucy i stając na środku komnaty zawołał.
- Wejść! -
Na jego podniesiony ton i pewność siebie Lucy poczuła gęsią skórkę i ekscytacje. To będzie jej pierwsze tego typu spotkanie. Po raz pierwszy będzie uczestniczyć w czymś takim. Nabierając powietrza i wypuszczając je ostatni raz zerknęła na Natsu a widząc go, poszła w jego ślad uspokajając się i przybierając poważną minę.
Kilka sekund potem, drzwi otworzyły się i przez próg przeszła noga rzymianina.
- Faraonie, bądź pozdrowiony. - odezwał się nisko kłaniając.
- Witamy w Egipcie. - przywitał się oficjalnym tonem Natsu. - Zanim usiądziemy, dziś będzie mi towarzyszyła moja żona. Lucy. - dodał wskazując wzrokiem na dziewczynę.
- Witamy w Egipcie. - odezwała się Lucy nie wiedząc jakim cudem z jej gardła wyszły jakiekolwiek słowa.
Jej wzrok utkwił w czarnych i przerażonych oczach rzymianina. Gdyby nie to, że Natsu patrzył na Lucy, jego mina zdradziła by go od razu.
☥
Gdy tylko przekroczył próg komnaty, Gajeel wiedział, że z każdą sekundą obecności tutaj ryzykuje swoje życie. Normalne nigdy by się nie zgodził na tą wyprawę, ale dostał rozkaz od samego Cesarza więc nie miał nic do gadania. Jednak nawet on nie przewidział, że spotka go coś gorszego niż rozmowa z Faraonem któremu parę miesięcy temu porwał jedną z konkubin i który o mały włos dorwał by go. Tamtego dnia poszczęściło mu się i zakrywając twarz, uciekł od śmierci z jego ręki.
Teraz znów poczuł jej oddech na plecach spotykając wzrok porwanej wtedy dziewczyny. Przez głowę przeszła mu tylko jedna myśl.
"On nie doczeka żywy końca tego spotkania."
Gdy niczego nieświadomy Faraon, zaczął przedstawiać ją jemu, jakaś gula podeszła mu do gardła.
"Żona!?"
Krzyczała w nim każda komórka w ciele.
"Ty tego nie przeżyjesz."
- Witamy w Egipcie. - odezwała się czym wytrąciła go zupełnie z równowagi.
Co się właśnie tutaj odpierdzielało?! Czy ona go nie poznała? Minęło sporo czasu, ale żeby aż tak?! Nie... poznała go. Widać w jej oczach tą samą panikę co na jego twarzy. Suka to ukrywa. Kurwa mać.
- Dziękuję. - wydukał widząc jak Faraon skupił wzrok na jego bladej twarzy.
- Coś nie tak? - spytał Natsu marszcząc brwi.
- Widać zaskoczył go widok kobiety. - odparła Lucy i z obojętną miną wsadziła sobie winogrono do buzi.
Gajeel przełknął ślinę czując jak zaczyna brakować mu tchu.
- T.. ttak. Wy... ybacz. To dllla mnie zaszczyt. - wyjąkał Gajeel kłaniając głowę.
- Usiądźmy. - zarządził Natsu siadając na poduszce obok Lucy i wskazując na matę rozłożoną kawałek dalej, przed nimi.
Gajeel z wielkim trudem ruszył w jej kierunku czując jak z każdym ruchem jego ciało drętwieje coraz bardziej. Co jakiś czas zerkał na Lucy która zajęta winogronami unikała z nim kontaktu wzrokowego.
Jednak spokój jaki panował na zewnątrz jej ciała to były tylko pozoru. W środku czuła jak nie może w spokoju oddychać. Strach, przerażenie i wspomnienia zalały jej głowę. Wiedziała, że w normalnych okolicznościach, powiedziała by Natsu natychmiast kim jest owy rzymianin lecz coś w niej mówiło jej by trzymała język za zębami. Znała Natsu i zdawała sobie sprawę, że gdyby się o tym dowiedział, że to on ją porwał i prawie zgwałcił, zabiłby go na miejscu.
Co ją więc powstrzymywało? Ugoda z Rzymem. Co jeśli ten żołnierz przyjął ofertę sprowadzenia jej i skusił się tym samym na łatwy zarobek? Co jeśli to było jego widzi mi się? Jeśli tak było, to zabijanie go w niczym nie pomoże a może tylko wywołać wojnę z Rzymem. Tylko tego by jeszcze brakowało.
- Myślę nad tym. - jej dumania przerwała ręka Natsu która zabrała z miski między jej nogami daktyla.
- Cesarz pragnie obustronnego zrozumienia. W sprawie... - mówił Gajeel lecz Lucy nie mogąc się skupić na jego słowach, znów odpłynęła w wspomnienia.
- Lucy? Wszystko w porządku? - szepnął Natsu kładąc rękę na ramieniu Lucy.
Dziewczyna wyrwana z zamyślenia spojrzała na niego a widząc jego pytające spojrzenie wyszeptała
- W... w porządku. Zamyśliłam się tylko. - powiedziała starając się uśmiechnąć.
- Na pewno? Zbladłaś. - ciągnął dalej Natsu.
- Yyy... wydaje ci się. Więc czy podoba Ci się nasz kraj? - spytała zerkając na Gajeela.
Rzymianin czuł jakby siedział nie na macie a na rozgrzanym węglu. Dosłownie nie mógł skupić się na niczym a gdy dziewczyna przed nim ewidentnie zbladła, poczuł jak zimny pot spływa mu po plecach.
- Piękny kraj, lecz dla mnie zbyt gorący. - wyjąkał bez sensu.
- Dziś nawet nie jest tak upalnie. Można się przyzwyczaić. - szepnęła Lucy kiwając głową do Natsu, że wszystko jest w porządku.
- Luce, może jednak lepiej idź do Irene. - zmartwiony zerknął na nią kładąc rękę na jej głowie i przejeżdżając po całej długości jej włosów.
- Dobrze. Jeśli tak każesz. - wyjąkała Lucy podnosząc się.
Natsu na ten widok ugryzł się w język. Wiedział, że Lucy ma mieszane uczucia co do Rzymian, ale wiedział, że będzie musiała się kiedyś przełamać. Poza tym chciał by była obecna kiedy będzie rozmawiał o zakazie handlu który de facto nałożył na Rzym po tym, jak któryś z Rzymian, prawdopodobnie jakiś dezerter ją uprowadził. Ile razy już próbował pogadać z nią o tym kim byli rzymianie i co się tam dokładnie stało. Za każdym razem Lucy mówiła, że nie doszło do niczego, że trochę zniszczyli jej sukienkę i tyle.
Gdy Lucy się podniosła, Natsu również wstał z nią a tym samym Gajeel również się podniósł.
- Przyjdę do ciebie gdy skończę okej? - szepnął czule przytulając i całując w czoło.
- Spokojnie, naprawdę nic mi nie jest. Pójdę do Irene. - szepnęła. - Niestety nie dotrzymam wam towarzystwa. Może innym razem. - uśmiechnęła się do Gajeela.
Natsu zerknął na szybko na rzymianina a widząc jego szeroko otwarte oczy wpatrujące się w brzuch Lucy, odchrząknął.
- Moja żona spodziewa się dziecka, stąd pewnie to nagle zasłabnięcie. -
Lucy doskonale zarejestrowała moment gdy oboje z Gajeelem nabrali powietrza zatrzymując go w sobie. Nie, ona tego dłużej nie zniesie. Dość. Jeśli ma milczeć to nie widząc go. Zerkając po raz ostatni na Faraona, Lucy odwróciła się na pięcie i nim straż otworzyła jej drzwi, zrobiła to sama wybiegając wręcz z komnaty.
Gdy drzwi się za nią zamknęły, wypuściła powietrze i nie czekając na strażników którzy na jej widok zerwali się z miejsca, ruszyła kawałek dalej.
- Wszystko w porządku? Wasza... - zawołał Toorasu gdy Lucy skręciła zza zakręt. - Lucy! - krzyknął widząc jak blondynka osunęła się na kolana.
- Nic mi nie jest. To stres. - wyjąkała siedząc na nogach na podłodze korytarza i ciężko oddychając.
- Wezwę Irene! - zawołał Scorpio
- Zatrzymaj się! - warknęła Lucy na co strażnik natychmiast stanął.
- Wasza wysokość. - szepnął błagając o wyjaśnienie.
- Nic. Mi. Nie. Jest. - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Scorpio i Pisces stanęli z boku a Toorasu podając rękę Lucy pomógł jej stanąć na nogi. Przez ich głowy przebiegła myśl
''Co się tam stało?! To przez wspomnienia o porwaniu przez rzymianina?"
- Potrzebuję się przejść. Po korytarzu. - szepnęła Lucy poprawiając sukienkę i piękny Usech* który dostała od Natsu w dniu gdy spisali umowę małżeńską, po czym ruszyła wzdłuż korytarza.
Strażnicy bez słowa ruszyli za nią, lecz gdy odeszli kawałek dalej, Toorasu szepnął do Scorpio by poszedł po Irene.
- Idź po Irene. Powiedz jej, aby napatoczyła się gdzieś po drodze. Ma to wyglądać jak przypadkowe spotkanie. Powiedz jej, żeby zerknęła na Lucy bo jest jej słabo i jest blada. -
- Wiem, o tym samym pomyślałem. Dlatego jak widzisz mój drogi kolego, Pisces sobie gdzieś zniknął. - mruknął Scorpio z cynicznym uśmiechem.
- Kiedy on? - zawołał Toorasu orientując się, że faktycznie nie ma z nimi Pisces.
- Coś nie tak? - zwróciła się do nich Lucy
- Ależ skąd. - zawołali równo kłaniając się
- Mmm? A gdzie jest Pisces? -
- Kazałem mu przygotować mały podwieczorek w ogrodzie. Może to poprawi ci humor? - skłamał Scorpio na co Toorasu prawie wybuchnął śmiechem
- Mmm... w sumie to dobry pomysł. Dziękuję. - odparła Lucy robiąc krok. - Toorasu? -
- Tak? - strażnik podszedł bliżej Lucy uspokajając napad śmiechu i przy okazji obrywając łokciem od Scorpio.
- Poprosisz Mavis aby przyszła? Sama? -
- Oczywiście. - skłonił się Toorasu.
- Dziękuję. Scorpio, pójdziemy na wewnętrzny dziedziniec. Mam ochotę tam chwilę posiedzieć. -
- Wedle rozkazu. - odparł Scorpio.
Toorasu zawracając przeszedł obok Scorpio który rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Nie śmiej się tylko leć do Pisces i uprzedź go o podwieczorku w ogrodzie. -
- Wkurzy się. Pięknie go wkopałeś. - odparł Toorasu
Scorpio tylko pogroził mu ręką aby się przymknął i ruszył za Wielką Małżonką Królewską, która zdawała się wręcz biec na wewnętrzny dziedziniec.
☥ ☥ ☥
Wchodząc na dziedziniec, przystanęła przy jednym z łuków. To właśnie tutaj Natsu kilka miesięcy temu próbował zabić brata gdy się dowiedział o tym, że spał z nią i współżył. To właśnie tutaj zamachnął się na nią Khopesh'em i to właśnie tutaj wydarł się na nią. To tutaj zaczął się tamta kłótnia.
Wchodząc na środek stanęła przy posągu Bogini Hathor** zapatrując się w nią. Scorpio nie chcąc przeszkadzać, zatrzymał się przy kolumnach.
- Daj mi siły. Opiekunko kobiet. - szepnęła pochylając głowę.
- Coś cię trapi. Oj nie dobrze. - odezwała się Mavis idąc z przeciwległego korytarza. - Tak czułam, inaczej nie wzywała byś mnie samej. -
- Mavis... potrzebowałam z kimś pogadać. Muszę ci coś powiedzieć... -
- Co takiego? - spytała stając obok Lucy
- Czy ... czy powinnam ... czy mieszałaś się ... - zaczęła Lucy - Zresztą, to może zaczekać. Pogadamy przy podwieczorku. - przerwała Lucy uśmiechając się.
- Jak chcesz. Tylko miej na uwadze, że nie odebrałam sobie jeszcze przytulasów! Przez ostatni czas ciągle byłaś zajęta. -
Lucy zrobiła zamyśloną minę, a kojarząc fakty, wybuchnęła śmiechem.
- Hahaha! Mavis... w porządku. Odbijesz sobie to zaraz. -
- Poproszę tylko Brandish aby miała oko na Dimarię która pilnuje Larcade i Augusta i przyjdę. -
- Okej, ja jeszcze chwilkę sobie tu pochodzę. Muszę coś przemyśleć. - zawołała Lucy do odchodzącej Mavis.
Gdy konkubina księcia znikła jej ze wzroku, spuściła głowę w dół.
- A gdyby tak ... - szepnęła do siebie wpadając na pewien pomysł.
Układając sobie w głowie rozmowę z Mavis i swój pomysł, wyprostowała się dumnie. Akurat w tym momencie z jednej z odnóg korytarzy, na wewnętrzny dziedziniec wyszło dwóch egipskich strażników odprowadzających Gajeela. Rzymianin cały blady i zalany potem na plecach, szedł czując coraz większą ulgę, że opuszcza ten pałac. W myślach dziękował po kolei każdemu z rzymskich bogów których wyznawał, nawet samej Wenus... gdy jego oczy spotkały zaskoczone oczy Lucy stojącej na dość sporawym wewnętrznym dziedzińcu przez który miał przejść.
- Wasza wysokość! - zawołali strażnicy towarzyszący Gajeelowi, zatrzymując go rękami przy kolumnie.
- Pani? - Scorpio poruszył się nerwowo kładąc rękę na rączce swojego sztyletu i robiąc krok do przodu by strażnicy go zobaczyli.
- Gajeel... - wyszeptała Lucy zastygając w bezruchu
- Wielka mał...Małżonka Królewska... - wydukał.
Wszyscy stali tak w ciszy, gapiąc się na innych. Przez częściowo odkryty sufit słuchać było głos przelatujących po niebie ptaków. Cisza zdawała się być tak gęsta jak atmosfera. Można by ją wręcz dotknąć i pokroić sztyletem. Po pewnym czasie dźwięk przełykania śliny rozbrzmiał od strony Gajeela i Lucy. Ta sytuacja była nad to niekomfortowa, jednak nie mogła tak dłużej trwać. Ktoś musiał zabrać głos bo było to już mocno podejrzane.
- Scorpio w porządku. - odparła Lucy gestem ręki dając mu znać, aby się uspokoił i cofnął w tył. - Gajeel. - tym razem zwróciła się do rzymianina jednocześnie po raz kolejny gestem ręki dając znać strażnikom, aby się nie wtrącali.
- Wasza wysokość.... - odparł przez zaciśnięte gardło podchodząc bliżej Lucy.
- Hathor. Bogini pałacu i opiekunka kobiet. - stwierdziła Lucy wskazując oczami posąg przy którym stali, uśmiechając się.
- Wielka Małżonko Królewska... - zaczął Gajeel
- Wasza wysokość wystarczy. - wtrąciła nawet na niego nie patrząc
- Wasza wysokość, piękny posąg, lecz ja nie czczę tych samych bogów co wasza wysokość. -
- W waszej wierze jest bogini odpowiedzialna za opiekę kobiet. - stwierdziła Lucy zaplatając ręce na wysokości piersi.
- Wenus. - syknął.
Przez jego głowę ty razem przeszła fala grozy połączonej ze wściekłością. Czy to przypadek a może fatum? A może ta suka umie czytać w myślach? Bo jak inaczej wytłumaczyć, że dziękował właśnie samej Wenus za ratunek i to, że żyje i wpada akurat na nią stojącą przed pomnikiem ich egipskiej bogini Hathor a jakby było tego mało, ona śmie jeszcze pytać o nią? Co go podkusiło dziękować zanim wydostał się z pałacu.
- Więc, jak widzisz, w każdej wierze znajdzie się Bogini ochraniająca kobiety. - ciągnęła Lucy spoglądając w końcu z posągu na Gajeela.
- Słuchaj, ta gra mnie nie bawi. - szepnął tak by tylko dziewczyna mogła usłyszeć.
- Mnie również. Jednak uważaj. Tym razem to ja nie jestem sama. - syknęła Lucy wskazując oczami na zaniepokojonych strażników i równie podejrzliwego Scorpio.
- Tch. - prychnął Gajeel posyłając Lucy wkurwione do granic możliwości spojrzenie. - Daruj sobie już te uśmieszki. -
- Sam sobie odpowiedz. Wolisz moje uśmieszki czy może tortury Faraona? - warknęła cicho chwilę później odgarniając sobie włosy do tyłu i znów głupio się uśmiechając, jakby ta cała rozmowa była tylko przypadkową pogadanką.
- Już bym to wolał. -
- Taaak? - Lucy przeciągnęła złośliwie słowo. - Zdajesz sobie sprawę, że mój mąż, Faraon nie zabije cię? Będzie cię katował dniami, miesiącami i latami. Jeśli skończysz jako jego worek treningowy to będzie twoja najlepsza opcja. -
Gajeel strzelił zębami. Szmata się z nim droczyła. A mógł ją wtedy zabić. Nie miałby tak przesrane teraz. Tutaj nawet list od samego Cesarza nie zapewni mu ochrony przed gniewem Faraona z którym właśnie zawarł porozumienie. Gorzej już być nie może.
- Więc okłamałaś mnie wtedy? - syknął
- To znaczy? -
- Wtedy. - mruknął przewracając oczami. - Powiedziałaś, że nie jesteś główną konkubiną Faraona, a dziś słyszę, że jesteś jego małżonką. -
- Nie okłamałam cię. Wtedy byłam konkubiną księcia. -
- I co? I nagle awansowałaś na żonę Faraona? Jeszcze z nim jesteś w ciąży? -
- Dużo się wydarzyło. - prychnęła Lucy wzruszając ramionami.
- Na pewno widzisz dzielącą nas wciąż różnicę. Mogę cię kopnąć w brzuch, mogę spowodować, że poronisz i twoja straż nie zdąży ci pomóc. -
Lucy walcząc ze sobą, by podczas tej rozmowy zachować jak największy spokój, poczuła jak zaczynają drżeć jej nogi ze strachu. Miał rację, straż stała zbyt daleko a Gajeel zbyt blisko. Jednak musiała tak zaryzykować, bo inaczej by z nim nie pogadała.
- W porządku Scorpio. - szepnęła widząc kątem oka jak jej strażnik próbuje podejść bliżej. - Zaraz skończę. - dodała uśmiechając się.
- Sama widzisz ... - mruknął Gajeel.
- Po pierwsze nie mogłeś mnie zabić wtedy bo byś nie zdążył uciec. - zaczęła
- Ty...! - warknął Gajeel ale przed jego nosem pojawiła się otwarta dłoń Lucy, każąca mu się delikatnie rzecz mówiąc przymknąć.
- Po drugie, jeśli zaatakujesz mnie teraz, to będzie równoznaczne z tym, że cię wydam. Po trzecie, nawet jeśli wyjdziesz, skąd możesz mieć pewność, że nie karzę wysłać wiadomości do Cesarza Rzymu i wyznam mu całą prawdę co się stało? -
- Grabisz sobie coraz bardziej. -
- Zawrzyjmy pakt. - szepnęła Lucy.
- Pak co? - zdębiał Gajeel
- Pakt. Ugodę. Umowę. - powtórzyła spokojnie Lucy
- Z tobą? Ja? - zawołał na głos wybuchając śmiechem.
- Zapewnię ci ochronę a ty mi informacje. - idąc już za ciosem i tym, że Gajeel już zaśmiał się na głos, przestała szeptać.
- Wasza wysokość chyba nie rozumie ... -
- Rozumiem. Moje warunki. Chcę informacji odnośnie ludzi którzy kazali ci to zrobić. Sądząc po tym jak to Cesarz wysłał cię do nas z chęcią sojuszu, nie wie o całej sprawie nic. -
- Nie, nie wie. Drobna samowolka. Szybka zapłata. -
- Od kogo. -
- Pff. Nie znam z imienia. Wasza wysokość, to drogie informacje. -
- Tak samo jak mój głos. -
- Nie rozumiem? -
- Wystarczy jedno moje słowo, a twoje życie się skończy. To jak? -
Gajeel patrzył iście piekielnym wzrokiem chcąc spopielić stojącą przed nim kobietę. Ta suka drwiła z niego i robiła sobie z niego swojego pupila.... Aż się w nim gotowało. Przysięgał, że jeszcze chwila i wybuchnie.
- A skąd mogę mieć pewność, że po wydaniu tych informacji nie wbijesz mi przysłowiowego sztyletu w plecy? I co z nimi zrobisz? Pójdziesz do męża? - dodał znów szeptając. - Obudź się ze snu babo. Jak wytłumaczysz to, że masz takie informacje? Hę? -
- Więc odmawiasz? - stwierdziła z ironią Lucy. - Scorpio! - zawołała na co zauważyła natychmiastową reakcję Gajeela.
Jak z bicza, spiął wszystkie swoje mięśnie, zacisnął zęby i przełknął ślinę.
- Wasza wysokość? - Scorpio z na wpół wysuniętym ostrzem stanął przy boku Lucy, mierząc podejrzanym wzrokiem Gajeela.
Strażnicy którzy mu towarzyszyli, również podeszli. Sytuacja zmieniła się diametralnie. Tym razem Gajeel mimo chęci wiedział, że nawet nie zdąży dotknąć Lucy. Jakby tego było mało, po plecach przeszła mu kolejna fala lodowatych dreszczy. Nie było miejsca na jego skórze, na którym włoski nie stanęły mu dęba. Czując ten upiorczy oddech śmierci na plecach, obrzucił Lucy po raz ostatni wściekłym spojrzeniem i wyszeptał bełkotając
- Zobaczę co da się zrobić dla jej Wielkiej. Małżonki. Królewskiej. - wycedził akcentując tytuł Lucy. - Prześlę to papirusem, byś nie musiała długo czekać. - dodał kłaniając się nisko, lecz czując z każdym stopniem ukłonu swoje sztywne ciało, zupełnie jakby połknął żelazny kij.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* Usech Lucy który dostała od Natsu
** Hathor - (przypomnienie)
Hathor (Het-heret, Het-Heru - egip. Pałac/Dom Horusa) - egipska bogini nieba, uosobienie Wielkiej Macierzy, a także patronka nekropolii tebańskiej, Oko Ra. Pierwotnie stanowiła personifikację pałacu faraona (stąd jej imię; podobnie Izyda była personifikacją tronu). Z czasem stała się bóstwem miłości, radości, uciech, muzyki i tańca, a także opiekunką kobiet. Nosiła przydomki „Oka Horusa", „Złotej Bogini", „Bogini Niebios", „Pani Czerwonej Góry" i „Turkusowej Pani". Grecy identyfikowali ją z Afrodytą, a Rzymianie z Wenus.
Kolejny rozdział 14 kwietnia (Wtorek)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro