1. Dobra królowa, jeszcze lepsza matka
-Na ile tym razem wyjeżdżasz? - zapytałam matkę, krzyżując ręce. Nawet nie podniosła na mnie wzroku, zajęta pakowaniem do kufra któregoś z kolei kaszmirowego szala.
-To bardzo ważna sprawa, więc sama rozumiesz, że może zająć porównywalnie dużo czasu...
-Nie mydl mi oczu swoimi wyszukanymi monologami, zostaw je dla tych naiwniaków czekających w stolicy. Ile?- kobieta westchnęła, sięgając po jedną z leżących na krześle sukni. Nosiła tylko i wyłącznie suknie. Uważała, że kobiecie nie przystoi nakładać czegokolwiek poza nimi, więc zawsze sceptycznie patrzyła na mój strój. Co poradzę na to, że preferuję spodnie? Są wygodniejsze, cieplejsze, zresztą poza rodzicielką i tak nikt mnie nie ogląda. Ta kobieta trzyma mnie w domu, jak ptaka w złotej klatce. Nie podoba mi się takie życie, ale co zrobić?
-Trzy tygodnie, góra miesiąc. Zadowolona?- na chwilę mnie zatkało. Nigdy nie wyjeżdżała na tak długo, nawet kiedy jeszcze tata żył. W takim razie wydarzyło się coś naprawdę poważnego, jednak nie umniejszało to faktu iż zostanę w tym domu zupełnie sama na jakieś kilkadziesiąt dni. Dlaczego sama? Przecież księżniczka powinna mieć własnych ochroniarzy, stylistów, kucharki, sprzątaczki, jednym słowem cały dwór do wysługiwania się, by nie musieć nawet kiwnąć palcem. Jednak Gabriela starała się ograniczać do minimum otaczające ją towarzystwo, na ile było to możliwe będąc królową królestwa o najliczniejszej populacji na całym kontynencie. Ale jak można się temu dziwić, kiedy jej ukochanego męża zamordował jeden z "zaufanych" gwardzistów należących do straży przybocznej? Dlatego zdawała się wyłącznie na zaklęcia, którymi otoczyła naszą posesję niczym pajęczyną, tak, że nie było szansy, by ktoś wdarł się do środka. Od przeszło sześciu lat nie opuściłam mieszkania, ani nie widziałam żadnej istoty żywej poza mamą. Nie wiem tylko, czy jest to jej wyraz dbania o mnie, czy wręcz przeciwnie.
-Co zajmie aż tyle czasu?- zapytałam.
-Zamieszki na zachodzie. Skrzaty zorganizowały nową rebelię. Te małe, podłe pluskwy...
-Że je zniewoliliśmy, nie znaczy, że są gorsze.- zauważyłam sceptycznie. Kwestia gnębienia "gorszych ras" jak ich nazywała królowa, od dawna był tematem tabu w tym domu.
-To stworzenia niższego gatunku, tak samo jak ludzie, porcelanki czy wilkołaki. I reszta tego pospólstwa.
-Jak możesz! - zaprotestowałam- Że mordercą taty był człowiek nie znaczy, że od razu cały gatunek jest zły! A ty tępisz ich jak jakiś tyran, z niepohamowaną pasją i okrucieństwem!
-Nie tym tonem moja panno!
-Będę mówiła takim tonem, jakim mi się podoba! Chyba, że mnie też spalisz na stosie, jak te ludzkie dzieci?!- blondynka zamarła z zaskoczeniem odmalowanym na twarzy- Tak, wiem o tym. Wiem o wszystkim co robisz, kiedy wyjeżdżasz.
-Kto ci powiedział?!- tak wściekłej nie widziałam jej od dawna. Jej twarz była czerwona niczym jedna z truskawek rosnących na plantacjach wiedźm.
-Plagg.- odpowiedziałam cicho, wiedząc jaką burzę wywoła to wyznanie.
-Ty smarkulo!!! Ile razy ci powtarzałam, że masz nie rozmawiać z duchami?!!! Natychmiast do pokoju i żebym cię już dzisiaj nie widziała!- pokazała palcem drzwi. Pędem wybiegłam, a złość aż we mnie buzowała. Nawet nie wiem, kiedy dotarłam do mojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i krzyczałam z twarzą zatopioną w poduszkę tak długo, aż wszelkie negatywne emocje ze mnie uciekły. Kiedy już skończyłam wzięłam głęboki wdech. Od razu lepiej. Zawsze tak reagowałam po kłótniach z matką. Jako elfka musiałam szukać bezpiecznych dróg wyrażania uczuć. Gdybym tego nie robiła kumulowałby się we mnie, by w końcu eksplodować w postaci magii. Kiedy byłam mała zdarzyło mi się to kilka razy. Do dzisiaj w niektórych zakątkach domu można znaleźć osmalone meble czy ściany. A mogło się to skończyć dużo gorzej. Wielu z naszego gatunku umierało pod wpływem takich wybuchów. Nawet większość, i to jeszcze w okresie niemowlęcym. Właśnie dlatego dzieci u elfów były niezwykłą rzadkością, a ja nie miałam rodzeństwa. Moich dwóch starszych braci zmarło zanim jeszcze przyszłam na świat.
-Czego wrzeszczysz?- spojrzałam w kierunku z którego dochodził głos. Plagg. Chyba powinnam wyjaśnić kim on jest. No więc tak: Plagg to duch zmarłego kilkaset lat temu kotołaka. Kotołaki, czyli magiczne stworzenia mogące przyjmować formę kota lub człowieka. Posiadają ogromną wiedzę, moc leczenia wszelkich ran oraz zdejmowania uroków. Czyni to z nich rozchwytywanych sprzymierzeńców. Kiedyś, podczas piątej Wojny Trolli pojmowano ich siłą i wykorzystywano w konflikcie. Nie bardzo spodobało się to reszcie tego niezwykłego gatunku, więc uciekli... no właśnie, do dziś nie wiadomo gdzie. Od tamtego czasu nie pokazywali się nikomu na oczy, a opowieści o nich urosły do rangi legendy. Nawet nie wiem czemu Plagg jest w pałacu, skoro duchy pojawiają się tylko w miejscach gdzie były za życia. Nigdy nie chciał mi powiedzieć.
-Problemy rodzinne.-odpowiedziałam. Nie musiałam dodawać nic więcej, doskonale wiedział o czym mówię.
-Co tym razem?
-Zdenerwowała się, że z tobą gadam.- powiedziałam prosto z mostu. Nie wyglądał na specjalnie przejętego owym faktem, jednak po tylu latach zapewne to normalne.
-Niech nie rwie sobie tych siwych włosów z głowy, nie zamierzam doprowadzić cię do szaleństwa. - cóż, chyba powinnam była dodać, że talent rozmawiania z duchami nie jest pospolity. Trafia się raz na pokolenie, a ja jestem tą "szczęściarą" mogącą poznać jego uroki. Gdyby jakieś były. Nie dziwię się, że matka nie chce bym gawędziła z umarłymi. Większość z moich poprzedników dostała pomieszania zmysłów od kontaktów z duszami. Jednak działo się tak, ponieważ rozmawiali z kilkoma, a nawet całymi grupami i dopuszczali je do swoich podświadomości. Ja przez całe życie miałam kontakt tylko z tym konkretnym kotołakiem, który dobrodusznie odganiał ode mnie resztę swoich koleszków. Gdyby nie to, dawno już dyndałabym na stryczku.
-Wiem, jesteś najlepszy duchem na jakiego mogłam trafić.
-W pełni się zgadzam.- odparł nieskromnie. Uśmiechnęłam się.
-Zostaniesz tu ze mną, przez ten miesiąc?
-Jasne, przecież zawsze zostaję.
-Co u mojego ojca?
-Jest szczęśliwy.- zapewnił mnie. Zawsze go o to pytałam, chociaż wiedziałam, że dostanę taką samą odpowiedź. Jednak świadomość, że najważniejsza osoba w całym moim życiu ma się dobrze odrobinę pocieszała.
-Czemu on tu nie wraca, a ty tak?
-Bo ja mam zadanie do wykonania, a on nie.
-Mógłby przemówić matce do rozumu. Kiedy żył nie była taka.
-Nieodgadnione są ścieżki naszego losu.
-Filozof od siedmiu boleści wygłasza swe mądre treści.- zakpiłam.
-Smarkata panienka, ubrana jak chłop, fryzurą przypomina mop.- odparował.
-Sprzed setek lat, stary jak dziad.
-Językiem memle wyszukane brednie.
-Sam nie może chodzić, ale będzie innym przewodzić.
-Księżniczka, lecz niestety na księżniczkę nie wygląda i...eee.... Nie mam już pomysłu.
-Znowu wygrałam.- odparłam z tryumfem.
-To niesprawiedliwe! Elfy mają wrodzoną umiejętność rymowania!
-Kotołaki też.
-Ale nie po śmierci.
-A to niby czemu?- nie odpowiedział. Jedynie odleciał w przeciwległy kąt pokoju, udając naburmuszonego. Ech, cały on.
CDN
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro