Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III III III በበበ Cisza przed nadejściem burzy

Wracając z komnaty Takhat, w której dowiedział się od siedzącej tam Tsillah z Ramsesem, że żona jego brata jest w komnacie Faraona, Siptah ruszył szybkim krokiem w tamtym kierunku. Wczoraj uznał, że nie będzie jej wypytywał o to co zaszło, lecz czas działał na ich niekorzyść, więc jeszcze przed południem musieli sobie w trójkę to wyjaśnić. Gdy doszedł do drzwi, nawet nie silił się na pukanie, od razu wchodząc do środka.

- Merenptah? Takhat? - zawołał będąc jeszcze w progu.

- Siptah dobrze, że przyszedłeś. Miałem właśnie posłać po ciebie. - odezwał się jako pierwszy Merenptah.

Książę powiódł wzrokiem za nim, a widząc jak kuca przy bladej żonie, która była ubrudzona krwią nie tylko na rękach ale i twarzy oraz ramionach, poczuł jak ta odpływa mu z żył.

- Amunie! Wielki Ra! Co się stało?! - krzyknął, czym tak zaskoczył i wystraszył ich oboje, że podskoczyli w miejscu.

Takhat dopiero teraz zauważając go, podniosła głowę w górę spotykając się z jego czarnymi jak noc oczami.

- Człowieku, nie strasz mnie tak. - prychnął Merenptah, śmiejąc się chwilę potem pod nosem i ignorując panikę brata, który w sekundę znalazł się obok niego i chwycił za ręce kobietę.

- Troszkę się ubrudziłam. - wzruszyła ramionami, posyłając mu delikatny uśmiech.

- Ubrudziłaś się? - powtórzył Siptah patrząc z niedowierzaniem na jej radosny humor.

- Tak, ode mnie. - wtrącił jego młodszy brat, wracając do zmywania krwi z rąk żony.

- Od ciebie? - Książę obrzucił go wzrokiem, a gdy domyślił się skąd pochodziła ta krew, znów krzyknął. - Zabrałeś ją tam na dół?! Odbiło ci?! -

- Sama tam poszłam. - odpowiedziała mu Takhat zaczynając się śmiać. - Siptah, panikujesz gorzej od brata. Zobacz na niego. Czy on się denerwuje? -

- Ona ma rację, lepiej uspokój się, bo to co ci zaraz powiem, może przyprawić cię naprawdę już o przedwczesne odwiedzenie krainy Ozyrysa. - mruknął Merenptah poważniejąc w ułamek sekundy.

- Uspokoić się? Przy was? Haha, nierealne. - zaśmiał się, siadając na podłodze przy Faraonie i krześle na którym siedziała jego żona.

Mając głowę ponad ich oboje, kobieta nerwowo się poruszyła, ale widząc jak obaj bracia nic sobie z tego nie robią, sama przejęła inicjatywę i zsunęła się na skóry rozłożone na podłodze, siadając tak, żeby mieć głowę na równi z nimi.

- Więc? - zaczął najstarszy syn Setiego II, klepiąc się w kolano.

- Siptah, pamiętasz konkubinę naszego ojca? Tą którą wziął za drugą żonę niedługo po tym jak się urodziliśmy? - zaczął Merenptah, kończąc ścierać krew z ramion Takhat.

- Tak. - odparł od razu. - Tylko mi proszę cię nie mów, że to jest ta nowina przez którą mam opuścić świat żywych. Ona nie żyje. -

- Tak, nie żyje. Została zabita przez kapłankę w świątyni Sobka. - dodała Takhat. - Tak zostało to przedstawione. Prawda jest jednak taka, że kapłanka nie miała wyboru. Konkubina waszego ojca... -

- To ona sprawiła, że zostałem przeklęty. - wtrącił Merenptah, odkładając szmatkę i patrząc w oczy brata. - Ciebie podobno miała utopić. To tylko moje domysły, ale gdybyś wtedy nie skoczył do mnie, kiedy uderzyła mnie w głowę gałąź i nie wyszarpał się z tych pałek możliwe, że byś utonął. -

Siptah słuchając słów brata pobladł. Szeroko otwierając oczy, patrzył na niego i jego opanowanie.

- C... co...? Niby dlaczego miałaby to zrobić? - jęknął.

- Dlatego, że... - zaczął Faraon, ale czując jak język staje mu kołkiem w buzi, obrócił się za siebie i sięgając na biurko po papirusy, wybrał z nich dwie kartki, będące wspomnieniami konkubiny.

- Co to jest? - zapytał najstarszy syn Setiego II biorąc papirus, lecz gdy zaczął czytać umilkł. - Co do Apophisa...?! - przeklął szeptem już po drugiej linijce.

- Okazuje się, że ona była inna niż ją postrzegaliśmy. I pomyśleć, że tak dobrze ją do dziś wspominałem. - mruknął Merenptah, przywalają pięścią w bok biurka. - Suka. -

- Nie dziwię jej się. - odezwał się nagle Siptah.

- Co ty?! - zawołało małżeństwo, obrzucając Księcia spojrzeniem mogącym spopielić go na miejscu.

- Nie mówię, że jest niewinna. To suka, jednak nie dziwię jej się. Merenptah jakbyś zareagował, gdyby to ciebie nasz ojciec wysłał teraz do obcego kraju, abyś tam poślubił kobietę, o której nie masz pojęcia? Jakbyś się czuł, zostawiając tutaj Takhat? -

- To nie to samo! - warknął młodszy z braci.

- A niby co? To samo. Ona została wrobiona, można wręcz powiedzieć, że była tu w niewoli. -

- Ja bym się nie posunął tak daleko jak ona. - stwierdził Merenptah.

- Tego nie wiesz. - odparł Siptah, nabierając głębiej powietrza. - Jedno to mówić, co by się zrobiło, a drugie to robić, gdy jest się w takiej sytuacji. - stwierdził, oddając papirus.

- Nie znoszę, gdy tak mówisz. - prychnął Faraon, szukając jakiegoś sensownego kontrargumentu.

- Skąd w ogóle macie te papirusy? - zapytał po dłuższej przerwie.

- Dała mi je kapłanka ze świątyni Sobka.- odpowiedziała Takhat, patrząc niepewnie na męża.

- Jakby się nad tym zastanowić, skoro ona rzuciła na ciebie klątwę, to gdybyś ją zabił mógłbyś się uwolnić. - mruknął po dłuższej chwili Siptah, zamyślając się nad konkubiną ich ojca. - Tylko coś tutaj nie pasuje. Skoro ona nie żyje, to klątwa powinna zniknąć. Jeśli użyła do rytuału swojej własnej krwi w zamian za klątwę, co by tłumaczyło słowa Bastet ,,Krew droższa od twojej krwi'', czemu mimo jej oddania w czasie śmierci, Set wciąż... -

- Może dlatego, że była wtedy w ciąży? I jej krew nie była jakby to powiedzieć ,,jednej'' osoby, ale należała do ,,dwóch'' osób na raz, złączonych w jednym ciele? Może Set wziął też trochę krwi jej niewinnego syna? - rzucił ewidentnie zły Merenptah, opierając się plecami o biurko.

- Jej syna? Amenmesse? - zapytał, a raczej stwierdził jego brat. - Tylko, że wtedy to wciąż się nie klei. On też nie żyje. -

- Żyje i ma się z tego co słyszałem dobrze. Nawet wręcz zbyt dobrze. - burknął Faraon, zakładając rękę za rękę i robiąc minę naburmuszonego dziecka.

- Heh, tak, jego dusza żyje w krainie Ozyrysa. Merenptah, to nie pora na żarty. - zawołał Siptah, posyłając mu poważne spojrzenie.

- On nie żartuje. Spotkałam go. To on mnie zabrał ze świątyni Hathor i to jego pomyliłam z Merenptahem. - poświadczyła Takhat.

- Wy tak na poważnie?! Przecież on nie żyje, widzieliśmy obaj jego mumię, nie mówiąc o pogrzebie?! Co, wrócił z krainy zmarłych, żeby zemścić się na nas za jego matkę? -

- No z tą krainą zmarłych to nie wiem, chyba za bardzo przesadziłeś, ale ostatnie się zgadza. - prychnął Merenptah.

- Amenmesse?! Ten Amenmesse?! - krzyknął Siptah. - Jaja sobie robisz! Powiedz mi, że to jakiś żart! -

- A wyglądam jakbym żartował? - mruknął. - Teraz ma sens, czemu jego prawa ręka, Ahmose tak dobrze znał styl walki uczony książąt egipskich. Amenmesse musiał pobierać lekcje za dziecka. Pewnie jakiś nauczyciel był też w to zamieszany i dawał mu je w tajemnicy. Sama nauka nie wystarczy, trzeba też ćwiczyć, a jak lepiej niż podczas walki z przeciwnikiem? Amenmesse musiał ćwiczyć z Ahmose, więc ten przywykł do tego stylu, wypracowując podświadomie swój własny, polegający na parowaniu i wykorzystywaniu słabych punktów. -

- Skąd to wiesz? - zaciekawiła się Wielka Małżonka Królewska, podnosząc swój wzrok na stojącego nad nią męża.

- To by tłumaczyło czemu miałem z Ahmose takie problemy i czemu blokował wszystkie moje ruchy. Czemu stawał do walki tylko w ostateczności. Czemu nie zaatakował mojego brata, gdy byli sami. Ahmose jest mistrzem obrony. Nauczył się wszystkich ruchów jak blokować ciosy. Czuje się w tym pewniej. Ja, ty i Amenmesse jako książęta egipscy skupiamy się natomiast przede wszystkim na ataku. Obrona to druga sprawa. - wytłumaczył spokojnie, wskazując na siebie i brata siedzącego wciąż na skórach.

- Ale skoro tak jest, to by znaczyło, że Amenmesse ... - Takhat zasłoniła sobie ręką usta z przerażenie.

- On jest na pewno na dużo wyższym poziomie niż ja. Skoro Ahmose ćwiczył z nim na takim poziomie z jakim walczył ze mną, to kurwa mać mamy gorzej niż przejebane. - warknął Merenptah, mówiąc to czego jego żona bała się powiedzieć na głos. - A ty nic nie dodasz?! - zawołał, spoglądając wkurwionym wzrokiem na brata siedzącego z opadnięta szczęką.

Do Siptaha w końcu dotarło, że to co wziął sobie na początku za coś w sensie kawału, było prawdą. Potrząsając głową, przeanalizował wszystkie informacje i patrząc w oczy zdenerwowanego Faraona, rozłożył bezradnie ręce.

- Gorzej niż przejebane. - powtórzył po nim. - Ja pierdolę. - przeklną, odwracając głowę w bok na spiętą kobietę.

- Ale, Siptah jeśli twoje założenie o słowach Bastet i tym, że chodzi o krew użytą do rytuału się potwierdzą, to aby zdjąć klątwę z Merenptaha, Amenmesse musi również zginąć. - odezwała się niepewnie.

- Dlatego nienawidzę, gdy masz rację. Czy chociaż raz mógłbyś się pomylić?! Raz! - wrzasnął młodszy syn Setiego II, chodząc po komnacie i próbując się uspokoić.

Książe nic nie powiedział, tylko złapał się za swoją skroń. To nie tak, że nie chciał się mylić. Merenptah miał rację, bardzo, ale to bardzo chciałby się z tym mylić, lecz oboje wiedzieli, że prawdopodobnie ma znów rację.

Wielka Małżonka Królewska patrzyła na kroki męża bez słowa. Zrozumiała jego wściekłość. Gdy przyszli tutaj jeszcze nim Siptah do nich dołączył, Merenptah zdążył się co nie co wypytać o Amenmesse. Kiedy mu go opisywała, widziała jakby nikły cień szczęście. Nie dziwi mu się, jego przyrodni brat żyje. Jest zdrowy i w pełni sił. Nie okazywał jednak tego, bo sytuacja i to po której stronie się postawił, mianowicie przeciw niemu, była chora! Mają wspólnego ojca, więc Amenmesse jest rodziną, a z nią nikt by nie chciał walczyć. Merenptah przez moment nawet miał nadzieję, że może się jednak dogadają z sobą, ale po tym co usłyszał jak Amenmesse traktuje kapłanki w świątyni, jak jest odpowiedzialny za to wszystko co ich spotkało, za skorpiona, za Ahmose, za porwanie żony, jego nadzieja powoli nikła. Mimo, że zostało z niej tylko drobna iskierka, to gdy Takhat wspomniała mu też, że jego przyrodni brat chyba ma na jej punkcie coś, bo patrzył się na nią jak na swoją zdobycz, mała iskierka znikła, a na jej miejscu pojawił się prawdziwy wulkan wściekłości. Amenmesse i jego Lotos? Chyba go coś popierdoliło! Ona jest jego żoną i nikomu nie popuści, jeśli ktoś ją tknie. Mimo, że mówił, że nie daruje tego Amenmesse, to wciąż nie chciał go zabijać. To rodzina, mają wspólne więzy krwi. To tak, jakby miał zabić Siptaha. Są do pieprzonej cholery braćmi, przyrodnimi, ale braćmi! Nie dogada się z nim? To go zamknie... ale zabijać? Da radę? Niby już parę razy próbował zabić Siptaha, ale to zawsze było podczas ataku klątwy, z jednym małym wyjątkiem, sprzed narodzin Ramsesa.

- Wiem o czym myślisz. - szepnął Książę, wstając i zatrzymując Faraona.

- Nic się przed tobą nie ukryje, co? - uśmiechnął się, kręcąc głową.

- Na pewno nic co jest związane z moim młodszym braciszkiem. - mruknął, kładąc mu swoją rękę na jego barku i przyciągając do siebie, przytulił. - Zrobimy to razem. Pomogę ci. Nie zostawię cię z tym samego. - szepnął do jego ucha, rozwiewając mu przy tym jego włosy.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Dwa miesiące później...

Od dnia rozmowy o Amenmesse, minęły dwa miesiące. Tamtego dnia, Merenptah zaraz po jej zakończeniu zebrał część wojska i pojechał z nim do świątyni Sobka, jednak tak jak zakładał, Amenmesse zniknął. Nie było po nim śladu. Faraon jednak nie próżnował i wyciągając każdą ze służących tam kapłanek, urządził im przed świątynią najpierw bolesne przesłuchanie, które skończyło się ich zabiciem. Żadna nie kryła się z tym. Każda prosto mu w oczy wyśpiewała, że wspierała i będzie wspierać tylko jednego Faraona, Amenmesse. Merenptah musiał się powstrzymywać, aby naprawdę nie urządzić tam takiej rzezi, by ich krzyki nie były słyszane w całym Egipcie. Mógł to zrobić, ale wolałby jednak, żeby cała sprawa nie rozeszła się na jego niekorzyść. Jeszcze tego by brakowało, by ludzie zaczęli go postrzegać jako krwawego, przeklętego Faraona, który próbuje zabić młodszego, przyrodniego i niewinnego Księcia. Pierdolony Amenmesse miałby wtedy takie poparcie, że lud sam by go wyniósł na tron.

Zgodnie z prośbą przekazaną mu przez Takhat, gdy tylko skończył swoje krwawe oczyszczenie świątyni, wszedł w jej progi pomodlić się za kapłankę, która uratowała jego żonę, przekazała jej notatki i cierpiała tyle lat. Gdyby tylko o tym wiedział, to na pewno by jej pomógł. Jak to się w ogóle mogło stać, żeby pod jego nosem działy się takie sceny?!

Po powrocie do pałacu, wybrał kilkunastu żołnierzy ze swojej armii, nadając im nowe zadanie. Nie obchodziło go jak to zrobią. Mają znaleźć Amenmesse. Im szybciej tym lepiej. Ci którzy go znajdą i zawiadomią go o tym, szczodrze wynagrodzi. Żołnierzom nawet nie trzeba było żadnej zachęty czy nagród. Przysięgając wierność Faraonowi w dniu jego koronacji, zobowiązali się służyć mu. To był ich obowiązek i zamierzali wypełnić go do końca swojego życia.

Przez kolejne dwa miesiące szukano Amenmesse, który tak się zapadł pod ziemię, że nawet momentami oboje z Siptahem zastanawiali się, czy przypadkiem nie zwiał za granicę. Poza paroma dniami, gdy na zamianę jeździli do pozostałych świątyń i innych miejsc sprawdzając czy aby ktoś się jeszcze nie uchował, zabijając w ten osób jeszcze kilkanaście osób, życie wróciło do normy, a nawet więcej.

W pałacu ostatnimi czasy zrobiło się bardziej niż zwykle głośniej. Wszystko zaczęło się od momentu, gdy Amenemhat i Mentuhotep zaczęli powoli stawiać swoje pierwsze kroki. O ile wcześniej tylko raczkowali, o tyle teraz potrafili już dość pewnie chodzić, a nawet czasami próbować kawałek podbiec. Wystarczyła chwila, żeby Hekenuhedjet spuściła ich z oczu, a już ich nie było w miejscu gdzie ich zostawiła. Chowając się i uciekając przed nią, Mentuhotep i Amenemhat mieli z tego najlepszą zabawę. Siptah wyjeżdżają na przemian z Merenptahem z pałacu, musiał w końcu poprosić Meketaten i Semat, aby pomogły jego konkubinie, która momentami miała już dość. Normalnie olałby polecenie brata, zasłaniając się wychowaniem dzieci, normalnie Merenptah zrozumiałby to i mu odpuścił, lecz dopóki nie uporają się z Amenmesse, to ich dzieci również są zagrożone w takim samym stopniu jak oni sami. Niech matki zajmą się wychowaniem ich, a ojcowie zapewnieniem im bezpieczeństwa.

Skoro też mowa o radosnych pociechach Księcia, to Merenptah również zaliczył małą niespodziankę, pewnego dni, gdy siedzieli w trójkę w prywatnym ogrodzie z tyłu pałacu, zajęci rozmową, a Ramses bawił się jakimś kwiatkiem, leżąc na plecach zaraz obok nich. To było dosłownie kilka minut, gdy zniknął Takhat spod ręki. Zaskoczona kobieta natychmiast obróciła na niego głowę, a widząc z mężem, jak maluch pomalutku sam próbuje swoich sił i stawia niepewnie pierwsze centymetry, próbując raczkować, poczuli się najszczęśliwszymi rodzicami na świecie. Wystarczyło kilka dni i mała pomoc z początku, a już wkrótce Ramses zaczął robić mamie nie raz zawał znikając, gdy ta zajęła się jedzeniem, czy rozmową. Pomoc Tsillah okazywała się wtedy niezastąpiona. Kobieta o jasnej karnacji miała chyba rękę do dzieci, bo nawet gdy wydawało się, że nie patrzy na Ramsesa, doskonale wiedziała gdzie jest, co robi i gdzie zaraz pójdzie.

Ułatwiało to również spędzanie czasu, gdy Takhat i Merenptah chcieli pobyć sami. Wiedząc, że mogą zostawić syna pod opieką Tsillah, małżeństwo spędzało ze sobą kolejne upojne noce, kochając się aż do utraty tchu. Miłość i pożądanie rozkwitało między nimi jak nigdy wcześniej. Ona czując się coraz pewniej na swojej pozycji, zaczęła coraz swobodniej poruszać się wśród etykiety i protokołów, znajdując sposoby na ich łamanie, byleby tylko mogła spędzać czas na luzie ze swoimi przyjaciółkami, które stały niżej od niej w hierarchii.

Najbardziej przełomowy moment wydarzył się niecałe dwa tygodnie temu, gdy Takhat dosłownie o włos, o jeden pionek i jedno pole przegrała z Merenptahem w Senet. Sam Faraon po zdjęciu ostatniego pionka z planszy, dosłownie odchylił się w tył, pozwalając sobie polecieć na plecy.

- Wykończyłaś mnie. Cholera, muszę zacząć też ćwiczyć, bo naprawdę bym przegrał, gdyby ten ostatni patyczek, spadł na białe pole, to wygrałabyś. - zawołał, przymykając oczy ze zmęczenia.

Podczas ostatniego rzutu Wielkiej Małżonki Królewskiej, jeden z patyczków upadł na swój kant, chwiejąc się raz na białe, a raz na czarne pole. Oboje wstrzymali wtedy oddech nie ruszając się, aż w końcu patyczek upadł odsłaniając czarne pole i tym samym zmniejszając jej ilość pól o jedno, jakie miała przebyć pionkiem. Dodając do tego, że to jedno pole dzieliło ją od zdjęcia pionka z planszy, był to najprawdziwszy w życiu pstryczkiem w nos od losu. Wkurzona dziewczyna, skrzyżowała ręce robiąc z ust dzióbek.

- Ja chcę jeszcze raz! - mruknęła patrząc na męża.

- Kochanie, zlituj się. Ja tu już padam. -

- Ale to nasza druga runda dziś! Nie raz graliśmy po 10 a nawet 15 rund. -

- Tak, ale w tej jednej tak mi siedziałaś na ogonie, miejscami przeganiając, że mam już dość. W życiu się tak nie gibałem pionkami jak teraz przy tobie. Poważnie, kolejny raz chyba już naprawdę przegram. - przyznał Merenptah, podnosząc się.

- Ech ... to jutro? - westchnęła, smucąc się.

- Może. - odparł w pierwszej chwili. - Ale w sumie, wiem że obiecałem ci, że gdy wygrasz ze mną, spełnię twoje jedno życzenie bez sprzeciwu, jednak tak dobrze ci poszło, że może troszkę nagniemy zasady. Może chciałabyś coś... coś małego? - dodał, widząc smutną minę żony.

Takhat zastanowiła się chwilę, kręcąc swoim dzióbkiem z ust, raz w prawo, a raz w lewo.

- W sumie, jest taka ,,mała'' rzecz. - zaczęła niepewnie.

- Jaka? - ożywił się Merenptah.

- Nauczysz mnie posługiwać się bronią? Nie chodzi mi o nie wiadomo co, tylko o jakiś może łuk lub mały Khopesh? - szepnęła niewinnie. - Eee...ewentualnie jakiś sztylecik. - poprawiła się, widząc nie tylko zaskoczenie co zupełne osłupienie Faraona.

- Ty? Khopesh? Szermierka? - powtórzył czują, że nie dociera to do niego. - Mowy nie ma. -

- Czemu? -

- Czemu? Takhat! - zawsze, gdy zwracał się do niej po imieniu tym tonem, a nie pieszczotliwie Lotosie, wiedziała, że skończyły się żarty i jej mąż jest wręcz śmiertelnie poważny. - Kobieta i walka? -

- Obrona. - wyszeptała.

- He? -

- Chodzi o kilka ruchów. Jakbym chciała się obronić. Nie proszę cię o 100% lekcję pełnej nauki posługiwania się bronią oraz jak ciąć, żeby uciąć jakąś część ciała, tylko o najprościejsze rzeczy, jak trzymać sztylet czy jak... -

Merenptah nie komentując już tego, opadł znów na plecy, chwilę potem zaczynając się śmiać.

- Ja tu się główkuję, co mogłaby chcieć moje kobieta, może jakąś sukienkę, może jakąś biżuterię, może coś do jedzenia, może jakąś statuetkę, może jakiś inny przedmiot, coś do szycia, coś do malowania... - zaczął wyliczać wciąż się chichrając - ...a mój Lotos chce się nauczyć posługiwać sztyletem. Czy ty kiedykolwiek przestaniesz mnie zaskakiwać? - dodał, spoglądając na siedzącą i przyglądającą mu się kobietę.

- Co ja ci poradzę. - wzruszyła ramionami.

- W takim razie, to ja się już zaczynam bać, co ty wymyślisz, jak wygrasz ze mną w Senet i nie będę mógł ci odmówić. Bo na żadną wojnę cię kochanie nie wezmę. Tak już mówię na zapas. -

- Nawet bym cię o to nie prosiła. - odpowiedziała z ironią, robiąc taką zabawną minę, po której Merenptah skapnął się, że go kłamie i chodziło jej to po głowie.

Gdyby jej nie znał i nie wiedział, że tylko się z nim droczy, bo na pewno by nie pojechała z nim, nawet gdyby on sam jej to zaproponował, wkurzył by się nieźle.

- Zgoda. Ale mam parę warunków. - podnosząc się obrzucił ją znów poważnym spojrzeniem.

- Jakich? - spytała, przełykając ślinę.

- Po pierwsze, uczysz się TYLKO i wyłącznie ze mną. Nikogo masz o to nie prosić i nikomu o tym masz nie mówić. Gdyby to wyszło, Siptah, Hekenuhedjet czy nawet sam Iumer ukręcili by mi łeb za takie złamanie zasad. -

- Siptah to na pewno... - zaśmiała się Takhat.

- To nie jest śmieszne. -

- Wiem, wybacz. -

- Po drugie, będziemy się uczyć TYLKO w jednym miejscu i tylko tam o tym będziemy rozmawiać. W ogrodzie, tym z tyłu. -

- Dobrze. -

- Po trzecie, żadnych ostrzy. Uczysz się TYLKO i wyłącznie na drewnianych imitacjach. Nie ostrych. -

- A potem, gdy się już nauczę ... -

- Nie. Nie dam ci do ręki ostrza. Takhat, nie będę aż tak ryzykował, bo zranisz albo mnie, albo co gorsza siebie. -

- Ale... -

- Nie ma ale. W ogóle pomysłu z łukiem, czy nawet Khopeshem to już nawet nie komentuję, bo to gruba przesada. -

- Ech... trudno. Zadowolę się i tym. Kawałkiem drewienka. - westchnęła.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Przez najbliższe dwa tygodnie, zgodnie z obietnicą, Faraon uczył żonę jak trzymać sztylet oraz ku jej radości, jak ma się nim posługiwać, aby był jej przedłużeniem ręki i swego rodzaju tarczą, upominając jednocześnie, że ma surowy zakaz atakowania kogokolwiek. Może to robić tylko w samoobronie i tylko, gdy coś zagraża jej życiu, chodź z tym ostatnim wolałby, aby się nigdy nie musiała spotkać. Merenptah zdawał sobie sprawę, że przecież jego Takhat nie będzie paradować z takim ostrzem po pałacu, albo nie włoży sobie go od tak za pasek w sukience dlatego, żeby czuła się bezpiecznie, kazał wykonać specjalnie dla niej złotą bransoletkę, która po naciśnięciu w pewnym miejscu, wysuwała malutkie, wręcz mało co widoczne ostrze, a raczej kawałek zaostrzonej ozdoby na wzór piórka. Z pozoru zwykła biżuteria, zupełnie nie rzucała się w oczy wśród innych noszonych przez nią na rękach.

Tak mijały kolejne tygodnie, aż pewnego dnia podczas jednego z treningów, Takhat przerwała go, mówiąc, że czuje się trochę słabo. Merenptah od razu zareagował, zabierając ją nad oczko w którym mogła się trochę ochłodzić. Zwłaszcza stopy i ręce. Nie dziwił się jej, a wręcz był pewny, że jej delikatne ciało w końcu powie dość. Zmęczenie było czymś normalnym, a ona ostatnimi czasy ciągle je ignorowała. Odczekali tak chwilkę, a gdy oznajmiła, że jest już w porządku, Faraon bez słowa podniósł ją na ręce i ignorując jej piski, które szybko zmieniły się w śmiech, zaniósł prosto do Herneith.

Kapłanka widząc ich w progu obrzuciła dziwnym spojrzeniem, a stojąca z boku medyczka Senebhenas wybuchła śmiechem. Dawno już nie widziała ich tak szczęśliwych jak w tamtym momencie. Czuć było aż na kilometr miłość od nich, więc Herneith starając się z początku ,,ładnie i grzecznie'' poprosić, aby Merenptah wyszedł i zostawił na chwilę Takhat, pod koniec zaczęła drzeć z nim koty. Faraon oczywiście uparł się, że zostanie, więc Senebhenas postanowiła interweniować, żeby nie doszło do jakiejś kłótni oferując, że gdy Herneith sprawdzi co z jego żoną, to ona sprawdzi jak się goi mu rana na plecach. Młodszy syn Setiego II obrzucił ją zdezorientowanym spojrzeniem, bo jego rana którą zadał mu Ahmose sprzed ponad 2 miesięcy zagoiła się już pozostawiając po sobie tylko jeszcze lekkie zaczerwienienie. Widzą jednak wymowną minę Senebhenas pokiwał głową pozwalając, aby dziewczyna zaczęła ,,badać '' mu plecy.

Po dokładnym badaniu Herneith stwierdziła, że to prawdopodobnie anemia. W sumie patrząc po tym, jak się ostatnimi czasy Takhat żywiła, diagnoza była trafna.

- Nad czym tak myślisz? - zagadała wesoło, gdy szli obok siebie korytarzem do głównej sali na obiad.

Merenptah od wyjścia od kapłanki był dziwnie zamyślony i jakiś markotny.

- Halo?! Ziemia do Horusa! - zawołała Takhat, machając rękami przed jego twarzą.

- Hmm? - mruknął, budząc się z zamyślenia.

- Pytałam nad czym tak myślisz? - powtórzyła.

- A tak sobie coś liczyłem... - zaczął.

- Co liczyłeś? - zapytała radośnie.

Merenptah rozglądając się po korytarzu i upewniając, że są sami, zbliżył się obejmując żonę i kładąc swoją brodę na jej barku. Kobieta natychmiast odwzajemniła przytulenie, obejmując go czule i przymykając oczy, zaciągnęła się jego zapachem.

- Wiesz, tak sobie liczyłem i mam takie dziwne wrażenie, że jest taka możliwość, że twoje zasłabnięcie to nie tylko anemia, ale coś o czym Herneith mogła nie wiedzieć. - zaczął nachylając się nad jej uchem i dmuchając gorącym powietrzem w jej płatek. Takhat czując to przyjemne uczucie, nie mogła się skupić co jej mąż do niej mówi, lecz gdy już się prawie odezwała, on znów jej przerwał, szeptając bardzo cicho. - A gdyby to była ciąża? Od przeszło dwóch miesięcy ciągle się kochamy, więc powinniśmy to też przemyśleć. -

- Heee! - zawołała, odskakując jak oparzona z objęć i zastygając w bezruchu.

Kilka chwil potem, gdy dotarło to do niej, wystawiła palce i zaczęła coś liczyć, ignorując powstrzymującego się od wybuchu śmiechu męża. Spanikowana nie mogła się doliczyć, gubiąc się we własnych myślach, aż w końcu słysząc jak Merenptah już poległ i wybuchnął śmiechem, odwzajemniła mu to, też się zaczynając śmiać.

- Mówisz, że się zamyślam, a sama co robisz po chwili? - powiedział, ocierając łzawiące od śmiechu oko i podchodząc do dziewczyny z bursztynowymi oczami, zamknął w uścisku.

- No bo, zupełnie nie wzięłam tego pod uwagę. Nie wspominałam Herneith, że się ostatnio kochaliśmy tak namiętnie, więc mogła też o tym nie pomyśleć. - zaśmiała się. - W ciąży? W drugiej? - dodała, szepcząc w klatkę Merenptaha.

- To ja sobie zamawiam teraz dziewczynkę. - zażartował, czując jak jego żona znów śmieje mu się w klatkę piersiową.

- Hola, hola. Tak to nie ma. - zawołała. - Poza tym, to nic pewnego. Na razie nie świętujmy. Zrobię test i zobaczymy czy potwierdzi się to. Poza tym według tego, miałam urodzić za pierwszym razem dziewczynkę, a urodził się Ramses, więc tez musimy wziąć to pod uwagę, że do porodu nie możemy być niczego pewni. -

- Dobrze. Na razie to będzie nasz słodka tajemnica. - szepnął, składając pocałunek na jej ustach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro