Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III III በበበ Prawda skrywana w Świątyni Sobka

Zostałam zmuszona wbrew mojemu słowu. Porwana prosto ze swojej ziemi. Moja kochana Asyrio, czemu nie powstrzymałaś mego ojca, czemu nikt mnie nie chciał wysłuchać? Jako córka władcy wszystkich Asyryjczyków, błagałam cię czcigodna Issar [111] o wysłuchanie mnie. Nie pojmuję, czemu odmówiłaś mi pomocy. Czemu musiałam rozstać się z mym ukochanym i oddać się dobrowolnie dla wyższych idei, dla pokoju z krajem czarnych ziem [112]. Nie chciałam tego małżeństwa, lecz nikt mnie nie słuchał. Jako najstarsza córka naszego króla, musiałam schylić czoło przed prawnukiem Faraona Syna Re...

- Faraon Syn Re?! Moment, czy chodzi o Ramsesa I? Prapradziadka Merenptaha? - zdrętwiała Takhat. - Schylić czoło przed prawnukiem, czyli...przed Ojcem Merenptah i Siptaha?! Przed Setim II?! - wyliczała na palcach.

... aby mógł mnie posiąść jako kolejną żonę. A to wszystko w imię pokoju. Nigdy go nie pokocham, czcigodna Issar, wybacz mi, ale już nie proszę o twą litość. Błagam cię o wojnę. Pragnę ich krwi, jego krwi.

- O mój Ra! - zawołała jak najciszej, podnosząc przerażone oczy znad papirusów przed siebie.

Ta kobieta została oddana jako przedmiot. Jako przedmiot łączący dwa kraje! To jest niedorzeczne, przecież... przecież... czy Merenptah wie o tym? Wie, że jego ojciec wziął za żonę tę kobietę, która została zmuszona do tego? Wiedział, że nie robi tego dobrowolnie? Błądząc w swoich myślach, Takhat sięgnęła po kolejny papirus na którym chyba krwią, spisała dość mało tekstu.

Skoro muszę czcić waszych bogów, błagam więc was, chylę czoło przed wami, Bogowie Egiptu. Tę krew przelewam, abyście wysłuchali mnie. Zabierzcie ich, zabijcie, pogrążacie w odmętach tamtego świata. Przeklnij jego synów. Przeklnij ich, zabij ich. Dziecko w mym łonie nigdy nie doświadczy smaku władzy, która mu się należy. Jako trzeci do tronu Faraona, mój mały Amenmesse, nigdy nie doczeka się władzy. Przeklnij ich, niech twoja klątwa, zabierze im wszystko! Niech utoną w twoich wodach o wielki Sobku, niech niosą chaos o wieki Secie.

Papirusy wypadły z jej drobnych rączek, spadając na matę. Siedząc w całkowitym bezruchu, Takhat próbowała oddychać, aby tylko się nie udusić. Nie czuła nic, oprócz rosnącego w jej ciele przerażenia. Nie wiedziała, jak długo tak siedziała. Obudziła się, gdy drzwi do jej celi otworzyły się po raz trzeci. Słysząc ich skrzypnięcie, poderwała się jak szalona, zbierając upuszczone papirusy i nie mając co z nimi zrobić, położyła się na nich.

- Rzuć we mnie jeszcze raz sandałem, to tak ci zwiążę ręce, że pękną ci w nich wszystkie kości. - warknął żołnierz, powoli wychylając się za drzwi.

- Pff. - prychnęła w odpowiedzi, nie podnosząc się.

- I słusznie. Chyba w końcu zrozumiałaś swoje położenie. Miło cię widzieć tak bladą jak mleko. - zaśmiał się. - W sumie jak zejdziesz nam tutaj, to dużo nie stracimy. - wzruszył ramionami, zamykając drzwi.

- Blada? - powtórzyła, patrząc na swoje dłonie.

Faktycznie, pobladła na nich. Nawet nie chciała wiedzieć, jak musi wyglądać w takim razie na twarzy. Zresztą, nieważne. Oddychaj. Oddychaj. Próbując opanować swoje serce, które tłukło się w jej klatce jak oszalałe, powoli się podniosła. Biorąc do ręki papirusy, zobaczyła różnicę w piśmie. Dalsze kartki były pisane przez inną osobę.

Konkubina naszego Faraona, znów przyszła. Znów przesiedziała cały dzień, modląc się do naszego Boga Sobka. Pomagamy i staramy się by wysłuchał jej modlitw, lecz nie ja. Gdybym tylko nie podsłuchała jej modlitw, gdybym tylko nie zrozumiała ich sensu. Gdybym miała więcej czasu. Moja siostra, nakazała mi milczeć. Boimy się o swoje życie, nie wolno nam bez dowodów oskarżyć jej. Czuję na sobie oczy innych. Czy towarzyszące mi kapłanki stoją po jej stronie?

Nie, nie, nie. O Sobku, Ra, Horusie, to nie tak miało być! Czemu wysłuchałeś tej przeklętej prośby! Niech się dzieje co się ma dziać, nie przyłożę ręki do tej zbrodni. Nasz Faraon musi poznać prawdę. Spisuje tutaj to co usłyszałam bo obawiam się, że nim dotrze to do uszu Faraona, ja już nie będę żyć. Niech więc przeczyta to i sam zdecyduje, jak osądzić kobietę, będącą w ciąży, która przeklęła jego młodszego syna, a drugiego prawie utopiła. To ona, twa konkubina z Asyrii ubłagała Seta i Sobka by zesłali nieszczęście na twych synów.

- Znów inne pismo? - jęknęła Takhat, biorąc kolejną kartkę papirusu

Zabili ją! Zabili! Zabili moją mentorkę! Postawiła jej się. Widziałam wszystko. To zdrada, kapłanki ze świątyni Sobka są po jej stronie. Moja mentorka czując oddech śmierci na plecach podniosła sztylet i wbiła jej prosto w serce. Modliłam się by przelana krew zaspokoiła Sobka i Seta, by cofnęli klątwę młodszego Księcia. Horusie! Zabili ją, moją mentorkę. Jednak i Asyryjska żmija nie przeżyje. Widzę to, jej stan jest ciężki. Żal mi tylko jej dziecka. Ta niewinna istota musi cierpieć za grzechy matki, zanim jeszcze przyszła na świat.

Przybył Faraon Seti II. Moje serce płacze z żalu. Jednak boję się. Straciłam mentorkę, która została posądzona o atak na jego konkubinę. Dostałam się pod skrzydła nowej. Zastraszanie i ból. Jeśli pisnę słowem o tym, co tu widziałam, zabiją mnie. Ja się boję śmierci, boję się jej, nie chcę ginąć. Zresztą, nawet nie mam jak powiadomić kogokolwiek. Jestem tylko przyuczającą się dziewczyną. Nikt mi nie uwierzy. Przemilczę to. Będę milczeć. Gdy stanę się kapłanką, doniosę na to co się tutaj stało, a na razie muszę wytrzymać. 

Dziecko zostało wyjęte z jej łona. On żyje. Chłopczyk. Zgodnie z wolą matki, nazwano go Amenmesse. Ktoś go zabrał. Nie znam tych mężczyzn. Gdy Faraon Seti II przybył, podstawiono inne nieżywe niemowlę. To jest straszne.

- To jest szaleństwo! - warknęła Takhat chowając papirusy pod sukienką. - Czyste wariactwo! - dodała pod nosem.

- Przeczytałaś? - usłyszała szept dochodzący za ścianki.

- Co to jest? Kto to spisywał? - zapytała, zrywając się z miejsca i patrząc przez dziurkę w ścianie.

- Ostatnie notatki, te które opisuje dziewczyna widząc całe zajście, która straciła mentorkę, to jest kapłanka, która rok temu zachorowała i zmarła. To była moja mentorka. Ona mi przekazała te notatki, to ona znalazła w rzeczach, które pozostawiła tutaj tamta konkubina jej wspomnienia. Było ich więcej, ale zostały zniszczone. Poleciła mi, abyśmy wraz z moją przyjaciółką próbowały wydostać się stąd, bo ona nie potrafiła. Była już zbyt obserwowana. Moja przyjaciółka próbowała, ale ją złapali i zabili. Miałam też próbować, ale pojawił się mężczyzna z kolczykami z białego złota. Zaczął się jeszcze gorszy terror. Niedługo potem, przybył tutaj jej syn. Kontynuuje dzieło matki. Zabija każdego, kogo posądzi choćby o zdradę. Nieważne co bym robiła, nie jestem w stanie uciec. Już pożegnałam się z życiem. Ja tu zginę, ale ty, Wasza Wysokość musisz stąd uciec. - kończąc swój monolog, młoda kapłanka popłakała się chyląc głowę.

- Nie zgadzam się na to. Musi być sposób, bym cię stąd wyciągnęła. - zaprotestowała żona Faraona.

- Nie ma sposobu. Posłuchaj mnie, odwrócę uwagę pilnującego cię strażnika. Powiem, żeby podał ci wody. Gdy tylko otworzy drzwi, dźgnę go nożem w rękę. Masz uciekać i nie patrzeć się za mną! -

- Nie zgadzam się. -

- Musisz. Nie mamy czasu, musisz teraz to zrobić, Amenmesse wysłał gdzieś Ahmose, mężczyznę o kolczykach z białego złota. Nie wracał długo, więc postanowił pojechać do niego. Dopiero co wyjechał, a to oznacza, że jest wciąż zamęt na zewnątrz. Kiedy wybiegniesz, wsiądź na konia i uciekaj! -

- Bez ciebie się stąd nie ruszę! -

- Nie. Ja już jestem martwa. Podtruwają mnie i inne młodsze kapłanki. Wasza Wysokość, nawet gdybym uciekła z tobą, nie pożyję dłużej niż parę tygodni lub miesiąc. -

- To jest niesprawiedliwe! - pisnęła Takhat, czując jak jej też lecą łzy.

- Jeśli to nie jest zbyt śmiałe, czy mogłabyś poprosić Faraona, aby wstawił się za mną u Anubisa i Ozyrysa? -

- Pewnie, że poproszę. Masz moje słowo. Chociaż tyle mogę zrobić. - mówiąc to Wielka Małżonka Królewska poczuła jak łzy lecą jej już ciurkiem z oczu.

- Dziękuję. - usłyszała cichy szept, po czym kapłanka zniknęła jej z oczu.

Opierając się o ściankę, Takhat wylała spory potok łez. Kilkanaście minut potem, usłyszała rozmowy pod jej drzwiami. Tak jak jej wspomniała, młoda kapłanka próbowała nakłonić pilnującego drzwi żołnierza, aby podał jej trochę wody. Ich rozmowy trwały długo, ale koniec końców, drzwi skrzypnęły. Ocierając oczy, ruszyła w ich stronę. Gdy tylko otworzyły się szerzej, młoda kapłanka dźgnęła żołnierza w ramię. Takhat za jej słowami, przebiegła przed nim, lecz nie posłuchała się i obejrzała się za siebie, akurat w momencie, gdy żołnierz wyjął sztylet ze swojego ramienia i wbił go w głowę młodej kapłanki, zabijając ją na miejscu.

- A ty dokąd?! - zawołał obracając się do żony Faraona.

Ratując swoje życie, dziewczyna złapała za stojący z boku malutki wazonik i cisnęła nim w głowę mężczyzny. Wazon rozbił się na drobne kawałki, wbijając się nieszczęśnikowi w oczy. Wijąc się z bólu, próbował się ich pozbyć. Takhat już na to nie patrzyła, roniąc łzy, wybiegła ze świątyni prosto na jej schody. Na zewnątrz panował faktycznie chaos. Żołnierze poili niektóre konie, a inni rozładowywali coś.

- Ej! Ty! - jednak, kiedy tylko zeszła na piasek, ktoś musiał zwrócić na nią uwagę.

Wybierając wzrokiem najbliższego konia, pobiegła w jego kierunku. Łapiąc się za jego szyję, z trudem wskoczyła na jego grzbiet. Czy za sprawą krzyków i biegnących żołnierzy, czy niespodziewanym pojawieniem się jej na grzbiecie, zwierzę spłoszyło się. Wybijając do przodu, szarpnęło tak mocno, że Takhat złapała się nie za uzdę, ale za jego szyję i grzywę. Za dziecka jeździła w tajemnicy konno, ale nie robiła już tego latami. Nawet gdy siedziała z Amenmesse na grzbiecie i była przez niego trzymana, bała się, że spadnie, a co dopiero teraz, gdy jedzie sama. Jedzie? Nie, ona nie kontroluje konia. To on ją wiezie nie wiadomo gdzie.

- Zatrzymać ją! - krzyki za jej plecami wzmagały się coraz bardziej.

Ostrożnie obróciła głowę za siebie, ale widząc jak ruszył za nią natychmiast pościg, odruchowo wbiła nogi w boki zwierzęcia, błagając go by przyśpieszył. Już się nie bała upadku, bo gdy on nastąpi to woli się już zabić niż wpaść w ich ręce. Drugiego spotkania z nimi, na pewno nie przeżyje.

- Szybciej, szybciej! - krzyczała, stukając nogami w boki konia.

Zwierzę posłusznie przyspieszyło, pędząc prosto przed siebie. Gdy wypadła na teren przy rzece, zobaczyła zanurzone dwa ciała w wodzie.

- Ozyrysie! - pisnęła widząc martwe ciała Sobekneferu i Scorpio wyrzucone od tak na brzeg. - Merenptah... ratuj.... - dodała czując jak nowe łzy kapią jej z oczu.

- Strzelaj! - usłyszała krzyki żołnierzy, a chwilę potem poczuła piekący ból w lewej nodze.

Zerkając tam, zobaczyła cienką kreskę z której leciała krew. Przerażona obróciła się znów za siebie, dostrzegając jak żołnierze naciągają kolejne łuki ze strzałami.

- Merenptah! Pomóż! - krzyknęła, gdy kolejne strzały przeleciały obok niej. - Szybciej! Wio! - ponagliła konia. Jadąc już chwilkę, zdawało jej się, że przyzwyczaiła swoje ciało do ciągłych podskoków. Prostując się złapała się rozwianej grzywy konia. Wisząca uzda była niestety poza jej zasięgiem. Rozglądając się po okolicy, dostrzegła niedaleko parę domków. Prawdopodobnie magazynków rolników. - W prawo! - krzyknęła, jakby koń miał zrozumieć jej mowę.

Chcąc aby skręcił, pociągnęła go za grzywę, aby jego głowa wskazała mu kierunek. Na szczęście koń ładnie skręcił, nie tracąc tempa. Taki zakręt wprowadził w lekkie zawahanie ścigających ją żołnierzy, przez co odległość pomiędzy nimi odrobinkę się powiększyła. Wpadając między budynki, minęła pierwsze dwa, gdy usłyszała rżenie dosłownie za swoimi plecami. Przerażona, że dogonili ją tak szybko chciała się obrócić, jednak nie zdążyła, gdy czyjeś zimne i wielkie ręce, złapały ją boleśnie za biodra i wręcz zrzuciły z konia. Nie zdążyła nawet złapać się mocniej za grzywę. Porwana w górę, wylądowała na brzuchu na drugim koniu.

- To boli! Puszczaj mnie! - wydarła się, próbując się podnieść.

Wisząc jak worek na koniu, głową w dół z szeroko otwartymi oczami, czuła na nosie, jak piasek spod kopyt, wylatuje prosto na nią. Jakby tego było mało, ktoś ją przygniótł tak mocno, że ledwie mogła nabrać powietrza, a co dopiero podnieść się.

- Przymknij się meretrīx! [113] - warknął męski głos, powoli zwalniając jazdę.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Bogini odziana w białą szatę pędziła na koniu po złotej rzece wśród kwiatów błękitnego lotosu. Jej rozwiane, brązowe włosy zasłaniały twarz, jednak miał wrażenie, że ją zna. Patrzył na nią swoimi oczami stojąc gdzieś z boku. Gdy jednak obróciła głowę w jego stronę, ujrzał parę lśniących od łez złotych oczu.

- Merenptah! Pomóż! - głuchy krzyk, jakby zagłuszony przez wodę, rozbrzmiał w jego głowie.

Otwierając szeroko oczy ujrzał kamienny sufit, a chwilę potem poczuł przeszywający ból głowy. Mrużąc oczy, zacisnął zęby z bólu.

- Zrób coś! -

- A co ja mogę?!

- Nek! Do Apophisa! Powinienem z nią pojechać! -

Słysząc głosy wciąż odbite jakby był pod wodami Nilu, otworzył ponownie oczy, wpatrując się w zamazany obraz przed sobą.

- To by mogło nic nie zmienić! - krzyknął ktoś - Pieprzyć to! - dodał kopiąc w coś, chyba w krzesło, bo chwilę potem rozniósł się dźwięk przewróconego mebla i potłuczonego wazonu, w które owe krzesło chyba trafiło.

O ile dźwięk kłótni powoli zmieniał się z echa na normalny, o tyle odgłos tłuczonego wazonu był zbyt wyraźny i podrażnił jego obolałą głowę.

- Możecie tak nie hałasować!? - warknął Merenptah - Łeb mnie boli już wystarczająco bez tego! - syknął, widząc jak wyostrzający obraz ukazuje mu wpatrzonego w niego Samuta, Hekenuhedjet i Akhoma.

- Merenptah. - głos brata spowodował, że Faraon obrócił głowę bardziej na kobietę, która robiąc krok w bok, odsłoniła siedzącego przy niej na krześle Siptaha. Jego brat miał rozcięty policzek i ramię na których zebrało się sporo zaschniętej krwi, którą Hekenuhedjet właśnie z niego zmywała. - Sorka za głowę, ale nie mieliśmy czasu być delikatni. - przyznał, wymuszając jakikolwiek uśmiech.

- Nie, dzięki. - odparł Merenptah, powoli się podnosząc.

- Pamiętasz coś? - zapytał od razu Książę, wstając z krzesła i kuśtykając do łóżka.

- Chyba po raz pierwszy nic... - jęknął, kładąc sobie rękę na głowie. - Ale patrząc po tobie...-

- Ahmose mi też trochę przywalił. - skłamał. - Jego pamiętasz? -

- Auć... - syknął Faraon, siadając na łóżku. - Ostatnie co pamiętam, to jak mnie chyba zawołałeś, a potem ból w szczęce i ciemność. - przyznał.

- Merenptah połóż się, masz dość ciężką ranę na plecach. - mruknął Siptah, przestając wymuszać jakiekolwiek uśmiech i zachowując całkowicie poważny wyraz twarzy.

- A ty usiądź. Ledwo stoisz. Ja ci to zrobiłem? - zapytał, opadając na poduszki.

- Nie. Ugrzęzłem w mule rzecznym i mi się stopa skręciła. To jedno sam sobie zrobiłem. - zaśmiał się, ale tak szybko jak to zrobił, tak szybko znów spoważniał.

- Dobra, co się stało. Hekenuhedjet wygląda jakby miała zaraz zemdleć. - warknął Faraon, podnosząc na nich oboje głowę,

- Mogłabyś wyjść. - kiwnął ręką do niej i Akhoma najstarszy syn Setiego II.

- Pójdę do dzieci. - odparła, podchodząc pod drzwi.

- Nie spodoba ci się to... - zaczął Siptah opierając się plecami o ścianę.

- Kurwa mać mów! Jesteś tak samo blady jak Hekenuhedjet! -

- Znikła. -

- Co? -

- Takhat znikła. -

Siptah próbując wytłumaczyć bratu całą sytuację, zaczął się z nim kłócić. Hekenuhedjet nie mogąc tego słuchać, wyszła na korytarz. Nogi same się jej ugięły pod nią. Siedziała na nich pod ścianą dobre 20 minut. Krzyki w komnacie Faraona zdawały się z każdym zdaniem rosnąć, aż nagle wszystko ucichło. Stojący obok niej Iumer, nie zabrał ani raz głosu. Wiedząc co się stało, stał, lecz gdy oboje usłyszeli płacz dziecka, obrócili głowę. Szła do nich Tsillah z Ramsesem na rękach. Dziecko wołało mamę, co tylko doprowadziło Hekenuhedjet do coraz większej paniki.

- Tsillah? - Książę wychodząc z komnaty brata stanął przy nich.

- Książę. - Tsillah ukłoniła się delikatnie. - Mały woła mamę. Nie mogę go uspokoić. -

- Zanieś go do Faraona. Przy ojcu może się uspokoi. - szepnął, schodząc z drogi kobiecie.

- Siptah... - wyszeptała Hekenuhedjet, stając na nogi.

- Idź do Amenemhata i Mentuhotepa. Przyjdę do was, jak wrócę. - mruknął, przytulając roztrzęsioną dziewczyną.

- Gdzie idziesz!? -

- Po nią. Znajdę Takhat i sprowadzę do domu. Merenptah ma się stąd nie ruszać, bo w jego stanie, nie pomoże nikomu. - zawołał, starając się iść jak najszybciej, nie utykając na piekielnie bolącą nogę.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

[111] Isztar (z asyryjskiego Issar) - w mitologii mezopotamskiej bogini wojny i miłości, z czasem główna i jedyna licząca się bogini panteonu mezopotamskiego.

Jako bogini miłości cielesnej i zachowań seksualnych jest ona szczególnie związana z seksem pozamałżeńskim i z prostytucją. Szósta tabliczka babilońskiego eposu o Gilgameszu, w której Gilgamesz czyni wymówki bogini Isztar z powodu sposobu, w jaki traktowała całą serię kochanków, nie chcąc zadowolić się ostatnim na tej liście, jest ważnym źródłem informacji o tej cesze bogini.

Natomiast jako bogini wojny rozmiłowana w walce, metaforycznie określana jako „plac zabawy bogini Isztar". Gwałtowna i żądna władzy, staje w czasie walki u boku swoich ulubionych królów. W jednym z poematów sumeryjskich prowadzi wyprawę wojenną przeciwko górze Ebih. Inny mit przedstawia jej zejście do świata podziemnego. Wszystkie ukazują dążenie bogini do poszerzenia władzy. Dla Asyryjczyków boginią wojny była zwłaszcza Isztar z Arbeli.

[112]  Kemet - nazwa kraju Faraonów (Egiptu), oznaczająca dosłownie ,,czarną ziemię''

[113]  meretrīx - z języka łacińskiego w mianowniku liczby pojedynczej oznacza: prostytutka, kurwa, dziwka, nierządnica, lafirynda, szmata

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro