Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II III በበ Zagrożenie przeszłości

- Faraonie! Jesteś tutaj? Merenptah błagam cię, muszę z tobą pogadać! Jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać, to chociaż wysłuchaj co mam ci do przekazania! - Takhat wołając ponownie, minęła pierwsze oczko wodne, kierując się do drugiego, przy którym było zadaszone miejsce do siedzenia.

Z każdym krokiem, czuła większy niepokój. Czyżby się z nim minęła? Może wyszedł już z ogrodu i poszedł do siebie? Ona musi mu dziś powiedzieć o ciąży. Raz, że niedługo brzuch zacznie jej rosnąć i wszyscy się zorientują, dwa że Merenptah powinien o tym wiedzieć bo jest szansa na to, że to on jest ojcem dziecka i trzy jeśli nie powie mu tego teraz, to znów ucieknie i nie będzie mogła się zebrać.

- Faraonie! - zawołała, podchodząc do oczka i zerkając od razu w kierunku zadaszenia. - Nie ma go... - szepnęła spuszczając wzrok w dół.

- Lotosie... ? - ledwo słyszalny szept zwrócił jej uwagę.

- Merenptah? - wyszeptała, rozglądając się dookoła. To jej się nie przewidziało, słyszała go. To nie mógł być wiatr. Rozglądając się, serce podeszło jej do gardła, a głos całkowicie uwiązł jej w gardle. - Mere... Merenptah!! - krzyknęła, biegnąc do leżącego na ziemi obok oczka Faraona, który skulony, kurczowo zaciskał ręce na głowie.

- Takhat...ał..ała...- jęknął, gdy przerażona dziewczyna dopadła do niego, klękając przy nim i pochylając swoją głowę z gęstymi, naturalnymi włosami, dotknęła jego rąk.

- Merenptah! Co się stało!? Co się dzieje... - urwała, widząc jego czarne żyły, którymi był pokryty wszędzie.

Mężczyzna ponownie jęknął z bólu, kuląc się jeszcze bardziej. Mimo, ogromnych chęci, nie był w stanie odpowiedzieć jej, oprócz pojedynczych słów.

- Boli... głowa...klątwa... - wyjąkał.

- To nie możliwe! - krzyknęła, czując jak zaczyna panikować - Przecież klątwa miała zniknąć! - Nie wiedząc co robić, objęła głowę Faraona, kładąc sobie ją na kolanach i trzymając go za rękę, którą zacisnął dość mocno na jej, zaczęła szeptać. - Już, już. Jestem tutaj. Pomogę ci, już, spokojnie.... - szeptała, próbując zachować jak najspokojniejszy ton.

Wiedziała, że głos jej drży, ale mimo to nie mogła wpaść w zupełną panikę. Tylko bardziej by tym zestresowała go.

- Straż! Straż! - zawołała najgłośniej jak umiała, czując jak podrażnia sobie całe gardło.

Aby nie dodać bólu ukochanemu, wcześniej położyła rękę na jego uchu, a krzycząc wyprostowała się, aby cały jej głos odszedł w kierunku drzwi ogrodu. Gdy tutaj wchodziła, mijała trzech strażników. Pamiętała ich. Zaledwie kilka minut temu, gdy podeszła do wejścia, zagrodzili jej drogę wypytując kim jest i czego tutaj szuka. Musiała się im wytłumaczyć, że jest główną konkubiną Faraona i książę Siptah powiedział jej, że może jego brata tutaj znaleźć. Musieli na pewno wciąż tam stać. Na pewno! Nie mogli ot tak sobie odejść.

- Straż! - krzyknęła po raz trzeci, akurat gdy za rogu podbiegło trzech strażników. Zwracając ich uwagę swoim głosem, Takhat zmierzyła ich ostrym i groźnym wzrokiem. - Sprowadźcie tutaj natychmiast Księcia Siptaha! Już!! - warknęła do mężczyzn, którzy na ton jej głosu wręcz wbiło w ziemię.

Wszyscy trzej stali jak osłupieni, lekko wystraszeni. Ewidentnie pojawiły się u nich ciary. Merenptah, który bezsilnie spojrzał w ich kierunku, poczuł znów kolejny ból, przez co syknął. Straż zauważając Faraona, ledwo przytomnego, leżącego na kolanach dziewczyny szeroko otworzyła oczy.

- Głusi jesteście! Sprowadźcie tutaj Księcia, inaczej już ja się postaram, aby wasze ciała wypaliło pustynne słońce Ra, a wasze mumie nie ujrzały ani Anubisa, ani Ozyrysa! - zagroziła, posyłając im z oczu całą burzę piorunów.

- Rozkaz! - krzyknęło dwóch, rzucając na złamanie karku biegiem po brata Faraona.

- Co się stało? - zapytał jeden, który został na miejscu.

- Stań na straży i NIKOGO nie wpuszczaj do ogrodu. Poradzę sobie do przybycia Księcia. Pamiętaj! Nikogo masz tutaj nie wpuszczać oprócz Siptaha! - syknęła brunetka i ignorując go, ponownie nachyliła się nad cierpiącym Faraonem, obejmując go i szepcząc. - Już, spokojnie. Zaraz sprowadzą Siptaha. Zaraz ci pomożemy. Wytrzymaj jeszcze chwilkę. Proszę cię, wytrzymaj. - mówiąc to, położyła wolną rękę na skulonych plecach syna Setiego II, głaskając go spokojnie po nich.

- Lotosie... - wyszeptał po pewnym czasie.

- Hmm... - mruknęła cicho pochylając się tak, że prawie stykali się policzkami.

Jednak czując znów ból, Merenptah nie mógł skończyć, zaciskając palce na obolałej już ręce dziewczyny. Chciał jej to powiedzieć, przeprosić. Powinien to zrobić od razu, bo nie ma już pewności jak to się skończy. Nie poddawał się, będzie walczyć zwłaszcza teraz, gdy była przy nim, jednak chciał jej to tak bardzo powiedzieć, a nie mógł. Nie mógł powiedzieć tego prostego słowa.

Takhat czując jak ręka zaczyna jej drętwieć, zacisnęła delikatnie zęby, aby tylko tego nie zauważył. Przeczuwała co chciał jej powiedzieć. Na pewno to, by puściła jego rękę. Że zadaje jej ból. Zmuszając się do uśmiechu, szepnęła chcąc dać mu znać, aby się nie zadręczał, bo ona się nigdzie stąd nie ruszy, a ręka wcale jakoś tak bardzo nie boli.

- Spokojnie. Powiesz mi potem. Będę przy tobie cały czas. Nigdzie nie pójdę. Obiecuję ci. -

Nabierając ledwo powietrza, Merenptah pokiwał delikatnie głową. Trwali tak jeszcze kilka minut, gdy usłyszeli odgłos biegu i rozmowy. Dosłownie dwa mrugnięcie potem, Siptah podbiegł do nich. Takhat przytulając jego młodszego brata, zasłoniła go całym ciałem i swoimi długimi włosami, tworząc z nich coś co przypomniało baldachim, przez co Książę zauważył tylko ją na początku.

- Takhat? - zawołał, zwalniając i ledwo łapiąc oddech po maratonie do ogrodu. Dopiero, gdy brunetka na jego głos podniosła głowę w górę, odsłaniając leżącego na jej kolanach Faraona, przyśpieszył na powrót kroku. - Merenptah?! Co się stało?! - krzyknął, dopadając do brata.

Czarne oczy najstarszego syna poprzedniego Faraona poszerzyły się, widząc żyły które zwiastowały nadejście ataku klątwy.

- Nie wiem co się dzieje... pomóż. - jęknęła błagalnie dziewczyna.

Siptah nachylił się tak, by móc nawiązać kontakt wzrokowy z bratem i kładąc mu rękę na ramieniu, szepnął zdenerwowany głosem.

- Przestań z tym walczyć! Nie opieraj się jej! Zobacz, jestem tutaj, więc kiedy klątwa cię przejmie, wybiję cię z niej! Im dłużej z tym się szarpiesz, tym dłużej i bardziej będzie bolało i... -

- Waśnie... w tym problem... że z nią nie walczę... - wydusił ledwo z siebie mężczyzna.

Takhat zobaczyła po raz pierwszy jak jego brat zdębiał. Był w zupełnym szoku. Kompletnie nie wiedział co robić. Oddychając głęboko, brunetka starała się uspokoić. Panika naprawdę tutaj nie pomoże. Musi być jakiś sposób. Jeśli to klątwa, jeśli ten dziwny atak to klątwa to było pewne rozwiązanie, na które dopiero teraz wpadła.

- ... ♪♪♪ ... - zaczynając śpiewać drżącym i szarpanym głosem, Takhat wymieniła spojrzenie z Księciem, który zdawał się myśleć podobnie co ona. Może to zadziała. W końcu, kiedyś gdy Merenptaha przejęła klątwa, ona podobno śpiewem go z niej wybiła. Więc może to teraz zadziała.

Kiedy zaczynała kolejna zwrotkę, Siptah położył dłoń na jej dłoni, trzymającej rękę Merenptaha, aby kobieta poczuła się pewniej. Kiwając mu głową, zaczęła śpiewać wyraźniej. Kończąc piosenkę, Takhat poczuła jak Faraon zaczyna coraz mniej ją ściskać. To działało. Ból zdawał się znikać, lecz czarne żyły wciąż było widać.

- Takhat, jeszcze raz. - szepnął Siptah, zerkając raz na brata, a raz na dziewczynę.

Gdy kończyła trzeci raz śpiewać, ku jej radości i Księcia, zobaczyła jak dotąd czarne jak noc żyły władcy, zaczynają blednąć.

Faraon, leżał już spokojnie, nie kuląc się z bólu co chwilę. Jego oddech się uspokoił, a ręka, trzymała stanowczo dłoń Takhat, lecz nie zadawała jej już bólu. Zresztą, ona sam już dawno przestała ją czuć, więc nawet tego bardzo nie zauważyła. Gdy zaczęła po raz czwarty śpiewać, Merenptah nie spuszczający z niej oczu, zaczął o dziwo nucić z nią. Zaskoczona tym, zawahała się przy jednej zwrotce, ale wzruszając ramionami, uśmiechnęła się tylko kontynuując piosenkę. Młodszy syn Setiego II czując się coraz lepiej, w końcu się rozluźnił, uśmiechając się delikatnie.

- Rany, rany, kiedyś zejdę przez ciebie. - westchnął Siptah i odchylając się do tyłu, pozwolił upaść sobie ciężko na tyłek. Słysząc jego wypowiedź, jego brat wraz ze swoją główną konkubiną uśmiechnęli się do niego. - Taa, bardzo śmieszne. - skomentował to, podnosząc jeden z kącików ust do góry.

Takhat nie przestając śpiewać, postanowiła, że dla pewności zaśpiewa jeszcze raz, całą piosenkę. Jemu to również nie przeszkadzało i nucił melodię wraz z nią. Książę natomiast siedząc z boku, kręcił tylko głową, lecz od drugiej zwrotki, coś przykuło jego uwagę. Wsłuchując się w melodię, ledwo się powstrzymał przed tym, aby jego szczęka nie opadła zaskoczona. Wyczekał tak do końca, a gdy Takhat skończyła, odezwał się od razu, nie dając im zacząć rozmowy.

- Poczekajcie. Takhat, dasz radę zanucić tę piosenkę? Bez słów? -

- Zanucić? Samą melodię? - spytała zdziwiona.

- Tak. - potwierdził

- O co ci chodzi? - szepnął zmęczonym głosem Merenptah

- Cii. Posłuchaj jej. -

Nie wiedząc dokąd zmierza, zerknęła na Faraona, a widząc jego pytające spojrzenie, postanowiła zrobić to o co ją poproszono. Nucąc całą piosenkę, utkwiła pytający wzrok w Księciu. Gdy skończyła Siptah znów jej przerwał, tym razem patrząc na brata.

- Poznajesz? - zapytał energicznie.

- Niby co? - mruknął Merenptah.

- Zamknij oczy. - ledwo panując przed zaśmianiem się, ojciec bratanków Faraona, pokręcił głową na boki.

- Co? Po co? Siptah, co ty... -

- Zamknij. Pomyśl o tym jak byliśmy dziećmi. Pamiętasz te nasze wypady? -

- Taa... -

- Takhat, zanuć jeszcze raz. A ty zamknij oczy i się wsłuchaj. -

- Siptah, możesz mi wyjaśnić, do czego dążysz? - zapytała brunetka, nic z tego nie rozumiejąc.

- Powiem, ci tylko zanuć ją jeszcze raz. - powtarzając się, Książę zaczął coraz bardziej nalegać.

Takhat zerknęła na Merenptaha, a widząc jak uśmiecha się i zamyka oczy, wypuściła ciężko powietrze i zaczęła nucić. Tym jednak razem, już w okolicy drugiej zwrotki, otworzył gwałtownie oczy i próbując się podnieść, syknął tylko z bólu po czym opadł znów na jej kolana.

- Merenptah? - przerwała, zerkając na niego.

- Przecież to... przecież to jest ta melodia! - zawołał, patrząc się w oczy starszego brata.

- No. Dlatego coś mi tutaj nie pasowało, że jakaś zwykła piosenka, uspokoiła cię wtedy, kiedy zaatakowałeś ją. - odpowiedział, robiąc jednocześnie śmieszną i cierpka minę.

- Dobra, dość tego. O co wam dwóm chodzi! - mruknęła, posyłając wrogie spojrzenie obydwu braciom.

- Mój Lotosie, skąd znasz tę piosenkę? - jednak nie od Siptaha, a od Faraona dostała pytanie.

- Skąd? Moja mama mi ją śpiewała od dziecka. - odpowiedziała.

Cisza zaległa między nimi zupełna. Ostatnie promienie słońca, zaczęły padać na jej włosy, sprawiając wrażenie jakby były naprawdę zrobione ze złotego drewna. Szła noc, a z nią przyszło ochłodzenie. Po odkrytych ramionach Takhat, przeszła gęsia skórka. Gdyby nie ciepłe ciało brata Księcia, pewnie już dawno trzęsła by się z zimna.

- Coś nie tak? - dodała, widząc jak bracia wymieniają się spojrzeniami.

- Takhat, zanim Merenptah został przeklęty, nawet my łamaliśmy prawo i wymykaliśmy się jako dzieci do miasta. - zaczął Siptah.

- To coś złego w tym? - zapytała, kiwając głową.

- Książęta nie mogą opuszczać pałacu, aby bawić się w mieście. Mieliśmy surowy zakaz poruszania się po nim chyba, że braliśmy cały zastęp straży i jechaliśmy na koniu bądź w lektykach. - wytłumaczył Merenptah.

- Więc wymykaliśmy się tak dość często. - kontynuował Siptah. - Pewnego razu, gdy bawiliśmy się w chowanego wśród pól pszenicy, tam koło tego targu wielbłądów, usłyszeliśmy jak jakieś dzieci, bawiły się w wodzie Nilu. Nikt nie mógł nas zobaczyć. Przez to, że byliśmy znani każdemu mieszkańcowi miasteczka, musieliśmy uważać. Nie zbliżyliśmy się zbytnio do innych, a gdy nas ktoś zauważył, uciekaliśmy. -

- Rozumiem. - szepnęła Takhat.

- Tamtego dnia, jednak ktoś, nie powiem kto... - Książę obrzucił brata spojrzeniem. - ...postanowił podejść i podsłuchać co robią. Gdy się zbliżyliśmy, usłyszeliśmy jak jakieś dziecko, nuci tę melodię. Dla mnie była to zwykła melodia, nie różniąca się od innych, lecz Merenptah... - Siptah spojrzał ponownie na brata, który nagle się zarumienił i odwrócił wzrok, uciekając od wszystkich. - Merenptah się w niej zakochał. Przez niego, przychodziliśmy tam prawie codziennie, a gdy się jej nauczył, nucił mi ja całymi dniami w pałacu. Do dziś to robi, gdy się czymś zajmie, czymś monotonnym. - dokończył, robiąc cierpka minę mówiącą, że momentami było to już do przesady nieznośne.

Takhat słuchając wyznania, spuściła wzrok w dół, a widząc jak na policzkach Merenptah pojawiły się rumieńce, sama puściła soczystego buraka.

- Cccco? - wyjąkała - Momencik, twierdzisz, że ... że Merenptah usłyszał mnie, kiedy ją nuciłam będąc dzieckiem? -

- Tak sądzę. Nikt inny jej nie nucił, oprócz ciebie. Niestety, nie mogliśmy ryzykować zobaczenia, więc nigdy nie podeszliśmy bliżej. Ani ja, ani Merenptah nie widzieliśmy cię nigdy na oczy. - odpowiedział Siptah. - Merenptah zakochał się w tej melodii, więc gdy popadł w klątwę szukałem sposobu, aby go uspokoić. Tak wpadliśmy na pomysł z Hekenuhedjet. Wtedy jeszcze, była moją konkubiną. Jej śpiew działał kojąco na niego, więc wtajemniczyliśmy ją. Plan wypalił. Jej piosenki są bardzo podobne do twojej, więc dlatego to tyle lat działało. Aby Hekenuhedjet mogła być przy nim jak najczęściej, ogłosiliśmy ją konkubiną Faraona. I tutaj wpadliśmy. -

- Wpadliście? Nie rozumiem? - wtrąciła brunetka.

- Hekenuhedjet nie wiedziała, że jest w ciąży. Zaszła w nią kilka tygodni przed tym, jak ją wtajemniczyliśmy, więc przez długi czas, nie mieliśmy o tym pojęcia. Gdy wyszło to na jaw, była już ze mną. Nie mogłem ogłosić, że jest w ciąży z moim bratem. Wtedy musiałbym ją zdjąć z bycia moją główną konkubiną, a co za tym idzie, nie mogła by być przy mnie. - Merenptah w końcu zabrał głos, poprawiając się na nogach Takhat. - Dlatego została przy mnie. Chcieliśmy dać sobie czas do narodzin by wymyślić coś. Tylko, że to była najgorsza z możliwych opcji. Gdy przejąłem tron, dostałem od Ojca pewne dokumenty. Po jego śmierci, ataki klątwy się nasiliły i zająłem się nią, Hekenuhedjet, rządzeniem. Papirusy odłożyłem na później i to się zemściło na nas. - przyznał się, spuszczając oczy w dół.

- To nie twoja wina. Mówiłem ci już. Nikt cię o to nie obwinia. Ani ja, ani Hekenuhedjet. - wtrącił Siptah, próbując pocieszyć brata.

- Co było w tych dokumentach? - mruknęła główna konkubina Faraona, czując ciarki na plecach.

- Nasz ojciec, prawdopodobnie przez intrygę, wpuścił do pałacu szpiegów. Zasiedlili się tutaj. Nim zdążył się z nimi rozprawić i dorwać wszystkich, zachorował. Napisał mi notatki, w których zawarł swoje przypuszczenia oraz to co udało mu się ustalić. Udało mu się poznać tożsamość dwójki z nich. Oboje byli, są strażnikami w mieście. Jednak tutaj pojawia się problem. Dostawali cynk od kogoś kto był w pałacu i przekazywali ją do kogoś z zewnątrz. - zaczął szeptać Merenptah.

Siptah w tym czasie wstał i podszedł pod ścieżkę udając, że się przeciąga a tak naprawdę, upewniał się, że nikogo nie było w pobliżu .

- Przekazują poza pałac?! - krzyknęła prawie dziewczyna, uciszając się dłonią.

- Tak. Ich cel. Ojciec zapisał ich cel, a ja zorientowałem się o tym za późno. - ciągnął Faraon.

- Jaki cel? -

Bogini Nut połykając po raz kolejny Słońce [72] sprawiła, że noc zagościła na świecie. Na ciemnym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, a na ziemi, pojawiły się ich odpowiedniki w postaci płonących pochodni. Również w ogrodzie zapalono dwie przy zadaszeniu. Siptah rozpalając ogień, podniósł jedną z nich i wbił w ziemię niedaleko brata, aby nie leżał z Takhat w zupełnych ciemnościach.

- Ich celem jest przejęcie tronu. - dokończył Książe Egiptu, stojąc nad parą w blasku ognia.

- Jak to przejęcie... ! - krzyknęła Takhat, ale ręka Merenptaha szybko ją uciszyła.

- Cii! - szepnął, trzymając swoją dłoń na ustach dziewczyny.

- Mmm... Jak mam być cicho? - zawołała szeptem, zdejmując sobie rękę Faraona.

- Nie zabiją mnie, bo wtedy Siptah objął by tron. Jego również nie zabiją, bo wtedy nowego Faraona na tronie wyznaczyli by kapłani. Pod tym względem jesteśmy jeszcze bezpieczni. - wyznał.

- Jeszcze? Czekaj, to jak oni chcą przejąć tron? -

- Takhat, kto przejmie tron po obecnym Faraonie? - zapytał Siptah, widząc jak brat ma problem z wysłowieniem się.

- Tak jak to powiedział, teraz byłbyś ty, bo Merenptah... - urwała rozumiejąc tok braci. -...nie ma potomka. - dodała truchlejąc.

- Tak. Dlatego Hekenuhedjet poroniła. Przeze mnie. - wyznał Faraon. - W tych dokumentach, Ojciec określił ich plan. Mają zabijać każdego mojego potomka, dopóki nie urodzi się z mojej krwi ich dziecko. -

- Co? - wyjąkała kobieta, czując jak ręce zaczynają jej drżeć.

- To znaczy tyle, że dopóki Merenptah nie ma dzieci, jest bezpieczny. Jednak wiemy, że w pałacu, najprawdopodobniej jest jakaś, może nawet więcej niż jedna kobieta, która będzie dążyła do tego, aby zajść w ciążę i urodzić dziecko. Kiedy to się stanie, spowodują nasze nagłe zejście i tron obejmie oficjalnie syn bądź córka Merenptaha. - wytłumaczył Siptah. - Ponieważ oboje ogłosiliśmy Hekenuhedjet główną konkubiną Faraona i jakiś czas później, że jej ciąża jest z nim, zawaliliśmy. Nie mieliśmy o tym zagrożeniu pojęcia i mimo ochrony jaką ona dostała, doprowadzili do jej poronienia. -

Takhat opadły ręce. Z przerażeniem słuchała słów braci. To nie tak miało być. Nie miała pojęcia co się dzieje. Nikt o tym nie wie, oprócz Faraona, Księcia, Hekenuhedjet i teraz jej.

- Jej druga ciąża, też nie była planowana. Mimo zabezpieczenia się, doszło do niej. Dlatego Hekenuhedjet narzeka tak na straż. Czuwają nad nią bardziej niż nad kimkolwiek. Jednak i tak dochodzi do wpadek. Z jednej ją już uratowałaś Takhat. - ciągnął dalej młodszy syn Setiego II.

- Szpiegami są Rzymianie?! - zapytała, zakrywając sobie ręką usta.

- Nie wiemy tego, ale najprawdopodobniej nie. Rzymianie współpracują z nimi. Podejrzewam, że dostali zadanie, sprowadzenia wtedy Hekenuhedjet ze świątyni Bastet ludziom którzy są za to odpowiedzialni. -

- Którzy ten plan układali latami... - odezwała się brunetka, przerywając Faraonowi. - Ten mężczyzna który próbował mnie porwać, tak mi powiedział. Chciał mnie porwać, bo psuje ich plan który układali latami. To był ten sam, który podłożył mi skorpiona. Mężczyzna z uszkodzonym kolczykiem z białego złota. - wytłumaczyła, widząc zdziwienie braci.

- Moment, on...? - zawołał Siptah kucając przy kobiecie.

- Tak, widziałam to pod jego kapturem. - przyznała.

- Nie dobrze. Nek! - jęknął Merenptah.

- Nek... - przeklną z nim brat.

Takhat drgnęła nerwowo, ale władca czując to, złapał za jej rękę, głaskając po niej.

- Chodzi o to, że znamy na pewno tożsamość czterech osób. Jeśli to co mówisz jest prawdą, to albo jest tutaj piąta osoba, albo co wolałbym się mylić, spotkały się tutaj dwie grupy. -

- Skoro ich znacie, to czemu ich nie zabijecie? -

Bracia wymienili ze sobą spojrzenia. Oboje przygryźli wargi. Siptah westchnął głęboko, a Merenptah położył drugą dłoń na swojej głowie, czochrając się po włosach.

- Właśnie dlatego. Obawiamy się, że może być ich więcej, oraz nie znamy tożsamości tego, kto to zaplanował. Ludzie którzy są w pałacu, to zwykłe płotki. Oni tylko wykonują czyjeś rozkazy. Jeśli byśmy teraz ich zabili, nigdy byśmy nie dorwali go. Musimy cierpliwie czekać i szukać... Taki był plan... Jednak ja już nie mam cierpliwości. Zbyt dużo się wydarzyło, dlatego chcę to jak najszybciej skończyć. - wyznał Merenptah. - Boję się o ciebie. Nie mogę cię stracić. - szepnął głaskając ukochaną po policzku.

- Merenptah ... - jęknęła na jego dotyk - Powiedz mi, to dlatego wziąłeś Neferthenut? -

Na pytanie, zabrał rękę z jej policzka i zamknął oczy.

- Neferthenut jest najbliżej do tytułu konkubiny. Musiałem to zrobić. Pokazując im, że zająłem się inną kobietą, chociaż częściowo chronię ciebie. A przynajmniej tak myślałem, dopóki nie usłyszałem, że ktoś próbował cię porwać. -

- Nic mi nie jest. Siptah mnie uratował ... - zaczęła Takhat, gryząc się w język.

Teraz sama już nie wiedziała, czy pogodziła się z nim czy nie. Czy mogą rozmawiać na takie tematy czy nie. Zadzierając głowę w górę, ujrzała rozgwieżdżone niebo oświetlone tysiącami gwiazd. Dawno temu, uwielbiała patrzeć w nie i szukać gwiazdozbiorów, lecz odkąd nauki się zaostrzyły, odkąd jest w pałacu, nie miała okazji popatrzeć w nie. Bracia również spojrzeli w górę. Dziś była wyjątkowo bezchmurna noc, dlatego mogli podziwiać je w pełnym blasku.

Teraz albo nigdy. - przeszła myśl przez głowę Merenptaha i Takhat. Oboje mieli sobie coś ważnego do powiedzenia.

- Lotosie... -

- Horusie... -

Zaczęli razem przez co wybuchli lekkim śmiechem.

- Ty pierwsza. - szepnął Merenptah.

- Nie, ty byłeś pierwszy. - odpowiedziała Takhat.

- Ale panie mają pierwszeństwo. - odparł, uśmiechając się szeroko.

- Ale to Ty jesteś Faraonem. -

- To ja pójdę się przejść. - wtrącił Siptah, odchodząc od pary. - Bo trochę wam to zajmie. -

- Dobra, to zacznę. - zawołał Faraon, widząc jak brat znika im z oczu. - Lotosie... -

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

[72] Bogini Nut i wędrówka Słońca: Nut (egip. noc) w mitologii egipskiej bogini nieba, dziecko Szu, boga powietrza oraz Tefnut uosabiającej wilgoć. Za męża oraz brata Nut Egipcjanie uznawali Geba, reprezentującego Ziemię. Mieli pięcioro dzieci, symbolizujących pięć dni egipskiego tygodnia: Ozyrysa, Horusa Starego, Seta, Izydę i Neftydę. Horusa uważano jednak również za syna Ozyrysa i Izydy, więc niekiedy Nut i Gebowi przypisywano tylko czwórkę dzieci.

Bogini Nut otrzymała od swojego ojca zakaz łączenia się ze swoim bratem, Gebem, we wszystkie dni roku egipskiego (360 dni), jednak Thot, pokonując w kolejnych walkach Księżyc, stworzył pięć dodatkowych dni, w trakcie których bogini poczęła swoje dzieci. Zgodnie z mitem Nut i Geb przez całą wieczność leżeli złączeni w miłosnym zespoleniu, ale zostali rozdzieleni przez Szu, czyli powietrze. Według egipskiej kosmologii świat znajduje się pomiędzy ich ciałami. Nut starożytni wyobrażali sobie jako nagą kobietę, stojącą na rękach i na nogach, której pokryte gwiazdami ciało było wygięte w łuk, tworząc sklepienie niebieskie. Jej ręce i nogi miały wyznaczać cztery kierunki świata. Kiedy Słońce uosabiane przez Re zbliżało się ku zachodowi, Nut połykała je, co powodowało nastanie nocy, i mogła ponownie kochać się z Gebem. Co rano o świcie bogini nieba rodziła Słońce, dając początek nowego dnia. Gdy czasami Geb i Nut zapragnęli zbliżyć się w ciągu dnia, wtedy nastawała burza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro