II III በበበ Ten, który był martwy
- Książę. - zawołał stojący na dziedzińcu żołnierz, widząc schodzącego po schodach Siptaha.
- Gotowe? - mruknął brat Faraona, na co mężczyzna ukłonił się wskazując ręką na osiemnastkę stojących za nim żołnierzy przy koniach.
- Wedle rozkazu. Czekamy na wasz słowa. - zawołał, podając Księciu uzdę jego konia.
Siptah bez słowa wsiadł na zwierzę, a za nim reszta grupy. Ostatni raz rzucił wzrok na stojącego na schodach Samuta, Menesa, Akhom oraz Hekenuhedjet. Dziewczyna wciąż wyglądała na wystraszoną. Wcale się jej nie dziwił, bo sam miał aż ciary na plecach. Gdy parę minut temu, Menes wrócił z wiadomością od Takhat, że spotkała pod świątynią Merenptaha i razem gdzieś pojechali zabierając ze sobą Sobekneferu i Scorpio, jego spokój jaki miał dziś cały dzień, prysł niczym bańka mydlana. To było wręcz niemożliwe! Nie możliwe bo jakim cudem, Merenptah miał wrócić po pół godzinie, skoro droga w jedną stronę zajmowała mu właśnie pół godziny? Co, wrócił się?! Jego rozmyślenia przerwał mu głos Menesa, który oznajmił, że Takhat zapytała o jego sprawy, na co pokiwał głową, że załatwił już wszystko. Wychodząc z komnaty ukochanej, Siptah kazał natychmiast przygotować konie i 18 osób. Może to tylko jego paranoja, ale ewidentnie coś tutaj nie grało.
- Spokojnie, to na pewno nieporozumienie. - zawołał do Hekenuhedjet uśmiechając się, aby ukochana się uspokoiła. - Zostawiam z wami strażników oraz żołnierzy. Gdyby się coś działo, ochronią was. - dodał.
Ona jedynie pokiwała mu głową i pod asekuracją Wezyra, wróciła do pałacu. Siptah wyprowadził grupę z pałacu wyjeżdżając na otwartą przestrzeń. Gdzie? Gdzie ma jechać? Pierwsza po drodze była świątynia do której udała się Takhat. Tam też się udał, lecz nie zastając nikogo i nic, nawet śladu koni, spiął swoje zwierzę i puścił się pędem dalej, prosto do miejsca gdzie Merenptah miał załatwiać swoje sprawy.
- Wasza ósemka! Tutaj zostaje. Przeszukajcie okolicę. Faraon nie mógł się oddalić ze swoją żoną daleko! Jak ich znajdziecie, przekażcie mu, że go szukam. - zawołał, pozostawiając kilku wojskowych pod świątynią, a sam z resztą ruszył dalej.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Wjeżdżając do małego miasteczka w którym Merenptah miał załatwiać sprawy, uderzyła go dziwna cisza. Zwalniając konie rozglądał się po zupełnie opuszczonym miejscu. Ludzie zostawili wszystko uciekając.
- Co się tutaj stało? - mruknął do siebie.
Wtem usłyszał pojedynczy dźwięk, a potem kolejny i kolejny. Znał to. To dźwięk zderzenia Khopeshy. Spinając konia, ruszył nim w głąb miasteczka lecz wjeżdżając do jego centrum, aż przystanął, otwierając szerzej oczy. Krew. Dosłownie wszędzie krew. Wszędzie leżały zwłoki z podciętymi gardłami lub strzałami w głowach.
- Książę! - krzyk sprawił, że aż podskoczył na koniu.
Odnajdując wzrokiem przy jednym z budynków, opartego o ścianę egipskiego żołnierza, trzymającego się za wiszącą bezwładnie rękę skąpaną w szkarłatnej cieczy, natychmiast zeskoczył z grzbietu, podbiegając do niego.
- Co się tutaj stało?! - wydarł się będąc jeszcze w połowie drogi.
- Faraon! Zaatakowano nas... - wydyszał, upadając na kolana. - To zdrada... - dodał i krztusząc się krwią padł całkowicie martwy na ziemię.
Siptah stojąc nad nim, dostrzegł pięć strzał tkwiących mu w plecach. Kolejny raz dźwięk zderzonych ostrzy i krzyki poderwały go z miejsca. Dobywając swoje dwa złote Khopeshe, pobiegł w stronę z której przyszedł martwy żołnierz. Będący z nim żołnierze, również dobywając broń ruszyli za nim. Wychylając się za kolejnych budynków, zobaczył kawałek dalej walkę którą usłyszał. Dwóch mężczyzna ścierało się ze sobą. Oboje byli pocięci, lecz ten z kolczykami z białego złota, zdawał się być mniej ranny.
Ahmose! To jest ten syn Apophisa!
Zawołało coś w środku Siptaha, lecz gdy spojrzał na walczącego z nim brata, poczuł jak nie może oddychać. Merenptah resztkami sił, odbijał czarny jak noc Khopesh przeciwnika. Był mocno pocięty i zakrwawiony, oddychając ciężko i szybko. Zresztą Ahmose był tak samo wykończony jak on. Walka była bardzo wyrównana i nie sposób było na pierwszy rzut oka powiedzieć czy któryś z nich ma przewagę.
- Merenptah! - Siptah zawołał brata, mijając ostatni budynek i wbiegając na ten mały placyk, na którym się cieli.
Faraon nawet nie zwrócił na niego uwagi, przywalając swoim ostrzem z całej siły w głowę Ahmose, która została osłonięta przez jego miecz. Przyspieszając, zdążyli wymienić jeszcze kilkanaście machnięć, zanim najstarszy syn Setiego II dobiegał do nich. Niestety właśnie w tym momencie, Ahmose podskoczył i przydeptując Khopesh Merenptaha, wybijając mu przy tym palce, zamachnął się tnąc Faraona równo, po całej długości jego pleców. Gdy starszy z braci spróbował się obrócić, ratując swoje życie, dostał kolanem w szczękę upadając na plecy. Ahmose zamachując się drugą ręką z bronią, musiał szybko zmienić kierunek uderzenia, dostrzegając kątem oka Khopesh Siptaha.
- Kurwa, jeszcze ty! - wydarł się, zmuszony pod naporem Księcia Egiptu do cofnąć się kawałek w tył.
- Merenptah!? Merenptah!? - zawołał na brata próbując jednocześnie zabić zmęczonego Ahmose, lecz nikt mu nie odpowiedział. Gdy robili obrót, kątem oka zlokalizował leżącego nieruchomo Merenptaha z zamkniętymi oczami na ziemi. - Nek! - warknął, gdy strzała przeleciał mu przed nosem, przecinając mu go prawie.
- Brać łuczników! - przybyli z Księciem żołnierze, rzucili się na będących po stronie Ahmose ludzi.
Zgiełk i krzyki rozniosły się wszędzie. Jakby tego było mało, przez ich gwałtowne ruchy cały kurz na ziemi podniósł się wpadając do gardeł. Gdyby nie to, że Merenptah zmęczył tak bardzo Ahmose, Siptah mógłby nie wytrzymać tempa jakie mu narzucił. Jego przeciwnik był naprawdę szaleńczo szybki jak Faraon i dobrze znał styl walki uczony Książąt egipskich. Rozdzielając się od siebie, aby nabrać tchu, uderzył w nich wiatr. Zupełnie nagły, pojawiający się znikąd. Po nim przyszło dziwne uczucie strachu i chłodu. Ahmose z Siptahem rzucili kątem oka na okolicę, a widząc kroczącego do nich człowieka, zupełnie obrócili ku niemu głowy.
- O kurwa ... - szepnął Ahmose.
- Jasna cholera ... - szepnął Siptah.
Robiąc krok za krokiem, Merenptah szedł w ich stronę, lecz jego widok w ogóle nie ucieszył Księcia Egiptu. Jego braciszek miał wszędzie, na całej skórze pajęczynę czarnych jak noc żył, które wyglądały jeszcze bardziej przerażająco niż zwykle, jednak gdyby miał wybrać co go najbardziej wbiło w ziemię, to jego oczy. Całe przekrwione białka, szeroko otwarte patrzyły bez mrugnięcia na niego z taką samą żądzą mordu jak na Ahmose. Zupełnie go nie poznawał. Sytuacja, która wydawała się na początku beznadziejna, dopiero teraz ukazała swój pełny tragizm. Przełykając ślinę, Siptah mocniej zacisnął obie dłonie na swoich Khopesh. Merenptah zatrzymał swój upiorny krok przy nich. Stali tak kilka sekund we trójkę, zaciągając powietrza tyle ile zdołali do płuc po czym rzucili się na siebie.
Siptah tnąc Ahmose musiał unikać ostrza brata, który po raz kolejny w swoim życiu chciał go zabić, lecz tym razem zdawał się być tak pochłonięty klątwą, że najstarszy syn Setiego II nie mógł go poznać. Ahmose chcąc mieć szansę na przeżycie uznał, że najpierw zabije Merenptaha, lecz celując w niego, ciągle musiał uchylać się przed Siptahem. Faraon z kolei ciął po nich równo, próbując zabić tego, który pierwszy nie zdąży zablokować jego ciosu.
Dla nich świat zdawał się zatrzymać. Byli tylko oni, a to co się działo wokoło straciło znaczenie. Przyglądający się temu żołnierze Księcia, którzy zdążyli wybić łuczników Ahmose, patrzyli bezradnie na walkę ,,potworów''. Żaden z trójki nie odpuszczał, każdy próbował zabić drugiego, broniąc się przed trzecim. Całość pogarszał fakt, że każdy z nich miał po dwa Khopeshe. Gdy jeden z nich straci broń, zginie. Dlatego tak ważnym obok zadawania ciosów i przyjmowania ich było utrzymanie broni w ręce.
Siptah powinien mieć przewagę nad Ahmose i Merenptahem, którzy już ze sobą walczyli, lecz sytuacja się zmieniła, kiedy klątwa przejęła Faraona i zyskał nowe siły, przez co po pewnym czasie, zaczął mieć przewagę nad nimi obydwoma.
Czas upływały, aż po ponad 8 minutach walk, Ahmose, zamachnął się na Merenptaha, który unikając go, obrócił się przez bok przywalając bratu swoimi plecami w jego plecy, w efekcie czego, zrobił sobie z niego żywą tarczę na Khopesh prawej ręki Amenmesse. Popchnięty Siptah, skrzyżował oba ostrza tak by zatrzymać lecące na niego miecze, w kierunku których został popchnięty, a którymi pierwotnie miał oberwać Merenptah. Jednak popełnił tutaj przerażający błąd. Uświadamiając sobie, że za jego plecami stoi Faraon z dwoma Khopeshami, podczas gdy on obydwoma zasłonił się przed Ahmose. Dosłownie został bez możliwości obrony przed młodszym bratem. Nie czekając aż zdąży mu wbić je w plecy, do czego w tym momencie był zdolny, Siptah kucnął, przez co opierający się ostrzem o jego dwa ostrza Ahmose skłonił się w dół. Nie widząc Merenptah za plecami Siptaha, dostrzegł jego ostrza za późno. Khopesh wymierzony w plecy starszego brata, trafił nie jego, lecz pochylonego mężczyznę z kolczykami z białego złota, rozpoławiając jego głowę i szyję na pół aż do kości mostka. Nawet nie zdążył krzyknąć, ginąc na miejscu. Książe kucając wciąż ze skrzyżowanymi ostrzami i zadartym wzrokiem w górę, poczuł jakby sam tym oberwał. Nawet nie czuł już drgawek strachu w kościach jak blisko było. Gdyby nie kucnął, to jemu Merenptah rozwalił by łeb.
Gdy ciało Ahmose zachwiało się, Siptah wykonał fikołek w tył. Wydostając się spomiędzy przeklętego Merenptaha, a trupa. Robiąc go, przeturlał się pomiędzy nogami młodszego brata, podcinając mu je. Pierwsze upadło ciało Ahmose, po nim Faraon spadł na kolano, podcięty przez starszego brata. Siptah zatrzymując się zaraz za nim, musiał szybko odskoczyć. Wciąż żądny krwi młodszy syn Setiego II obrócił się bowiem gwałtownie i z wściekłością zamachnął się dookoła siebie. Książe zdążył w prawdzie przewidzieć to, lecz do końca nie zdążył odsunąć się i Khopesh brata przeciął mu mocno lewą łopatkę. Sycząc z bólu odskoczył jak najdalej, byle by zwiększyć odległość od niego.
Jak na złość, Merenptah natychmiast się pozbierał i natarł całkowicie na niego. Tym razem stojąca z boku straż, skoczyła próbując zagrodzić Faraonowi drogę lecz zyskali tylko kilka sekund, nim czwórka z nich padła z obciętymi rękami i głowami na ziemię. Siptah z doświadczenia wiedział, że sam na sam miał nikłe szanse z nim, a dokładając do tego tą piekielną walkę w trójkę, był już lekko wycieńczony. Jeśli chce przeżyć, to musiał zapomnieć o uczciwym starciu. Teraz jedyne co jest w stanie zatrzymać męża Takhat przed zabiciem kolejnych osób, to ogłuszenie go. Udając, że ucieka przed nim, zaczął podążać w stronę Nilu, który przepływał niedaleko. Merenptaha zdenerwowało to tylko i warcząc jak dzikie zwierzę, rzucił się pędem za swoją krwawiącą z barku ofiarą, dopadając brata kilka metrów dalej i zmuszając do ponownej walki. Mimo, wsparcia żołnierzy, Siptah oberwał kilka razy spadając na ściany domów, stracił parę włosów koło ucha, oberwał w policzek, pięć razy w ramię i dwa razy w udo, gdy Merenptah próbując go zatrzymać, skoczył i z całym impetem wyślizgnął mu się pod nogi, wywalając go. Gdy Książę zerwał się z ucieczką, Faraon zamachnął się, tnąc go po udzie.
- Merenptah! Wiem, że mnie słyszysz! Zaraz ci pomogę! - zawołał, gdy oboje wypadli za budynki na pole przed rzeką.
On jednak jedynie zawarczał tak wściekle, że biegnący za nim żołnierze, cofnęli się w tył. Ciężko dyszą, Siptah odebrał cios blokując go. Stojąc na wprost brata, zaczął przemieszczać się bokiem w kierunku rzeki, cały czas skupiając wzrok na tym, gdzie były aktualnie ostrza Faraona i skąd nadejdzie atak. Kiedy zobaczył jak zamachnął się od góry, odskoczył mocniej w bok i zapadł się po kostki w mule, który pozostawiał Nil po wylewach. Unieruchamiając mu stopy, muł sprawił, że Siptah aż kucnął na kolano. Merenptah korzystając z okazji, przyśpieszył biegnąc do niego i trzymając Khopeshe obok siebie z tyłu po prawej stronie, gdy jego lewa noga również się zapadł w mule. Zatrzymując go tam, obróciła nim, przez co chybił tnąc powietrze.
- Teraz! -krzyknął Siptah.
Merenptah zdążył się obrócić do tyłu, gdy przed oczami mignął mu drewniany kij, przywalając w głowę i ogłuszając. Najstarszy syn Setiego II patrzył jak jego młodszy brat, ogłuszony przez żołnierza, upada na muł, wypuszczając broń z rąk. W tamtej chwili cieszył się, że wziął go ze sobą.
- Książę?! - zawołał, patrząc na pociętego Siptaha, który wygrzebał się z mułu i chowając Khopeshe za pasek w pasie, podbiegł do brata.
- Dzięki Senu.... - wydyszał. - Zabierzcie jego Khopeshe! Jeśli się ocknie znów pod wpływem klątwy, to lepiej, żeby nas nie zaskoczył! - krzyknął, wskazując brodą leżącą obok broń, po czym sam pochylając się nad nim, sprawdził czy oddycha.
Czując jego oddech, nogi odmówiły posłuszeństwa, a rana zadana na udzie zapiekła, przez co zachwiał się i sam upadł na plecy na muł, ciężko dysząc.
- Książę! - zawołali za nim ocalali żołnierze, podbiegając do niego szybko.
- To mnie kiedyś wykończy... jego ataki są coraz cięższe... - wydyszał, machając ścierpniętą dłonią, że nic mu nie jest.
Senu zabierając złote Khopeshe Faraona, kazał sprowadzić konia. Podprowadzając zwierzę, pomógł Księciu położyć na nim nieprzytomnego Merenptaha, a następnie przytrzymując, aby koń nie uciekł, pomógł jemu samemu usiąść na nim.
- Rozkaz? - zapytał Senu, wskakując na swojego konia i poganiając przy tym resztę osób.
- Wracamy! Natychmiast do pałacu! - wydyszał. - Szlag by to, skoro Merenptah jest tutaj, to kurwa mać kim był człowiek który zabrał Takhat?! A miałem nadzieję, że gdy go zabijemy, to nasze problemy się skończą. - dodał gdy przejeżdżali obok ciała Ahmose.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Świątynia Sobka było dziwnym miejscem. Była to jedna z niewielu świątyń, a na pewno jedyna którą Takhat odwiedziła, której sufit stanowiły rośliny rosnące na drewnianych belkach.
Dzięki temu, złoty posąg Sobka, stojący w centrum, mógł mienić się niczym samo słońce, którego promienie odbijały się od niego. Wilgoć i chłód. To było czuć tuż za progiem. Może w innych okolicznościach żona Faraona przystanęłaby, aby napawać się tym widokiem i chłodzić ciało nagrzane ukropem na zewnątrz, lecz nie dziś. Próbując się wciąż oswobodzić, zdrapała tak prowadzącemu ją mężczyźnie skórę do tego stopnia, że gdy wrzucił ją do jakiegoś malutkiego pomieszczenia, zobaczyła spływającą po jego rękach krew. Sama również miała ją na palcach, przez co poczuła tylko jeszcze większy wstręt do niego i całej tej sytuacji.
- On was zabije! Wypuść mnie! - próbując zagrozić strażnikowi, krzyknęła w jego stronę akurat, gdy zamknął drzwi tuż przed jej nosem. - A niech cię i was wszystkich Sobek utopii! - warknęła kopiąc w drzwi.
Gdy odpowiedziała jej cisza, pozwoliła sobie uspokoić. Rozglądając się po pomieszczeniu, zrozumiała, że jest to coś w rodzaju pustego magazynku z leżącą na podłodze matą trzcinową. Ściany zdawały się być zrobione z wapienia, lecz w większości porośnięte roślinami, tworząc coś w rodzaju gąszczu. Obeszła go dookoła, szukając rękami między roślinami jakiś innych drzwi, okna, czegokolwiek co mogła by dosięgnąć. Nie zamierzała siedzieć i bezczynnie czekać, ale koniec końców, nie widząc niczego poza pokrytym belkami i roślinami dachem, usiadła na środku, wściekle zaplatając ręce pod biustem.
- Jak tylko dorwę Amenmesse to go zabiję! Jebnięty chuj! Jak on może! Do kurwy nędzy, przecież są braćmi, więc czemu stawia się przeciw nim. Czemu ukrywał to, że przeżył! To nie możliwe! To jest tak irracjonalne, że aż nie możliwe! Przecież mówili jej, że gdy byli dziećmi to widzieli mumie! Czyli to nie był on?! - warcząc i prychając, próbowała zrozumieć co się dzieje.
Zbyt dużo było tutaj pytań i zbyt dużo się nie zgadzało. Nic nie pasowało i nie miało sensu.
- A gdyby to było zaplanowane? Gdyby ktoś zaplanował jego śmierć? - zadrżała na samą myśl o tym, że ktoś mógł już planować jego życie, nim Amenmesse się urodził. - Ale kto? Kto odważyłby się na coś takiego? Przecież on jest patrząc czy nie, Księciem Egiptu. -
Tracąc poczucie czasu, Takhat przeniosła się na matę, opierając plecami o ścianę pokrytą pnączem. Już nawet nie obchodziły ją kroki prawdopodobnie kapłanek, chodzących przy tym pokoju, oraz gdy pilnujący ją żołnierz, dwa razy zaglądał do niej. Na sam widok jego gęby, kobieta zdjęła jeden ze swoich sandałów i cisnęła nim w niego. Ku jej radości, mężczyzna oberwał w czoło. Jednak wkurzony tym, odrzucił jej but, trafiając ją w ramię i nabijając jej tam siniaka. O nie, na pewno nie będzie siedzieć sobie potulnie i pozwalać na wszystko. Może się bronić i zamierza. Nawet gdyby miała zginąć, wcześniej boleśnie pokażę im, że z nią się nie zaczyna. Już ona im pokaże prawdziwego skorpiona! Siedząc tak pod ścianą, poczuła nagłe ukłucie w plecy.
- Nek, co to?! - warknęła, odsuwając się od ścianki gdzie w miejscu jej pleców pojawił się malutki patyczek.
Przedmiot chwilkę potem znikł pomiędzy roślinami. Zaciekawiona, odgarnęła rośliny w bok znajdując malutką, kilku centymetrową dziurę na wylot, przez ścianę. Gdy nachyliła się i zajrzała przez nią, zobaczyła profil damskiej twarzy. Młoda dziewczyna wyglądała na kolejną kapłankę świątyni, jednak na pewno nie było jej wtedy na schodach, gdy Amenmesse ją tutaj przywiózł. Dziewczyna rozglądała się, by po chwili zajrzeć do dziurki. Widząc bursztynowe oczy żony Faraona, uśmiechnęła się przyjaźnie, przykładając palec do ust.
- Cii, jestem po twojej stronie. - wyszeptała ledwo słyszalnie, rozglądając się co chwila dookoła siebie. - Chcę ci pomóc. -
- Mogę ci na pewno zaufać? - wyszeptała Takhat, nie spuszczając jej ze wzroku.
- Tak. Wiem jak to wygląda, ale możesz. Jesteś żoną Faraona. Obecnie panującego i jedynego wcielenia Horusa. Tego z czarnymi włosami. - wyszeptała starając się nie wypowiadać imienia.
- Merenptah. Tak jestem żoną Merenptah. - pokiwała głową.
- Tylko mi, możesz zaufać. Wybacz, ale nie miałam jak poinformować wcześniej kogokolwiek o tym co tu się dzieje. - wyszeptała, przybliżając się jeszcze bardziej do dziurki.
- Zmusili cię? -
- Zastraszają mnie już odkąd tutaj trafiłam. Od kilku lat. -
- Co?! - Takhat w ostatniej chwili uciszyła się swoją dłonią. - O czym ty mówisz? Jak to kilku lat? -
- Jestem kapłanką od kilku lat, wcześniej służyłam z inną kapłanką. Jednak zachorowała i objęłam jej obowiązki. Już wtedy zastraszali nas, więc podejrzewam, że cała ta choroba była ich winą. -
- Tak mi przykro. Ozyrys na pewno dobrze się nią zaopiekuje. - wyszeptała, spuszczając głowę w dół.
- Modlę się o to codziennie. Oraz za moją przyjaciółkę która próbowała kiedyś uciec. - Niezręczna cisza zapadła między nimi, którą przerwały czyjeś kroki. Młoda kapłanka, znikła z pola widzenia Wielkiej Małżonki Królewskiej. Chwilę potem usłyszała jej rozmowę z inną kapłanką o tym, że trzeba posprzątać jakiś dzbanek i przygotować podarki wielbiące Sobka. - Nie mam czasu, jeśli będę tutaj zbyt długo siedzieć, mogą się zorientować. - wyszeptała, pojawiając się po paru minutach.
- Idź. I tak teraz mi nie pomożesz. Pilnuje mnie jakiś żołnierz, a sama sobie z nim nie poradzisz. Spróbuję coś wymyślić. - szepnęła Takhat uśmiechając się, lecz młoda dziewczyna nie odwzajemniła tego gestu.
- Oni mnie za to zabiją. Nie. Zabiją mnie tak czy siak, więc muszę ci to dać. Faraon musi się o tym dowiedzieć. -
- O czym ty mówisz? - wzdrygnęła się matka Ramsesa.
- Pomieszczenie w którym cię zamknęli to jest składzik. Schowałam tam pewne papirusy. Pod matą na której siedzisz, są zakopane. Odkop je. Są zawinięte w chustę. Przeczytaj jak najwięcej, bo gdyby ci się nie udało ich wynieść, błagam cię, żebyś przekazała co w nich pisze. -
- Czekaj, nie.... -
- Muszę iść, przyjdę jak tylko będę mogła. - przerwała jej kapłanka, zrywając się i zostawiając Takhat znów samą.
- Czekaj! - zawołała już w pustą przestrzeń. - Cholera, czy to się musi tak nawarstwiać? Jeden problem się nie skończył, pojawił się drugi. Co to za papirusy? - szepnęła w myślach, marszcząc nosek.
Chcąc czy nie, nie powinna przejść obok tego obojętnie. Podnosząc matę, zobaczyła pod nią lekko ruszoną ziemię. Gołą ziemię zmieszaną z piaskiem. Gołymi rękami to może sobie najwyżej roznieść wszędzie to, nie dokopując się do pakunku. Upewniając się, że jest na pewno sama, ściągnęła swoją jedną ze złotych bransoletek i nią zaczęła odgarniać ziemię z piaskiem.
- Jest... - szepnęła wyciągając malutki pakuneczek.
Aby nikt się nie zorientował, z powrotem ubiła ziemię i przykryła matą. Paczuszka była na tyle mała, że bez problemu mogła ją schować pod sukienką i paskiem którym była spięta w pasie. Jednak zanim to zrobi, pójdzie za prośbą kapłanki i przeczyta to. Ona ma rację, gdyby doszło do tego, że nie doniesie tego do Merenptaha, musi wiedzieć co tam jest. Odwijając chustkę, zerknęła na pierwszy papirus.
- O matko. - wyszeptała czytając pierwszą linijkę tekstu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro