II በበ Szczęśliwi i nieszczęśliwi
Pół miesiąca później...
Wśród ścian pałacu zapanował prawdziwy chaos, połączony z radością. Biegające w tą i z powrotem kobiety zbierały wszystkie rzeczy, w które należało się zaopatrzyć. Wśród tej plątaniny, nikt nie był smutny. Każda kobieta, każdy strażnik, każdy mieszkaniec pałacu nosząc tego dnia szeroki uśmiech, oczekiwał wiadomości o pomyślnych narodzinach dziecka Księcia i jego konkubiny. Skurcze porodowe trwały już od paru godzin. Dzięki temu, że na miejscu była znakomita akuszerka, nikt nie obawiał się błędów z jej strony.
Mimo iż na korytarzach i w głównej sali było głośno i tłoczno, to pod specjalnym pomieszczeniem w którym Hekenuhedjet rozpoczęła poród, zaległa zupełna cisza. Każdy wyczekiwał pierwszego krzyku narodzonego dziecka, zwiastujące jego zdrowie. Wśród zebranych pod drzwiami ludzi, przy ścianie na jednym z krzeseł siedział Siptah, nerwowo stukając palcami w kolano. Mimo zdenerwowania, nie dawał poznać po swojej twarzy tego. Z istnym spokojem przyglądał się czekającym jak on ciekawym kobietą.
- Jak tam? Wyspany? -
- Hmm? - mruknął Książę, odwracając głowę w kierunku idącego do niego brata.
Ludzie kłaniając się Faraonowi odsunęli się, aby nie przeszkadzać władcy w dojściu. Gdy tylko Merenptah doszedł i zajął miejsce obok, Siptah uśmiechnął się lekko w jego kierunku.
- A czemu pytasz? Aż tak źle wyglądam? -
- Nie, skąd. Tylko od dziś gwarantuje ci dużo nieprzespanych nocy. - zażartował, uśmiechając się szeroko.
- Jeśli ja nie będę spał, to ty również. W końcu będziesz pomagał swojemu bratu przy opiece nad bratankiem. - odbił z cynicznym uśmieszkiem.
- Jak mus to mus. - wzruszył ramionami Faraon, zerkając na drzwi, za którymi rozległy się kolejne krzyki Hekenuhedjet.
Po 2,5 miesięcznej kłótni, oboje w końcu zawiesili białą flagę godząc się ze sobą. Byli w końcu braćmi, więc kłótnie zdarzały się, jak to w rodzinie. Jednak patrząc na charakter ich obu, zawsze koniec końców znajdowali porozumienie. Tym jednak razem, potrzebowali na to po prostu więcej czasu. Siptah nie chcąc kolejnych sprzeczek odsunął się od Takhat, w pełni skupiając się na matce swoich dzieci. Słyszał nie raz w tym okresie jej narzekania, zmartwienie i obawy o brunetkę. To nie tak, że czuł się niewinny. Czuł ją w pełni. Chcąc to naprawić, co jakiś czas próbował pogadać z bratem o Takhat, lecz ten szybko zbywał temat, złościł się lub ignorował go zupełnie.
Jednak pewne światełko w tunelu wciąż się paliło. Merenptah nie wyrzucił jej z pałacu. Nie zniósł tytułu głównej konkubiny, chodź biorąc za kolejną konkubinę Neferthenut, nieźle musiał podziałać na emocjach dziewczyny. Mimo odradzania tego, on sam uparł się przy tym, więc Siptah nie miał już nic do powiedzenia. Znał go od jego narodzin, przez co doskonale wiedział, że gdy coś sobie umyślił, cały świat może się zawalić, a on nie zmieni zdania. Chyba, że sam zmieni zdanie z siebie, ale to już była inna bajka.
W tym momencie zebrani usłyszeli kolejny głośny krzyk, a zaraz po nim nie nastąpiła cisza, lecz kolejny delikatny dźwięki. Krzyk nowo narodzonego dziecka. Poród zakończył się. Patrząc po sobie, bracia wstali z uśmiechami na twarzy, a gdy drzwi do pomieszczenia się otworzyły, Merenptah gestem ręki puścił brata pierwszego, by zobaczył swojego syna bądź córkę.
- Gratuluję Książę. Doczekałeś się dwóch synów. - uśmiechnęła się główna akuszerka, odsuwając się na bok od Hekenuhedjet.
Siptah podszedł do swojej ukochanej, która trzymała dwójkę niemowląt na rękach. Mimo zmęczenia na jej twarzy, dostrzegł też nieopisaną radość. Trzymała w swoich dłoniach cud życia. Nowe życie.
- Witajcie na świecie moi synkowie. - szepnął, kucając przy siedzącej na krześle Hekenuhedjet i delikatnie, dwoma palcami przejechał po malutkiej główce dziecka.
- Weźmiesz go na ręce? - zapytała, podnosząc swoje oczy na Księcia.
Siptah ostrożnie podniósł swojego syna, uważnie się mu przyglądając. Malec zdawał się być nim równie co on zainteresowany.
- Witaj na świecie mój synku. - powtórzył. - Widzę, że masz po mnie oczy. - dodał, uśmiechając się ciepło.
Dziecko słysząc jego głos podniosło kąciki ust w górę, również się uśmiechając. Jednak jedyne co mogło teraz zrobić, było to krótkie gaworzenie.
- Zgodnie z tym co ustaliliśmy, nasz synek dostanie imię Amenemhat [59]. - powiedziała Hekenuhedjet, tuląc syna przy piersi, aby mógł zaspokoić głód.
- Więc ja wybiorę imię dla drugiego. Będziesz się nazywał Mentuhotep [60]. - uśmiechnął się Siptah, pozwalając dziecku dotknąć swojego nosa.
- Gratuluje bracie. - głos zabrał dopiero teraz Merenptah. - Widzę, że szykują się jednak podwójnie nieprzespane noce. - zażartował, śmiejąc się.
- Dziękuję. - odparł, dopuszczając brata do swojego syna.
- Faraonie. - Hekenuhedjet skłoniła głowę. - Dziękuję za całą opiekę. -
- Cieszę się waszym szczęściem. To prezenty dla waszych dzieci. - mówiąc to Faraon położył obok Amenemhata trzy amulety, Djed [61], Ankh [62] i Scarab [63]. Kolejne trzy podał bratu, aby zaciekawiony nimi Mentuhotep mógł je dotknąć.
- A skąd wiedziałeś, aby przynieść, aż tyle? Myślałem, że przyniesiesz tylko trzy, dla jednego dziecka. - Siptah uśmiechając się objął brata jedną ręką, dziękując mu za amulety.
- Prawdę powiedziawszy, spodziewałem się nawet trojaczków. - szepnął do ucha Księcia, jednak na tyle głośno, aby każdy w pomieszczeniu usłyszał.
- Ty chyba bardzo nie lubisz spać w nocy?! - wybuchnął śmiechem Siptah.
- Zawszę mogę zajść w kolejną ciążę. Faraonie, nic straconego. - wtrąciła Hekenuhedjet, oddając Amenemhata ojcu i biorąc Mentuhotepa, zaczęła go karmić. - Ja również dziękuję, za amulety dla dzieci. - dodała uśmiechając się do Merenptaha.
- Oby wasi synowie rośli w zdrowiu i szczęściu. - zawołał radośnie Faraon, poklepując brata po plecach.
Gdy się rozdzielili, władca odsunął się w bok, aby nie przeszkadzać bratu i jego konkubinie w tym szczęśliwym dniu. Nie bez powodu odsunął się akurat w to miejsce. Tuż obok niego, stała pewna brunetka, uśmiechająca się w kierunku dzieci.
- Dziękuję za pomoc przy porodzie. - szepnął, zatrzymując się bokiem do niej i na krótki moment zerkając jej w oczy.
Dziewczyna zdawała się być przez ułamek sekundy kompletnie zdezorientowana, ale szybko pozbyła się tego wyrazu z twarzy, zastępując go na powrót słodkim uśmiechem.
- To był mój obowiązek wspierać Hekenuhedjet przy porodzie. Cieszę się, że mogłam być przy narodzinach twoich bratanków, Faraonie. - odparła Takhat kłaniając się.
Merenptah nic więcej nie dodał i odwracając z powrotem wzrok, wyszedł z pomieszczenia zostawiając swoją główną konkubinę za sobą. Jeszcze kilka dni temu, najpewniej pobiegłaby za nim, lecz teraz odprowadziła go tylko smutnym wzrokiem. Gdy znikł jej z pola widzenia, wróciła do Hekenuhedjet. Świeżo upieczona mamusia zauważyła jednak jej pojedynczą wymianę zdań z Faraonem i marszcząc czoło patrzyła się z niepokojem na swoją przyjaciółkę.
- W porządku. - szepnęła Takhat, kiwając głową, aby nie drążyła tematu.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Uroczystości z okazji narodzin Amenemhata i Mentuhotepa trwały cały tydzień. W tym czasie odprawiono kilka modłów w świątyniach bóstw oraz inne niezbędne rzeczy. Siptah jak jego brat przewidział spędzał dużo nocy czuwając przy synach, aby Hekenuhedjet mogła zregenerować siły na dzień. Po takim tygodniowym maratonie, czuł się wykończony, niewyspany ale jako ojciec szczęśliwy. Zresztą kto by na jego miejscu się nie cieszył. Oczywiście, jak sam też zapowiedział, zaciągnął do pomocy Merenptaha. Faraon ku jego zdziwieniu wcale się nie migał, zdarzając się, że całe noce spędzał z bratem w jego komnacie, doglądając bratanków.
W związku z tym, że Hekenuhedjet była stale przy Księciu, praktycznie przestała przychodzić do głównej sali na posiłki, w której siedziała lekko naburmuszona Neferthenut. Gdy Faraon zaczął poświęcać noce dzieciom swojego brata, przestał zapraszać ją do siebie. W dzień, zdarzało mu się nieraz odsypiać w wolnej chwili, więc Neferthenut zaczynała go widywać coraz rzadziej.
Dopiero po dwóch tygodniach wszystko wróciło do normy sprzed porodu. Merenptah na powrót zaczął spędzać noce z młodszą z sióstr, a Hekenuhedjet zawitała z synami na rękach w głównej sali na śniadaniu i przesiadywała tam aż do kolacji. Aby zapewnić jej bezpieczeństwo, Akhom miał nie puszczać jej z dziećmi samej nawet na krok, chodząc za nią jak cień. Nie mając siły walczyć już z tym, kobieta poddała się, starając ignorować depczącego jej wiecznie po piętach strażnika. W końcu było to dla dobra jej i jej synów.
Wszystko zdawało się wrócić do normy oprócz jednej sprawy. Mimo, ogólnego szczęścia i uśmiechach na twarzy, Takhat wciąż czuła się samotna. Ta pojedyncza i szybka wymiana zdań z Faraonem dwa tygodnie temu tylko ją podrażniła. Mając nadzieję na to, że może w końcu odezwie się więcej do niej, żyła tak z dnia na dzień. Jednak bardzo się myliła. Merenptah w dalszym stopniu ignorował ją, a ona przestała nachodzić go i próbować na siłę z nim pogadać.
- Ojej, a gdzie jest moja chustka? - zawołała konkubina Księcia, rozglądając się dookoła.
- Jaka chusta? - zapytała Semat.
- Zawijam w nią Amenemhata, a widzę, że zaraz znów zaśnie. Musiałam zostawić ją w komnacie. - zmartwiła się, poprawiając sobie dziecko na rękach i zerkając na kobietę z zielonymi naszyjnikami, która trzymała śpiącego już Mentuhotepa.
- Pójdę przynieść. - zawołała od razu Takhat, odstawiając kubek z piwem i wstając na nogi.
- Na pewno? Nie chcę ci się narzucać. - upewniła się Hekenuhedjet.
- Nie narzucasz mi się. Zaraz ją przyniosę. -
- Dzięki. Zostawiłam ją pewnie koło łóżka. - zawołała, zanim brunetka odeszła od nich.
- Dobrze! - przytaknęła, po czym szybkim krokiem wyszła z sali na korytarz.
Jak zawsze kilka kroków za nią ruszył Samut. Dmuchając w opadły na czoło kosmyk ciemno brązowych włosów, Takhat próbowała powstrzymać chęć obrócenia się i odprawienia go. Nie znosiła tak jak Hekenuhedjet chodzenia za sobą, lecz o ile Akhom deptał matce dzieci Księcia prawie po piętach, o tyle Samut zachowywał w miarę jakiś rozsądny dystans. Tylko to sprawiało, że wytrzymywała z nim tak długo. Wchodziła na długi korytarz prowadzący koło sypialni Księcia, gdy z jego drzwi wyszedł Merenptah. Żegnając się z bratem zawołał jeszcze, aby miał na oku to i owo jak go nie będzie po czym zamknął drzwi. Odwracając się, jego wzrok padł prosto w bursztynowe oczy swojej głównej konkubiny. Dziewczyna schodząc w bok, ukłoniła się w pół. Na jej gest Faraon wypuścił ciężko powietrze i ruszając w jej kierunku, przeszedł bez słowa obok niej.
- Faraonie. - tym jednak razem Takhat coś tknęło, jakieś przeczucie.
Merenptah słysząc swój tytuł, zatrzymał się zerkając kątem oka za siebie na kobietę, podczas gdy Samut widząc zajście, odsunął się jeszcze bardziej do tyłu i stojąc pochylony, nie śmiał patrzeć na twarz Faraona tylko na jego stopy.
- O co chodzi? - mruknął Merenptah niecierpliwiąc się
- Czy byłaby możliwość, abyś Faraonie przyjął moje wyzwanie gry w Senet? - wyszeptała, dławiąc się z nerwów wręcz powietrzem.
Jeśli jakimś cudem przyjmie wyzwanie i zagra z nią, będzie mieć okazję do rozmowy dłuższej z nim niż obecnie to się dzieje. Mało tego, gdyby jakimś cudem, przeogromnym cudem wygrała z nim, to zgodnie z jego słowem, spełni jej jedno życzenie. Nie będzie go wtedy prosić o to by wrócił do niej, ale o to, by dał jej szansę naprawienia tego wszystkiego lub jeśli nie ma takiej możliwości, aby jej po prostu wybaczył. Podjęła już decyzję, nie zrezygnuje i dalej będzie walczyć o niego, tyle, że będzie musiała przewidywać ostrożniej każdy krok i każde swoje słowo.
- Nie mam teraz czasu. Jestem zajęty. - warknął chłodno, odwracając głowę całkowicie od Takhat.
Dziewczyna spodziewała się takiej reakcji, lecz mimo to, spróbować nie zaszkodziło. Zaciskając zęby zerknęła jak rusza robiąc krok, lecz ku jej zaskoczeniu, zatrzymał się po dwóch i strzelając zębami, gwałtownie odwrócił się w jej kierunku, mierząc ją wściekłym spojrzeniem.
Jakby na to nie patrzeć, to właśnie odrzucił wyzwanie w Senet. Właśnie uciekał. Gdyby była sama możliwe, że olał by to. Lecz ona nie nie była sama, ponieważ podążał przecież z nią jej strażnik, stojący akurat przed nim przy ścianie. Doskonale słyszał jak odrzucił jej wyzwanie. Jakby tego było mało, Merenptah nie mógł mieć pewności, czy w pobliżu nie było nikogo innego. Odpowiedział jej dość głośno i wyraźnie, więc ktoś mógł jeszcze go usłyszeć. Gdyby się to rozniosło, wyszedłby na tchórza uciekającego przed pewną wygraną w Senet. Przecież sam uczył tę dziewczynę grać, więc nie było mowy, aby była jakimś zagrożeniem dla niego. Ledwo co łapała zasady, robiąc wciąż masę błędów. Przecież przez te miesiące, na pewno nie ćwiczyła. Baa, nie miałaby z kim.
- Nie mam teraz czasu, muszę wyjść na cały dzień. Przyjdź wieczorem. Na dziedziniec. Może wtedy, o ile znajdę czas. - mruknął, a patrząc w jej oczy, w których dostrzegł cień radości, prychnął wewnątrz siebie. Za kogo ona się uważa? Myślała, że nie przejrzy jej planu? Lat. Brakuje jej lat by móc tak kombinować, aby on się nie skapnął. - I nie myśl sobie, że wygrana cokolwiek zmieni. - dodał odwracając się i odchodząc.
- Dziękuję Faraonie. - Takhat skłoniła się głęboko, zaciskając znów zęby.
Przejrzał ją. No cóż, nie żeby się tego nie spodziewała. To było wręcz pewne ale i tak będzie próbować aż do skutku. Nabierając powietrza i parę razy je wypuszczając ruszyła po chustkę Hekenuhedjet.
- Niech cię. - warknęła w myślach Neferthenut wychodząc z bocznego korytarza.
Usłyszawszy całą rozmowę miała nadzieję, że Merenptah przepędzi ją natychmiast. Jednak kiedy się zatrzymał i zgodził się na rozgrywkę w Senet, humor młodszej z sióstr się popsuł.
- Jeśli ona się pogodzi z nim, a to jest bardzo możliwe, to moja pozycja legnie w gruzach. Cholera, gdybym miała troszkę więcej czasu, przecież już tak mało brakuje, aby pozwolił mi na współżycie ze sobą, a nie tylko głupie wygłupy w łóżku. Gdybym tylko zaszła w ciąże, ta zdzira już by nie miała szans. Wtedy jako pierwsza matka jego syna, wykopała bym ją natychmiast z pałacu. - mruczała w myślach.
Jednak w tym przypadku była w kłopotach. Nie miała planu, a do wieczora go nie wymyśli. Jakby tego było mało, Samut chodził za nią krok w krok. O pomyśle z jakimiś olejkami nie było mowy. Pozostawała opcja, że osoba odpowiedzialna wtedy za skorpiona może znów uderzyć. Tylko to było czekanie na chybił trafił. Gdyby tylko wiedziała kto to był. Gdyby tylko udało się jej skontaktować. Problem w tym, że jedyne co pozostawił po sobie według plotek to kawałek ozdoby, a dokładniej listek wykonany z białego złota. Jedyną osobę którą znała i która oprócz niej nosiła taką biżuterię, była jej siostra Gautseshen. Tyle, że ona na pewno tego nie zrobiła.
- Więc kto to był? - szepnęła przygryzając wargę. - Kto poluje na tę dziewczynę? -
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Po południu i obiedzie Takhat siedząc z dziewczynami czuła jak jej głowa raz za razem opada. Senność dopadła ją do tego stopnia, że opierając głowę o ramię Semat, musiała bardzo walczyć aby nie zamknąć oczu.
- Oj, Takhat, uważaj. - wzdrygnęła się konkubina, gdy głowa brunetki prawie ześlizgnęła się z jej ramienia.
- Przepraszam. - mruknęła, przecierając oczy.
- Coś ty w nocy robiła? Wyglądasz jakbyś miała zaraz zasnąć na stojąco. - skomentowała Meketaten.
- Dlatego siedzę, aby nie zasnąć na stojąco, ale na siedząco. - zażartowała, próbując obudzić się. Dziewczyny z politowaniem wybuchły śmiechem. Takhat również śmiejąc się rozbudziła się lekko. Przeciągając się i ziewając wyprostował zdrętwiałe plecy. - Nic nie robiłam, spałam całą noc. Po prostu mam ,,kryzys''. Wam się nigdy nie chciało spać w dzień? -
- Czasami. Zdarzało się. Często. - odpowiedziały, robiąc cierpkie miny.
- Chyba jednak pójdę się przespać na kilka godzinek. - mruknęła Takhat wstając.
- Tylko nie prześpij kolacji. - zawołała Hekenuhedjet, poprawiając sobie Mentuhotepa na rękach, który zainteresowany kolorową miseczką z resztkami owoców, zaczął wyciągać po nią rączki.
- Nie, nie prześpię. Przed kolacją muszę iść do Faraona. - wyszeptała pomiędzy ziewaniem, nad którym już nie mogła zapanować.
- Do Faraona?! Takhat, tylko uważaj, żebyś go nie wkurzyła... - zmartwiła się konkubina Księcia, zerkając okiem na Semat, która bawiła się z Amenemhatem jakimś owocem, turlając nim przed oczami dziecka.
- Nie, nie będę go napastować. Jak szłam po chustkę, zgadaliśmy się i wyzwałam go na grę w Senet. Spróbuję wygrać z nim. Wtedy może uda mi się coś ... - zaczęła
- CO?! Takhat?! - krzyknęły wszystkie siedzące przy sobie konkubiny.
- Takhat! Nie możesz z nim wygrać! - dołączyła Hekenuhedjet, ale dziewczyna tylko puścił jej oko i poszła do siebie. Matka bratanków Faraona pokiwała głową wzdychając, gdy na jej nogi spadły resztki owoców, a w ręku jej syna znalazła się kolorowa miseczka. - Mentuhotep! - zawołała próbując pozbyć się resztek ze swoich nóg.
- Miseczka mu się spodobała. - zaśmiała się Semat, przypatrując się radosnemu dziecku.
- Widocznie. W końcu jest taka kolorowa. - dodała Meketaten.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
- Samut, idę się przespać. Mógłbyś mnie obudzić za jakąś godzinkę? - zapytała Takhat, wchodząc do swojej komnaty.
- Oczywiście. Czy coś jeszcze moja Pani? -
- Nie to wszystko. - odparła wchodząc i zamykając powoli za sobą drzwi.
- Wrócę za godzinę. Wedle rozkazu. - skłonił się Samut i odchodząc spod drzwi głównej konkubiny Faraona, kawałek w głąb korytarza, usiadł tam na podłodze.
Senność dopadła ją na całego, przez co ziewając raz za razem, położyła się na leżaku obok łóżka. Szybko zasnęła nie zauważając drobnej zmiany. W powietrzu unosił się nieznajomy zapach. Ziołowa mieszanka, którą nie wyczuła przez senność zaczęła wypełniać jej komnatę. Jej źródłem okazał się mały flakonik, wypełniony do połowy płynem z włożonym tam tlącym się kawałkiem trawy. Gdy trawa wypaliła się do połowy, złamana w pół spadła do cieczy doprowadzając do tego, że zadziałała jak kadzidełko. Dopiero teraz mocny, gryzący zapach wypełnił komnatę. Takhat smacznie śpiąc nie wyczuła zbliżającego się niebezpieczeństwa. Pogrążona we własnych myślach i obawach dała się całkowicie otumanić mieszance.
Kilka minut później, drzwi do jej komnaty otworzyły się powoli. W progu pojawiła się męska sylwetka, która szybciutko weszła zamykając za sobą po cichu drzwi. Nieznajomy poruszał się bez najmniejszego dźwięku. Pierwszą rzeczą którą zrobił, było upewnienie się, że brunetka śpi twardo. Kolejną było położenie wieczka, aby tlące się wciąż kadzidełko przestało wydzielać zapach. Ukończywszy to, poprawił swój kaptur na głowie.
- Witaj blasku [64] Egiptu. Pozwolisz, że pójdziesz ze mną? - wyszeptał przez zakrytą twarz pochylając się nad Takhat. Powoli wziął ją na ręce i biorąc leżącą obok narzutkę, przykrył nią kobietę, aby nie było widać kogo trzyma na rękach. Z jego oczu, które były jedynym miejscem na twarzy odsłoniętym i widoczny mignęły iskry krwawego mordu. - Twoje szczęście właśnie się skończyło. Wyczerpałaś je na skorpionie. - szepnął i poprawiając sobie ją na rękach, ruszył, aby wyjść z na korytarz.
Po cichu otworzył drzwi wychodząc przez nie. Równie cicho zamknął je za sobą i ruszając pewnym, szybkim krokiem przez korytarz, podążył w stronę mało uczęszczanego o tej porze dnia ogrodu, który dochodził aż do murów pałacu.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
[59] Amenemhat - imię oznaczające dosłownie ,,Amun jest z przodu''
[60] Mentuhotep - imię oznaczające dosłownie ,,Montu jest zadowolony''. Montu - lokalne bóstwo Hermonthis i główny bóg Teb, popularny w czasach Średniego i Nowego Państwa, później zastąpiony przez Amona. Był opiekunem rzemiosła wojennego, a jego atrybutami były topór i łuk.
[61] Filar Djed - amulet symbolizujący stabilność
[62] Ankh - amulet symbolizujący wieczne życie
[63] Scarab - amulet symbolizujący ochronę przed śmiercią
[64] Takhat - imię dosłownie oznacza ,,blask''
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro