I III III Tajemnica synów Setiego II
- Faraonie? - wyszeptała, zaglądając nieśmiało do środka, osobistej komnaty władcy.
Jednak na taki widok nie była gotowa. Jej płuca przestały nabierać powietrza, a skóra cała pobladła. Oczy szeroko otwarte uważnie przyglądały się prawdziwej scenerii mrożącej jej krew w żyłach. Strach całkowicie zdominował nad nią unieruchamiając nie tylko ciało, ale i głos.
W prawej części komnaty, bokiem do niej stał Faraon, lecz jego widok wcale nie ucieszył Takhat. Merenptah ciężko oddychając, zdawał się warczeć przez swoja dłoń, położoną na twarzy. Warczeć, czy śmiać się jak szalony? Dziewczyna nie mogła tego do końca pewnie stwierdzić. Jednego jednak była pewna, to nie był już ten miły człowiek z którym rozmawiała dwa tygodnie temu w ogrodzie i któremu tańczyła przy obiedzie.
Całe jego ciało pokrywała pajęczyna czarnych jak noc żył. Mimo sporej odległości, kobieta dostrzegła cieknącą po jego brodzie krew, której krople spadały mu na stopy. Czując jak coraz ciężej jej się oddycha, Takhat przycisnęła sobie rękę do piersi, cofając krok w tył.
Ledwo co zdążyła to zrobić, Faraon opuścił dłoń w dół, odsłaniając całą twarz. Widząc przeciętą na całej długości skroń mężczyzny z której ciekła szkarłatna ciecz, dziewczyna ponownie zatrzymała się w miejscu.
- Faraonie! Jesteś ranny... ?! - krzyknęła, lecz łapiąc z nim kontakt wzrokowy, natychmiast urwała, jakby ktoś ścisnął jej całą szyję.
Oczy władcy w których tonęła podczas ich pierwszej rozmowy, wyglądały teraz jak samego Apophisa [27]. Zielone tęczówki przybrały odcień czerwonego nieba podczas zachodu słońca, które zdawała się oplatać sieć czarnych żyłek.
Próbując uciec od tego przeraźliwego spojrzenia, konkubina Księcia spuściła wzrok w dół, na męską rękę zwisającą luźno przy tułowiu, ubrudzoną całą we krwi, aż po łokieć. Takhat nie musiała nawet się zastanawiać czyja ona była. Krew na pewno należała do zamordowanych ludzi, których ciała znalazła po drodze.
- Za... bić... - usłyszała kolejne warknięcie, przez które nieumyślnie złapała z nim kontakt wzrokowy.
Stali tak w ciszy mierząc się wzrokiem. Przez ciało brunetki przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Spanikowana do końca, cofnęła swoją stopę ponownie w tył, prowokując tym samym władcę. Faraon w niecałą sekundę skoczył prosto na nią, przewracając i wbijając w podłogę. Czując ból w plecach krzyknęła, jednak jej głos urwał się pod wpływem głośnego warknięcia potwora, który przyciskał ją własnym ciałem, tak aby nie mogła mu uciec, czy podnieść się.
- Zabić... Wybić... Krwi... - warczał Merenptah, łapiąc jedną ręką Takhat za ramię, a drugą wbił swoje palce prosto w jej biodro.
Przez rosnący ból i oddech śmierci na ciele, kobieta zaczęła się szarpać, drapiąc paznokciami Faraona po odsłoniętej klatce i ramionach.
- Przestań! Błagam! To boli! Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! Puść mnie! - zdzierając sobie gardło, zaczęła tracić nadzieję na ratunek.
Teraz dotarło do niej jaką głupotą było wchodzić tutaj samemu. Tylko skąd mogła wiedzieć, że to się tak skończy? Tego już się nie dowie, zginie zaraz jak tamci ludzie. Skoro nikt nie usłyszał ich, to jakim cudem usłyszeli by ją?
- To boli.... - pisnęła ponownie, pozwalając łzom wydostać się z jej oczu.
Świadomość tego, że jest zdana całkowicie na samą siebie oraz, że w starciu fizycznym nie miała najmniejszych szans z wysportowanym Faraonem, spowodowała poddanie się. Przestała wierzgać i szarpać. Zamknęła oczy nie chcąc oglądać jego twarzy, która zdawał się być opętana przez Apophisa. Nic do niego nie docierało. Ani prośby, ani krzyk, ani łzy.
- Nie mogę się poddać. - usłyszała nagle w głowie głos swojej świadomości. - Myśl, co zrobić! Myśl! Ratuj się! Musisz uciec. Merenptah musi cię puścić. Musi się uspokoić! -
Próbując improwizować, wpadła na szalony pomysł, a nie mogąc wymyślić na teraz nic innego, postanowiła się go chwycić. Merenptah podobno kochał śpiew Hekenuhedjet, ponieważ go uspokajał. Może, gdyby udało jej się zaśpiewać tak aby odwrócić jego uwagę, udałoby się jej chodź trochę opanować sytuację?
- ♪♪♪ ... - pomimo drżącego głosu, Takhat starała dać z siebie wszystko, śpiewając dobrze sobie znaną piosenkę.
Na efekty nie musiała długo czekać, ponieważ już po drugim wersie, mężczyzna przestał groźnie warczeć, nasłuchując jej głosu, a pod koniec trzeciej zwrotki, zamknął oczy kołysząc głową lekko na boki. Dziewczyna poczuła jak jego uścisk na jej ramieniu i biodrze znika. Szczęście zalało ją, że było po wszystkim i kończąc czwarty wers, nieśmiało szepnęła.
- Faraonie... -
Merenptah na to słowo gwałtownie otworzył oczy i z całą wściekłością zabrał dłoń z ramienia przestraszonej kobiety, po czym walną w podłogę tuż obok jej ucha. Takhat czując jak niewiele brakowało od trafienie w nią, pisnęła przerażona. Szybko zbierając się w sobie, aby nie dopuścić do pogorszenia sytuacji, zaczęła na nowo śpiewać. Tym razem obiecała sobie nie przerywać, choćby nie wie co się działo. Jeśli to zrobi, drugi cios nie będzie już ostrzegawczy, lecz trafi prosto w cel.
Jak na złość, Faraon nie mógł się uspokoić po całej piosence, więc konkubina jego brata powtórzyła ją ponownie. Dopiero w połowie mężczyzna ponownie zamknął oczy i wsłuchując się począł delikatnie kiwać głową na boki. Dla niej trwało to wieczność, lecz naprawdę po niecałych pięciu minutach, władca opadł powoli na nią, zasypiając. Dziewczyna nawet wtedy nie przestała nucić, z tą różnicą, że nieco ciszej. Nieśmiało i z pewną obawą dotknęła jego włosów, z których spadł jego Nemes, leżący teraz obok nich na marmurowej podłodze. Czesząc palcami raz za razem czarne pasma, Takhat, dostrzegła jak wszystkie ciemne żyły na jego ciele, na powrót znikają, zlewając się z kolorem jego karnacji. Prawie wszystkie, ponieważ na jego lewym nadgarstku, gdzie zazwyczaj nosił złotą bransoletkę, wciąż pozostawał po nich paskudny ślad.
- Ciężki. - przeszło jej przez myśli, gdy z trudem po raz kolejny nabrała powietrza, nucąc bez przerwy melodię.
Nie przestała nawet wtedy, gdy zdawało się jej, że słyszy głosy. Obracając ścierpnięty kark w stronę otwartych drzwi i wyglądając na przedpokój, gdzie wciąż leżała dwójka martwych strażników, nikogo żywego nie mogła dostrzec.
- Tam jest więcej krwi! -
- Kolejne ciała! -
Teraz była pewna. Nie przewidziało jej się, naprawdę słyszała czyjeś głosy, lecz zamiast ucieszyć się z nadchodzącej pomocy, rozsądek znów przyprawił ją o lęk. Jak ona to wytłumaczy co tu się stało?! Nikt jej przecież nie uwierzy, a nawet jeśli tak, to co zrobią z Faraonem?! W głębi siebie czuła, że to nie była jego wina, że był ofiarą, ale nie miała na to żadnych dowodów.
Tętno ponownie skoczyło jej do góry, gdy do jej uszu doszedł również dźwięk zbliżających się kroków. Nucąc wciąż pod nosem, czekała aż sylwetki nadchodzących osób pojawią się w przedpokoju, co wydarzyło się chwilę później.
- Horusie... - słysząc znajomy ton głosu, dziewczyna zobaczyła wyłaniającego się jako pierwszego za ściany, przerażonego Księcia Egiptu. Idący między trupami zamarł, widząc kolejne ciała i leżącego nieprzytomnie brata na... - Ta...?? Takhat! - krzyknął, dostrzegając po chwili na kim leżał Merenptah.
Przeskakując w dwóch krokach cały przedsionek, Siptah wpadł do komnaty brata, dopadając w pierwszej kolejności do kobiety i łapiąc ją za głowę.
- Siptah.... - tylko tyle zdążyła wyszeptać, nim zupełna rzeka łez wylała się z jej oczu.
- Cii, nie płacz, cii, już dobrze. Nic ci się nie stało? Jesteś cała? - próbując uspokoić swoją konkubinę, zerknął przy tym przelotnie na brata.
- N... nie... - wybełkotała, również obracając wzrok i dopiero teraz zabierając szybko swoje dłonie, z włosów Faraona.
Książę przysuwając się bliżej i chwytając brata, podniósł go ostrożnie z niej. Dopiero wtedy była w stanie nabrać dużą ilość powietrza do płuc, zakrztuszając się nim.
- Ja... On... To nie tak... - próbując powiedzieć cokolwiek, Takhat podniosła się siadając na podłodze, cała się trzęsąc.
Adrenalina powoli zaczynała znikać, przez co ujawnił się ze zdwojoną siłą ból obitych pleców, ramienia i biodra.
- Nie stójcie tak! Zabierzcie stąd te ciała! Natychmiast! - krzyknął Siptah, gdy w ślad za nim, za ściany pojawili się towarzyszący mu strażnicy. Sam powoli i chwiejnym krokiem zaniósł brata do łóżka, kładąc go na nim. - Co ty tutaj w ogóle robisz? - zapytał ciszej, obracając się po tym w kierunku brunetki.
Takhat patrząc na strażników sprzątających ciała, podniosła zaszklone oczy na Księcia. Spodziewała się innej reakcji. Nie takiej. Nie takiego zupełnego spokoju i opanowania.
- Co to było? Czemu Mere..., czemu Faraon... - zaczęła, wstając na nogi. - Auć! - jednak długo nie ustała, spadając znów na kolana i łapiąc się za biodro.
- Takhat... - Siptah podbiegając do niej i widząc czerwone miejsca na jej skórze po rękach Faraona przygryzł zęby, trzaskając nimi. Nie spodziewając się takiej reakcji, kobieta drgnęła na ten dźwięk. Po tym co zobaczyła jej zmysły mimo zmęczenia, wciąż pracowały na najwyższych obrotach, strasząc ją każdym głośniejszym dźwiękiem. - Nie bój się. Już jest w porządku. - odezwał się od razu, a widząc jej przerażenie, przytulił ją ostrożnie.
Dziewczyna jednak niespodziewanie odepchnęła go od siebie, cofając się w tył.
- Przepraszam... ale ja... nic mi nie jest. Co tu się stało?! Wytłumacz mi! Wyglądasz jakbyś nie pierwszy raz to widział! - prychnęła.
Siptah pozwolił swoim dłonią swobodnie opaść wzdłuż ciała. Na jego twarzy przemknął najpierw nieśmiały uśmiech, a potem grymas cierpienia.
- Nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Rozumiesz? - zaczął, wstając.
- Zdaję sobie sprawę. Więc to się już zdarzało? -
- Coraz częściej. - mruknął, spoglądając na leżącego, nieprzytomnego brata.
- Co? - szepnęła Takhat myśląc, że się przesłyszała. - Jak to coraz częściej? -
- Merenptah nie ma już dużo czasu. W przyszłym roku zginie. To jest już koniec. - stwierdził, zamykając oczy i ukradkiem zaciskając obie dłonie w pięści.
Patrząc w śmiertelnie poważną i przepełnioną smutkiem twarz brata Faraona, brunetka stała tak w zupełnym szoku.
- Zginie za rok?- wymamrotała, patrząc na Księcia, a gdy ten wciąż trwał z zamkniętymi oczami, złapała go za ramię.
- Zabierzcie ją do Herneith. Niech da jej coś na siniaki i przeciwbólowe. - zawołał, zabierając rękę od swojej konkubiny. - Pamiętaj, nikomu ani słowa o tym. Kapłanka wie o tym, ale i tak masz jej powiedzieć, że się przewróciłaś. - mruknął, spoglądając w końcu na dziewczynę.
Zanim Takhat zdążyła coś odpowiedzieć, ktoś złapał ją za zdrową rękę i wyprowadził na korytarz. Oczami śledziła stojącego w komnacie brata Faraona, dopóki duże drzwi nie zamknęły się za nią. Poszła pogadać z nim o Hekenuhedjet, a wpadła w na coś czego nikt nie powinien widzieć i wiedzieć.
- Bogini Hathor... - wyszeptała, przypominając sobie o ciąży głównej konkubiny Faraona.
Czy to dlatego, on z nią nie siedzi? Dlatego trzyma się na uboczu? Dlatego tak rzadko którakolwiek z dziewcząt go widzi? Próbując dowiedzieć się odpowiedzi na jedno z pytań, na jej drodze pojawiały się kolejne. To błędne koło nie miało końca, a wręcz dopiero się rozpędzało.
- Co się dzieje w tym pałacu? - szepnęła do siebie, gdy została wprowadzona do pomieszczenia medyczek.
- Herneith. Książę prosił, abym przyprowadził tutaj jego konkubinę. Przewróciła się i nabiła siniaki. - zawołał strażnik tuż przy uchu Takhat.
Dziewczyna pod wpływem krzyku złapał się za ucho, masując je lekko.
- Przewróciła? Toż nie mogę! Czy ty musisz przyciągać kłopoty? Najpierw skorpion, a teraz to? Nie mam słów. Chodź, usiądź tutaj i pokaż mi tego siniaka. - mówiąc to, kapłanka wskazała na jeden ze stołków przykryty skórzanym materiałem.
Takhat bez słowa usiadła, zerkając jednak do wnęki w której leżała, gdy pierwszy raz tutaj została przyniesiona.
- To... to ja poczekam na zewnątrz. - rzucił strażnik, wychodząc pośpiesznie.
- Senebhenas nie ma. Obie wyszły do świątyni. - mruknęła Herneith i przyglądając się uważnie ramieniu, odsłoniła też biodro. Chwilę oglądała zaczerwienioną skórę, marszcząc czoło by potem utkwić wzrok w oczach dziewczyny. - To nie wygląda od upadku. - stwierdziła bardzo cicho, w odpowiedzi czego dostała zestresowany ruch głową Takhat.
- Nie. - wymamrotała.
- Gdzieś jeszcze masz siniaki? - spytała o dziwo spokojnie.
- Uderzyłam też plecami. - wyjąkała cichutko.
Herneith zachodząc natychmiast od tyłu konkubinę Księcia, zsunęła jej sukienkę, zatrzymując wzrok na siniejących łopatkach. Wzdychając parę razy, cmoknęła i mówiąc, aby się nie ruszała, poszła po olejki i maści.
- Książę powiedział mi, że... - zaczęła brunetka, gdy kapłanka wróciła, ale ta uciszyła ją palcem.
- Nikomu o tym nie mów. - warknęła jakby zła.
- Podobno wiesz... O tym. - nie dając się uciszyć, spróbowała cokolwiek więcej się dowiedzieć.
- Wiem tyle ile muszę, a tobie nic do tego. Sami ci powiedzą jeśli uznają to za stosowne, a jak nie, to buzia na kłódkę. -
- Dobrze, wiem o tym. Ale... -
- Do cholery, naprawdę żadnego ale. Nie wierzę, że to akurat ciebie wybrał na żonę... - mruknęła Herneith, masując obolałe plecy dziewczyny mocno pachnącym olejkiem.
- Żonę? Masz na myśli konkubinę? -
Kapłanka spojrzała na nią spod byka na co Takhat natychmiast ucichła. Dotarło do niej, że nic nie wyciągnie w ten sposób z niej. A może ona też mało wiedziała? Ta niewiedza zaczynała ją dobijać.
- Już. Siniaki powinny zejść szybciej. Będzie cię też mniej bolało ale pamiętaj, że to całkowicie nie ulży ci. Zalecam, żebyś wstrzymała się od tańczenia. -
- Cudnie. Jak tak dalej pójdzie to zacznę uczyć się grać na czymś, bo nie dane mi będzie w spokoju tańczyć. - mruknęła niezadowolona.
- Nie zaszkodzi ci to. Im więcej umiesz tym trudniej cię nie zauważyć. Dajmy na to Meketaten. Ta dziewczyna ma talentu do bębenków, ale w razie czego, umie też nieźle tańczyć. - ciągnęła temat Herneith.
- Niezbyt dobrze gram na bębnach, ale może poproszę ją o małą lekcję. - stwierdziła posłusznie Takhat, zaczynając układać sobie w głowie plany i nieświadomie dając się zagadać kapłance od tematu Faraona.
- Skończone, a teraz idź usiąść gdzieś, pogadaj, odpocznij. - Herneith podnosząc się z kucania zabrała wszystkie olejki.
- Dziękuję. - zawołała Takhat idąc do wyjścia.
- Gdyby coś cię jeszcze bolało, to przyjdź do mnie jeszcze. - szepnęła na do widzenia, na co konkubina Księcia tylko pokiwała głową.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
[27] Apophis − w mitologii starożytnego Egiptu olbrzymi wężowy demon mroku i chaosu, postrzegany jako przeciwnik Słońca (boga Ra) i symbol sił ciemności. Miał zamieszkiwać głębiny praoceanu (Duat) przybierając postać węża o „złym wyglądzie" i „złym charakterze". Przypisywano go do krainy potępionych przez sąd Ozyrysa, gdzie stanowił część boskiego wymiaru sprawiedliwości. Miał także zdolności uzdrawiające; niektóre przedstawienia Apophisa ukazują go owiniętego ochronnie wokół ciała Ozyrysa. Zgodnie z mitem Apophis atakuje słoneczną barkę Re podczas wschodu i zachodu Słońca. Krew zranionego demona zabarwia wówczas niebo czerwienią. Mimo niepowodzeń, wąż stale próbuje zatrzymać Słońce podczas jego wędrówki i codziennie zostaje przez nie pokonany i zraniony. Sprzymierzeńcem Re jest tu Bastet jako strażniczka barki słonecznej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro