Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I III III በበ To nie tak miało być

Ciepły wiatr z drobinkami piasku przelatywał po nagich ramionach braci, gdy ci rozmawiając i planując kolejne posunięcie, pędzili na koniach w towarzystwie garstki straży, w kierunku miasta. Dzień dopiero się zaczynał, więc słońce nie prażyło jeszcze tak bardzo. Jednak nie można było nie zauważyć panującego na zewnątrz ukropu, który zdawał się nadchodzić dużymi krokami.

- Zapowiada się dziś piekielnie gorąco. Ra ledwo wstaje, a tu już tak ciepło. - skomentował Siptah, nabierając powietrza i nie zwalniając konia.

- Mi tam takie temperatury nie przeszkadzają. - zawołał Merenptah, szczerząc się szeroko.

- Tobie może i nie, ale wiesz, że ja nie przepadam za takim ukropem. - westchnął.

- Załatwimy to szybko i wrócimy do pałacu. Tam się ochłodzisz. - skomentował, poważniejąc.

- A jak się dziś czujesz? - zapytał przyciszonym głosem, przybliżając konia do konia brata.

Merenptah chwilę się wahał. Przymknął oczy i wciągnął dużą ilość powietrza, które wypuszczając, powoli zaświstało mu między zębami.

- W porządku. - odparł krótko, unikając czarnych oczu starszego syna Setiego II.

- Co jest? - drążył, widząc jego reakcję.

- Absolutnie nic. - mruknął, wciąż unikając kontaktu z bratem.

- Pytam, bo chciałbym wcześniej wiedzieć czy wrócisz sam, czy może będę musiał pojechać po ciebie. -

- A to niby po co? - oburzył się Faraon.

- Po to, że nie czujesz się na siłach i nawet teraz widzę gołym okiem jak ledwo siedzisz na koniu. Dobra, jak wyjeżdżaliśmy wszystko było okej, ale im dłużej jedziesz tym widzę, że męczysz się szybciej niż normalnie. - skwitował Siptah, patrząc kątem oka czy jadący za nimi w pewnej odległości żołnierze nie są zbyt blisko by usłyszeć.

- Nic mi nie jest! - Merenptah podniósł głos i wbijając nogi w boki konia, przyśpieszył zostawiając brata lekko z tyłu.

- Lekkoduch. - zaśmiał się i również przyspieszył konia, doganiając wcielenie Horusa. - Tylko pytam. - usprawiedliwił się, gdy się z nim zrównał. -

- A ja ci mówię, że jest w porządku. - burknął Faraon, zwalniając, aby zdezorientowani żołnierze mogli nie pędzić na złamanie karku za nimi bez potrzeby. Poza tym jadąc z takim pędem, zwracali tylko na siebie uwagę, a tylko metry dzieliły ich od miasta.

- Dobra, pogadamy w domu jak nie chcesz teraz gadać. - zawołał Siptah i wraz z nim, zwolnił jeszcze bardziej konie, aby zwierzęta mogły iść powolnym krokiem, przy czym zmierzył brata czułym i troskliwym wzrokiem.

- Dobra, dobra. Pogadamy. - powiedział, podnosząc rękę do góry w geście kapitulacji.

Gdy oboje wjechali spokojnym tempem do miasta, żołnierze ustawili się na koniach zaraz za nimi i jadąc w ciszy obserwowali okolicę. Siptah jak zawsze, gdy pokazywali się publicznie zwolnił jeszcze bardziej, żeby łeb jego konia nie jechał równo z łbem konia brata. Faraon miał jechać na przodzie a on, jako Książę podążać za nim. Nie ważnym było to, że różnica pomiędzy nimi wynosiła tylko kilka centymetrów. Ważne, że Merenptah był na przodzie.

- Faraonie. - zwrócił się najstarszym syn Setiego II oficjalnym tonem. - Pomyślałem, że gdybyś miał ochotę, moglibyśmy wszyscy dziś... - zaczął.

- Faraonie! Faraonie! Z drogi! - pojawiający się za ich plecami rozpędzony jeździec, wpadł do miasta wołając i zwracając na siebie uwagę już z daleka.

- Tch... nie zwracajmy na siebie uwagi co? - mruknął poirytowany Merenptah, robiąc przy tym minę, proszącą bóstwa o cierpliwość. - Co się tym razem stało? - prychnął, jadąc dalej.

Jeździec minął ich i dojeżdżając z drugiej strony do konia Faraona tak, aby łeb jego konia był na wysokości brzucha konia władcy, zbliżył się, pozdrawiając ukłonem głowy.

- Co się stało? - ponowił pytanie, usiłując zachować spokój, pomimo nagłego napływu zdenerwowania.

- Przysłał mnie Wezyr Północy. W... w łazienkach znaleziono zwłoki. Kobieta z podciętym gardłem. - wyszeptał.

- Słucham?! - krzyknął Merenptah i zatrzymując konia gwałtownie w miejscu, obrzucił jeźdźca wkurwionym spojrzeniem, gotów zabić go tam na miejscu.

Siptah nie słysząc nic, zatrzymał konia kawałek dalej, odwracając głowę prawie w tył. Jadąca za nimi straż, również gwałtownie szarpnęła za uzdy koni, powodując ich nagłe zarżenie.

- Co się...? - zawołał Książę, ale nie zdążył dokończyć, ponieważ Faraon krzyknął zagłuszając go.

- Coś ty powiedział?! -

- Wezyr kazał przekazać ci, że znaleziono zwłoki kobiety w łazience z podciętym gardłem... - wyjąkał, bojąc się podnieść głowę w górę.

- Która? - zawołał Siptah, okrążając na koniu brata i stając na przeciw posłańca.

- Co z moją główną konkubiną?! - Merenptah po raz drugi olał brata, wcinając się mu w słowo.

Posłaniec nie wiedząc komu odpowiedzieć, nabrał powietrza i nie podnosząc głowy w górę szepnął drżącym głosem.

- Wasza główna konkubina... - wyjąkał, a kolejny podmuch wiatru niosący ze sobą piasek zagłuszył jego wypowiedź dla wszystkich oprócz siedzącego na koniu Merenptaha i Siptaha, którzy byli na wyciągnięcie ręki do niego.

Na jego wiadomość Faraon zachwiał się na koniu. Książe również pobladł, ale zachowując resztki opanowania, złapał go za ramię podtrzymując i wbijając mu tam place, obudził z przerażenia.

- S..Siptah - wyjąkał, zerkając swoimi szeroko otwartymi z przerażenia oczami na brata. - Muszę jechać... załatwisz to za mnie?- wyszeptał.

- Jedź!! Zajmę się tutaj wszystkim. Jedź tam!! - krzyknął, popychając stanowczo Faraona.

Młodszy syn Setiego II zaciskając zęby, boleśnie i gwałtownie szarpnął koniem, zawracając w stronę pałacu. Sam nie wiedział, czy rozsadzało go przerażenie, czy wściekłość. Czemu jak coś się zaczynało układać, zaraz musiało się walić z innej strony!

- Jedź za nim! Ruszaj! - Książę warknął do posłańca, posyłając go za pędzącym w szalonym tempie Faraonem. - Reszta za mną. - mruknął, lecz nie ruszył od razu.

Pochylając się na koniu, zamknął oczy nabierając powietrza. Czarne myśli zalały mu głowę. Siedział tak chwilę na koniu, a gdy towarzysząca mu straż z niepokojem ruszyła w jego stronę, otworzył je i ciągnąc konia za uzdę, rzucił się pędem w kierunku celu.

-Nek, Nek! - zgrzytnął zębami, pędząc do pilnujących szpiega ludzi.

Gdy dotarło do niego, że się spóźnili i oni zaczęli działać, nie było czasu na zamartwianie się. Jeśli teraz nie dopadną ich, znikną na dobre. 

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Kilkanaście minut wcześniej...

- Ile można się czesać? Miało zająć jej to tylko chwilkę. - mruknął Samut, chodząc pod przeciwległą ścianą w tą i z powrotem, jednak nie oddalając się od drzwi komnaty Takhat dalej, niż na 5 kroków.

Co on mógł. Jest tylko strażnikiem i nie ma prawa poganiać głównej konkubiny władcy. Jedyne co może, to nie spuszczać z oczu drzwi tak, aby nikt nie mógł tam wejść bez jego lub jej wiedzy. Odkąd Takhat weszła do komnaty, na korytarzu nie było żywej duszy. Nikogo. Nudząc się, zaczął chodzić wciąż nie spuszczając drzwi z oczu. Gdy tylko wyjdzie, ma obowiązek natychmiast znaleźć się przy niej. Jednak niecierpliwiąc się coraz bardziej, postanowił chociaż zapukać i zapytać czy wszystko jest w porządku. Może wyjdzie na zbyt opiekuńczego, ale trudno.

- Samut! Samut! - usłyszał damski głos, a chwilę potem dostrzegł biegnącą do niego boso, przerażoną kobietę. - Gdzie jest Takhat!? - zawołała, ledwo łapiąc oddech.

- U siebie. Zaraz wyjdzie. - odrzekł spokojnie, przyglądając się jej. - O ile mnie wzrok nie myli, nie jesteś konkubiną. Co ty tutaj robisz? - mruknął, kładąc dłoń na sztylecie w pasie.

- Nie, nie jestem. Tak, wiem, że nie wolno mi tutaj przychodzić, ale ja muszę pogadać z Takhat! Teraz! - krzyknęła, próbując wyminąć strażnika.

- Wow, moment, nie można od tak wchodzić do komnaty głównej konkubiny! Skąd mam wiedzieć kim jesteś?! - warknął Samut, wyciągając jedną ręką coraz bardziej swoją broń, a drugą łapiąc za cienkie i prawie białe ramię dziewczyny, zatrzymał ją w miejscu.

- Tsillah. Mam na imię Tsillah! Ktoś podciął gardło w łazience Gautseshen. Siostrze konkubiny Faraona Neferthenut. Wszyscy tam teraz są. Iumer próbuje ogarnąć sytuację. Nie mogę nigdzie znaleźć Takhat! To ważne! Miałam powiedzieć jej o tym przy śniadaniu. Podsłuchałam rozmowy sióstr. Neferthenut groziła Takhat. Myślałam, że w żartach. Często żartując naśmiewa się z niej. Tylko, gdy rozejrzałam się, nigdzie nie mogłam jej zauważyć! Wystraszyłam się o nią. - wykrzyczała Tsillah, szarpiąc się z dwukrotnie większym od siebie mężczyzną.

- Moja Pani poszła wcześniej się umyć. - wyszeptał, odwracając głowę w kierunku drzwi komnaty. Puszczając ręką dziewczynę, podbiegł do drzwi i zapukał do nich. - Moja Pani? Wszystko w porządku? - zawołał, starając się na jak najspokojniejszy ton pamiętając, że prosiła go kiedyś, by nie wpadał z rozpędu do jej komnaty, tylko na spokojnie wchodził.

- Neferthenut dziś też nie widziałam! A co jeśli te groźby... - ciągnęła Tsillah, podsycając tylko nerwową atmosferę.

- Takhat?! - Samut podnosząc głos, chwycił za klamkę.

Gdy drzwi nie drgnęły, ewidentnie zamknięte na klucz, nie czekając na odpowiedź, odsunął się o krok w tył i całą siłą wyłamał je, wpadając do komnaty. Gdy tylko jego ciało przekroczyło próg, a raczej przeleciało przez niego, zobaczył szamoczącą się Takhat, resztkami sił próbującą zrzucić z siebie Neferthenut. Młodsza z sióstr zajęta duszeniem głównej konkubiny Faraona, nawet nie zwróciła uwagi na hałas wyłamywanych drzwi i biegnącego do niej strażnika. Dopiero gdy czyjeś ręce wykręciły jej dłonie i odrzuciły w bok, dziewczyna z krzykiem i przekleństwami próbowała uwolnić się od Samuta.

- Ty śmierdząca kupo mięśni, spierdalaj stąd! Jak śmiesz dotykać swoimi brudnymi łapskami mojej skóry! Jestem konkubiną władcy do cholery! - warcząc i rzucając się na wszystkie strony, Neferthenut próbowała wyswobodzić się z kleszczy mężczyzny.

- Amonie, Ra, Horusie!!! Takhat! - Tsillah stojąc w progu, rzuciła się do brunetki i gdy Samut odrzucił od niej Neferthenut, złapała za jej ramiona, odciągając kaszlącą brunetkę na bok.

Takhat ledwo łapiąc powietrze i czując mroczki przed oczami, trzymała się rąk Tsillah, patrząc na szamoczącą się Neferthenut. Samut unieruchamiając zdrajczynię, obrócił głowę na swoja Panią, chcąc zobaczyć czy wszystko w porządku... jednak, gdy zobaczył jej prawie całą twarz we krwi oraz pocięte obie ręce i obcięte w wielu miejscach jej ukochane naturalne włosy, zacisnął jedną z dłoni tak mocno, że w komnacie rozległ się dźwięk łamanej kości i potworny krzyk Neferthenut.

Takhat widząc jego przerażony wzrok, pokiwała głową dając mu znać, że wszystko jest w porządku i pochylając się, schowała twarz w resztkach pociętych włosów.

- Takhat, o bogowie, tak cię przepraszam... - załkała Tsillah, obejmując dziewczynę rękami. - Chciałam ci to powiedzieć wczoraj wieczorem, ale nie mogłam cię nigdzie znaleźć i przełożyłam to na dziś przy śniadaniu... Powinnam cię ostrzec wcześniej... -

- To nie twoja wina... - wyszeptała, zerkając załzawionymi oczami na płaczącą kobietę. - Nic byś nie mogła zmienić... -

Jednak Tsillah słysząc te słowa, rozpłakała się na dobre.

- Co tu... Co tu się stało... - na wyłamanych drzwiach stanęła noga zdyszanego Wezyra.

- Ta sucz Apophisa chciała zabić główną konkubinę Faraona! - wydarł się Samut, podnosząc za złamane ramię Neferthenut i mimo jej krzyków, ruszył z nią na korytarz.

- Amonie, Horusie miej nas w swojej opiece! - krzyknął Wezyr Północy i olewając Neferthenut, dopadł do Takhat, która na jego głos podniosła głowę w górę. Widząc jej stan, mężczyzna zbladł, zapominając na moment jak się oddycha. Kucając przy niej, drżącymi rękami, rozchylił delikatnie jej włosy, oglądając jej twarz oraz ręce. - Puścić posłańca! Natychmiast do Faraona! Ma się o wszystkim dowiedzieć! A ja się przeraziłem trupem Gautseshen! Za ciebie to nas wszystkich Faraon każe wypatroszyć! - dodał, prostując się.

- Pójdę z nią do Herneith. Ona nie może tutaj zostać w tym stanie... - szepnęła Tsillah, podnosząc roztrzęsioną Takhat na nogi.

- Idę z wami. Horusie i Ozyrysie, bogowie, że żyjesz... - Iumer biegając po komnacie, złapał za długą narzutkę i szybko okrył nią główną konkubinę władcy, chroniąc przed ciekawskim wzrokiem kogokolwiek.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Dźwięk tłuczonych flakoników rozszedł się po pomieszczeniu. Herneith stojąc blada wśród glinianych łupin, z przerażeniem lustrowała stojącą przed nią Takhat i trzymającą ją zapłakaną Tsillah.

- Neferthenut zaatakowała ją w jej komnacie. Faraon nas za to zabije! - krzyknął Iumer, zamykając drzwi za nimi i pojawiając się obok głównej konkubiny władcy.

- Hathor... Takhat! - krzyknęła kapłanka, podchodząc i zrzucając z jej ramion narzutkę, zaczęła oglądać jej pocięte ręce i twarz.

- Nic mi nie jest. To tylko przecięcia... - szepnęła Takhat, siląc się na uśmiech.

- Senebhenas!! Na co ty czekasz?! Do cholery, przynieś mi wody, maści, bandaże! Trzeba ją opatrzyć zanim... - Herneith przerwała gwałtownie wpatrując się w bursztynowe oczy.

Brunetka już chciała się odezwać, ale kobieta w tej samej chwili klęknęła przed nią i łapiąc za dół sukienki, bez patrzenia na stojące osoby obok nich, podniosła ją dotykając rękami brzucha.

- Nie dosięgła tam ani razu... - szepnęła i również spuszczając ręce w dół, położyła na skórze która nago wyglądała jak malutki napięty balonik.

- Amunie, stwórco świata... ty... ty jesteś w ciąży?! - wrzasnęła Tsillah widząc to.

Tym razem to było za dużo dla Wezyra i blednąc jeszcze bardziej, osunął się na ścianę, akurat w momencie w którym wbiegł do pokoju Samut.

- Co się stało?! - krzyknął od progu, widząc ledwo stojącego, bladego i całego mokrego od potu Iumera.

- Wiedziałeś, że ona jest w ciąży?! - ryknął wskazując na kapłankę i ukochaną Faraona.

Samut patrząc na obie kobiety, poczuł jak nie może oddychać z paniki. Jego Pani była w ciąży, prawdopodobnie z Faraonem lub Księciem, gdyż tylko z nimi spała i teraz o mały włos nie zginęła.... Przecież on zaraz wróci do tej córki Apophisa [74] i zarżnie ją zanim Faraon wróci.

- Więcej was tutaj nie było?!?! - wydarła się Herneith, ciągnąc Takhat w głąb pomieszczeń medyczek. - Wynocha za drzwi!! - warknęła do mężczyzn. - A ty, jak chcesz pomóc, to leć do Senebhenas i przynieście mi w końcu do cholery tę wodę i szmatki! - dodała do kobiety z niebieskimi ozdobami w peruce.

- Woda! - zawołała Senebhenas, podając ją Tsillah, a sama ciągnąc kosz z maściami i bandażami, ruszyła do wydzielonego pomieszczenia zasłoniętego zasłonką.

Herneith z roztrzęsionymi rękami wskazała, aby Takhat położyła się na stojącym tam łóżku. Sama wraz z młodszą medyczką zaczęła moczyć szmatki w wodzie i ostrożnie przemywać jej rany.

- Nie są głębokie... Nie powinien zostać po nich ślad. - odezwała się Senebhenas z paniki zerkając na główną konkubinę Faraona.

- Nic mi naprawdę nie jest. Tsillah i Samut uratowali mnie. - wyszeptała Takhat, uśmiechając się ostrożnie do stojącej we łzach z boku towarzyszki.

- Ja? Przecież nie ostrzegłam cię ... - wybełkotała ze łzami.

- Gdybyś nie przybiegła, Samut mógłby wejść za późno. -

- Herneith? W porządku? - zagadała Senebhenas, dotykając ramię kapłanki.

- Aż mi się zrobiło słabo. Bogowie, gdybyś straciła życie, albo twoje dziecko... - pisnęła, dokładając zwilżoną szmatkę przecięcia na policzku.

- Ale nic nam się nie stało. - próbując ją uspokoić, położyła swoją dłoń na ramieniu klęczącej przy niej Herneith.

- Gdy Faraon dowie się o tym co zaszło... - pisnęła Tsillah zakrywając ręką usta.

Bojąc się i trzęsąc się, czuła jakby zaraz miała zalać się kolejną falą płaczu. 

- Horusie! Merenptah! - Takhat zerwała się z miejsca, siadając i tym samym przyprawiając swoja gwałtowną reakcją całą towarzyszącą przy niej trójkę o kolejny zawał.

- Leż! - zawołała Senebhenas, kładąc sobie rękę na swoim rozszalałym sercu.

- Nie zrywaj się tak gwałtownie! - podniosła głos Herneith.

- Jak mogę być spokojna, gdy Iumer puścił posłańca! Przecież zrobił to, nie wiedząc o mojej ciąży i na pewno Faraon będzie przerażony. -

- Takhat, dla dobra dziecka, uspokój się. Gdy tylko Faraon tutaj wróci, powiem mu, że nic ci nie jest i dziecku też nic. - zawołała kapłanka, ale chwile potem zatrzymując ręką ruchy, wbiła wzrok w oczy kobiety.

- Co? -

- On wie? Wie o ciąży? - szepnęła.

- Aaa... tak. Powiedziałam mu wczoraj. - odparła nieśmiało.

- Będziesz matką dziecka Faraona?! - pisnęła Tsillah.

- Tego nie wiem. - odparła spokojnie.

- Jak to? Ale przecież jesteś w ciąży? -

Herneith utkwiła po raz drugi zdenerwowane spojrzenie na głównej konkubinie władcy.

- Faraon wie, że nie wiem z kim jestem w ciąży. Czy z nim, czy z Księciem. - wyszeptała Takhat, przygryzając dolną wargę.

- Czekaj, nie wiadomo czyje dziecko nosisz pod sercem? - pisnęła Senebhenas, przysłuchując się całej rozmowie.

- Nie. Dowiem się, gdy je urodzę. Jednak nie ważne, czyje będzie to dziecko, będę je kochała z całego serca. - zadeklarowała, uśmiechając się szeroko i głaszcząc pociętymi rękami swój brzuszek.

- Bogowie... będziesz cudowną matką. - pisnęła młodsza medyczka i pochylając się zatrzymała swoją rękę przy brzuchu dziewczyny.

- Chcesz pogłaskać? - zapytała, widząc zmieszaną Senebhenas.

- Czy wy się nie zapominacie? Senebhenas to medyczka a ty, jesteś główną konkubiną Faraona! - mruknęła Herneith, patrząc groźnie po swojej uczennicy.

- Ale obie jesteśmy kobietami. Poza tym, już kiedyś powiedziałam to. Nie pragnę władzy. Traktuję każdego równo. - oburzyła się brunetka, nadymając policzki.

- To nie zmienia faktu, że nie powinnaś ... - upierała się kapłanka.

- Dobrze. - westchnęła, na co młodsza medyczka na jej minę, cofnęła całkowicie rękę. - Jako główna konkubina Faraona, rozkazuję Senebhenas, aby zbadała mój brzuch, poprzez położenie na nim ręki. - dodała, prostując się i patrząc z góry na Herneith.

Na jej słowa, Tsillah parsknęła śmiechem, a Senebhenas popatrzyła z przerażonymi oczami na swoją mentorkę. aby chwilę potem wrócić na Takhat. Widząc jednak dokąd to zmierza, zaśmiała się i ostrożnie położyła dłoń na ciepłym brzuchu.

- Jest taki delikatny. - wyszeptała.

- Tsillah? Też chcesz? - zachęciła, patrząc na zerkającą dziewczynę przez ramię kapłanki.

- Jesteś pewna? - spytała nieśmiało.

- Chodź. - zawołała wyciągając swoją dłoń.

Herneith bez słowa odsunęła się na drugi bok i tam kończąc obmywać policzek Takhat z krwi, kiwała głową z dezaprobatą. 

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

[74] Apophis, Apofis, Apop − w mitologii starożytnego Egiptu olbrzymi wężowy demon mroku i chaosu, postrzegany jako przeciwnik Słońca i symbol sił ciemności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro