I III III በበበ Novus Pactum [114]
- Przymknij się meretrīx! - warknął męski głos, powoli zwalniając jazdę.
- Puszczaj mnie! - wydarła się, wyjmując przyciśniętą swoim ciałem rękę, umożliwiając płucom nabrać więcej powietrza.
Już chciała sięgnąć po sztylecik przy jego nodze, gdy koń tak bardzo zwolnił, że aż przystanął.
- Nawet nie próbuj, jeśli ci życie miłe. - mruknął łapiąc ją za kark i skręcając jej głowę tak, aby patrzyła przed siebie i tam utkwiła swój wzrok.
- Nek. - wyszło z jej ust, widząc przed sobą, grupkę równą prawie jednemu manipułowi [115], uzbrojonych po zęby i z mieczami oraz inną bronią trzymaną w rękach.
Wśród nich dostrzegła kilku łuczników z naciągniętymi łukami. Jednak nim zdążyła się im przyjrzeć, porywacz obrócił konia i cały czas trzymając jej głowę odgiętą w górę, zmusił aby popatrzyła na drogę z której przyjechali. Nawet nie musiała czekać długo, gdy dostrzegła na niej pościg pędzący za nią, a jedno mrugnięcie później, ich krzyki i zakrwawione ciała, spadające z koni na piasek.
- Zadowolona? - burknął, ściskając jej kark tak, żeby tym razem spojrzała na niego.
Jej szeroko otwarte oczy z przerażenia, mokrych w kącikach od łez wpatrywały się w niedowierzaniu na trzymającego ją i bezczelnie śmiejącego się Decimus Mamercusa. No proszę, więc ten dzień może być jeszcze gorszy! Czemu dziś musi wpadać na dosłownie wszystkich którzy pragną jej śmierci?! Nek, co się dziś tutaj do Apophisa [116] dzieje. Najpierw Amenmesse i Ahmose, a teraz Decimus Mamercus i Rzymianie!
- Zadowolona?! - powtórzył, ściskając kark dziewczyny jeszcze mocniej.
- Auć! To boli! - pisnęła w pierwszej chwili budząc się z szoku.
- Powiem wprost, żeby jaśnie Wasza Wysokość zrozumiała. Nie pchaj się do spraw, które cię przerastają. Nie zapędzaj się do spraw państwowych i próbowaniu zrobienia ze mnie swojego podnóżka, bo prędzej czy później to się odegra na tobie. Ja sobie nie dam w kaszę dmuchać! - Na jego ostry ton, Takhat zacisnęła tylko zęby, patrząc prosto w jego wkurwione oczy. - Dotarło?! - krzyknął.
- Tak, dotarło. - syknęła, czując kolejne pociągnięcie.
- Koniec podchodów i koniec grania mi na nerwach. - ciągnął dalej.
- Skoro koniec podchodów, to powiedz mi jasno czego chcesz? Skoro mojej śmierci to po chuja mnie ratujesz?! -
- Nie ratuję! Nie odwracaj kota ogonem. Ja po prostu się mszczę. Nic więcej. -
- Słucham? Przepraszam bardzo, porwałeś mnie, prawie zgwałciłeś, a gdy próbuję się bronić i proponuję układ, ty chcesz się teraz mścić na mnie? - wydarła się żona Faraona, łapiąc wolną ręką za rękę Decimus Mamercusa trzymającą jej kark i wbijają mu tam paznokcie warknęła. - I puść mój kark, bo to boli!! Proszę. - dodała.
- Tch. - prychnął Rzymianin i o dziwo spełnił jej prośbę, bez większej kłótni. - Kretynko, nie na tobie się mszczę. - syknął, podnosząc ją tak, by mogła usiąść na koniu prosto.
- Nie na mnie? To na kim? - mruknęła, masując swój obity brzuch po tym z jaką siłą powalił ją na swojego konia i jak mocno przygniatał ją do twardego grzbietu zwierzęcia.
- Ten pelusia magna [117] który kazał mi cię wtedy porwać, próbował się dobrać mi do skóry i uciszyć. Niedoczekanie, ja się nie dam tak łatwo zabić. Skoro zależy mu i jego zwierzchnikowi na twojej głowie, to na złość im, bardzo chętnie odstawię cię do twojego Faraona. -
- He? Tak po prostu? - zawołała Takhat odwracając głowę do tyłu na mężczyznę. - Dobra, gdzie jest haczyk? - dodała pośpiesznie.
- Skończysz drażnienie się ze mną. Więcej tego tematu nie poruszysz. Koniec z szantażowaniem mnie. -
- Zgoda. - przyznała, chodź z niechęcią.
- Więc załatwione. - Decimus Mamercus uśmiechnął się cynicznie czym tylko przyprawił Wielką Małżonkę Królewską o niesmak. - Swoją drogą, lepiej przypilnuj twojego mężulka, aby nie dał się zabić. -
- O czym ty mówisz?! - krzyknęła, truchlejąc.
- O tym, że powęszyłem trochę wokoło tego bagna, w którym siedzicie i powiem ci tyle. Z twoim mężulkiem idzie się dogadać, a z tym postrzelonym Amenmesse niezbyt. Jeśli przegra i on obejmie tutaj władzę, to z ręką na sercu ci mogę obiecać, że zrobię absolutnie wszystko, by Cesarz najechał wasz kraj i bez cackania się wyrżnął was wszystkich. -
- Decimus Mamercus kim ty jesteś? - jęknęła kobieta czując jak ręce drżą jej coraz bardziej. - Zwykły Rzymianin nie stawiałby takich warunków. -
- To ci się do niczego nie przyda. Mam takie znajomości w Rzymie, które otwierają mi drzwi, aż do samego Cesarza. Moje słowo jest dla niego bardzo ważne. -
- Skoro nie chcesz naszej przegranej, stoisz więc po naszej stronie? -
- Pff, nie rozśmieszaj mnie. Jestem tym trzecim, który patrzy gdzie dwóch się bije i korzysta z tego wyniku. Po odstawieniu cię, wyjeżdżam. Sami posprzątajcie swoje sprawy. - mówiąc to zaśmiał się kierując konia do swoich ludzi. - A i to ścierwo zabierz ze sobą. Z tego co widziałem Ahmose ceni ją, więc aby mu jeszcze bardziej dołożyć, pożyczyłem sobie ją. - dodał. Takhat już miała zapytać o czym on mówi, gdy jej oczom ukazała się leżąca na jednym z koni, nieprzytomna, związana i zakneblowana Neferthenuta. Na jej widok kobieta zacisnęła pięści. - Chyba się nie lubicie? - zadrwił Decimus Mamercus wskazując palcami na blade dłonie żony Faraona.
- Żebyś wiedział, aż bym ją sama zabiła. - syknęła.
- Haha, więc bierz sobie ją. Lepiej być nie mogło. Tylko pamiętaj, między nami kwita. Leve æs alienum debitorem facit, grave inimicum [118]. - dodał na koniec.
- Jasne. Kwita. - odparła Takhat, pokazując mu swoje pewne spojrzenie. - Merenptah nie przegra, nie ma takiej opcji, więc z inwazji też nic nie będzie. -
- To jeszcze zobaczymy. - prychnął Decimus Mamercus, dając znać swoim ludziom, aby ruszyli konno za nim. - Zakryj się tym. Nie mam ochoty tracić za ciebie moich ludzi. - szepnął i odbierając od jednego z jeźdźców narzutę, zarzucił ją na głowę i ciało Wielkiej Małżonki Królewskiej.
- Jasne. - przytaknęła spokojnie, chowając pod nią twarz. - Dzięki. -
- Nie myśl sobie, że cię polubiłem. -
- I vice versa [119]. - zawołała, zaskakując znajomością łaciny (a przynajmniej takie udawała pozory) jadących z nią Rzymian, jednak sam Decimus Mamercus na jej słowa pchnął pogardliwie, przyspieszając konia i wyjeżdżając na drogę.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Oboje nie mieli o czym gadać. Ani Takhat, ani Decimus Mamercus nie odezwali się od wyjazdu do siebie ani słowem. Kilka razy zwalniali, gdy gdzieś widzieli jakieś osoby na koniach, ale zdawali się być to zwykli ludzie, nie mający nic wspólnego z nimi. Minuty dłużyły się, więc kobieta skupiał wzrok na horyzoncie po jej prawej. Amun-Ra zniżał się coraz bardziej, zbliżając się do momentu połknięcia go przez Nut, przez co świat powoli tonął w półmroku. Gdzieś daleko, widać było jeszcze ostatnie promyki słońca, zabarwiające piasek na ciemnopomarańczowy kolor. Zapatrzona w ten odcień, aż pisnęła gdy Decimus Mamercus zatrzymał konia w miejscu.
- Co robisz? - wyszeptała, oddychając szybciej.
- Cii. - uciszył ją. - Żołnierze. - dodał wskazując podbródkiem na jadącą w ich kierunku grupkę egipskich wojowników.
- Cofnij konia do tyłu. - szepnął jeden z towarzyszy Decimus Mamercusa, mijając go i wraz z kilkoma Rzymianami zasłaniając go w efekcie czego on i siedząca z nim egipska kobieta, znaleźli się w środku grupy.
- Przypuszczam, że nie rozpoznajesz, kto jest po twojej stronie, a kto nie? - zadrwił Rzymianin, szeptając do ucha żony Faraona, na co ta pokręciła przecząco głową naciągając tylko mocniej kaptur. Mamercus kiwając głową, dał znać by jego towarzysze przygotowali broń.
Nadjeżdżająca grupka żołnierzy egipskich przystanęła w pewnej odległości również kładąc ręce na broni. Stali tak mierząc się wzrokiem, gdy dwie osoby, jedna od Rzymian, a druga od Egipcjan, wyjechały lekko do przodu, zaczynając rozmowę. Oczywiście padły pytania próbujące wyczuć zamiary obu stron. I Rzymianie i Egipcjanie nie chcieli ustąpić i na pytanie odpowiadali pytaniem. Sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa. Po obu stronach żołnierze zaczęli nerwowo zaciskać ręce na ostrzach i poprawiać się w siodle. W tym wszystkim, Takhat wychyliła się próbując przyjrzeć się egipskim jeźdźcom, gdy doszło do jakieś ostrzejszej wymiany słów i obie strony wyciągnęły miecze, włócznie, łuki i buławy. Konie nerwowo zaczęły się poruszać, czując nadchodzącą rzeź. Serce dziewczyny podeszło pod gardło, jednocześnie zaciskając ręce z napięcia, gdy przez dosłownie sekundę mignęła jej z przodu, między ciałami Rzymian znajoma sylwetka.
- Decimus Mamercus, każ im opuścić broń! - zawołała, obracając się prawie cała do tyłu, a widząc podniesioną brew mężczyzny, krzyknęła z całych sił . - Każ im ją opuścić! -
Zaskoczeni Rzymianie obrócili głowy w jej stronę, aby zobaczyć co się dzieje, jednocześnie odsłaniając widok na nią. Jej głos dotarł również do egipskiej grupy, która skupiła swoją uwagę również na niej. Zerkając ponownie przed siebie, dostrzegła pomiędzy Rzymianami, na czele egipskich żołnierzy, Siptaha na koniu. Nie pomyliła się, tak jej się zdawało, że mignęła jej właśnie jego twarz przez chwilę. Brat Faraona również patrzył na nią, lecz przez kaptur który miała na głowie, nie poznał jej od razu marszcząc brwi, dlatego widząc jego reakcję, szybko zdjęła go powtarzając swój rozkaz.
- Głusi jesteście?! Opuścicie do cholery jasnej w końcu te bronie?! -
- Takhat! - Siptah widząc przed sobą jej twarz nerwowo poruszył się w siodle nie spuszczając wzroku z niej i siedzącego za nią Rzymianina. Decimus Mamercus cmoknął, aby go przepuszczono. Spokojnie podjechał koniem na sam przód, spotykając się z koniem Księcia, który również podjechał bliżej nich. - Takhat, nic ci nie jest? - zawołał, oglądając ją od czubka głowy, aż po same stopy.
- Nie, nic mi... - zaczęła Takhat, jednak gdy była już na wyciągnięcie ręki do niego, Mamercus złapał ją za biodra i nadzwyczajny w świecie, rzucił prosto na konia najstarszego syna Setiego II, który widząc to, natychmiast wystawił obie ręce, łapiąc ją nim ona sama spadł mu na konia i nie wypuszczając z objęć warknął na Rzymianina.
- Pieprzyło cię człowieku?! Mogła sobie coś zrobić?! Co ty sobie myślisz... ?! - wydarł się, ale gdy poczuł damskie palce na swoich ustach, umilkł spoglądając w dół.
- Odpuść. - mruknęła, wciąż obejmując go ręką i przytulając się do jego klatki piersiowej. - Mam na dziś już dość kłótni. Jestem zmęczona. - dodała szeptem, zabierając palce.
- Ale... - jęknął, jednak widząc jak zamknęła oczy wtulona w niego, przymknął powieki i wypuszczając ciężko powietrze przez zęby, syknął zły. - Wracamy do pałacu. -
- Tylko weźcie jeszcze jej bagaż. Nie zamierzam mieć z nią już nic wspólnego. - prychnął Decimus Mamercus wskazując ręką na leżącą na koniu Neferthenut, która wciąż była nieprzytomna.
Na jej widok, brat Faraona podniósł obie brwi z zaskoczenia, a usta wykrzywiając w niebezpieczny i szalony uśmiech.
- Bagaż? - zaśmiał się. - Bierz ją. - mruknął do jednego z egipskich żołnierzy.
Po przekazaniu Neferthenuty, obie grupy rozeszły się w swoje strony, bez komentarzy i słów. Dzięki temu, że żona jego brata obejmowała go, mógł pozwolić sobie na szybszą jazdę do pałacu.
- Co ci się stało w policzek? - wyszeptała, patrząc po pewnym czasie mu w oczy.
- A tam, takie tam. - mruknął łagodnie, uśmiechając się do niej.
- Siptah? To jest przecięcie. Poza tym czuję, że jesteś owinięty bandażem na barku. - dodała, sunąc dłonią wzdłuż jego pleców.
- Ech... Ahmose nie żyje. - szepnął. - Merenptah go zabił. - dodał.
- Że co?! - Takhat odsunęła się od jego klatki prostując się całkowicie.
- Nie odchylaj się tak, bo spadniesz. - zawołał, instynktownie zwalniając konia.
- Nic mu nie jest? - olewając prośbę, obrzuciła go pytającym wzrokiem.
- Żyje. Został w pałacu przy Ramsesie. - odparł czując jak bursztynowe oczy kobiety, przeszywają go na wskroś jak on ją, gdy po raz pierwszy przyszła do niego na noc, jako jego konkubina.
- Siptah? - wymówiła jego imię z dziwną nutką niepewności. - Co się stało? -
Spodziewając się, że będzie drążyć temat, wypuścił ciężko powietrze, dmuchając w czubek jej głowy.
- Ahmose go troszeczkę zranił w plecy. Herneith oglądając go stwierdziła, że lepiej żeby się nie ruszał z pałacu, więc... -
- Siptah! - tym razem Takhat podniosła zdenerwowany głos, trącając go w nogę, aby powiedział jej prawdę. Jak na złość dotknęła go akurat w tę nogę, na którą kulał po skręceniu sobie jej w mule. Nie przeczuwając tego, nie zdążył zagryźć zębów i wyrwało mu się jęknięcie. - Co jest? - zawołała zaskoczona, bo przecież tylko lekko go puknęła w nią.
- Aaa, nie chciałem cię stresować. Nek. - cmoknął. - Podczas walki Merenptah oberwał w plecy i upadł na nie. Zająłem się wtedy Ahmose, aby go nie dopadł, ale dosłownie kilka sekund potem, Faraon podniósł się i... i sytuacja troszeczkę nam się wymknęła spod kontroli. - dodał, krótko się śmiejąc ze zdenerwowania.
- Co? Klątwa? -
- Yhy. Nim zdążyłem go z Senu ogłuszyć, zdążył mnie trochę pociąć. A ta noga, to przez to, że sobie ją skręciłem, jak wpadliśmy w muł przy Nilu. - słysząc to, Wielka Małżonka Królewska poczuła jak robi się jej słabo i pozwoliła opaść sobie z powrotem na jego klatkę. - Takhat? - zawołał wystraszony, gdy poczuł jak oparła się o niego.
- Mam dość już dzisiejszego dnia. -pisnęła zaciskając zęby. - Ale nic mu się poważniejszego nie stało? -
- Nie, nic mu nie jest. Tylko ma ranę na plecach. -
- A ty? Gdzie jeszcze oberwałeś od niego? Powiedz mi szczerze. -
- Okej, tego i tak przed tobą nie ukryję. Policzek, bark, ramię, udo no i kostka ale to już muł. - wyszeptał. - Tylko nie mów mu tego. Powiedziałem mu, że część zadał mi Ahmose. -
- Przecież on pamięta co się dzieje, gdy jest pod wpływem klątwy. -
- Tym razem twierdzi, że nic nie pamięta. -
- Nic? Kompletnie? -
- Nic. - powtórzył. - Dlatego, uważaj co mu będziesz mówić, gdyby chciał cię podpytać. -
- Jasne. - szepnęła, przymykając oczy.
- Wiem, że powinienem cię zapytać, co się stało pod świątynią i kim był ten mężczyzna, który według Menesa wyglądał jak Merenptah, ale coś czuję, że to grubsza sprawa i lepiej jeśli omówimy ją we trójkę. -
- Nawet nie wiesz, jak bardzo masz rację. - mruknęła, wbijając swoje palce w plecy Księcia.
Siptah nic już nie odpowiedział, wypuszczając powietrze. Tak coś czuł, że po zabiciu Ahmose, dopiero się zaczną problemy. Jednak widząc reakcję Takhat, tylko utwierdził się w tym przekonaniu. Pytanie brzmiało jak dużo ona wie, ile wyciągną od Neferthenut, oraz co najważniejsze, jak bardzo mają teraz przesrane.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Mrok powoli wlał się do jego komnat i gdyby nie zapalone kilka świec dających małe źródła światła, w szybkim tempie nic by nie można było dostrzec. Zresztą mało go to obchodziło. Sam nie miał teraz głowy na takie drobnostki, dlatego wychodząca od niego Tsillah sama je zapaliła.
W tamtej chwili myślał, że coś go rozerwie zaraz ze złości. Był potwornie wściekły. Sam jednak nie wiedział czy bardziej na Ahmose, czy na siebie. Według Siptaha zabił go, lecz on nic nie pamiętał. Dosłownie czarna pustka, jednak znając swoje umiejętności i to do czego jest zdolny podczas ataku klątwy, nie wierzył za grosz bratu, że tylko go przeciął na policzku. Okej, z nogą mógł uwierzyć, ale był wręcz pewny, że zataił przed nim resztę obrażeń.
Zaraz po tym, gdy skończyli się na siebie drzeć i Siptah zniknął mu za drzwiami, wstał ostrożnie podchodząc do biurka. On ma siedzieć bezczynnie?! Chyba faktycznie musiał przywalić bratu zbyt mocno, nim on go ogłuszył. Siptah po skradał rozum! Przecież obiecał Takhat, że przy nim będzie bezpieczna! Przecież to jest jego żona! Kolejne powody by jechać i szukać ją zalewały go i najpewniej poszedłby za nimi, gdyby do jego uszu nie doszedł ten dźwięk, na którym punkcie był bardzo wyczulony.
- Ramses? - mruknął, uspokajając się i słysząc nasilający się płacz dziecka, a chwilę potem otwierające się drzwi do jego komnaty.
- Faraonie. - zaczęła Tsillah, stojąc w drzwiach i trzymając na rękach niemowlaka. - Wybacz, że przychodzę do ciebie ale... - nim skończyła, Merenptah podbiegł do niej, skupiając całą swoją uwagę na synku.
- Ramses, co się stało kochanie. Mój maleńki, cii, już tata jest przy tobie. - szeptał bardzo spokojnie, biorąc go na ręce.
- Nie mogę go uspokoić. Ciągle woła mamę. Książę polecił mi abym przyszła do ciebie Faraonie, bo może przy ojcu się uspokoi. - wytłumaczyła, skłaniając głowę nisko.
- Cii, cii... - Merenptah uspokajając Ramsesa zaczął kołysać go na rękach, delikatnie i spokojnie. - Dobrze zrobiłaś, zajmę się nim. Jadł coś? -
- Tak, ale niedługo powinien znów coś zjeść... -
- Przyniesiesz mi dla niego jedzenie? Nakarmię go. - zawołał w miarę cicho, nie przestając kołysać syna i chodząc po komnacie.
- Tak, oczywiście. - wyszeptała Tsillah, wychodząc pośpiesznie.
Ramses czując ojca przy sobie, uspokoił swój płacz i wtulając się bardziej w jego rękę, przestał wołać mamę. Merenptah nigdy by nie pomyślał, że jego widok uspokoi go natychmiast. I ojciec i syn będąc przy sobie poczuli ulgę i spokój. Faraon zmienił plany. Nigdzie nie pojedzie, zostanie przy synku. Ufa bratu, więc pozostawia Takhat w jego rękach. Siptah na pewno zrobi wszystko, żeby ją znaleźć.
- Faraonie. - Tsillah powracając z miseczką z mlekiem, nieśmiało weszła do środka bez pukania.
Merenptah skinął na nią głową i siadając na krześle, ułożył synka wygodniej. Nim zaczął go karmić, sam sprawdził czy mleko nie jest zbyt gorące lub zimne. Kiedy upewnił się, zaczął powolutku, małymi porcjami podawać je Ramsesowi. Nie robił tego pierwszy raz, wcześniej miał okazję przyglądać się jak Hekenuhedjet karmiła jego bratanków, a gdy Takhat urodziła, aby mogła się wyspać, wstawał nieraz do niego, a nawet nie przesypiał całych nocy, czuwając przy nim.
- Tsillah dziękuję. Możesz zostawić nas samych. Poradzę sobie. - powiedział, gdy skończył karmić i podniósł niemowlę, aby mogło mu się odbić i by nie miało potem problemów.
- Faraonie, jest Faraon pewny? - zapytała, uważnie śledząc znów chodzącego mężczyznę.
- Tak, tak. Ramses zawsze po jedzeniu usypia. Śpi potem kilka godzin. - stwierdził, wskazując na syna, któremu zamykały się oczy.
Łagodny i czuły ton Merenptaha zaskoczył kobietę. Mogłaby przysiąc, że nigdy go takiego nie słyszała wcześniej, chodź pewnie dla Takhat to był dość normalny widok. Kłaniając się po raz ostatni, zabrała miseczkę i na paluszkach wyszła z komnaty, zapalając jeszcze po drodze kilka świec.
- Tata jest przy tobie, prześpij się. Tatuś tutaj jest, a mamusia też niedługo wróci. - szeptając Merenptah zaczął kołysać się tak wolno, że samemu zaczęło mu się chcieć spać.
Robił tak jak go żona nauczyła. Z początku miał małe problemy, jak każdy świeżo upieczony ojciec przy pierwszym dziecku, ale powoli, powoli zaczęło mu wychodzić. Takhat mogła wtedy na spokojnie się zdrzemnąć, gdy on chodził z synem. Chodź słowo ,,zdrzemnąć'' nie do końca było prawdą. Gdyby malec tylko zapłakał lub pisnął, kobieta natychmiast stanęłaby na nogi. Z instynktem macierzyńskim nie wygrasz.
Czując jak Ramses zasnął mu na rękach, ostrożnie na paluszkach podszedł do swojego łóżka i położył się na nim z synem. Leżeli tak dobre kilkanaście minut, aż na zewnątrz zapanował zmrok. W tej zupełnej ciszy, jego ucho wyłapało rozmowy na korytarzu, a potem bieganie i nawoływanie. Nie odrywając się od syna, poczuł jak jego żyłka niebezpiecznie zaczyna mu pulsować. Tyle razy powtarzał, że jeśli ktoś będzie hałasować w nocy pod jego komnatą, zwłaszcza gdy był u niego Ramses, to równo ze świtem wyrzuci nieszczęśnika z pałacu albo zetnie mu głowę. Gdyby nie był sam przy synku, wyszedłby z komnaty i spełnił swoją groźbę na miejscu. Jeśli obudzą jego pierworodnego, nie będzie litości. Tymczasem nerwowe kroki dochodziły coraz szybciej, aż jego drzwi od komnaty otworzyły się dość szybko, przez co skrzypnęły leciutko. Starając się nie wybuchnąć na osobę która weszła, Merenptah podniósł na nią ociężale głowę.
Kilka kroków od drzwi, stał jakaś postać ubrana w białą sukienkę. Mrużyła oczy, rozglądając się po spowitej w półmroku komnacie, szukając czegoś. Serce Faraona zabiło mocniej, gdy jego przyzwyczajone już do tego pół mroku oczy, dostrzegły całą jej sylwetkę, wraz z lotosem wpiętym w perukę. Jednak gdy obróciła na niego głowę i zobaczył jej bursztynowe oczy, przez jego rozszalałe serce zdawało mu się, że stanie mu zaraz w miejscu.
- Lotosie... - zrywając się tak by nie obudzić Ramsesa, poderwał się z łóżka.
Kobieta w pierwszym momencie wzdrygnęła się, ale mrugając szybko dostrzegła w końcu sylwetkę idącego w jej stronę męża.
- Merenptah! - pisnęła przez zaciśnięte zęby i dopadając do niego, objęła go mocno, chowając swoją twarz w jego klatce piersiowej.
- Kochanie, nic ci nie jest. - wyszeptał, prawie przez łzy, chowając żonę w swoich ramionach.
Takhat tylko pokiwała mu głową, że jest cała. Drżała mu w rękach, zaciągając się jego zapachem, ciepłem i tym, że trzyma ją przy sobie. Oboje tamtej nocy, uronili łzy, nie kryjąc się z tym. Nie chcąc się rozstawać, położyli się na łóżku, tak aby Ramses znalazł się pomiędzy nimi.
- Hehe, zobacz na niego, jak się uśmiecha przez sen. - zaśmiał się cichutko Merenptah ocierając swoje łzy.
- Mój skarabeuszu, kochane maleństwo. Mama już jest przy tobie. - szeptała Takhat, całując syna tak, żeby go nie obudzić.
- Prześpij się, ja się już wyspałem. - zaproponował Faraon, głaskając żonę po mokrych od łez policzkach.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
[114] Novus Pactum - z języka łacińskiego ,,Nowy pakt''
[115] Manipuł - (łac. manipulus, od łac. mănŭs – ręka) – jednostka taktyczna armii rzymskiej, składająca się z 30 osób, czyli dwóch centurii (60 osób).
[116] Apophis, Apofis, Apop − w mitologii starożytnego Egiptu olbrzymi wężowy demon mroku i chaosu, postrzegany jako przeciwnik Słońca i symbol sił ciemności.
[117] pelusia magna – w języku łacińskim oznacza „panienka!", co było obraźliwe wobec mężczyzn.
[118] ,,Leve æs alienum debitorem facit, grave inimicum'' w języku łacińskim oznacza „Mały dług stwarza dłużnika, duży - wroga". Zdanie wypowiedziane przez Publilius Syrus
[119] ,,Vice versa'' - zwrot w języku łacińskim oznaczający ,,nawzajem'' lub ,,na odwrót''
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro