I III በበበ Zrodzony z Ra i stworzony przez Amuna
Mijały kolejne dni, tygodnie, miesiące. Nim Takhat się obejrzała, nadchodził czas porodu. Jej dość spory brzuszek bardzo jej już ciążył do tego stopnia, że ograniczyła wychodzenie jedynie do przesiadywania tylko w ogrodzie i komnacie. Skończyły się szaleństwa, pośpieszne przemierzanie korytarza, czy to czego żałowała najbardziej, wygłupy w łóżku. Jedyne na co Merenptah jej pozwalał to pocałunki czy wspólna kąpiel. Z jednej strony rozumiała jego obawy o bezpieczeństwo ciąży, lecz z drugiej złościła się.
- Merenptah! Ja jestem w ciąży! Nie jestem kaleką! - krzyczała, gdy Faraon zbyt troskliwie podchodził do jej życia codziennego.
Im bliżej porodu, tym wszyscy zdawali się coraz bardziej wariować. Najpierw był to Merenptah, lecz niedługo potem śpiewki typu:
,,Przynieście jej lektykę.''
,,Lepiej nie wychodź, bo dziś mocniej wieje wiatr.''
,,Nie chodź wieczorami, bo jeśli byś się potknęła to ....''
,,Ten napar jest dla ciebie za ciepły, poczekaj aż ostygnie.''
...zaczęła wysłuchiwać od Siptaha.
O ile śmiała się z tego na początku, o tyle po pewnym czasie opieprzała go równo z bratem, by nie brał ją za kalekę. Dochodziło już to takich scen, że gdy widziała ich razem na korytarzu, łapała się teatralnie za skronie i pośpiesznie zmieniała kierunek. Obecność Samuta, Sobekneferu i Scorpio na każdym jej kroku zaczynała ją również męczyć. Jedyne pocieszenie znajdowała w ramionach Tsillah i Hekenuhedjet oraz Semat i Meketaten. Siedząc w czwórkę wraz z dziećmi Księcia, narzekały równo po strażnikach gotowych skoczyć do niej, gdyby tylko coś jej spadło, aby nie musiała się schylać.
Sprawa Tsillah i Benerib również została poruszona po grze w Senet z Senu. Tamtej nocy, gdy spędzała z mężem miły czas przy kolacji, poruszyła oba te tematy naraz. Oczywiście w taki sposób, aby Faraon w żaden sposób nie podejrzewał adorujących ich mężczyzn. Zaczęła od niewinnej śpiewki, że Benerib bardzo dobrze dogaduje się z Wezyrem. W sumie byliby ładną parą. Merenptah w skupieniu wysłuchał jej pomysłu, a gdy skończyła nazwał ją swatką, lekko wyśmiewając.
- Iumer nie patrzy na kobiety w ten sposób. On się nigdy nimi nie interesował. - stwierdził, upijając łyka piwa.
Kolejne minuty minęły na próbach tłumaczenia ich związku tak, by nie zaszkodzić Wezyrowi Północy, aż w końcu usłyszała to jedno zdanie od niego.
- Prawo niezbyt na to pozwala, ale jeśli o mnie chodzi nie mam nic przeciwko. O ile Iumer przyjdzie z tym do mnie, nie będę go za to karał. W sumie zasłużył na szczęście. Służy mi już długi czas, więc czemu nie. - odparł Merenptah, zachęcająco się śmiejąc.
Takhat poczuła jakby kamień spadł z jej serca. Uzyskała zgodę Faraona, więc gdy tylko Iumer zechce, powinien pogadać o tym z Benerib i jeśli ona również się zgodzi, mogą żyć razem. Teraz przyszła kolej na Tsillah. Merenptah z początku również słuchał zaciekawiony, porównując swoją żonę do swatki. Wszystko układało się świetnie, aż Takhat nie powiedziała w kim zakochała się jej dama.
- Mowy nie ma. - odparł krótko.
- Ale Mer... -
- Nie. - przerwał jej uciszając otwarta dłonią.
Takhat spuściła tylko głowę w dół. Co mogła więcej zrobić? Skoro Faraon powiedział wyraźnie NIE, to nie. Jednak nie podda się. Polubiła Tsillah i nawet gdy teraz to się nie udało, nie zrezygnuje i wciąż będzie próbować.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Słońce właśnie wpadało przez okna, gdy po komnacie rozległ się kolejny krzyk. Nim pierwsze promienie wyłoniły się zza horyzontu, Takhat została sprowadzona do pewnego, zamkniętego, specjalnego miejsca. Było to pomieszczenie zwane pawilonem narodzin. Będące tam kolumny były ozdobione winoroślą. Niektóre z nich przypominały w swojej strukturze łodygi papirusowe. Jednak żona Faraona przestała zwracać na nie jakoś szczególną uwagę. Znała tę komnatę, bo to właśnie tutaj, rodziła Hekenuhedjet i nim to się stało, zdążyła wtedy obejrzeć każdą z kolumn. Teraz czując kolejne skurcze porodowe, jedyne na czym się skupiała to mówiące do niej dwie kobiety. Siedząc na specjalnym stołku porodowym pozwoliła, żeby Kapłanka Herneith będąca przy niej, włożyła jej kolejną matę pod plecy, aby choć trochę jej ulżyć, odmawiając kolejne modlitwy za bezpieczny poród.
- Oddychaj Takhat, oddychaj. - szeptała, kładąc rękę na jej ogolonej głowie (przez pozostawienie swojej peruki poza pomieszczeniem) i spoglądając na jej duży brzuch, który poruszał się w rytm skurczów [99].
- Hathorhotep [100], czy woda jest już gotowa? Trzeba jej pomóc! - zawołała Herneith na drugą będącą w pomieszczeniu kobietę, która przyjechała aż z samej północy na prośbę Faraona.
- Tak, już, już. - odparła i podchodząc ostrożnie do Wielkiej Małżonki Królewskiej z naczyniem z wrzącą wodą, położyła go pod krzesłem tak, żeby opary rozluźniły spięte mięśnie i ulżyły w bolesnych skurczach.
Była to jedna z niewielu metod, która czasami pomagała przy bardzo bolesnym porodzie. Jednak nie zawsze tak się działo. Poród wciąż był niezbadanym ,,bytem''. Pomimo, że był powszechny, wciąż brakowało dokładnej wiedzy na jego temat, dlatego dwie medyczki mogły liczyć tylko na wiedzę przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Gdy Hathorhotep kucała przy nogach siedzącej Takhat, Herneith stojąc za dziewczyną i podtrzymując jej plecy, zaczęła powtarzać zaklęcie do Amona [101].
- Wzmocnij serce wybawicielki i zachowaj przy życiu tego, który nadchodzi. - prosiła, powtarzając to kilka razy.
Hathorhotep w tym czasie umieściła dwie małe magiczne różdżki dla bogów Bes [102] i Taweret [103] na brzuchu ciężarnej [104]. Kolejne krople potu spłynęły po zmęczonej twarzy dziewczyny, a wraz z nimi z jej gardła wydobyły się jej krzyk.
- Jeśli wciąż będzie mieć problemy, może wypadałoby skorzystać z maści spisanej w naszym papirusie Ebersa [105]. Mam już wszystko przyszykowane. - zawołała Herneith.
- Nie... trzeba...dam...radę... - wydyszała Takhat i po raz kolejny odginając głowę w tył, napięła wszystkie swoje mięśnie krzycząc z bólu.
Tym razem, skurcz trwał dłużej niż ostatnio i gdy żona Faraona myślała, że zaraz zemdleje, usłyszała ten wyczekiwany, cienki głosik. Głos nowo narodzonego dziecka. Zmęczona podniosła głowę patrząc przed siebie. Na widok trzymającego przez Hathorhotep nowo narodzonego dziecka, z jej oczu o mały włos poleciałyby łzy wzruszenia i szczęścia. Tymczasem Herneith upewniając się, że Takhat siedzi sama, podeszła do drugiej z kapłanek i wraz z nią, umieściła niemowlę na czystej chuście którą szybko podały matce dziecka Faraona. Malec przez cały czas głośno krzyczał, wprawiając tylko trzy kobiety w rosnące szczęście [106].
- Zdrowy. Gratuluję Wasza Wysokość. Urodziłaś zdrowego syna. - powiedziała Herneith podając niemowlaka matce, który czując jej bliskość, zaczął się uspokajać.
- Synek... - wyszeptała ze łzami szczęścia.
Ostrożnie palcami, przejechała po jego pulchnych policzkach. Malec czując dotyk matki, otworzył nieśmiało oczu, skupiając swój lekko wystraszony wzrok na niej. Na jego widok, serce zabiło dziewczynie jeszcze szybciej. Jednak nim zdążyła się odezwać, Herneith minęła Hathorhotep sprzątającą na szybko szmatki i otworzyła drzwi wychodząc na korytarz. Czekający zaraz pod drzwiami Merenptah wraz z Siptahem dosłownie wpadliby do środka, nie spodziewając się ich otwarcia.
- Zdrowy chłopczyk. - ogłosiła im, patrząc jak na ustach obu braci pojawił się wielki uśmiech i poczucie spokoju.
Nie tylko oni czekali pod drzwiami. Pozostałe kobiety, na tę wiadomość zaczęły piszczeć i radować się. Każdy niecierpliwił się by zobaczyć dziecko... któregoś z braci.
- Nie wiem. Ale ,,Ona'' wie. - szepnęła Herneith na pytające spojrzenia obu synów Setiego II.
- W porządku. - odchrząknął Merenptah i przełykając ślinę, ruszył do żony.
Siptah również, odetchnął głęboko i poszedł w ślady brata, wchodząc do środka.
,,Jeśli ma bursztynowe oczy po matce, to jak dowiedzą się, kto z nich jest ojcem? ''
- Już, już... - Takhat szepcząc cichutko, zachęcała aby malec zjadł spokojnie swój pierwszy posiłek, prosto z jej piersi.
Nim bracia weszli, Hathorhotep zdążyła przykryć ją tkaniną, aby nie była naga przy wszystkich. Karmiąc dziecko, kobieta podniosła swoje oczy na stojących zaraz za progiem braci. Uśmiechając się zmęczonym, lecz pełnym miłości uśmiechem, szepnęła.
- Syn. Zdrowy synek. -
- Tak się cieszę mój Lotosie, że oboje już jesteście. Oboje zdrowi. - jako pierwszy odezwał się Merenptah robiąc krok do przodu i patrząc na malutkie niemowlę, przy piersi swojej żony.
- Wybrałam już imię. Mieliście naprawdę dużo pomysłów oboje. - powiedziała, widząc jak Siptah dołącza do nich.
- Chętnie je usłyszymy, imię nowego członka naszej królewskiej rodziny. - pokiwał głowa Książę stając obok brata.
- Ramses. - odpowiedziała bez wahania. - Ramses II, syn Wielkiej Małżonki Królewskiej i Faraona. Pierwszy Książę z jego krwi. - dodała, patrząc prosto w oczy Merenptaha.
- Mój kochany Lotosie. - wyszeptał, kucając przy niej i jak ona wcześniej, palcem delikatnie przejechał po pulchnych policzkach dziecka.
Chciał się jej zapytać, skąd ma tę pewność lecz wtedy Ramses utkwił w nim swoje malutkie, ciemno zielone oczy.
- Hihi. Ta ciemna zieleń w jego oczach, to bez wątpienia twoja zasługa. - zaśmiała się Takhat, pokazując rządek swoich białych zębów.
Młodszy z braci złapał się ręką za skronie, zakrywając dłonią swój nos i usta. Po sekundzie Siptah dostrzegł u niego lekkie drżenie ramion, spowodowane delikatnym śmiechem. Odrywając palce od skroni pozwolił, aby mocne rumieńce pojawiły mu się na policzkach.
- Jestem ojcem... - wyszeptał z początku cichutko, jakby bał się wystraszyć niemowlę. - Ojcem! - powtórzył głośniej tak, że stojące w progu kobiety zaglądające z ciekawości, bez problemu to usłyszały. Ta wiadomość tak bardzo go ucieszyła, że po raz pierwszy, nie wiedział co zrobić ze sobą. Dosłownie czuł jak jego organizm drży ze szczęścia i przejęcia. - Mój Lotosie, moja ukochana, moje ty słońce, Takhat! - zawołał w końcu całując żonę w usta.
Zdążyła mu oddać tylko raz, gdyż Merenptah moment potem, składał pierwszy pocałunek na głowie Ramsesa.
- Synku, Ramsesie, tak się cieszę. Uczyniłeś mnie swoją obecnością, najszczęśliwszym ojcem na świecie.
- Takhat. Gratuluję. - Siptah jakby ocknięty z amoku, w końcu pochylił się nad kobietą i złożył na jej czubku głowy, szybki całus.
- Dziękuję. - wyszeptała, patrząc mu w oczy.
Faraon nie tracił czasu, i gdy Książę gratulował jego żonie, zaczął wiązać jeden z amuletów [107] delikatnie przy nóżce syna. Gdy skończył, kobieta poprawiła chustę w której leżał Ramses i podała ją mężowi.
- Proszę. Na pewno chcesz potrzymać swojego syna. -
- Naszego syna. - poprawił ją, odbierając niemowlę. - Ramses. Mój synku, moje kochane światełko. - szeptał, pozwalając by rączki malucha, dotknęły jego dłoń.
Takhat obserwowała tę scenę ze łzami w oczach ze wzruszenia. Faraon z synem na rękach wyglądał tak delikatnie i spokojnie, ale i zarazem pewnie. Wiedziała, że w jego rękach, maluchowi nic się nie stanie, dlatego korzystając z tej króciutkiej chwili, wypuściła powietrze, odprężając się. Siptah odsunął się w bok i zabierając od Hekenuhedjet dzieci, pozwolił aby jego konkubina podeszła bez przeszkód do swojej przyjaciółki. Zresztą nie tylko ona, wokół zmęczonej porodem żony Faraona, przybył cały wianuszek kobiet podarowując jej amulety i prezenty dla dziecka. Potem, gdy Merenptah oddał jej synka na ręce, każda chciał choćby na moment popatrzeć na niego.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Parę tygodni później...
Takhat odgarnęła ręką po raz kolejny kosmyk włosów swojej peruki, spoglądając na piękny posąg Bogini Hathor stojący pośrodku świątyni. Dziś zostawiając syna pod opieką Hekenuhedjet i Tsillah, udała się do świątyni podziękować za udany poród wraz z modlitwami za dalsze bezpieczeństwo synka. O tej porze dnia, na zewnątrz panował potworny upał stąd decyzja, aby tym razem, powierzyć Ramsesa pod opiekę konkubiny Księcia. Takhat nie chciała brać go ze sobą zwłaszcza, gdy o tej porze dnia, syn Faraona najedzony lubił przespać czas aż do zmierzchu. Prawdziwy z niego żarłok i śpioch. Zaśmiała się na myśl o jego pełnych mleka policzkach oraz spokojnej twarzy we śnie przypominającej jej twarz Merenptaha, gdy sypia obok niej.
Czemu Takhat nie zostawiła Ramsesa pod opieką męża? Jakiś czas przed jej wyjściem z pałacu, musiał pilnie wyjechać. Niedaleko stąd, dosłownie godzinkę drogi konno od pałacu, doszło do jakiś zamieszek. Normalnie, Merenptah wysłałby przedstawiciela, żeby w jego imieniu rozstrzygnął spór, lecz podobno obie strony były dość zamożnymi Egipcjanami. Faraon przepraszając swoja żonę, próbował jej to wyjaśnić, lecz po paru minutach tłumaczeń, kobieta machnęła ręką mówiąc mu, że nic z tego nie rozumie, oprócz tego, że musi jechać. Aby uspokoić męża, wychodząc do świątyni, wzięła ze sobą strażników. Scorpio, Menesa oraz Sobekneferu. Samutowi kazała zostać przy Ramsesie. Wiedziała, że przy Hekenuhedjet plącze się zawsze gdzieś Akhom, ale odkąd została matką na pełny etat, wolała dmuchać na zimne.
- Wracamy? - zapytał Scorpio, podnosząc się spod progu świątyni, gdy Takhat wyszła z niej.
- Tak. Wracamy. - oznajmiła patrząc na otrzepującego się z piasku Sobekneferu i rozkładającego baldachim Menes.
Już wchodziła pod niego, gdy do jej uszu doszło rżenie koni. Rozglądając się po okolicy, dostrzegła malutką, ośmioosobową grupę żołnierzy egipskich. Kąciki ust same jej się podniosły w górę, widząc na ich czele, na koniu jeźdźca z niebieską koroną na głowie.
- Faraonie. - strażnicy będący z nią skłonili głowy w dół, gdy mężczyzna wraz z żołnierzami, zatrzymał się kawałek dalej.
- Merenptah! I jak tam sprawy? Załatwione? - zawołała, podnosząc swoją sukienkę i stąpając po gorącym piasku w kierunku męża.
- Aaa. - mruknął, kiwając twierdząco głową.
Gdy między nimi, odległość zmniejszyła się dość szybko, Merenptah pociągnął gwałtownie za uzdę konia i ruszył do Wielkiej Małżonki Królewskiej, która zatrzymała się w miejscu.
- Chodź, coś ci pokażę. - szepnął, wyciągając rękę do niej.
Takhat przysłoniła ręką oczy, gdyż Faraon tak źle stanął, że patrząc na niego musiała patrzeć pod słońce.
- Mam jechać z tobą konno? - spytała, próbując opanować śmiech.
- Yhy. - pokiwał głową.
Jeszcze parę tygodni temu, nie pozwalał jej samej chodzić po pałacu z obawy o ciąże, a teraz proponuje jazdę konno? On jest do prawdy niemożliwy, lecz coś kazało jej zachować tutaj zdrowy rozsądek, przez co uśmiech z jej ust powoli znikał.
- Dobrze, tylko nie pozwól mi spaść. Wiem jak jeździsz. Ostro i szybko. - powiedziała łapiąc za gorącą dłoń męża i pozwalając, żeby wciągnął ją na siodło.
Wiedziała, że Merenptah jest silny, ale nie przypuszczała, że tak szybko ją obejmie drugą ręką i podniesie bez jakiegokolwiek trudu. Delikatnie usadawiając sobie ją przed sobą na siodle, pochylił się zaciągając jej zapachem.
- Kochanie. - wyszeptał ledwo słyszalnie.
- To co mi chcesz pokazać? - zapytała, próbując się obrócić do niego, ale ten wtedy ruszył koniem, przez co w pierwszej chwili Takhat zachwiała się, porzucając ten pomysł.
Patrząc przed siebie, obrzuciła wzrokiem towarzyszącą mu grupę ośmiu żołnierzy. Ci natychmiast pochylili głowy w geście wyższości władcy i jego żony.
- Wasza Wysokość? - zawołał Scorpio, dosiadając swojego konia na którym przyjechał i podjeżdżając bliżej Takhat i Merenptaha.
- Tch, wolałbym ich odprawić. - usłyszała szept męża w swoją perukę.
Śmiejąc się z niego i tego, że pewnie znów wymyślił coś, co wymagało prywatności, wyciągnęła rękę w tył i klepiąc go po ramieniu zaśmiał się cicho.
- Też bym wolała, ale sam wiesz. Muszę ciągnąć za sobą ten ogon. Hekenuhedjet by mi głowę suszyła, że pojechałam z tobą gdzieś całkowicie odprawiając swoją straż. Nie wspominając o twoim bracie, który wciąż jest nadto opiekuńczy. -
- Hehe, moja ty mądra główko. - zaśmiał się Merenptah, dmuchając w szyję kobiety iście gorącym powietrzem.
- Menes! Wróć do pałacu i powiedz Tsillah, aby jeszcze chwilkę miała oko na Ramsesa. Będę troszkę później, bo mój Horus mnie zabiera na przejażdżkę. Więc niech się nie martwi. - zawołała Takhat na co strażnik pokiwał głową i spinając swojego konia, odjeżdżając.
Merenptah zerknął kątem oka na niego, potem na dwóch pozostałych i wzruszając ramionami, poprowadził konia przed siebie. Ostrożnie, aby Takhat nie przestraszyła się zbytnio prędkości.
- Byłaś kiedyś w świątyni Sobka [108]? - zapytał po kilku minutach jazdy.
- Nie. To chyba kawałek stąd. - stwierdziła, rozglądając się po okolicy. - Po co tam jedziemy? - dodała.
- Przedstawię cię komuś. - szepnął, całując żonę w tył głowy.
- Hihi, komu? - zaśmiała się, ale Merenptah już jej nie odpowiedział, tylko przyśpieszył jazdę. - Merenptah! - pisnęła, przyciskając jego dłoń, którą obejmował ją w pasie i przytulał do siebie.
Czyli to niespodzianka? Pomyślała. Teraz to ją zaintrygował. Próbując rozgryźć z kim Faraon chciałby ją zapoznać, droga minęła jej jak z bicza strzelił. Docierając do świątyni Sobka, położonej na skarpie z widokiem na Nil, Takhat oparła się o klatkę Merenptaha, wsłuchując się w jego oddech. Okrążyli świątynię podjeżdżając do jej wejścia, przed którym czekały kolejne osoby. Kolejna ósemka żołnierzy i dwie kapłanki siedzące na schodach.
- Co to za ludzie? - zapytała, wskazując brodą na żołnierzy, do których zmierzali.
- Drobne wsparcie. Są po mojej stronie, spokojnie. - mruknął, w jej ucho.
Dziewczyna mimo tego uwielbianego przez nią uczucia, gdy Merenptah szeptał jej tam, poczuła jednak pewien niepokój. Jego głos, zdawał się inny. A może jej się tylko wydaje? Sama nie wiedząc czemu, zaczęła się denerwować. Chcąc odepchnąć to, pokręciła szybko głową na boki. Co się może stać? Przecież jest z Faraonem, jest przy niej dwóch strażników i jest przy nich mała grupka wiernych mu żołnierzy, którzy widząc nadjeżdżającego władcę, wstali i pokłonili głowę. Więc czemu, to dziwne uczucie niepokoju nie znika?
- Faraonie, najwyższy Horusie, prawowity władco Egiptu. - jeden z żołnierzy czekających przed świątynią, wyszedł naprzeciw pozdrawiając ich. - Wasza Wysokość, Wielka Małżonko Królewska. - dodał pozdrawiając Takhat.
- To tutaj. - usłyszała szept za sobą, po czym koń stanął.
Merenptah sprawnym ruchem zeskoczył z jego grzbietu na piasek. Gdy tylko stanął pewnie, złapał Takhat za biodra i zdjął ją z konia. Ostrożnie opuścił na piasek, pozwalając, żeby kobieta w pierwszym momencie kucnęła. Kiedy się wyprostowała, on obrócił się do niej bokiem, nie spuszczając jej jednak z oczu, a kiwając głową do stojącego na czele żołnierza. Gdy Takhat tylko się wyprostowała, natychmiast odskoczyła w bok, zaraz przed konia. Zupełnie jak oparzona.
- Kim... kim jesteś? - wyszeptała
- Hmm? Co masz na myśli? Jestem Faraonem. - odparł, uśmiechając się lekko.
- Nie jesteś Merenptahem! Stojąc obok mnie, twoje usta są na wysokości mojego nosa, a prawdziwy Merenptah jest wyższy, bo jego usta są na wysokości mojego czoła. Jesteś o pół głowy niższy od niego! - krzyknęła, cofając się w tył.
- Więc jednak zauważyłaś. Bystre oko. - zaśmiał się, przyprawiając dziewczynę o stan przedzawałowy.
Na jego wyznanie żona Faraona, natychmiast złapała za swoją sukienkę i podciągając ją, obiegła konia od przodu, a widząc siedzących na ich grzbietach z tyłu Scorpio i Sobekneferu, krzyknęła.
- To nie Faraon! Oni są... - jednak gdy tylko obrócili na nią głowy, kobieta usłyszała charakterystyczny dźwięk łuku.
Niecałą sekundę potem, wystrzelona strzała trafiła Sobekneferu prosto między oczy zabijając na miejscu i zrzucając z grzbietu konia jego martwe ciało. Druga strzała poleciała w kierunku Scorpio trafiając go prosto w szyję. On również spadł ze zwierzęcia na piasek, dusząc się własną krwią.
- Sobekneferu! Scorpio! - Takhat widząc to krzyknęła przerażona, nie stojąc w miejscu, lecz rzucając się sama do ucieczki.
Daleko jednak nie odbiegła, pochwycona przez jakiegoś żołnierza i zaciągnięta mimo szarpań przed fałszywego Faraona.
- To boli! - warknęła, gdy żołnierz podciął jej nogi, aby upadła na kolana, wykręcając jej przy tym dodatkowo ręce do tyłu.
- Trzeba było nie uciekać. - prychnął mężczyzna w niebieskiej koronie [109].
- Kim jesteś?! I czemu do cholery wyglądasz bardzo podobnie do Merenptaha! - syknęła, patrząc prosto w jego ciemno zielone oczy.
- Nie słyszałaś? Jestem Faraonem. - zadrwił z cynicznym uśmieszkiem.
- Nie pieprz! Faraonem Egiptu jest Merenptah! Mój mąż! -
- Jeszcze nim jest, lecz to ja nim zostanę za paręnaście godzin. - stwierdził pewnie, zdejmując swoją niebieską koronę z głowy, która dotąd świetnie zakrywała mu wszystkie włosy.
Teraz Takhat mogła zobaczyć ich ciemnobrązowy kolor. Na ten widok, przełknęła ślinę. Kim jest ten człowiek i czemu do cholery jego rysy twarzy są bardzo podobne do jej męża! Zresztą nie tylko one. Gdy szeptał jego głos, brzmiał bardzo podobnie do młodszego syna Setiego II. Co tu się odpierdala!?
- Takhat, miło mi cię w końcu poznać osobiście. Dotąd nie mieliśmy okazji pogadać. Ilekroć wysyłałem go po ciebie, tyle razy coś szło nie tak. - prychnął, wskazując głową na Ahmose, który podszedł od prawej strony i skłaniając głowę, pozdrowił Faraona. - Wy się już znacie, więc nie ma sensu was sobie przedstawiać. W prawdzie na początku, poleciłem mu cię zabić i wrobić w to wtedy główną konkubinę Faraona Hekenuhedjet, ale coś chyba poszło nie tak z tym skorpionem. - zaśmiał się odgarniając pasma ciemno brązowych włosów.
- Ty byłeś...ale... - wyjąkała, zaskoczona obrotem sytuacji. - Kim ty do jasnej cholery jesteś?! Jak masz na imię?! -
- Amenmesse [110]. - odparł krótko.
Takhat poczuła jak jej gardło całkowicie zaschło. Co się tutaj dzieje? Przecież Merenptah opowiadając jej o konkubinie ich ojca, która była w ciąży i która nie przeżyła porodu wraz z dzieckiem wspomniał, że jeśli urodził by się chłopiec, dostał by imię Amenmesse! To nie może być przypadek? Nie, to musi być jakieś nieporozumienie! To jest zupełnie niemożliwe!
- Jestem przybranym bratem Merenptaha i Siptaha. - kontynuował, widząc przerażenie w oczach dziewczyny. - O którym myślą, że nie żyje. - dodał z rozbawieniem wcale tego nie ukrywając. - Stąd to podobieństwo. -
- To kłamstwo... - wyszeptała spanikowana.
- Nie. Mimo, że jestem przyrodnim bratem, to jestem jak oni synem poprzedniego Faraona. Mamy tego samego ojca, dlatego wyglądam podobnie do Merenptaha, który również jak ja, ma więcej cech odziedziczonych po ojcu niż matce, w przeciwieństwie do Siptaha, który wdał się w nią. A co za tym idzie, gdy zabiję ich obydwu, tron przypada mi. Bezsprzecznie. -
- Zabić ich? To oni cię zabiją! -
- Nie sądzę kwiatuszku. - szepnął i pochylając się do Wielkiej Małżonki Królewskiej, złapał ją za policzki ściskając. - O ile wiem, Merenptah zrobi dla ciebie wszystko. Dokładając do tego jego klątwę i małego synka, którego również adoptuję, bo nie jestem dzieciobójcą, wychodzi całkiem ciekawa sytuacja. -
- On cię wypatroszy! - wysyczała Takhat przez ściśnięte policzki.
- Zostawię ci jego głowę. Każę zabalsamować. Dzięki czemu będziesz mogła ją mieć przy sobie już na zawsze. - zaśmiał się.
- Po twoim trupie! - wydarła się, szarpiąc.
- Albo zamknę cię w sarkofagu żywcem. Masz do wyboru. - dodał, widząc jak ciało kobiety zesztywniało ze strachu. Próbowała zachować resztki pewności siebie w oczach, lecz czuła jak z każdą sekundą one znikają. - Taka piękna. - ciągnął dalej i nie dając szans Takhat, wbił się jej w usta, wpraszając swoim językiem do jej zaskoczonej buzi.
Mimo oporu i próby ugryzienia go, Amenmesse zdążył przejechać nim po całym jej podniebieniu i zadowolony z siebie, kończąc pocałunek, na sam koniec przyszczypnął jej wargę.
- Aleś ty słodka. - stwierdził gdy dziewczyna kaszląc próbowała wypluć jego smak z ust.
- Pieprz się! - warknęła i podnosząc głowę, splunęła mu prosto na rękę którą trzymał luźno przy biodrze.
- Zabrać ją. Ahmose jak widzę już wyjechał przywitać się z moim przyrodnim braciszkiem, a raczej odesłać go do Ozyrysa. - zawołał ignorując kobietę całkowicie, na co wszyscy dookoła zaśmiali się na całego.
Żona Merenptaha mimo próby szarpania i podrapania mocno żołnierza, zdążyła tylko zobaczyć kątem oka leżącego martwego Sobekneferu w kałuży krwi i Scorpio... którego ciało znikło! Mimo chęci i próby rozglądania się za nim, nigdzie nie było po nim śladu. Na szczęście żołnierze będący po stronie Amenmesse, nie zauważyli jego zniknięcia.
- Proszę...żyj... - pisnęła, nim została wepchnięta w chłodne i ciemne progi świątyni Sobka.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
[99] Kobieta musiała być naga, a jej włosy rozpuszczone. Nie można było mieć żadnego węzła, ponieważ wierzono, że może to utrudnić rozwiązanie. Rodzono w pozycji przykucniętej na dwóch albo czterech cegłach. Czasem używano specjalnego krzesła.
[100] Hathorhotep - imię oznaczające dosłownie ,,Hathor jest zadowolona''
[101] Bogini Hathor, strażniczka kobiet i szczęścia domowego, była obecna przy każdym porodzie, natomiast ciężkie bóle porodowe mogą być łagodzone przez boga Amona, delikatnie wiejącego jak chłodna północna bryza.
[102] Bes - bóg wesela, tańców i rodziny, opiekun kobiet rodzących i dzieci. Popularne bóstwo domowe odstraszające wszelkie złe rzeczy unoszące się wokół matki i dziecka.Tańcem i grą uśmierzał gniew bogini Hathor. Za jego małżonkę w czasach ptolemejskich uważana była bogini Beset.
[103] Taweret - główne bóstwo opiekuńcze chroniące kobiety podczas ciąży, porodu i połogu, uważane za opiekunkę niemowląt i małych dzieci, strażniczkę domu i snu, wszechmocną obrończynię przed złymi duchami. Przedstawiano ją w postaci ciężarnej hipopotamicy o obwisłych piersiach, z paszczą, ogonem, grzbietem krokodyla i łapami lwa. Była córką boga Re, czasem uważano ją za matkę Izydy i Ozyrysa. Według Plutarcha była konkubiną Seta pod postacią samicy hipopotama, jednak opuściła go, by stanąć u boku Horusa podczas walki o tron Egiptu.
[104] Aby szukać boskiej pomocy w procesie porodu, kobiety często umieszczały magiczną różdżkę w kształcie półksiężyca z kości słoniowej, ozdobioną rzeźbami bóstw, węży, lwów i krokodyli, na brzuchu kobiety rodzącej.
[105] Papirus Ebersa zawiera lekarstwo na skurcz macicy, ale nie jest jasne, czy miało to przyspieszyć poród, wydalić łożysko, czy przywrócić macicę do stanu sprzed ciąży. Środek zaradczy wyglądał następująco: zmieszaj roślinę kheper-wer (nieznana tożsamość), miód, wodę z chleba świętojańskiego, mleko, odcedź i umieść w pochwie.
[106] Dziecko, które woła „Hii", będzie żyło, ale dziecko, które woła „Mbi", umrze. Gdyby dziecko wydało dźwięk przypominający skrzypienie sosny lub zwróciło twarz w dół, umarłoby. Tam, gdzie nadal istniały wątpliwości, stosowano na trzy dni dietę mleczną zawierającą zmielony fragment łożyska. Jeśli nie zwymiotuje, przetrwa.
[107] Amulety często były przywiązane do części ciała dziecka, aby je chronić. Każda część ciała była związana z innym bóstwem. Dla głowy była korona Ra, dla oczu, było oko Pana Wszechświata, uszy były Dwoma Kobrami, ramiona Sokołem itp. Czary ochronne zapisano również na małych papirusowych rolkach, zwinięty i zawiązany w zawieszkę na szyi dziecka.
[108] Sobek - opiekun jezior, wody, patron armii oraz symbol siły królewskiej. Przedstawiany był jako człowiek z głową krokodyla, czasem jako krokodyl z głową sokoła, lwa, byka, barana lub szakala bądź jako krokodyl. Na głowie nosił koronę składającą się z dwóch piór, dysku słonecznego i otaczających go rogów. Był synem bogini Neit. Egipcjanie wierzyli, że im więcej jest w Nilu krokodyli, tym lepsze będą zbiory po wylewie tej rzeki. Sobka wiązano z bogiem słońca - Ra, jako jedną z jego dusz. Sobek był uważany za bóstwo płodności i urodzaju; rzeka Nil, źródło wody i użyźniających osadów rzecznych, miała być stworzona z jego potu. Starożytni Egipcjanie czcili go także jako boga seksualności. Jednocześnie Sobek przez swoją krokodylą naturę był również nieprzewidywalnym i wrogim bóstwem, bogiem nagłej śmierci. Miał mieć również zdolność pomocy zmarłym w zaświatach, przywracając duszom wzrok.
[109] Khepresh inaczej zwana niebieską koroną. Ubierana przez Faraona na czas wypraw wojennych.
[110] Amenmesse - imię oznaczające dosłownie ,,stworzony przez Amuna''
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro