I II IIII በ Prośba do Bogów
- Takhat... Takhat... - męski szept próbował obudzić dziewczynę z objęć Bogini Tawaret [52].
- Mmm.... - mruknęła, zaciskając oczy jeszcze mocniej.
- Wiem, że nie śpisz. Takhat, otwórz oczy skarbie... - kolejna próba zakończyła się fiaskiem.
Nie dając się obudzić dziewczyna udawała, że śpi w najlepsze jednak, kiedy poczuła dłoń głaskającą ją po policzku, otworzyła w końcu oczy.
- Siptah? - szepnęła zaspanym głosem. - Siptah! - krzyknęła, wybudzając się i przyglądając się leżącemu obok niej nagiemu mężczyźnie.
- No w końcu. Już świta. Wybacz, że cię budzę, ale muszę wyjść i pasowałoby, abyś również zeszła na śniadanie jeśli nie chcesz go przegapić. - zaśmiał się, wstając z łóżka.
- Przepraszam, nie wiem kiedy usnęłam i... - zawołała speszona, przykrywając się narzutką.
- Nic się nie stało. To był twój pierwszy raz, więc zrozumiałe, że byłaś zmęczona. Bardzo szybko zasnęłaś w moich ramionach po wszystkim. - odpowiedział, ubierając się.
Nic już więcej nie mówiąc, szybko spuściła nogi w dół i odnajdując swoją sukienkę leżącą na krześle, złapała za nią ubierając się. W myślach szukała momentu, gdy pozbyła się jej ze swojego ciała, ale ostatnie co pamiętała było jak leżała w niej, a Siptah szeptał jej coś do ucha.
- Pójdę przodem. Zejdź, kiedy będziesz gotowa. - zawołał Książę, posyłając swojej konkubinie buziaka, po czym wyszedł z komnaty.
- Jasne... Świta. - powtórzyła, przyglądając się słońcu świecącym za oknami i czując jak nagrzewane przez nie powietrze, zwiastowało kolejny upalny dzień.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Wchodząc do głównej sali, uderzyła ją radosna atmosfera. Wszystkie kobiety wesoło plotkowały, śmiejąc się i nawołując. Mijając je, zajęła swoje miejsce na krześle dla konkubin, obok znajomych twarzy. Hekenuhedjet, Semat, Meketaten i Khenthap powitały ją, po czym wróciły do rozmowy.
- No nie mów. Poważnie? - zawołała Semat, patrząc na główną konkubinę Faraona.
- Tak. Według Herneith, to będzie chłopczyk. - powtórzyła, głaskając delikatnie swój duży brzuszek.
- Chłopczyk? - powtórzyła Takhat, chcąc wtrącić się do rozmowy.
- Tak mi powiedziała wczoraj pod wieczór. Jednak jeśliby się pomyliła i urodzę dziewczynkę, to też będę ją kochać z całego serca. - zawołała kobieta, robiąc słodkie oczka.
- A zmieniając temat zauważyłyście, że śniadanie się dziś spóźnia? - zwróciła uwagę Meketaten, zerkając swoimi migdałowymi oczami, znad krótkiej do ramion czarnej peruki.
- Może troszkę? - przyznały pozostałe.
Wracając do rozmowy, nie zauważyły zdyszanego Wezyra Północy, który wpadając do pomieszczenia, krzyknął na całe gardło
- Faraon nadjeżdża! Na co wy czekacie! Wstawać, prędko, wstawać! Kto powita Faraona?! -
- Merenptah... - szepnęła do siebie Takhat, zrywając się na nogi.
Inne dziewczyny również zerwały się za nią i wkrótce wszystkie szybkim krokiem przebiegły przez korytarz zatrzymując się dopiero na schodach wyjściowych z pałacu.
- Tak się cieszę, że Faraon już wraca. - oznajmiła Hekenuhedjet, siadając na jednym ze schodków obok brunetki.
- Ja również. - przyznała, z nieukrywanym entuzjazmem.
- Stęskniłaś się bardzo. Co nie? - zaśmiała się kobieta.
Takhat nic nie odpowiedziała, jedynie odwracając głowę, ukryła pod rozpuszczonymi włosami wychodzące rumieńce.
Zgodnie z zapowiedzią Wezyra, nie musiały długo czekać, aby usłyszeć tak bardzo wyczekiwany odgłos kopyt końskich wraz z dźwiękiem rydwanów. Dochodził do nich coraz głośniej wraz z okrzykami i wiwatami mieszkańców żyjących w mieście, którzy również wyszli na drogę powitać władcę. Gdy pierwsze konie ciągnące rydwan przejechały przez bramę prowadzącą na teren pałacu, wszystkie siedzące do tej pory dziewczyny powstały uśmiechając się szeroko.
Takhat również pomogła wstać Hekenuhedjet, a gdy utkwiła wzrok w pierwszym jeźdźcu na którego głowie spoczywała niebieska korona Khepresh, serce zatłukło się jej jak młot. Jadący na czele wojska Merenptah wyglądał potężnie. Dumnie i prosto stał w rydwanie, powożonym przez jego tarczownika, zerkając na schody pałacowe. Widząc witające go kobiety wraz ze służbą i strażą, uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje białe ząbki.
Stojąc z boku, konkubina Księcia nieśmiało zerknęła Faraonowi w oczy, a gdy ich spojrzenia się spotkały, zobaczyła u niego dziwne, zmartwione spojrzenie. Merenptah zdawał się ją ,,skanować'' od czubka głowy, aż po palce u nóg i z powrotem. Czując się również zaniepokojona, kobieta zmarszczyła brwi. Chwilę tak mierzyli się wzrokiem, dopóki nie przerwał tego, przekręcając lekko głowę w bok, przymykając oczy i uśmiechając się szeroko otworzył buzię jakby chciał powiedzieć
,,Cześć Lotosie."
Różane policzki Takhat, poczerwieniały jeszcze bardziej, a dziwne uczucie szczęścia zalało ją od środka. W tamtej chwili obiecała sobie, że gdy tylko Merenptah podjedzie pod schody i wejdzie tutaj na górę, oleje cały protokół i rzuci mu się na szyję.
Władca akurat zatrzymał się przy stopniach, wysiadając z rydwanu, gdy podszedł do niego brat. Witając się z nim, Merenptah poklepał go po plecach coś mówiąc. Siptah zaśmiał się na to, ale poważniejąc podał mu jakieś papirusy. Faraon w pierwszej chwili machnął na nie ręką, lecz po kolejnym zdaniu, wziął je jednak do ręki. Takhat uważnie śledziła zmieniająca się jego mimikę. Nie musiała widzieć dokumentów, aby zrozumieć jak bardzo popsuły mu humor. Wojsko, które z nim przyjechało zaczęło odprowadzać konie oraz odnosić uzbrojenie do odpowiednich pomieszczeń. W tym całym zamęcie, Merenptah wciąż czytał zapiski zerkając na brata i dopytując się o coś.
- Coś się stało. - szepnęła Semat, podchodząc do Takhat i Hekenuhedjet.
- Raczej nic dobrego. Faraon nie wygląda na szczęśliwego. - wtrąciła Hekenuhedjet.
Takhat nie spuszczała wzroku z młodszego syna Setiego II, a gdy ten zerknął przez moment na nią, znów uśmiechnął się przez sekundę. Wystarczyło jedno skinienie ręki na Wezyra, aby ten prędko podbiegł do władcy. Krótka wymiana zdań i Iumer kłaniając się nisko ruszył w kierunku kobiet.
- Faraon podziękował za powitanie, ale w związku z tym, że musi pilnie zająć się pewną sprawą, nakazuje wam wrócić na śniadanie. - zawołał, delikatnie wskazując, aby dziewczyny wróciły od razu do sali.
- Iumer, co się stało? - nie odpuszczając, konkubina Księcia zaczepiła Wezyra, gdy ten miał już odchodzić od nich.
- Nie mam pojęcia, to sprawa Faraona. Prosił was przeprosić. Przyjdzie do was później. - odparł bez emocji.
- No cóż. Tak czasami bywa. Chodźcie, zjemy coś to nam czas zleci. - zarządziła główna konkubina Faraona, podążając do środka i stając się przewodniczką, która żadna z pozostałych kobiet nie śmiała wyprzedzić.
Takhat zerknęła po raz ostatni na Merenptaha, lecz ten pochłonięty rozmową i nerwowo stukając palcami w papirus, nie odwrócił już wzroku na nią.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
Mimo obietnicy przyjścia później konkubina brata władcy nie mogła doczekać się tego, aby znów poczuć jego ciepłe ręce, oplatające jej ciało. Tęsknota dawała się tak bardzo we znaki, a świadomość tego, że był już w pałacu, tak blisko, tylko ją dobijała. Przez to nie mogła znaleźć sobie zajęcia, aż do obiadu. Późnym popołudniem, gdy podano deser, Hekenuhedjet weszła niespodziewanie na temat ciąży.
- Mówiłam już to niektórym, ale nie wszystkim. W związku z tym, że zbliża się pora rozwiązania, muszę wam coś wyznać. - zaczęła, biorąc sobie do ręki kilka daktyli, opierając się plecami o poduszki, które specjalnie dla niej przyniesiono z jej komnaty
Dziewczyny z którymi siedziała, nastawiły zaciekawione uszy. Widząc to pozostałe zaprzestały rozmowy, przysuwając się bliżej, chcąc wysłuchać nowych plotek.
- Co takiego? - cieszę przerwała Neferthenut, rozsiadając się tuż obok siostry i Tsillah.
- Faraon w swej dobroci, aby zapewnić mi odpowiednią opiekę i ochronę ustalił wraz z Księciem, że najbezpieczniej będzie, gdy do czasu porodu osobiście zajmie się mną wraz z dzieckiem. - zaczęła spokojnie, jednak na tyle głośno, by każda z kobiet to usłyszała.
- Hekenuhedjet? - Takhat czując do czego sprawy zmierzają, utkwiła w niej przerażone spojrzenie.
Zresztą nie tylko ona. Wszyscy zdawali się być w szoku mniejszym lub większym. Nawet pewna siebie Neferthenut, otworzyła zaskoczona buzię.
- Herneith twierdzi, że już niedługo powinien zacząć się poród stąd postanowiłam, że przedstawię wam fakty. Ojcem dziecka jest Książę Siptah. To z nim jestem w ciąży. - dodała uśmiechając się.
- Wiedziałam! Wiedziałam, że coś mi tutaj nie grało! - zawołała jedna.
- O matko, taka z was słodka para... Dużo bardziej pasujesz do Księcia! - piszczała kolejna.
Mimo obaw przed reakcją, prawda została przyjęta bardzo łagodnie i szybko. Każdy zrozumiał obawy o zdrowie Hekenuhedjet i jej dziecka, dlatego nikt nie kwestionował decyzji Faraona. Ba! spróbowałby tylko ktoś, komu życie byłoby już nie miłe. Znów ruch i głośne rozmowy wypełniły salę. Rozgadane kobiety, dopiero po godzinie odsunęły się od ciężarnej, dając jej w końcu trochę swobody. Jednak patrząc na nią, wcale a wcale jej to nie przeszkadzało, a wręcz cieszyło.
- To co teraz? - zapytała Meketaten, gdy zostały w mniejszym gronie.
- Właśnie, co teraz będzie kiedy urodzisz? Nosisz tytuł głównej konkubiny Faraona. Myślisz, że zmieni to? - dołączyła Semat.
- Najlepiej byłoby, gdybyś była teraz z Księciem, tyle że... - tutaj Meketaten przerwała wpatrując się w Takhat.
- Tyle, że ja jestem jego konkubiną. - dokończyła brunetka. - Ale skoro Faraon może mieć kilka kobiet, to czy Książę nie może mieć też kilku konkubin? -
- Takhat, to tak nie zadziała. Nie chciałbym cię martwić, ale gdy urodzę dziecko Księciu, to prawdopodobnie zostanę jego żoną. Pierwszą żoną. Jeśli do tego dojdzie, twoja pozycja konkubiny... - zawahała się Hekenuhedjet
- Mogę ją stracić? No cóż. Tak się mogło stać. - westchnęła, zupełnie luźno. - Na pewno nie będę chciała stanąć między wami. - dodała, powoli rozumiejąc wczorajsze zachowanie Siptaha.
Tak naprawdę to nie był początek, a pożegnanie. Stąd ten pośpiech. On musiał wiedzieć, że wraz z powrotem Faraona, wszystko się zmieni.
- Moment, ale skoro Takhat straciłaby tytuł konkubiny Księcia, to czy nie spadłaby na samo dno hierarchii? - wtrąciła nieśmiało Khenthap, podpierając się ręką na kolanie i niechcący przy tym trącając jeden z bursztynowych koralików na swojej peruce.
- Nie sądzę hihi. - odezwała się nagle Hekenuhedjet, ciesząc się z czegoś.
Dziewczyny spojrzały na nią zdziwione, dopóki za ich plecami nie rozniósł się szmer. Takhat i Khenthap olewając to, próbowały się dopytać o co jej chodzi, podczas gdy Semat odwróciła się zaciekawiona do tyłu.
- Czekaj, chyba nie masz na myśli... że mogłaby się ubiegać o tytuł konkubiny Faraona.- zawołała Khenthap, zakrywając usta ręką.
- Moment! Momencik, między nami nic jeszcze nie zaszło. Ja tylko.... - broniła się Takhat.
- Jeszcze! - zawołały obie na raz, robiąc przy tym słodkie minki.
- Jesteście niemożliwe! - oburzyła się konkubina Księcia. - Semat, a ty nic nie powiesz? Hej? - mruknęła, trącając dziewczynę w ramię.
- Lepiej to zobaczcie... - wyszeptała kobieta z zielonym naszyjnikiem, pokazując głową na wejście do sali.
Dziewczyny jak jedne mąż, zerknęły w tamtym kierunku. Zresztą nie tylko one. Większość osób zdążyła już zauważyć przybyłego gościa, który nic sobie nie robiąc z wpatrujących się w niego kobiet z szeroko otwartymi oczami, szedł przez całą salę spokojnym krokiem, prosto do miejsca w którym siedziały same konkubiny.
- Jak dobrze cię znów widzieć, Faraonie. - jako jedyna głos zabrała Hekenuhedjet, gdy Merenptah zatrzymał się przy nich.
- Jak się czujesz? Wszystko w porządku? - zapytał, zupełnie ignorując kłaniające mu się kobiety oraz służącą im służbę.
- Tak. Wszystko jest w porządku. - Hekenuhedjet uśmiechnęła się szeroko, kładąc rękę na brzuszku.
Nie byłoby w tej całej sytuacji nic dziwnego, gdyby nie to, że Merenptah wszedł tutaj tak spokojnie i na luzie jak one robiły to na co dzień. Bez straży, bez orszaku służących, bez Wezyra. Nawet Książę przychodząc do haremu, zawsze miał gdzieś pod ręką jakiegoś strażnika czy służącego. A co było najdziwniejsze, Merenptah przychodząc tutaj, nie założył swojej korony, ani praktycznie żadnych ozdób na rękach oprócz swojego Usech z którym jak widać nie rozstawał się nigdzie. Jedyne co zdobiło jego głowę, były to krótkie czarne włosy, potargane przez wiatr w każda możliwa stronę i sugerujące, że od powrotu do pałacu, nie miał na nich nic co by je spłaszczyło, jak na przykład Nemes [53]. Zebrane kobiety będąc wciąż w niemałym szoku nie wiedziały co ze sobą zrobić. Zgadując po ich zachowaniu, Faraon musiał po raz pierwszy zachowywać się w ten sposób. Jedynie jego główna konkubina zdawała się ignorować to, zachowując się całkowicie normalnie.
- Takhat... - głos Hekenuhedjet sprawił, że w końcu dziewczyna przestała się gapić w Faraona jak w zjawę.
- Hmm? - mruknęła, na co wszyscy dookoła niej zaczęli się śmiać.
Nim konkubina Księcia się zorientowała, Faraon znalazł się przy niej i obejmując ją w pasie pociągnął do siebie, czule przytulając.
- Zdaje mi się, że musimy pogadać, mój Lotosie. - zaśmiał się, dmuchając w szyję dziewczyny gorącym powietrzem.
Czując jego oddech, brunetka dostała gęsiej skórki na całej szyi i plecach. Wciągając powietrze poczuła męski zapach, za którym tak bardzo tęskniła. Pod dłońmi opartymi o jego nagą klatkę ozdobioną tylko złotym Usech przy szyi, poczuła jak szybko bije jego serce. Denerwował się? Najpewniej tak. Unosząc oczy do góry i spotykając się z jego ciemno zielonymi oczami zrozumiała, że mimo iż wyglądał na rozluźnionego i spokojnego, wewnątrz był zdenerwowany i pobudzony.
- Dobrze, Faraonie. - wyszeptała, drżącym z emocji głosem.
- To nie będzie szybka rozmowa. Przygotuj się na to, że spędzisz dziś całą noc ze mną. - mruknął Merenptah, pokazując zadziorny uśmiech.
- Aż tyle nam to zajmie? -
- A tak. - zawołał beztrosko. - Chcę spędzić dziś cały wieczór z moją nową główną konkubiną. - dodał, bez cienia zawahania.
- Słucham? - rzuciła głupio, czując jak świat znów ucieka jej spod nóg.
Nie tylko Takhat doznała szoku. Dziewczyny stojące obok nich, słysząc to przerwały szeptanie.
- Takhat... ma być twoja konkubiną?! - zawołała zaskoczona Hekenuhedjet, a przynajmniej taką udawała, spodziewając się tego od dzisiejszego poranka, kiedy to bracia zgodzili się na to, aby wyjawiła swój sekret ojcostwa dziecka w jej łonie.
- Hekenuhedjet wrócisz do Siptaha, a Takhat zostanie ze mną. Nie przyjmuje sprzeciwu. - mruknął poważnie władca.
Przez ciała wszystkich przebiegł dreszcz strachu. Nikt nie śmiał się nawet odezwać czy ruszyć. Merenptah mierzył tak po kolei kobiety stojące wciąż w ukłonie, a wracając do lekko przerażonej Takhat, złożył jej na czole krótki pocałunek.
- Faraonie... - szepnęła, czując jak ręce zaczynają jej drżeć.
Bała się go? Oszalała? Przecież to Merenptah. To Merenptah z którym spała, którego pocałowała w usta i którego spoliczkowała. To ten sam Merenptah który wyjawił jej prawdę o klątwie i...
- Co z...! - zawołała, gryząc się w język w ostatniej chwili.
Przecież ,,ta'' sprawa to tajemnica. Jak mogła o mały włos się wygadać! Co się z nią dzieje! Tymczasem młodszy syn Setiego II uniósł jedną brew w górę nie rozumiejąc co chciała powiedzieć, ale widząc jak ugryzła się w język i spogląda na niego zdenerwowana, szybko załapał końcówkę jej wypowiedzi.
- Chodź. - szepnął zabierając brunetkę ze sobą i kierując się w stronę swoich komnat.
- Zdaje mi się czy z naszych głupich żartów, o tym jak Takhat rozkochuje w sobie Faraona i zostaje jego konkubiną, wyszła całkiem realna sprawa. - stwierdziła Semat.
- Ale, żeby Faraon sam przychodził do haremu po swoją konkubinę, a nie posyłał po nią Wezyra? To chyba po raz pierwszy tutaj się stało. - mruknęła Khenthap, nalewając sobie piwa i dodając przy tym prędko. - Ja na trzeźwo tego nie pojmę. -
- Mi też nalej. - szepnęła Meketaten. - Tego tutaj jeszcze nie było. - przyznała stanowczo.
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
- Jak tak dalej będziesz się patrzeć, to w końcu wywiercisz mi dziurę w głowie. - zażartował Merenptah, gdy idąca obok niego dziewczyna, po raz kolejny wpatrując się w niego, wpadła na stojącą przy ścianie doniczkę, prawie się wywracając i ledwo łapiąc równowagę.
- Ja.. po prostu, stęskniłam się za tobą. - szepnęła, płonąc ze wstydu w środku siebie. - I chyba pierwszy raz, widzę cię bez jakiejkolwiek korony i tych wszystkich ozdób. -
- Od czasu do czasu, nawet Faraon może się rozluźnić. -
- Wyglądasz na szczęśliwego, ale mam wrażenie, że w środku tak nie jest. - stwierdziła patrząc mu uważnie prosto w oczy.
Merenptah opierając rękę o drzwi, zatrzymał się próbując zrozumieć to co usłyszał.
- Jesteś niemożliwa. Taka niemożliwa. - wybuchnął śmiechem i łapiąc ją za biodro, przyciągnął bliżej siebie. - Niemożliwa. Dlatego tak bardzo cię kocham. -
- Ja ciebie też. - wyszeptała, wtulając się w jego umięśnione ciało.
Przekraczając próg jego komnaty, Faraon zamknął drzwi, aby nikt im nie przeszkadzał. Oboje usiedli na skórach rozłożonych przy łóżku.
- Więc? Może powiesz mi, bo jestem tak bardzo ciekawy, że już nie mogę wytrzymać. - zaczął Merenptah.
- Ale co? - spytała Takhat, uśmiechając się delikatnie.
- Co zrobiłaś? Lotosie, co zrobiłaś, że moja klątwa znikła? - wydusił w końcu z siebie, na jednym wydechu. Z jej ust zaczął znikać stopniowo uśmiech. Przygryzając wargę, otwierała kilka razy buzię, próbując coś powiedzieć, ale nie mogła. Merenptah obserwował to kilka minut i tracąc w końcu cierpliwość oraz przez rosnącą panikę o nią zawołał, łapiąc ją za rękę. - Takhat! Co zrobiłaś? Proszę cię, powiedz coś w końcu! -
- Przepraszam. Wiem, że obiecałam poczekać aż wrócisz, ale... - wyjąkała
Najmłodszy syn Setiego II, poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Co ona zrobiła? Amonie, co ona zrobiła?! Nie wygląda na ranną, nie skaleczyła się, nic sobie nie obcięła, więc co mogła zrobić?
- Co oddałaś w zamian za... - jego głos z wielkim trudem przechodziły mu przez gardło.
- Nie. Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Przecież obiecałam Ci, że będę uważać na siebie. Chodzi mi o to, że kiedy wracałam któregoś dnia ze świątyni Bastet, zobaczyłam małą dziewczynkę. Dziecko, może 5 letnie. Miała poranione ręce i nogi. Zrobiło mi się jej żal, więc chciałam jej pomóc. Ona się mnie wystraszyła i zaczęła uciekać. Pobiegłam za nią. Wiem, nie powinnam. Miałam się nie pakować w kłopoty kiedy ciebie nie ma. - wyznała, spuszczając głowę w dół.
- Siptah podobno kazał cię pilnować Samutowi. Gdzie on był? - zapytał, marszcząc brwi z tego, że dziewczyna pobiegła za jakimś obcym dzieckiem.
- Zgubił mnie, gdy dobiegliśmy do miasteczka. -
- Pobiegłaś aż do miasta?! Sama?! Takhat! - krzyknął pod wpływem emocji.
- Nogi mnie same poniosły, ale cały czas uważałam. Naprawę, byłam ostrożna. - zaczęła się usprawiedliwiać.
- Co się tam stało w mieście? - kontynuował Faraon, wypuszczając powietrze.
- Dziewczynka przebiegła przez całe, aż do drogi. Tam się schowała wśród krzaków. Myślała, że jej nie znajdę, ale widziałam gdzie wbiegała. Podeszłam tam i zawołałam, żeby wyszła bo nic jej nie zrobię. Prosiłam ją dobre kilka minut, aż w końcu się udało. Powiedziała, że się mnie wystraszyła. Okazało się, że bawiła się niedaleko Nilu i wracając do domu przez przypadek wpadła na biegnącą krowę. Zwierzę musiało się komuś spłoszyć. Poraniło ją. Zapytałam więc, czemu nie wróci do domu, przecież rodzice muszą się martwić o nią. Odparła, że boi się. -
- Boi się? Reakcji rodziców? -
- Też wydało mi się to dziwne. Dlatego uznałam, że odprowadzę ją do domu i zerknę z daleka czemu się boi. Jeśliby działa jej się tam krzywda, to zabrałabym ją stamtąd. -
- Dokąd? -
- Szczerze, to myślałam o jakiejś świątyni. Mogłaby pomagać na przykład w świątyni Bastet, dokarmiać koty i bawić się z nimi. -
- Koty nie są zbyt ufne, zresztą nieważne. Co z jej rodziną? -
- Kiedy przyszłam tam, okazało się, że niepotrzebnie się martwiłam. Jej matka była bardzo miła. Powiedziała mi pod dłuższej rozmowie, że jest kapłanką w świątyni Ptaha [54]. -
- Co? Jak to kapłanką? Kapłanki nie mogą mieć dzieci z wyjątkiem żony Faraona?! - zawołał Merenptah.
- Wiem, dlatego zaczęłam się wypytywać i okazało się, że nikt ze świątyni nie wie o jej dziecku. Wychowuje go sama. Mała bała się reakcji matki bo wiedziała, że będzie się martwiła o nią. Trochę to wszystko było pokręcone. Kobieta zaproponowała mi, abym odwiedziła z nią główna świątynie Ptaha i pomnik Apisa. Nie za bardzo chciałam się zgodzić, ponieważ nie byłam tam ani razu, ale koniec końców, kiedy wychodziłam wpadłam na Samuta. Biegał za mną przez całe miasto szukając. Przeprosiłam go za to, a on w podzięce nieźle mnie opieprzył. -
- Dobrze zrobił. Lotosie, a gdyby coś Ci się stało? Nie możesz ot tak chodzić poza pałacem. Co jakby ktoś cię napadł? To było bardzo lekkomyślne. - mruknął zły.
Takhat nie odezwała się na to ani słowem. Była tego świadoma. Swojego błędu. Merenptah nie spuszczał z niej oka, ale koniec końców nie mógł się długo na nią gniewać. W końcu była ostrożna i nic sobie nie zrobiła.
- Chodź no tutaj do mnie. - szepnął łapiąc ją za ramię i ciągnąc do siebie, pozwolił oprzeć się na własnej klatce. - Nie rozumiem tylko jaki to ma związek z moją klątwą. - wyszeptał do ucha, powodując swoją bliskością gęsią skórę na jej szyi.
- Kiedy przyszłyśmy do świątyni, ta kobieta powiedział, że w podzięce za odprowadzenie jej córki, poprosi w moim imieniu Boga Ptaha, najważniejszego Bóstwa naszego miasta, o co tylko zechcę. Miałam odmówić z grzeczności, ale wtedy przyszedł mi do głowy pomysł. Poprosiłam ją, aby pomodliła się nie za mnie, tylko za ciebie, prosząc o wsparcie w ,,problemie'', który cię nęka. -
- Powiedziałaś jej o klątwie?! - Merenptah gwałtownie prostując się i podnosząc głos, prawie krzyknął.
Takhat zaskoczona jego gwałtowną reakcją wzdrygnęła się odsuwając się w bok.
- Nie... Skąd. Powiedziałam tylko ,,problem''. Nic więcej. Zdaję sobie sprawę, że gdyby to wyszło na jaw, że masz klątwę doszłoby do paniki i lud mógłby cię chcieć nawet zabić. - zawołała.
- Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. - przeprosił Faraon, czochrając się po włosach, na który widok, dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. - Co? - zapytał, widząc jej wzrok.
- Nic. Wciąż masz ten sam nawyk. Gdy jesteś zakłopotany i nie wiesz co zrobić, to czochrasz się po włosach. -
- Hahaha bardzo śmieszne. Ładnie to tak się nabijać? -
- Ależ skąd Faraonie. - zawołała, robiąc słodką minę.
- Merenptah. Mówiłem Ci, że gdy jesteśmy sami, mów do mnie po imieniu. -
- Hehe tylko się z tobą droczę. -
- Humorek ci dopisuje. Aż chyba za bardzo. - mówiąc to mężczyzna skoczył na swoja nowa główną konkubinę, tak by dziewczyna wylądowała na plecach. Wisząc nad nią, uśmiechnął się zadziornie widząc jak szuka drogi by uciec. - Nic z tego. Nie puszczę cię. A teraz dokończ. Co było dalej. -
𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭
[52] Tawaret (również Tauret) – starożytne egipskie bóstwo opiekuńcze chroniące kobiety podczas ciąży, porodu i połogu, uważane za opiekunkę niemowląt i małych dzieci, strażniczkę domu i snu, wszechmocną obrończynię przed złymi duchami. Nie poświęcano jej świątyń, lecz w domostwach stawiano kapliczki w formie naosu (kapliczek) jako opiekunce ogniska domowego, polecając jej pieczy każdego nowonarodzonego. Jej wizerunkami zdobiono nogi, wezgłowia i oparcia łóżek (zwłaszcza kobiet rodzących) oraz siedzenia (szczególnie przeznaczone dla kobiet). Cenione funkcje opiekuńcze sprawiały, że powszechnie noszono jej amulety dla ochrony przed złymi urokami, w szczególności skuteczne dla kobiet rodzących.
[53] Nemes - chusta wiązana w charakterystyczny sposób przez starożytnych Egipcjan, dla osłony przed słońcem, która osłaniała czoło, barki i plecy. Chusta w złoto-błękitne pasy uważana była za jedną z koron królewskich.
[54] Ptah (czyt. pta) – bóg memficki. W mitologii egipskiej jest to bóg stwórca, stojący na czele Wielkiej Trójki Bogów. Razem z lwiogłową Sechmet i Nefertumem tworzyli w Memfis triadę. Koncepcja religijna głosząca pierwszeństwo Ptaha rywalizowała z kultem Ra i ostatecznie przegrała z nim w okresie Średniego Państwa. Ptah był opiekunem sztuk i rzemiosła. Występował pod postacią człowieka, z ogoloną głową i laską (będącą połączeniem symbolu anch, berła uas i filaru dżed) w ręku. Świętym zwierzęciem Ptaha był Apis.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro