Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I በበ Piękna dama zostaje konkubiną

Miesiąc. Z jednej strony krótki okres w ciągu całego życia, lecz z drugiej okres dłużący się w wieczność. Jeszcze miesiąc temu Takhat nigdy, nawet w najgorszych koszmarach nie spodziewałaby się, że poczuje się tak bardzo samotna i odrzucona w ścianach tętniącego życia pałacu Faraona Egiptu.

Od pamiętnego poranka, gdy Merenptah dowiedział się o tym, że współżyła z jego bratem minęło 30 dni, podczas których młodszy syn Setiego II całkowicie odsunął ją od siebie. Przez ten cały okres, ani razu nie spojrzał na nią i ani razu się do niej nie odezwał. Zdawać by się mogło, że był ostatnimi czasy bardziej zapracowany niż zwykle. Notorycznie opuszczał pałac, załatwiając poza nim sprawy. Wychodzenie do świątyń, kontrola budowy piramidy, upraw i zasiedlania nowych gruntów. Gdy jeden problem się kończył, wyrastał drugi i tak w błędne kółko.

Takhat przez pierwsze dni przesiadywała w swojej komnacie płacząc w poduszki. Wcale nie miała mu tego złe, ponieważ doskonale rozumiała jego wybuch gniewu. Bała się mu to powiedzieć, że mimo zakazu, złamała go i współżyła z Księciem.

- Jak mogłam być taką idiotką i w tym wszystkim nie zauważyć, że najbardziej nie zabolało Merenptaha złamanie jego zakazu ale to, że złamałam mu serce. Zmieszałam jego uczucia z błotem. Co mnie podkusiło! - piszczała nocami w puste ściany swojej komnaty.

Czy aby zrobić jej na złość czy nie, Faraon kilka nocy po rzuceniu się na brata, wziął do łóżka Neferthenut. Zaczęło się to od jednej nocy, a później doszło do regularnych odwiedzin, aż któregoś dnia, o świcie młodsza z sióstr wpadła do głównej sali cała w skowronkach.

- Oj, patrzcie. - szepnęła Semat, wskazując na nią z niesmakiem.

- Wygląda jakby zaszła w ciąże. - mruknęła Meketaten.

- Wypluj te słowa! - wrzasnęła Hekenuhedjet. - Jeszcze tego by brakowało! -

Dziewczyny natychmiast splunęły w bok, przestraszone wściekłym wzrokiem konkubiny Księcia. Jedynie brunetka siedziała bez słowa, przełykając z trudem kęs jedzenia. Ostatnio zupełnie straciła apetyt. Cały ten stres i samotność odbiły się na jej zdrowiu. Przestała jeść, nie mogła spać, a jakby tego było mało, czuła jakby zaraz miała znów zacząć płakać nad swoją głupotą.

- Niech każda posłucha! - wołając, Neferthenut chodziła między siedzącymi kobietami, dopóki nie zatrzymała się przy krzesłach i poduszkach, na których siedziały najwyżej postawione w haremie kobiety.

- I co się drzesz!? Trudno cię dziś nie, nie zauważyć. -

- Co tym razem? Faraon w końcu pozwolił ci wejść do łóżka? - zadrwiła następna.

- Lepiej! - zawołała, zatrzymując się i kładąc rękę na swoim brzuchu.

Na ten gest Takhat natychmiast odwróciła głowę w bok i zamykając oczy walczyła ze sobą, żeby nie uciec. Nie chciała tego usłyszeć, nie może. Nie wytrzyma tego już dłużej.

- Nie gadaj... jesteś w ciąży? - zawołała pierwsza Tsillah, podchodząc do kobiety.

- Już niedługo... już niedługo będę tutaj nosić dziecko Farona! W swej dobroci, właśnie przed chwilą Faraon mianował mnie na swoją konkubinę! - zawołała radośnie Neferthenut [58].

Jak na zawołanie, Hekenuhedjet, Semat, Meketaten i Khenthap wypuściły powietrze, czując nieopisaną ulgę.

- Gdyby się okazało, że ta żmija zaszła w ciążę, to własnoręcznie bym ją zabiła. - syknęła Semat, odgryzając głośno kawałek chleba.

- To, że ona jest żmiją to jedno. Jej dziecko nie byłoby niczemu winne. Chcesz zabić je mimo to? - warknęła Hekenuhedjet.

- Nie, ale ... - zawołała kobieta z zielonym naszyjnikiem.

- Dziewczyny... - przerwała im Meketaten, wskazując na Takhat.

Cisza zapadła między nimi. Żadna nie wiedziała co teraz powiedzieć, ani jak pocieszyć przyjaciółkę. Po tej głośnej kłótni miesiąc temu, cały harem wiedział co się stało. Dziewczyny podzieliły się na trzy grupy. Tą która była za jej winną, tą która nie chciała brać udziału w tym, oraz tą która próbowała wesprzeć brunetkę.

- Takhat ... Faraon ci wybaczy, ale musisz dać mu trochę czasu. - odezwała się jako pierwsza Meketaten, przerywając ciszę.

Główna konkubina Faraona nic nie mówiąc, zerknęła tylko kątem oka spod swoich długich, brązowych włosów na rozbawioną Neferthenut, którą tuliła Gautseshen wraz z Tsillah, by na powrót schować twarz za nimi, jak za nieprzenikalną ścianą.

- Minął cały miesiąc, a on nawet nie odezwał się słowem. Nawet, gdy mija mnie przypadkiem na korytarzu. - szepnęła przez łzy.

- Hekenuhedjet, może pogadaj z Księciem. Tak dłużej być nie może. - zawołała Khenthap, dołączając w końcu do rozmowy.

- A co ja mogę. - dziewczyna rozłożyła bezradnie ręce. - Jedna sprawa, gdyby Siptah mógł coś pomóc tyle, że Takhat nie jest jego konkubiną. Zwróćcie uwagę, że Faraon mimo całej tej afery nie zabrał jej tytułu, najważniejszej kobiety w haremie. -

- Więc dopóki ona jest związana z Faraonem, Książę nie może nic w tej sprawie zrobić? - jęknęła kobieta z bursztynowymi koralikami w peruce.

- Dlatego lepiej nie angażować w to jego jeszcze... - ciągnęła dalej. 

- A co z nim? Faraon gada z nim? - przerwała jej nagle Takhat.

- Co? Z Siptahem? Mmm... - mruknęła przecząco. - Mało co. Są sprawy które musi z nim uzgadniać, więc czasami zamienia z nim słowo. Jednak czuć między nimi kompletny chłód. -

- Rozumiem... - odpowiedziała smutno brunetka.

- A może by tak odpuścić sobie? Tak czasami bywa skarbie. - zawołała Neferthenut, bez pytania siadając obok konkubin.

- Tutaj jest zajęte. - mruknęła Takhat na jej widok

- Przez kogo? Pff. - prychnęła młodsza z sióstr, śmiejąc się.

- Zjeżdżaj stąd. - syknęła przez zęby główna konkubina Faraona. - Wybacz, ale nie mam ochoty z tobą gadać. -

- Nie. Nie zapominasz czasem, że obie jesteśmy konkubinami Faraona? Hierarchia nas już nie dzieli. - zadrwiła.

- Takhat jest jego główną konkubiną, więc stoi wyżej od ciebie! - warknęła Semat, biorąc do ręki dojrzałą papaję i rzucając nią prosto w głowę nieproszonego gościa.

- I co z tego, że jesteś jego główną, skoro to ja teraz spędzam z nim noce i to ja niedługo zajdę z nim w ciążę. Będę pierwsza. - zaśmiała się łapiąc owoc przed swoim nosem i od razu odrzucając go z powrotem.

- Zjeżdżaj stąd Neferthenut. - tym razem głos zabrała konkubina Księcia, wstając i patrząc zniecierpliwionym wzrokiem na dziewczynę.

- Nie gorączkuj się tak Hekenuhedjet. To tylko puste słowa. - odparł oschle, nie odwracając nawet na chwilę wzroku z ciężarnej.

- Akhom! - tym razem Hekenuhedjet tupnęła zła nogą, wołając swojego strażnika.

Widząc idącego w jej stronę mężczyznę, Neferthenut odeszła od konkubin, mijając się w połowie drogi ze strażnikiem i posyłając mu pełen jadu spojrzenie. W tym całym zamieszaniu, Takhat odłożyła miskę z jedzeniem i gdy tylko młodsza z sióstr odeszła sama również wstając, ruszyła w drugą stronę.

- Takhat! Dokąd idziesz?! - krzyknęła za nią Khenthap, lecz brunetka tylko machnęła ręką aby jej strażnik Samut podążył za nią.

Idąc korytarzem główna konkubina Faraona czuła jakby coś się w niej gotowało. Jej humory zmieniały się błyskawicznie, a to wszystko przez Neferthenut. Gdy jej nie było, czuła się zrozpaczona, lecz gdy ona się pojawiała, czuła napływ gniewu i wściekłości oraz jakby zagrożenia. Dobrze, że umiała trzymać język za zębami, bo inaczej mogłaby powiedzieć o parę słów za dużo.

- Moja Pani? - zwrócił się niepewnie Samut, doganiając pędzącą szybkim krokiem dziewczynę.

- Muszę wyjść do świątyni. Pójdziesz ze mną. - nakazała, nawet nie odwracając się do niego.

- Do której świątyni się wybierasz moja Pani? - zapytał lekko się uśmiechając, na pomysł wyjścia na zewnątrz.

- Do świątyni... - zaczęła mijając jednak pewne miejsce urwała, stojąc i patrząc w gołą ścianę obok niej.

𓅃

Dwa tygodnie po kłótni z Faraonem, Takhat w końcu go zobaczyła, a raczej jego plecy, gdy szedł korytarzem na który ona wyszła wracając z sali głównej. Mimo, że był dość daleko, dziewczyna przyspieszyła kroku idąc za nim. Po tych 14 dniach w końcu widziała go na oczy. Gdy była już dość blisko uznała, że zawoła go. Głupio by było, gdyby nagle pojawiła się za jego plecami i popukała go palcem po nich. Merenptah ewidentnie był wciąż na nią wściekły, więc każdy większy kontakt, zwłaszcza fizyczny, mógł zakończyć się tragicznie.

- Merenptah! Poczekaj, proszę cię... Chcę ci coś powie... - zaczęła, gdy Faraon na dźwięk swojego imienia obrócił głowę, a potem tułów w jej stronę.

Nim się zorientowała, podszedł te pięć kroków i jakby nic, najzwyczajniej w świecie, bez ceregieli złapał ją za gardło, spychając na ścianę obok nich. Dziewczyna zaskoczona jego agresywną reakcją, nabrał gwałtownie powietrza. Jej ręce drgnęły do góry, aby odepchnąć od siebie Faraona, ale widok jego oczu z których posypały się iskry, zatrzymał ją.

- Za kogo ty się masz!? - warknął na powitanie - Co?! - Takhat poczuła jak szczęka zaczyna jej drżeć z przerażenia. Bała się go. Bała się Merenptaha. - Uważaj na swoje słowa! Za kogo ty się masz, wołając mnie po imieniu?! - krzyknął, zaciskając palce na damskiej szyi, jednak jego ręka była w tak dziwnym położeniu, że cały nacisk z palców nie przydusił jego głównej konkubiny, a jedynie rozszedł się z tyłu jej szyi.

Przełykając z nerwów ślinę, już chciała coś odpowiedzieć na swoją obronę gdy zza zakrętu wyszedł Iumer niosący papirusy. Widząc scenę przed sobą, natychmiast zgiął się w pół, cofając do tyłu.

- Ile mam na ciebie czekać?! - krzyknął Faraon, puszczając brunetkę i odchodząc od niej w kierunku Wezyra Północy, chwycił wściekły spisane na papirusie dokumenty, po czym bez słowa ruszył w swoim kierunku.

Iumer prostując się zerknął na bladą przy ścianie Takhat. Gdy ich spojrzenia się spotkały, dziewczyna zobaczyła w jego oczach istne przerażenie. Uspokajając oddech, odepchnęła się od kamienia, odchodząc na krok do przodu.

- W porządku. Idź, bo się wkurzy na ciebie jeszcze bardziej. - szepnęła do niego, zmuszając się do nikłego uśmiechu.

Mężczyzna tylko powiał głową nie mając słów i ruszył pędem za władcą.

𓅃

- ...Ptaha. Idę do głównej świątyni w Memfis. - dokończyła, odwracając głowę od ściany, gdzie Merenptah wbił ją w nią tamtego dnia.

Mijając ją, odruchowo dotknęła się palcami karku na którym mimo, że nie było już siniaków, wciąż pamięć o tym zdarzeniu została.

- Ostatnio często odwiedzasz tę świątynię, moja Pani. - zagadał Samut.

- Mam pewną sprawę o którą się modliłam i czekam teraz na odpowiedź. - wzruszyła ramionami i co rzadko się jej zdarzało ostatnimi czasy do kogokolwiek, odwróciła się, uśmiechając się pogodnie do swojego strażnika.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Od ogłoszenia Neferthenut konkubiną Faraona minął kolejny miesiąc. Kolejne 60 dni kłótni Faraona z jego Lotosem. Jeśli był ktoś, kto twierdził, że czas leczy rany, siedział teraz cicho nie wysuwając głowy. Czas nie leczył w tym wypadku ran, lecz tylko je pogłębiał. Takhat miała już tej ciszy dość. Wypady do świątyń, modły, samotne noce, obiady w gronie przyjaciół. Dzień za dniem wyglądał tak samo. Jak dwie krople wody. Pewnego jednak dnia podczas kolejnych przechwałek Neferthenut, o tym jak to Faraon jest cudowny w łóżku, nie wytrzymała. Wstając z determinacją w oczach, ruszyła pewnym krokiem prosto do jego komnaty.

- Takhat? Takhat! - Hekenuhedjet mimo ogromnych chęci jej zatrzymania, musiała ją puścić.

Jej ogromny brzuszek wcale w tym nie pomagał. Według Herneith do miesiąca konkubina Księcia powinna spodziewać się rozwiązania. Poród zbliża się wielkimi krokami, a jak na złość atmosfera nie sprzyjała temu. Kapłanka zmartwiona ciążą, odwiedziła nawet któregoś dnia Faraona i ucinając sobie z nim długą pogawędkę, wyszła od niego nabuzowana na całego.

𓅃

Jednak jej rozmowa nie poszła na marne, a przynajmniej częściowo. Groźba, aby Merenptah poprawił atmosferę, którą de facto sam połowicznie zepsuł w pałacu, w innym przypadku Hekenuhedjet na czas porodu będzie musiała wyjechać, podziałała. Kilka dni później po kolejnej małej awanturze z bratem, Faraon udał się z nim na przejażdżkę konną. Mimo obaw o tę rozrywkę i to, aby bracia spędzili po tym wszystkim czas razem i sami, wypad raczej można było zaliczyć do udanych. Wracając prawie o zmroku, o dziwo rozmawiali dość swobodnie, jednak bez większych śmiechów.

- Merenptah nie jest osobą, który wiecznie chowa urazę. Mówię ci. - szepnęła Hekenuhedjet, patrząc jak Takhat ogląda przez okno powracającego z bratem Faraona.

- Nie wiem... - mruknęła bez energii.

- Takhat. Uwierz mi. On wciąż coś do ciebie czuje. Naprawdę. -

- A skąd możesz o tym wiedzieć? - zawołała, odchodząc od okna.

- A stąd wiem bo gdyby tak nie było to inaczej kobietę, która złamała jego zakaz i tak zraniła go, kazałby natychmiast wyrzucić z pałacu lub zabić. -

- Więc dlatego, że mnie jeszcze nie zabił uważasz, że mu kiedyś przejdzie? Dzięki, ale nie pomagasz mi w tym. - szepnęła, odwracając od swojej przyjaciółki wzrok.

𓅃 

Tamta rozmowa mimo, że odbyła ją dobre kilka dni temu, wciąż szumiała w głowie Takhat. Idąc zdeterminowanym krokiem, doszła do wąskiego korytarza i łuku przedsionka komnaty Faraona. Co mu powie, gdy wejdzie tam? Będzie go prosić o wybaczenie, czy może wejdzie stanowczo? Postanowiła iść na żywioł i dać się ponieść chwili. Zdecyduje w ostatnim momencie, gdy przekroczy próg.

- Nie ma sensu planować, skoro może się zaraz okazać, że jego tam nie będzie, bo znów gdzieś pojechał. - mruczała pod nosem wchodząc do przedsionka.

- A dokąd to? - zawołał strażnik, zatrzymując ją w miejscu.

- Do Faraona. - odpowiedziała stanowczo w oczy mężczyzny.

- Nie wolno. -

Zgadując, że musiał wyjść a straż pilnuje jego komnaty, dziewczyna odwróciła się na pięcie chcąc odejść. Już robiła krok do tyłu, gdy jej ucho wyłapało jego głos. Merenptah rozmawiał z kimś, więc brunetka mogła być pewna trzech rzeczy. Pierwsza, on był u siebie, druga nie był sam, trzecia zaraz będzie miał gościa w postaci jej. Ignorując strażnika, ruszyła z powrotem do drzwi, jednak gdy była już krok od nich, strażnik zagrodził jej ponownie drogę.

- Powiedziałem, nie wolno. Faraon sobie tego nie życzy. - szepnął.

- Wiem, że tam jesteś! Musimy pogadać! Proszę cię! Wyjdź! - krzyknęła, robiąc na złość będącemu na warcie mężczyźnie.

- Cii, bądź cicho... - zaczął ją uciszać.

- Faraonie! - nic sobie z tego nie robiąc, zawołała po raz kolejny.

- Przestań... -

- Nigdzie się stąd nie ruszę, dopóki on nie wyjdzie! - tupnęła zła nogą.

- Tak jak przewidział Faraona. - mruknął nagle drugi strażnik, wychodzący z bocznego korytarza i nie dając jej się odezwać, podszedł do głównej konkubiny Faraona i łapiąc ją w pasie, przerzucił sobie jak worek ze zbożem przez ramię i mimo jej pisków, krzyków oraz tego, że oberwał z jej pięści w głowę, wyniósł z przedsionka.

- Puszczaj mnie! Masz mnie natychmiast puścić! -

Bez słowa idąc z nią, wyszedł na korytarz i dopiero tam lekko zrzucił dziewczynę z siebie na posadzkę. Takhat lądując na tyłku, nabiła sobie tylko siniaki. Zupełnie to olewając, z iskrami wściekłości w oczach ruszyła z powrotem do przedsionka.

- Głucha jesteś? Faraon sobie nie życzy, aby ktokolwiek mu przerywał. - warknął drugi mężczyzna i stając w łuku przedsionka, zagrodził jej drogę wraz ze swoim kompanem.

Pomimo kilkuminutowej wymiany zdań i kilku próbom prześlizgnięcia się, Takhat musiała odejść z niczym. Idąc wściekła korytarzem mruczała pod nosem różne przekleństwa w kierunku strażników.

- Ja mu zaraz dam... nie jestem żadnym workiem z paszą, który można od tak sobie dźwigać, nosić i rzucać. - mrucząc, tupnęła nogą.

Stojące  niedaleko dziewczyny, na jej widok odsunęły się w bok.

- Kolejny raz ją wywalił? - szepnęła jedna, gdy brunetka znikła za rogiem.

- Chyba tak. Biedactwo. -

- Mi też jest jej żal. Okej, popełniła błąd, ale żeby ją aż tak karać? -

- Karać? - zdziwiła się nowo przybyła. - Gdyby chciał ją ukarać, to nie w taki sposób. Przecież ona zachowała wszystkie swoje prawa, pozycję w hierarchii, wszystko. No może oprócz tego, że się z nim nie widzi. -

- Niby nie. Myślicie, że Faraon w końcu jej wybaczy? -

- A może ... - zaczęła pierwsza . - Może szuka jej innego męża, stąd ją jeszcze tutaj trzyma. Wiecie, małżeństwa polityczne. Nie pierwszy raz, wydawano tutaj konkubinę Faraona za Książęta z innych krajów, podpisując z nimi tak rozejm. -

Milcząc dziewczyny spojrzały w kierunku, gdzie znikła im z oczu brunetka i bez słowa ruszył w swoim kierunku. Jednak całej ich rozmowie, przysłuchiwał się pewien mężczyzna. Na wieść o nowych plotkach, na jego twarzy pojawił się niebezpieczny uśmiech.

- Wszystko idzie zgodnie z planem. Niedługo Egipt upadnie, a to wszystko dzięki głupocie tej dziewuchy. - szepnął sam do siebie i poprawiając jeden z pasków ze skarabeuszem z białego złota, znikł w cieniu z którego pojawił się.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

[58]  Neferthenut - imię dokładnie oznaczające "piękną damę"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro