Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I በበበ Pactum [84]

Przez kolejne 3 tygodnie życie w pałacu biegło jak kiedyś. No może jak kiedyś. Takhat jako Wielka Małżonka Królewska spędzała całe dnie przy boku Faraona. Jedli razem w jego komnacie śniadania i kolacje. Z obiadami bywało już różnie. Czasami Merenptah przychodził do głównej sali zjeść z nią i innymi konkubinami, czasami jedli go sami w ogrodzie, ale zdarzało się też tak, że był zajęty sprawami państwowymi lub po prostu zjadł z bratem u niego pozwalając, aby Takhat mogła pobyć z przyjaciółkami bez jego osoby.

Nie chciał ją ciągle ograniczać, więc gdy tylko miała ochotę pogadać z nimi, nie zatrzymywał jej. Starał się jej również poświęcać jak najwięcej czasu który miał. Jak na złość, sprawy państwowe i rządzenie wcale mu tego nie ułatwiały. Dlatego zdarzały się również noce podczas których ona zasypiała sama w swojej komnacie oraz takie, gdy budziła się sama w jego łóżku. Nie miała mu tego nigdy za złe, doskonale rozumiejąc obowiązki których nie mógł odpuścić.

Jako Wielka Małżonka Królewska dostała do dyspozycji nowych strażników. Teraz gdy nie była z Faraonem, po piętach nie deptał jej sam Samut, ale również strażnik z tatuażem skorpiona oraz sporadycznie trzeci z naszyjnikiem z zębem krokodyla. Tak, trzech umięśnionych osiłków chodziło za nią dzień w dzień, krok w krok za jej piętami. Samut, Scorpio i Sobekneferu [85]. Baa, ich widziała na co dzień, a tylko Bogowie wiedzą, ilu jeszcze podążało za nią strażników, którzy dostali rozkaz nie zwracania na siebie uwagi. Tak jak było w przypadku Hekenuhedjet, która nie miała pojęcia o tym, że Menes [86] i Khufu [87] pilnują ją z ukrycia, tak Takhat nie mogła być pewna czy ją nie spotyka to samo.

Pamięta jak tamtego dnia, gdy zobaczył ich stojących pod jej drzwiami, gdy wyszła o poranku ze swojej komnaty, od razu pobiegła do Merenptaha z zamiarem zrobienia awantury. Lecz gdy Faraon wszedł na temat ataku na nią, oraz bezpieczeństwo dziecka, zgodziła się na to. Pomimo iż zadane przez Neferthenut rany zdążyły się zagoić bez śladu, obawa przed kolejnym tego rodzaju wypadkiem pozostała. Aby zrekompensować sobie towarzystwo męskiej straży oraz przez głupie zasady, Takhat dobrała sobie kobietę która miała awansować na jej powierniczkę i kogoś w rodzaju głównej damy do towarzystwa. Wybór był oczywisty. Tsillah.

Spędzając z nią cały ten czas, zaczęła poznawać jej marzenia i pragnienia. Okazało się, że przez ten czas, gdy wyżalała się żonie Faraona w łazience, zmieniła swoje nastawienie. Cieszyła się życiem, chodząc uśmiechnięta od uch do ucha, a nawet parę razy szeptała Takhat, jak to spodobał się jej pewien żołnierz. Wielka Małżonka Królewska ciesząc się jej szczęściem, prosiła by jej go pokazała, lecz dziewczyna za każdym razem speszona zmieniała temat rozmowy.

Tak mijały dni. Z każdym kolejnym brzuszek Takhat rósł, sprawiając radość każdemu włącznie z nią samą. Ona sama czuła się jakby latała. Była szczęśliwa, uśmiechnięta i po czubek głowy zakochana. Pewnego dnia, postanowiła zrobić swojemu mężowi małą niespodziankę i biorąc miseczkę z winogronami i daktylami, ruszyła do sali w której czasami odbywały się narady. Upewniwszy się, że nie ma żadnej narady, powoli weszła przez uchylone drzwi.

- Faraonie... - zaczęła, aby zwrócić jego uwagę oraz nie podpaść, gdyby jednak ktoś był z nim w środku.

- Lotosie! Co tam skarbie? - zawołał, gestem ręki odprawiając stojącego z boku posłańca.

Gdy tylko wyszedł, Merenptah wstał z ozdobnego krzesła pełniącego rolę tronu, schodząc te dwa stopnie w dół.

- Pomyślałam, że może będziesz mieć ochotę na coś słodkiego. - uśmiechnęła się, pokazując trzymaną miseczkę z owocami.

- Żebyś wiedziała, jakiego mi teraz smaka zrobiłaś. - zaśmiał się i kładąc swoje ręce na biodrach żony, wbił się w jej usta.

Nie żeby się tego nie spodziewała. Przewidziała to w 100%, więc gdy tylko jego wargi dotknęły jej, rozchyliła je pozwalając oddać się głębokiemu i czułemu pocałunkowi. Odsunęli się od siebie, gdy poczuła jak jej nogi zaczynają robić się miękkie. Czemu on musiał tak na nią działać? Ile razy była przy nim i czuła jego dotyk czy oddech, zupełnie rozluźniała mięśnie całkowicie się mu oddając. Przez jej ciąże, Faraon zrezygnował ze współżycia, lecz kiedy tylko spędzali wspólne noce, zawsze kończyło się to pieszczotami i wygłupami.

- Miałam na myśli owoce. - zachichotała Takhat, wskazując na miseczkę.

- Je też z chęcią skosztuje. - dodał, sięgając po daktyla.

- E..Ee...Eee! - zawołała wesoło, cofając się. - Nie tak prędko. - dodała, śmiejąc się na widok pytającego wzroku męża.

- A jak cię złapię to dostanę? - zapytał, uśmiechając się i chcąc zagrać w jej grę.

- Jak mnie złapiesz bez używania rąk, to dostaniesz. - zawołała i łapiąc w palce daktyla, kusząco włożyła sobie go do ust, aby owoc był widoczny.

Merenptah na ten widok tylko się oblizał i z drapieżnym uśmiechem zaczął gonić kobietę po komnacie. Śmiechy obojga dotarły, aż za drzwi przez co stojący tam strażnicy Wielkiej Małżonki Królewskiej spojrzeli na drewniane skrzydła z ogromną chęcią zajrzenia co się tam dzieje.

- Mam cię! - zawołał Faraon, prawie zabierając daktyla z ust żony, lecz ta znów zjadła go śmiejąc się z niego.

- Pośpiesz się, bo zjem wszystkie. - zawołała, wkładając sobie już trzeciego do ust, tak by Merenptah widział go.

Tym jednak razem władca Egiptu błyskawicznie znalazł się przy niej i nim się zorientowała zabrał jej daktyla spomiędzy warg, całując w górną.

- Mmm, ale słodki. - stwierdził, połykając owoc.

Takhat uśmiechając się pokazała rząd białych ząbków.

- Jeszcze raz? - spytała, biorąc tym razem winogrono.

- Kochanie, chyba starczy już tego ruchu. Nie powinnaś się przemęczać. - szepnął i delikatnie pogłaskał jej średniej wielkości brzuszek, przez jej najnowszą sukienkę ozdobioną przy szyi małym Usech.

- Dobrze. Ale i tak nie dostaniesz owocu tak łatwo. -

Merenptah pochylił się tak by jego czubek głowy był pod brodą Takhat i patrząc wzrokiem do góry na jej pytające spojrzenie wyszeptał.

- Tym razem to ja.... -

- Faraonie, za przeproszeniem. - przerwało mu pukanie i głos za drzwiami.

Zamykając oczy westchnął gorącym powietrzem, które rozwiało czarne włosy peruki żony.

- Wejść! - zawołał, prostując się i całkowicie poważniejąc.

- Faraonie, wielkie wcielenie Horusa, wybacz, że przeszkadzam. Przybył wysłannik z Rzymu. Prosi o audiencję. - wyszeptał mężczyzna odpowiedzialny za zapowiadanie nowych gości, stojąc w progu i kłaniając się głową aż do ziemi.

- A no tak. - mruknął Faraon. - Miał przybyć w tym tygodniu. Rzym chce porozumienia w sprawie handlu, który zerwałem z nim. -

- To ja przyjdę później. - Takhat uśmiechnęła się delikatnie.

Było jej przykro, że znów sprawy państwowe zajmują go, lecz przywykła już do tego, że Merenptah to Faraon. Najwyższy kapłan, łącznik z Bogami i władca całego Egiptu. Dlatego w ramach pocieszenia, zaczęła już układać w planach jak sobie to odbije wieczorem.

- Masz jakieś plany? - zagadał niespodziewanie młodszy syn Setiego II.

- Może zajrzę do ogrodu. Dziś nie jest jakoś upalnie, więc... - zaczęła, obracając się do niego.

- Czyli nie masz planów. Chcesz zostać? - przerwał jej.

- Co? Ale, że tutaj? - zdziwiła się, podnosząc głowę w górę.

- Tak. Jesteś moją żoną, więc nie widzę problemu. -

- Mówisz poważnie? Ale ja się nie znam na tym. -

- Spokojnie. Nikt nie będzie tego od ciebie wymagał. Posiedzisz tutaj, zjesz sobie trochę owoców, posłuchasz. Możesz się też zapytać o coś, wtrącić się do rozmowy. Jak będziesz mieć dość, to możesz wyjść kiedy chcesz. - wyliczał.

Takhat chwilę zastanawiała się, bijąc z myślami. Patrząc jednak w tą radosną ciemną zieleń oczu męża, pokiwała głową.

- Zgoda. -

- Super. - uśmiechnął się, prowadząc Takhat aż pod tron, gdzie sam postawił drugie krzesło, stojące do tej pory z boku. Zazwyczaj zajmował je jego brat, lecz dziś zasiąść na nim u jego boku miała Wielka Małżonka Królewska. - Wejść! - zawołała Faraon, gdy jego żona usiadła wygodnie, odkładając, na postawiony przy niej stoliczek, miseczkę z winogronami i daktylami.

Na jego podniesiony ton i pewność siebie dziewczyna poczuła gęsią skórkę i ekscytacje. To będzie jej pierwsze tego typu spotkanie. Po raz pierwszy będzie uczestniczyć w czymś takim. Nabierając powietrza i wypuszczając je ostatni raz zerknęła na Merenptaha, a widząc jego opanowanie i powagę, poszła w jego ślad uspokajając się i przybierając dostojną minę. Kilka sekund potem, drzwi otworzyły się i przez próg przeszła noga rzymianina.

- Faraonie, bądź pozdrowiony. - odezwał się, nisko kłaniając.

- Witamy w Egipcie. - przywitał się oficjalnym tonem Merenptah. - Zanim zaczniemy, dziś będzie mi towarzyszyła moja żona, Takhat. - dodał wskazując wzrokiem na kobietę.

- Witamy w Egipcie. - odezwała się, nie wiedząc jakim cudem z jej gardła wyszły jakiekolwiek słowa.

Jej wzrok utkwił w czarnych i przerażonych oczach Rzymianina. Gdyby nie to, że Merenptah patrzył na nią, jego mina zdradziła by go od razu.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Gdy tylko przekroczył próg komnaty, Decimus Mamercus wiedział, że z każdą sekundą obecności tutaj ryzykuje swoje życie. Normalne nigdy by się nie zgodził na tę wyprawę, jednak dostał rozkaz od samego Cesarza, więc nie miał nic do gadania. Jednak nawet on nie przewidział, że spotka go coś gorszego niż rozmowa z Faraonem, któremu parę miesięcy temu porwał jedną z dziewczyn, podszywającą się pod jego główną konkubinę i który o mały włos dorwał by go tamtego dnia. Wtedy mu się poszczęściło i zakrywając twarz, uciekł od śmierci z jego ręki, lecz dziś znów poczuł jej oddech na plecach, spotykając wzrok porwanej wtedy kobiety. Przez głowę przeszła mu tylko jedna myśl.

,,On nie doczeka żywy końca tego spotkania.''

Gdy niczego nieświadomy Faraon, zaczął przedstawiać ją jemu, jakaś gula podeszła mu do gardła.

,, Uxor!? ''  [88]

Krzyczała w nim każda komórka w ciele.

,,Jestem już trupem. Moje zwłoki już nie ujrzą ziemi Rzymskiej.''

- Witamy w Egipcie. - odezwała się kobieta, czym wytrąciła go zupełnie z równowagi.

Co się właśnie tutaj odpierdalało?! Czy ona go nie poznała? Minęło sporo czasu, ale żeby aż tak?! Nie... poznała go. Widać w jej oczach tę samą panikę, co na jego twarzy. Parszywa meretrīx [89].

- Dziękuję. - wydukał Decimus Mamercus, widząc jak Faraon skupił wzrok na jego bladej twarzy.

- Coś nie tak? - zapytał Merenptah, marszcząc brwi.

- Widać zaskoczył go widok kobiety. - odparła Takhat i z obojętną miną wsadziła sobie winogrono do buzi.

Decimus Mamercus przełknął ślinę, czując jak zaczyna brakować mu tchu.

- T..ttak. Wy...bacz. To dllla mnie zaszczyt. - wyjąkał, skłaniając głowę.

- Usiądźmy. - zarządził Faraon, gestem ręki nakazując przynieść dla gościa krzesło i stolik przed tron. Decimus Mamercus z wielkim trudem ruszył w stronę siedziska, czując jak z każdym ruchem jego ciało drętwieje coraz bardziej. Co jakiś czas zerkał na Takhat, która zajęta winogronami unikała z nim kontaktu wzrokowego.

Jednak spokój jaki panował na zewnątrz jej ciała był tylko pozorny. W środku czuła jak nie może w spokoju oddychać. Strach, przerażenie i wspomnienia zalały jej głowę. Wiedziała, że w normalnych okolicznościach, powiedziałaby mężowi natychmiast kim jest owy Rzymianin, lecz coś w niej mówiło, aby trzymała język za zębami. Znała Merenptaha i zdawała sobie sprawę, że gdyby się o tym dowiedział, że to on ją porwał i prawie zgwałcił, zabiłby go na miejscu.

Co ją więc powstrzymywało? Ugoda z Rzymem. Co jeśli ten żołnierz przyjął ofertę sprowadzenia jej i skusił się tym samym na dodatkowy zarobek? Co jeśli to było jego widzi mi się? Jeśli tak było, to zabijanie go w niczym nie pomoże, może tylko wywołać wojnę z Rzymem, a patrząc na ich obecne kłopoty, tylko tego by jeszcze brakowało.

- Myślę nad tym. - jej dumania przerwała ręka brata Księcia, która zabrała z miski przed nią daktyla.

- Cesarz pragnie obustronnego zrozumienia. W sprawie... - kontynuował Mamercus lecz, ona nie mogąc się skupić na jego słowach, znów odpłynęła w wspomnienia.

- Lotosie? Wszystko w porządku? - wyszeptał nagle Faraon, kładąc rękę na ramieniu ukochanej.

Wyrwana z zamyślenia spojrzała na niego, a widząc jego pytające spojrzenie wyszeptała

- W... w porządku. Zamyśliłam się tylko. - powiedziała, starając się uśmiechnąć.

- Na pewno? Zbladłaś. - ciągnął dalej.

- Yyy... wydaje ci się. Więc czy podoba Ci się nasz kraj? - zapytała, zerkając na ich gościa.

Rzymianin czuł jakby siedział nie na krześle, lecz na rozgrzanym węglu. Dosłownie nie mógł skupić się na niczym, a gdy kobieta przed nim ewidentnie zbladła, poczuł jak zimny pot spływa mu po plecach.

- Piękny kraj, lecz dla mnie zbyt suchy i gorący. - wyjąkał bez sensu.

- Dziś nawet nie jest tak upalnie. Można się przyzwyczaić. - odparła, starając się na beztroski ton, który kompletnie jej nie wychodził. - W porządku. - dodała, kiwając głową do męża.

- Mój Lotosie, może jednak lepiej idź do Kapłanki Herneith. - zmartwiony, zerknął na nią kładąc rękę na jej plecach.

- Dobrze. Jeśli tak każesz. - wyjąkała, podnosząc się na zupełnie miękkich nogach.

Młodszy syn Setiego II na ten widok ugryzł się w język. Wiedział, że miała mieszane uczucia co do Rzymian, ale wiedział, że będzie musiała się kiedyś przełamać. Poza tym chciał by była obecna, kiedy będzie rozmawiał o zakazie handlu, który de facto nałożył na Rzym po tym, jak któryś z ich obywateli, prawdopodobnie jakiś dezerter ją uprowadził. Ile razy już próbował pogadać z nią o tym kim byli rzymianie i co się tam dokładnie stało? Za każdym razem mówiła mu, że nie doszło do niczego, oprócz tego że zniszczyli jej sukienkę i przestraszyli, o próbie utopienia nie mówiąc.

Gdy Takhat się podniosła, Merenptah również wstał z nią, a tym samym Decimus Mamercus również się podniósł.

- Przyjdę do ciebie, gdy skończę okej? - szepnął, czule przytulając i całując w czoło.

- Spokojnie, naprawdę nic mi nie jest. Pójdę do Herneith. - szepnęła. - Niestety nie dotrzymam wam towarzystwa. Może innym razem. - uśmiechnęła się do Decimus Mamercusa.

Merenptah zerknął na szybko na rzymianina, a widząc jego szeroko otwarte oczy wpatrujące się w brzuch Takhat, odchrząknął.

- Moja żona spodziewa się dziecka, stąd pewnie to nagłe zasłabnięcie. -

Wielka Małżonka Królewska doskonale zarejestrowała moment, kiedy oboje z Decimus Mamercusem nabrali powietrza zatrzymując go w sobie. Nie, ona tego dłużej nie zniesie. Dość. Jeśli ma milczeć to nie widząc go. Zerkając po raz ostatni na męża, odwróciła się na pięcie i nim straż otworzyła jej drzwi, zrobiła to sama wybiegając wręcz z komnaty. Gdy drzwi się za nią zamknęły, wypuściła powietrze i nie czekając na strażników, którzy na jej widok zerwali się z miejsca, ruszyła kawałek dalej.

- Wszystko w porządku? Wasza... - zawołał Samut, gdy Takhat skręciła zza zakręt. - Takhat! - krzyknął, zapominając się, po jej imieniu i widząc jak kobieta osunęła się na kolana.

- Nic mi nie jest. To stres. - wyjąkała, siedząc na nogach na korytarza i ciężko oddychając.

- Wezwę Herneith! - zawołał Scorpio.

- Zatrzymaj się! - warknęła, na co strażnik natychmiast stanął.

- Wasza wysokość. - szepnął błagając o wyjaśnienie.

- Nic. Mi. Nie. Jest. - wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Scorpio i Sobekneferu stanęli z boku, natomiast Samut podając jej rękę, pomógł stanąć na nogi. Przez ich głowy przebiegła myśl

,,Co się tam stało?! To przez wspomnienia o porwaniu przez Rzymianina? ''

- Potrzebuję się przejść. Po korytarzu. - szepnęła, poprawiając sukienkę i piękny Usech, który dostała od Merenptaha w dniu, gdy spisali umowę małżeńską, po czym ruszyła wzdłuż korytarza.

Strażnicy bez słowa ruszyli za nią, lecz gdy odeszli kawałek dalej, Samut szepnął do Scorpio, aby poszedł po kapłankę.

- Idź po Herneith. Powiedz jej, aby napatoczyła się gdzieś po drodze. Ma to wyglądać jak przypadkowe spotkanie. Powiedz jej, żeby zerknęła na naszą Wysokość, bo jest blada i jest jej słabo. -

- Wiem, o tym samym pomyślałem. Dlatego jak widzisz mój drogi kolego, Sobekneferu sobie gdzieś zniknął. - mruknął Scorpio z cynicznym uśmiechem.

- Kiedy on? - zawołał Samut orientując się, że faktycznie nie ma z nimi trzeciego z strażników.

- Coś nie tak? - zwróciła się do nich Takhat, odwracając i marszcząc czoło.

- Ależ skąd, Wasza Wysokość. - zawołali równo kłaniając się

- Mmm? A gdzie jest Sobekneferu? - dodała, opamiętując się i przyglądając im się.

- Kazałem mu przygotować mały podwieczorek w ogrodzie. Może to poprawi ci humor Wasza Wysokość. - skłamał Scorpio, na co Samut prawie wybuchnął śmiechem.

- W sumie to dobry pomysł. Dziękuję. - odparła, robiąc krok do przodu. - Samut? -

- Tak, moja Pani? - strażnik podbiegając bliżej, uspokoił napad śmiechu i przy okazji obrywając łokciem od Scorpio.

- Poprosisz Hekenuhedjet, aby przyszła do mnie? Sama? -

- Oczywiście. - skłonił się.

- Dziękuję. Scorpio, pójdziemy na wewnętrzny dziedziniec. Mam ochotę tam chwilę posiedzieć. -

- Wedle rozkazu. - odparł.

Samut zawracając przeszedł obok drugiego strażnika, który rzucił mu wściekłe spojrzenie.

- Nie śmiej się tylko leć do Sobekneferu i uprzedź go o podwieczorku w ogrodzie. -

- Wkurzy się. Pięknie go wkopałeś. - zadrwił Samut.

Scorpio tylko pogroził mu ręką, aby się przymknął i ruszył za Wielką Małżonką Królewską, która zdawała się wręcz biec na wewnętrzny dziedziniec.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

Wchodząc na dziedziniec, zatrzymała się przy posągu Bogini Hathor [90] zapatrując się w nią. W tym czasie Scorpio nie chcąc przeszkadzać, zatrzymał się niedaleko przy kolumnach.

- Daj mi siły. Opiekunko kobiet. - szepnęła, pochylając głowę.

- Coś cię trapi. Oj nie dobrze. - odezwała się Hekenuhedjet przychodząc z przeciwległego korytarza. - Tak czułam, inaczej nie wzywała byś mnie samej. -

- Hekenuhedjet... potrzebowałam z kimś pogadać. Muszę ci coś powiedzieć... -

- Co takiego? - zapytała, zatrzymując się tuż przy żonie Faraona.

- Czy... czy powinnam... czy mieszałaś się... - zaczęła, gryząc się z własnym sumieniem. - Zresztą, to może zaczekać. Pogadamy przy podwieczorku. - przerwała, uśmiechając się.

- Jak chcesz. Tylko miej na uwadze, że nie odebrałam sobie jeszcze przytulasów! Przez ostatni czas ciągle byłaś zajęta. - zawołała radośnie, na co Takhat zrobiła zamyśloną minę, a kojarząc fakty, wybuchnęła śmiechem.

- Hahaha! Hekenuhedjet... w porządku. Odbijesz sobie to zaraz. -

- Poproszę tylko Semat, aby miała oko na Meketaten, która pilnuje Mentuhotepa i Amenemhata i przyjdę. -

- Okej, ja jeszcze chwilkę sobie tu pochodzę. Muszę coś przemyśleć. - zawołała Takhat do odchodzącej konkubiny Księcia, a gdy ta znikła jej ze wzroku, spuściła głowę w dół. - A gdyby tak... - szepnęła do siebie, wpadając na pewien pomysł.

Układając sobie w głowie rozmowę z Hekenuhedjet i swój pomysł, wyprostowała się dumnie. Akurat w tym momencie na końcu korytarza prowadzącego do miejsca gdzie stała, wyszło dwóch egipskich strażników odprowadzających Decimus Mamercusa. Rzymianin cały blady i zalany potem na plecach, szedł czując coraz większą ulgę, że opuszcza ten pałac. W myślach dziękował po kolei każdemu z rzymskich bogów których wyznawał, nawet samej Wenus... gdy jego oczy spotkały zaskoczone oczy Takhat, stojącej na dość sporym wewnętrznym dziedzińcu przez który miał przejść.

- Wasza wysokość! - zawołali strażnicy towarzyszący gościowi, zatrzymując go rękami przy kolumnie.

- Pani. - Scorpio poruszył się nerwowo, kładąc rękę na rączce swojego sztyletu i robiąc krok do przodu, aby strażnicy go zobaczyli.

- Decimus Mamercus... - wyszeptała Takhat zastygając w bezruchu

- Wielka Mał...Małżonka Królewska... - wydukał Rzymianin.

Wszyscy stali tak w ciszy, gapiąc się na siebie nawzajem. Przez częściowo odkryty sufit słychać było głos przelatujących po niebie ptaków. Cisza zdawała się być tak gęsta jak atmosfera. Można by ją wręcz dotknąć i pokroić sztyletem. Po pewnym czasie dźwięk przełykania śliny rozbrzmiał od strony Decimus Mamercusa i Takhat. Ta sytuacja była nadto niekomfortowa, jednak nie mogła tak dłużej trwać. Ktoś musiał zabrać głos, bo było to już mocno podejrzane.

- Scorpio w porządku. - odparła kobieta, gestem ręki dając mu znać, aby się uspokoił i cofnął w tył. - Decimus Mamercus. - tym razem zwróciła się do Rzymianina, jednocześnie po raz kolejny gestem ręki dając znać strażnikom, aby się nie wtrącali.

- Wasza wysokość.... - odparł przez zaciśnięte gardło, podchodząc bliżej kobiety.

- Hathor. Bogini pałacu i opiekunka kobiet. - stwierdziła i wskazując oczami posąg przy którym stali, uśmiechnęła się przyjaźnie.

- Wielka Małżonko Królewska... - ponowił Decimus Mamercus

- Wasza Wysokość wystarczy. - wtrąciła, nawet na niego nie patrząc

- Wasza Wysokość, piękny posąg, lecz ja nie czczę tych samych Bogów co Wasza Wysokość. -

- W waszej wierze jest Bogini odpowiedzialna za opiekę kobiet. - mruknęła, zaplatając ręce na wysokości piersi.

- Wenus. - syknął.

Przez jego głowę tym razem przeszła fala grozy połączonej ze wściekłością. Czy to przypadek, a może fatum? A może ta meretrīx umie czytać w myślach? Bo jak inaczej wytłumaczyć, że dziękował właśnie samej Wenus za ratunek i to, że żyje i wpada akurat na nią, stojącą przed pomnikiem ich Egipskiej Bogini Hathor, a jakby było tego mało, ona śmie jeszcze pytać o nią? Co go podkusiło dziękować, zanim wydostał się z pałacu.

- Więc, jak widzisz, w każdej wierze znajdzie się Bogini ochraniająca kobiety. - ciągnęła.

- Słuchaj, ta gra mnie nie bawi. - szepnął, tak by tylko dziewczyna mogła usłyszeć.

- Mnie również. Jednak uważaj. Tym razem to ja nie jestem sama. - syknęła, wskazując oczami na zaniepokojonych strażników i równie podejrzliwego Scorpio.

- Tch. - prychnął Mamercus posyłając żonie Faraona wkurwione do granic możliwości spojrzenie. - Daruj sobie już te uśmieszki. -

- Sam sobie odpowiedz. Wolisz moje uśmieszki, czy może tortury mojego męża? - warknęła cicho, chwilę później odgarniając sobie włosy z peruki do tyłu i znów głupio się uśmiechając, jakby ta cała rozmowa była tylko przypadkową pogadanką.

- Już bym to wolał. -

- Taaak? - przeciągnęła złośliwie słowo. - Zdajesz sobie sprawę, że Faraon nie zabije cię? Będzie cię katował dniami, miesiącami i latami. Jeśli skończysz jako jego worek treningowy to będzie to twoja najlepsza opcja. -

Decimus Mamercus strzelił zębami. Meretrīx się z nim droczyła. A mógł ją wtedy zabić. Nie miałby tak przesrane teraz. Tutaj nawet list od samego Cesarza nie zapewni mu ochrony przed gniewem władcy Egiptu z którym właśnie zawarł porozumienie. Gorzej już być nie może.

- Więc okłamałaś mnie wtedy? - syknął

- To znaczy? -

- Wtedy. - mruknął przewracając oczami. - Powiedziałaś, że nie jesteś główną konkubiną Faraona, a dziś słyszę, że jesteś jego żoną. -

- Nie okłamałam cię. Wtedy byłam główną konkubiną, tyle że Księcia. -

- I co? I nagle awansowałaś? Jeszcze jesteś z nim w ciąży? -

- Dużo się wydarzyło. - prychnęła Takhat, wzruszając ramionami.

- Na pewno widzisz dzielącą nas wciąż różnicę. Mogę cię kopnąć w brzuch, mogę spowodować, że poronisz i twoja straż nie zdąży ci pomóc. -

Wielka Małżonka Królewska walcząc ze sobą, aby podczas tej rozmowy zachować jak największy spokój, poczuła jak zaczynają drżeć jej nogi ze strachu. Miał rację, straż stała zbyt daleko, a on zbyt blisko. Jednak musiała tak zaryzykować, bo inaczej by z nim nie pogadała.

- W porządku Scorpio. - szepnęła, widząc kątem oka jak jej strażnik próbuje podejść bliżej. - Zaraz skończę. - dodała uśmiechając się.

- Sama widzisz ... - ciągnął Decimus Mamercus.

- Po pierwsze nie mogłeś mnie wtedy zabić, ponieważ nie zdążyłby uciec. - zaczęła.

- Ty...! - warknął Rzymianin, ale przed jego nosem pojawiła się otwarta dłoń kobiety, każąca mu się delikatnie mówiąc przymknąć.

- Po drugie, jeśli zaatakujesz mnie teraz, to będzie równoznaczne z tym, że cię wydam. Po trzecie, nawet jeśli wyjdziesz, skąd możesz mieć pewność, że nie każe wysłać wiadomości do Cesarza Rzymu i wyznam mu całą prawdę co się stało? -

- Grabisz sobie coraz bardziej. -

- Zawrzyjmy pakt. - podsumowała krótko.

- Pak.. co? - zdębiał Decimus Mamercus

- Pakt. Ugodę. Umowę. - powtórzyła spokojnie.

- Z tobą? Ja? - zawołał na głos, wybuchając śmiechem.

- Zapewnię ci ochronę, a ty mi informacje. - idąc już za ciosem i tym, że Decimus Mamercus już zaśmiał się na głos, przestała szeptać.

- Wasza Wysokość chyba nie rozumie ... -

- Rozumiem. Moje warunki. Chcę informacji odnośnie ludzi, którzy kazali ci to zrobić. Sądząc po tym jak to Cesarz wysłał cię do nas z chęcią sojuszu, nie wie o całej sprawie nic. -

- Nie, nie wie. Drobna samowolka. Szybka wpłata. -

- Od kogo. -

- Pff. Nie znam z imienia. Wasza Wysokość, to drogie informacje. -

- Tak samo jak mój głos. -

- Nie rozumiem? -

- Wystarczy jedno moje słowo, a twoje życie się skończy. To jak? -

Decimus Mamercus patrzył iście piekielnym wzrokiem, chcąc spopielić stojącą przed nim kobietę. Ta meretrīx drwiła z niego i robiła sobie z niego swojego pupila.... Aż się w nim gotowało. Przysięgał, że jeszcze chwila i wybuchnie.

- A skąd mogę mieć pewność, że po wydaniu tych informacji nie wbijesz mi przysłowiowego sztyletu w plecy? I co z nimi zrobisz? Pójdziesz do męża? - dodał znów szeptając. - Obudź się ze snu babo. Jak wytłumaczysz to, że masz takie informacje? Hę? -

- Więc odmawiasz? - stwierdziła z ironią Takhat. - Scorpio! - zawołała, na co zauważyła natychmiastową reakcję Rzymianina. Jak z bicza, spiął wszystkie swoje mięśnie, zacisnął zęby i przełknął ślinę.

- Wasza Wysokość? - Scorpio z na wpół wysuniętym ostrzem stanął przy boku żony Faraona,  mierząc podejrzanym wzrokiem ich gości.

Strażnicy którzy towarzyszyli Rzymianinowi, również podeszli. Sytuacja zmieniła się diametralnie. Tym razem Decimus Mamercus mimo chęci wiedział, że nawet nie zdąży dotknąć Takhat. Jakby tego było mało, po plecach przeszła mu kolejna fala lodowatych dreszczy. Nie było miejsca na jego skórze, na którym włoski nie stanęły mu dęba. Czując ten upiorczy oddech śmierci na plecach, obrzucił ją po raz ostatni wściekłym spojrzeniem i wyszeptał bełkotając

- Zobaczę co da się zrobić dla jej Wielkiej. Małżonki. Królewskiej. - wycedził, akcentując tytuł kobiety. - Prześlę to papirusem, byś nie musiała długo czekać. - dodał kłaniając się nisko, czując z każdym stopniem ukłonu swoje sztywne ciało, zupełnie jakby połknął żelazny kij.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

[84] Pactum - z języka łacińskiego, w mianowniku liczby pojedynczej oznacza: pakt, umowa, ugoda, porozumienie

[85] Sobekneferu - imię oznaczające dosłownie ,,piękny Sobek''

[86] Menes - imię oznaczające dokładnie ,,Tego, który trwa''

[87] Khufu - imię oznaczające dosłownie ,,Bóg Khnum chroni mnie''. Chnum (Khnum), Bóg Górnego Egiptu, zachodzącego słońca, stwórca ludzi, dawca wody i opiekun wylewów Nilu, patron garncarzy. Od V dynastii (zgodnie z teorią heliopolitańską) łączony był ze Słońcem (Ra), występując pod imieniem Chnum-Re.

[88]  Uxor - z języka łacińskiego, w mianowniku liczby pojedynczej oznacza: żona, małżonka

[89] meretrīx - z języka łacińskiego w mianowniku liczby pojedynczej oznacza: prostytutka, kurwa, dziwka, nierządnica, lafirynda, szmata

[90] Hathor ( egip. Pałac/Dom Horusa) - egipska bogini nieba, uosobienie Wielkiej Macierzy,. Pierwotnie stanowiła personifikację pałacu faraona (stąd jej imię; podobnie Izyda była personifikacją tronu). Z czasem stała się bóstwem miłości, radości, uciech, muzyki i tańca, a także opiekunką kobiet. Nosiła przydomki „Oka Horusa", „Złotej Bogini", „Bogini Niebios", „Pani Czerwonej Góry" i „Turkusowej Pani". Grecy identyfikowali ją z Afrodytą, a Rzymianie z Wenus.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro