Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𒌋⋎⋎⋎ ⋎⋎⋎ Przegrać, by wygrać

Rozkaz to rozkaz. Nie ma od niego odwrotu, zwłaszcza w Asyrii. Ciągnięty przez kilku strażników na tyły armii, ruszającej jednocześnie za Królem Asarhaddonem, Siptah zaciskał zęby z bólu. Noga z wciąż tkwiącą tam złamaną na pół strzałą Faraona bolała go z każdym ruchem, krwawiąc coraz bardziej i zostawiając za nim szkarłatne ślady.

Otumaniony sam już nie wiedział czy bardziej przez nią, czy przez spotkanie z Merenptahem, w ogóle przestał stawiać opór, dając się prowadzić dobrowolnie. Dopiero po parunastu krokach jego świadomość zaczęła przytomnieć na tyle, aby zdać sobie sprawę co wyprawia.

Słysząc jedynie krzyki i hałas walki wojsk egipskich z asyryjskimi, poczuł rosnące w nim nowe uczucie. Wielką jak piramidy przodków frustrację. To nie tak miało być, żeby z jego powodu Merenptah stracił nad sobą opanowanie i co gorszę również kontrolę nad wojskiem. Jedynym pocieszeniem tego było to, że Asarhaddon chcąc czy nie, również ją utracił. Niestety ten kto ją teraz jako pierwszy odzyska, będzie mieć ogromną przewagę nad drugim.

Myśląc o tym, Księciu Egiptu przypomniały się wypowiadane za swojego dzieciństwa słowa ich ojca, Faraona Setiego II, który gdy jeszcze cały kraj żył tym, że to on, nie Merenptah zostanie kolejnym Faraonem, powtarzał mu to do znudzenia:

Pamiętaj synu, najgorsze co może się stać na wyprawie, czy wojnie, to brak kontroli nad swoim własnym wojskiem. Pozwolenie na jego samowolę. Tylko kontrola i rygor pozwalają wygrać starcie. Jeśli nie będziesz kontrolował wojska, może ono uciec z pola walki, przejść na stronę wroga, lub co gorsze nawet przez wypadek zabić cię. Chaos jest sprzymierzeńcem gdy pojawia się w szeregach wroga. Nigdy w twoich własnych.

Nie mogąc już wytrzymać z bólu nogi, która przez strażników cały czas była w ruchu, Siptah zacisnął swoje powieki, próbując uspokoić swoje rozszalałe serce chodź w minimalnym stopniu. Jednak kiedy tylko to zrobił, w głowie rozbrzmiał mu damski głos Eszara-hamat, która na pytanie czemu nagle zmieniła zdanie i puszcza go z Aszur odpowiedziała, że dowie się, gdy przekroczy granicę Kemet. Kolejna fala wściekłości zalała go gdy zrozumiał, że musiała wtedy dowiedzieć się o tym, że Merenptah, jego młodszy brat i Faraon Egiptu żyje.

Zaciskając związane ręce w pięści, Siptah pomimo wciąż zasłoniętych oczu, otworzył je i napędzany wściekłością na kobietę, spróbował wyszarpać się z uścisku żołnierzy. Nic nie spodziewający się Asyryjczycy nie zdążyli zareagować na to, przez co wszyscy w trójkę polecieli na ziemię.

Próbując upaść na prawe biodro, tak aby jeszcze bardziej nie zranić się w lewą nogę z tkwiącą tam złamaną strzałą, Książe Egiptu na parę sekund uwolnił się im z rąk, gubiąc w końcu ten jakże działający mu na nerwy kawałek szmaty, odcinającej mu wzrok. Niestety przy pierwszej próbie dalszej ucieczki, idący z nimi trzeci żołnierz zatrzymał go, łamiąc przy tym jeszcze bardziej strzałę, której krótki kawałek został w ranie Księcia. 

- Do cholery! Co wy wyprawiacie?! - opierdalając swoich towarzyszy, żołnierz wskazał głową na jeden z wozów i oddział który został z tyłu. - Jedziemy do Lakish! Ruszać się, bo jeśli jakimś cudem Egipcjanie tu wpadną, to nie tylko nam Król każe głowy ściąć, ale i waszym rodzinom! -

Tym razem nawet wbrew najstarszemu synowi Setiego II, Asyryjczycy praktycznie od razu wepchnęli go na mały wóz, nie siląc się nawet na okręcenie mu liny przy kostkach, aby nie mógł uciec. Jego krwawiąca rana i grymas bólu mówił jasno, że z tą noga nigdzie i tak by nie odszedł, a co dopiero zeskoczył z wozu.

Nawet nie miał siły przeklinać. Rozpacz zalała go całkowicie, tak że nie silił się na ponowne próby ucieczki, czy podniesienie głowy. Pozwalając aby czarne włosy zakryły mu oczy, Siptah poczuł jak pierwsza, pojedyncza łza spływa mu po zakrwawionym policzku.

Nie zwieje, to koniec. - przeszło mu przez myśl przy pierwszym szarpnięciu wozu i tym samym ich odjazdu w głąb terenu Asyri.

𒀝𒅗𒁺𒌑

Czas nagle przestał mieć znaczenie. To co określa się chwilą trwało jednocześnie krócej niż mrugnięcie i dłużej niż cokolwiek wcześniej. Celując w kolejnych Asyryjczyków, Merenptah musiał reagować jeszcze szybciej niż zazwyczaj, gdyż podczas każdego mrugnięcia, mógł stracić życie. Z każdej strony otaczali go wrogowie wraz z egipskimi żołnierzami, pomieszani tak bardzo, że przy wypuszczaniu strzały, nie miał ani razu pewności, czy na jej drodze nie pojawi się przypadkiem ktoś z jego wojska. Z drugiej strony widok upadającego ciała zdawał się trwać jak wieczność, w którą owy człowiek odchodził.

Nad obecnymi przy nim najbliżej dywizjami ,,Ptah'' i ,,Set'' udało mu się prawie całkowicie odzyskać kontrolę, niestety przez jeden z agresywniejszych ataków asyryjskich rydwanów, dywizje rozpadły się na pół, znów krzyżując mu plany i w bardzo dużym stopniu wybijając mu je z liczebności. Sam też nie był bezpieczny o czym szybko się przekonał, gdy podczas kolejnej z szarż, jeden rydwan uderzył w jego własny, przez co oba wywróciły się. Merenptah nie mogąc ustać w nim, wypadł z niego prosto pod nogi walczących obok żołnierzy, mocno się obijając, przez prędkość z jaką oba rydwany poruszały się w momencie zderzenia.

Horus jednak czuwał nad jego życiem, nie dając mu zginąć i przysyłając mu na obronę żołnierzy z dywizji ,,Ra''. Nie obyło się oczywiście próśb o wycofanie się jego osoby w głąb reszty wojsk, co Merenptah natychmiast zbeształ, upierając się twardo z potłuczonym barkiem, że za wszelką cenę musi tutaj zostać. Nie mógł się wycofać, ponieważ właśnie w tym momencie jego brat mógł umierać z ręki Asyryjczyków, dwa nie mógł uciec i zhańbić tym gestem Egiptu, trzy jeśli nawet zacznie się wycofywać to rozproszone wojsko może błędnie to odczytać, zaczynając uciekać i cztery jeśli nie pozbiera w końcu armii, to poniesie największą w jego życiu klęskę, zagrażając tym samym przyszłości nie tylko państwa ale i jego ukochanych, dzieci i bratanków!

Widząc twardą i w końcu pewną siebie postawę Faraona, wojsko w końcu zaczęło walczyć jednym rytmem, podążając po kolei za jego rozkazami. Bogowie znów mu sprzyjali, ponieważ lada moment upadające morale w bocznych skrzydłach dywizji, doprowadziłyby do ich rozbicia i ucieczki z pola walk żołnierzy egipskich.

Nie tylko on odzyskał kontrolę nad wojskiem. Asarhaddon wraz z dowódcami pięciu wielkich jednostek wyprowadzili kolejny potężny atak, który nie wiadomo jakby się skończył, gdyby nie dołączenie do walk dywizji ,,Amona'' z Teb. Nie spodziewając się ich, zaskoczeni Asyryjczycy stracili praktycznie wszystkie rydwany i dużą część łuczników wraz z oszczepnikami.

Widząc jak obie armie są coraz bardziej pokiereszowane, władcy obu krajów zarządzili wycofanie się w tył i przegrupowanie sił. Żaden z nich nie chciał ciągnąć tego chaosu dłużej, a tym bardziej sprawdzać, czy aby na pewno odzyskali całkowitą kontrolę nad wojskiem.

𒀝𒅗𒁺𒌑

Paręnaście minut później od rozpoczęcia starcia;

Droga do Lakish

Odjechali już spory kawał drogi tak, że przestali słyszeć niosące się daleko odgłosy wojny. Wysłana połowa jednego kontyngentu w liczbie 15 Asyryjczyków, nie dawała Księciu Egiptu złudzeń na ucieczkę. Ba, nawet gdyby udało mu się uciec, co miał zrobić?

Stanąć do walki z uzbrojonymi po zęby żołnierzami w świetnej kondycji? A nawet gdyby im zwiał, gdzie miał się udać? Odjechali już taki kawał w głąb Asyrii, że nim ruszyłby za nimi pościg wysłany przez Egipt i dotarłby do nich, oni spokojnie ponownie pochwycili by go i uciekli jeszcze dalej. Poza tym, kto miałby za nimi ruszyć, gdy na polu walki toczyła się bitwa o kontrolę nad wojskiem, które zaczęło działać pod wpływem samowolki? Zaczynając jeszcze od tego, że przez ranną nogę, która w końcu przestała krwawić, nie uszedłby daleko. Niepewnym było nawet to, czy dałby radę w ogóle na nią sam stanąć, a co dopiero biegać.

Zachowując szczątkową ochotę na dalszy, bezsensowny i bezskuteczny opór, najstarszy syn Setiego II śledził pozbawionym jakichkolwiek chęci wzrokiem, jadących blisko niego na koniach Asyryjczyków, gdy uwagę niektórych przykuła podążająca ich śladami taka sama grupa mężczyzn, ubrana w lekkie, skórzane zbroje i turbany.

- Qabû! Edēšu qabû! [42] - wołało kilka osób na czele dojeżdżającej gromady.

Na dźwięk języka akadyjskiego, Siptah poczuł jak coś ściska go od środka. Tracąc całkowicie chęci do ucieczki, nie zwrócił na przybyłą 15-nastkę żołnierzy większej uwagi.

- Posłańcy! Stać! - zatrzymując oddział z jeńcem, dowódca zwrócił się koniem do przyjeżdżających osób. - Co rozkazał jego Wysokość Asarhaddon? Jedziemy dalej do Lakish, czy dalej? -

- Zabito Faraona? Egipt jest już w naszych rękach? - zaśmiali się entuzjastycznie pozostali, przez których Siptah poczuł, że zaraz wybuchnie płaczem, jeśli usłyszy potwierdzenie tego.

- Bogowie nam sprzyjają. - oświadczył dowodzący przybyłą grupą, unosząc zwycięsko łuk, gest który powtórzyły od razu po nim pozostałe przybyłe osoby. - Oto nowy rozkaz... - zaczął, gdy nagle pojawiająca się znikąd strzała, przeszyła mu gardło, zrzucając ciało z konia.

- TO EGIPCJANIE!! ZABIĆ ICH!! - niespodziewany ryk i pojawiający się cały 30 osobowy kontyngent Asyryjczyków z kierunku z którego dopiero co przybyła 15 jeźdźców, przeszył powietrze przyprawiając o dreszcze wszystkich obecnych przy wozie.

Nie spodziewając się takiego obrotu spraw, Siptah zamarł w bezruchu na widok rzezi, która zaraz miała się odegrać na jego oczach, gdy praktycznie pogodzona ze swoim losem 14 osobowa grupka Egipcjan, na przekór wszystkim wyrwała swoje konie gwałtownie do przodu, prosto w jego stronę, tnąc przy tym połowę wywożącego go do Lakish kontyngentu. Nim jednak zdążyli dopaść do wozu na którym był związany, będący najbliżej pojazdu Asyryjczyk wskoczył do niego i okręcając mu ręką szyję, przystawili Księciu do gardła nóż, grożąc zabiciem go na miejscu.

Klęcząc w wozie, z zimnym metalem przy szyi, Siptah nie miał zamiaru pozostać biernym, gdy ratująca go grupka Egipcjan, zdecydowała się na praktycznie samobójczą akcję. Prostując gwałtownie prawą nogę pod sobą, naparł mocno plecami na trzymającego go od tyłu Asyryjczyka z nożem, wywracając ich oboje za krawędź drewnianego wozu.

Bóstwa miały go chyba w opiece, ponieważ przy upadku wojskowy upuścił sztylet, nie zdążając podciąć mu gardła. Dmuchając na zimne, w razie gdyby żołnierz miał przypadkiem za pasem drugie ostrze i przy tym ignorując przerażający ból rannej, lewej nogi, praktycznie natychmiast po upadku Książe odskoczył w bok od niego. Nie czekając, aż dojadą do niego Egipcjanie, najstarszy syn Setiego II z wciąż związanymi rękami z tyłu pleców, chciał oddalić się jak najszybciej od wozu, gdy tuż przed nim pojawił się kolejny Asyryjczyk z długim mieczem. Siptah nawet nie zdążył pomyśleć o śmierci, gdy lecąca z boku strzała pozbyła się intruza, torując mu drogę na wprost.

- Książe! Uciekaj!! - jadący prosto do niego ostatni żywi Egipcjanie już chcieli podciągnąć go na grzbiet konia, gdy dojeżdżający akurat w tym momencie 30 osobowy kontyngent, przebił ich dzidami, zwalając ich ciała na twardy grunt.

Na nic się zdała paniczna już dalsza ucieczka Siptaha. Okrążający go Asyryjczycy w kilka sekund odcięli mu każdą z dróg, błyskawicznie powalając na ziemię, tuż obok konających na jego oczach, przebitych włóczniami Egipcjan.

- Ty ścierwo jebane! Dokąd to?! - nie przejmując się wyzwiskami nad głową, brat Faraona patrzył zapłakanymi oczami na twarze gasnących z każdą sekundą Egipcjan, którzy próbowali za cenę własnego życia, uratować go.

Plan ataku z zaskoczenie wypaliłby, gdyby nie wysłany kontyngent, najprawdopodobniej przez samego Asarhaddona, aby dopilnował jego wywiezienia. Przez tego tyrana, musiał patrzeć teraz na trupy swoich rodaków, tonących w ich własnej krwi.

- Na wóz z nim! I tym razem do kurwy nędzy macie go porządnie związać! - drący się dowódca przybyłego kontyngentu, opieprzał kłaniającego się przed nim dowódcę nie 15-stki, lecz zaledwie czwórki żywych jeszcze Asyryjczyków mających na celu wywóz jeńca.

Zapłakanego i wkurwionego do granic możliwości na siebie i na nich Księcia Egiptu, bez cienia delikatności zaciągnięto za nogi po kamienistym podłożu pod wóz, na który niemal wrzucono go z całą możliwą siłą. Nie kończąc pastwienia się nad nim, dwóch Asyryjczyków wskoczyło zaraz za nim i nie zawracając sobie głowy jego protestami, krzykiem i kopaniem, związali mu nogi w kostkach, przywiązując końcówkę sznura do jednej z wystających belek wozu, uniemożliwiając mu nawet podniesienie się samemu na kolana.

𒀝𒅗𒁺𒌑

Pół godziny później...

- Ozyrysie, Panie zaświatów... Co tu się stało? - ledwo dobywając głosu, siedzący na koniu Senu patrzył z przerażeniem na rzeź przed nim i jego piętnastką towarzyszy.

Piętnaście trupów Egipcjan i jedenaście ciał Asyryjczyków rozrzucone były dosłownie wszędzie, w każdej możliwej pozycji. O ile większość zginęła od strzału w głowy i szyje, o tyle ciała ostatnich trzech żołnierzy Kemet, leżących najdalej ze wszystkich, przebite były tak bardzo brutalnie oszczepami, że sam ich widok powodował gęsią skórkę u wprawionego w wielu bojach Senu.

Nie mogąc pojąć w pierwszej chwili co tu zaszło i co ważniejsze, co połowa jego własnego oddziału, który de facto został wysłany z nim na czele przez samego Faraona Merenptaha i skierowany na badanie południowo wschodnich rejonów terenów, na których miało dojść do starcia, robił w tym miejscu?! Przecież mieli się spotkać gdzie indziej!!

- Niemożliwe... czy oni... - wyjąkała po chwili prawa ręka Faraona, domyślając się, że musieli również dowiedzieć się o Księciu i najpewniej nie czekając na jego (Senu) powrót,  z drugą połową przydzielonego mu oddziału, do umówionego miejsca, ruszyć w celu przeszkodzenia  im w wywiezieniu brata Faraona. - Do Nek!! Nek by to!! - wydarł się po chwili, zeskakując z konia i podbiegając do ciał zabitych towarzyszy.

- Senu! Patrz! - zawołał pewien żołnierz, wskazując na jednego z trzech trupów, przebitych dzidami. - La...k... - wydukał, próbując przeczytać krwawy napis, który konający człowiek musiał wykonać tuż przed śmiercią, własną krwią na ziemi.

- Lak... Lak... to nie po Egipsku. Może to jakaś nazwa lub imię w języku tych parszywców? - mruknął kolejny żołnierz, pochylając się wraz z Senu nad krwawym napisem.

- Lak... nie zdążył przed śmiercią dokończyć. Ale... - zaczął pierwszy, gdy w powietrzu usłyszeli okrzyk kolejnych przybyłych z nimi kompanów, którzy w tym czasie przyglądali się reszcie zwłok z istnym przerażeniem.

- Lakish! - zawołał jeden z nich, przyciągając uwagę Senu. - Ten napisał Lakish i ... -

- Hieroglify Księcia!! Do parszywego Apophisa!!! Oni tu byli z nim!! - wydarł się Senu, którego wzrok mógłby zabić w tym momencie całą armię Asyryjską.

- Senu! Trzeba powiadomić Faraona, że wywieźli Księcia do Lakish! - ciągnął dalej.

- I co?! Mamy odwrócić się plecami od niego i zostawić go samego?! - krzyknął inny.

- A co innego możemy zrobić?! Chcesz skończyć jak oni?! - kłócąc się, żołnierz wskazał na przebitych rodaków dzidami.

- Więc mamy zostawić im Księcia i pozwolić, żeby cierpiał?! Nie masz za grosz oddania rodzinie Faraońskiej?! -

- Coś ty powiedział?! -

- To co słyszałeś! -

- Rusz łbem! A co niby nasza grupka może zdziałać?! Tylko pogorszymy sytuację!! - 

Nie mogąc znieść kłótni za swoimi plecami, Senu podszedł do chwytających się już za ubrania żołnierzy, przywalając im obu w głowy.

- Wam do reszty odbiło?! To nie pora na kłótnie!! A skoro tak was energia rozpiera, to wsiadać z powrotem na konie!! Wasza trójka ma jechać natychmiast do Faraona i przekazać mu o wszystkim! Reszta ma jechać ze mną w kierunku Lakish!! Nie rozdzielamy się od teraz od siebie bardziej niż na rzut oka!! Jeśli ktokolwiek z was zobaczy Asyryjczyków, to niech was Horus z Amonem bronią przed ruszeniem na nich!! Módlmy się, aby po ich akcji, ci barbarzyńcy nie zabili Księcia, bo jeśli doszło do tego przez ich lekkomyślność, to Faraon nas za to wszystkich, włącznie z nimi przeklnie u Ozyrysa!! - wydzierając się i dosiadając swojego konia, Senu złapał w końcu oddech, po raz ostatni zerkając na swoich martwych ludzi.

- Lakish to miasto. Tutaj. - podjeżdżający jeden z milczących do tej pory żołnierzy, rozłożył przed oczami prawej ręki Merenptaha mapę, którą udało im się zdobyć od jednego z martwych Asyryjczyków.

- Dobra, jedziemy! A wy na co czekacie?! Do cholery ruchy!! - warknął, podnosząc wzrok na wciąż stojących w miejscu trzech żołnierzy, którzy zaraz po tym, wyrwali końmi z powrotem w stronę wciąż walczącego wojska Egipskiego.

𒀝𒅗𒁺𒌑

1 dzień konfliktu (starcia) Egiptu i Asyrii

czas: południe

Trzymając przy obolałym i lekko spuchniętym barku swój złoty Khopesh, Merenptah próbował schłodzić rozgrzane i pulsujące ramię. Od wycofania się do tyłu i przeorganizowania minęło z pół godziny. Za dużo! O wiele za dużo! Nie mogąc skupić się na tym co poszczególni nosiciele sztandarów i dowódcy kompanii mówili do niego, młodszy syn Setiego II cisnął nogą leżący obok kamień, który z hukiem uderzył w koło stojącego przy nich rydwanu. Niespodziewany dźwięk natychmiast postawił uszy koni do pionu, jednak szybka reakcja tarczowników jeżdżących w nich, uspokoiła zwierzęta przed spłoszeniem.

- Ja się nie cofnę! Dość tego! Kiedy my tu stoimy, to ścierwo Apophisa może wyżywać się nad moim bratem!! - krzyczał Merenptah, zakładając na powrót swoją błękitną koronę i wkładając za pas nagrzanych od skóry, drugi z Khopeshy.

- Faraonie! Wszyscy się martwimy o Księcia, ale pośpiech tylko... -

- Wiem! Może to pogorszyć! Wiem, wiem. Wiem to do nek! - nie mogąc się uspokoić Merenptah odszukał wzrokiem kolejny kamień na którym mógłby się wyładować, gdy stojący cały czas na warcie strażnicy, zatrąbili w rogi. - Zarżnę go, a jego wnętrzności rzucę sępom i hieną! - wycharczał Faraon w stronę jadących prosto na nich Asyryjczyków.

Czas się skończył, a to że ich wróg wyprowadza atak, znaczyło tyle, że Faraon znów spaprał sprawę, dając sobie za dużo czasu na organizację ponowną wojska. Wskakując z rozpędu na swój nowy rydwan, Merenptah wyprowadził ponownie wszystkie 4 dywizje, również ,,Ptah'' i ,,Set'', które były najbardziej pokiereszowane po pierwszym starciu.

Bark bolał go jak cholera do tego stopnia, że młodszy syn Setiego II spodziewał się, że mógł go nawet podczas tamtego upadku wybić. Jednak w porównaniu do tego co musiał przeżywać Siptah, jego ból przestał mieć jakiekolwiek znaczenie, dlatego nie oszczędzając się, ruszył z całym impetem na przeciwników, którzy nie mając praktycznie rydwanów, ruszyli pieszo i konno na nich.

Może mu się zdawało, a może nie, ale po prawie trzygodzinnej walce i dziesiątkach trupów z jego ręki, gdzieś tam na obrzeżach wojsk na które przez przypadek wyjechał, zobaczył pędzącą od strony terenów wroga trójkę Egipcjan, którzy bez pomyłki należeli do oddziału Senu, który miał przez noc zbadać teren i wrócić do niego równo o świcie. Widząc ich, Merenptah poczuł rosnącą w nim kolejną winę. Musieli wpaść w zasadzkę, skoro wracali dopiero teraz, z takim kilkunastogodzinnym opóźnieniem.

- Nek... Wysłanie Senu to był mój kolejny błąd... - wysyczał przez zaciśnięte zęby, strzelając do kolejnego atakującego go przeciwnika prosto w jego szyję, którą strzała przebiła na wylot, starając się nie myśleć o tym, że jego prawej ręki nigdzie nie było wciąż widać.  - Senu nie rób mi tego, błagam cię, żyj... - 

𒀝𒅗𒁺𒌑

1 dzień konfliktu (starcia) Egiptu i Asyrii 

czas: późne popołudnie (zawieszenie konfliktu na nadchodzącą noc)

Idąc przez tymczasowy obóz w Lakish, rozjuszonym niczym dzikie zwierzę krokiem, Asarhaddon przeklinał Wielkiego Wezyra Południa, który nie dotrzymał danego mu słowa w sprawie wojska.

- Gdzie on jest?!! - warknął, odnajdując wzrokiem sterczących koło namiotów Badurę i Yaila.

- Według rozkazu, jest twój. - oznajmił Badura, kłaniając się wraz z drugim z dowódców jednostki, tuż przed wpadającym do wnętrza namiotu Asarhaddonem. - To już po nim. - zaśmiał się, wskazując oczami z Yaila na namiot.

- Znajdź sobie coś do roboty, a nie czekanie na jego egzekucję. Straciliśmy praktycznie wszystkie rydwany i dużą część jednostki Szamasza i Adada. - mruknął ewidentnie zły Yail.

- To wy będziecie mieć kłopoty. To wasze jednostki. Khoshaba chyba pożegna się z głową za to, bo to jest już jego drugie przewinięcie na tej wojnie. - odparł wciąż wesoły Badura, nic sobie nie robiąc z chodzących po obozie żołnierzy, którzy nastawiali uszy na ich rozmowę.

Nie mając słów do tego człowieka, dowódca jednostki Adada uznał, że nic tu po nim. W przeciwieństwie do mającego aż za dużo czasu Badury, on sam jak i dowódca jednostki Szamasza, faktycznie mieli ogromne problemy. Nikogo, a zwłaszcza Asarhaddona nie będzie obchodzić to, że owe stary wynikły nie przez niedopatrzenie, ale przez zaskoczenie pojawienia się od ich strony Egipskiego korpusu ,,Amona'' z Teb. Dywizji zdrajcy, który miał zrobić wszystko, aby ci Egipcjanie nie pojawili się na polu walki! A nie dość, że Herhor nie dotrzymał słowa, to jeszcze oszukał ich fałszywymi raportami.

- A może... nie wszystko stracone? A co jeśli to tylko zasłona, przed tym co miało się stać pod nieobecność Farona w Memfis? - zastanawiając się na głos, Yail oddalał się coraz bardziej od pewnego namiotu, w którym miało dojść zaraz do tragedii.

𒀝

- No dalej. Śmiało, zabij mnie! - tymi słowami został powitany tuż za progiem namiotu przez Siptaha. - Merenptah nie odda ci nigdy Egiptu! Przegrałeś! -

Spoglądając na niego z góry, Król Asyrii wygonił ruchem dłoni, część pilnujących jeńca żołnierzy. Nie zabierając wciąż głosu, w ciszy przyglądał się skrępowanemu Księciu Egiptu, trzymanym na klęczkach przez pozostałą w namiocie trójkę wojskowych.

- Podwiązać mi go na klęczkach. - wysyczał w końcu, jednocześnie zdejmując część swoich ochraniaczy, które powoli dawały mu się we znaki swoją ciężkością.

Wykonując polecenie Króla Asyrii, strażnicy wbili głęboko w ziemię cztery wysokie drągi, tworząc z nich szkielet piramidy. Związując ich końce na górze, spuścili z niego pojedynczą linkę. Dopiero wtedy trzymający Księcia żołnierze zaciągnęli go tam, siłą zmuszając do uklęknięcia pod zwisającą linką. Łapiąc za związane, za plecami nadgarstki Siptaha, wygięli mu ramiona w górę, wymuszając jednocześnie na nim samym, pochylenie się do przodu, jednocześnie na szybko krępując mu dodatkowo ręce też na wysokości łokci. Łącząc zwisający koniec linki z czubków drągów, z liną oplatającą dłonie jeńca, naciągnęli tą pierwszą tak mocno, że po zawiązaniu, uniemożliwili bratu Faraona wyprostowanie się, czy opuszczenie rąk. Było to o tyle bolesne skrępowanie, gdyż przy każdej próbie podniesienia się, Książe czuł jak ramiona wyskakują mu z barków, przez co chcąc czy nie, musiała trwać w jedynej znośnej pozie, pochylonym na klęczkach jak do pokłonu.

- Bydlak! Syn Apophisa! Pieprzony ... - klnąc cały czas, Siptah ucichł na chwilę, czując rosnący ból w barkach. - Merenptah ci tego nie daruje! Zarżnie cię za to!  Będziesz się darł jak Aszurina! Już jesteś martwy! - dodał po chwili, ledwo podnosząc swój wzrok na wysokość pasa stojącego przed nim z nahaj [43] Asarhaddona, który krótkim skinieniem głowy, nakazał go zakneblować. 

- Nie daruje... nie daruje... - przedrzeźniając go, Król Asyrii zamachnął się po raz pierwszy biczem od dołu w górę, trafiając Siptaha prosto w twarz i pozostawiając na niej pierwsze kilka krwawych przecięć wraz z jego sykiem z bólu. - Nie darować, to ja ci teraz nie daruję!!  - wydarł się, bijąc swojego jeńca po całym ciele.

Za to, że nie uległ mu

Za to, że nie słuchał go ze sprawą potomka w Niniwie

Za to, że okłamywał go

Za to, że zabił służkę Szadditu

Za to, że uciekł

Za to, że nie chce zdradzić Egiptu

Za to, że nie sprawił, aby Faraon, jego młodszy brat wybrał jego i oddał Asyrii Kemet

Za to, że nieposłuszeństwo Herhora z dywizją Amona odbiło mu się czkawką

Za to, że działa mu teraz na nerwy

Za to, że dla niego, Faraon wziął się w garść i odzyskał kontrolę nad wojskiem

Za to, że płynie w nim krew Faraonów

Za to, że on jako Król Asyrii poniósł w pierwszym starciu tak duże starty

Za to, że ta wojna nie poszła tak jak miała pójść

Za to, że on Książę Egiptu który powoli mu już ulegał i tracił chęci, znów zaczął walczyć

Wyrzucając z siebie kolejne winy najstarszego syna Setiego II, Asarhaddon zaczął oskarżać go nawet o to, nad czym Siptah nie miał wpływu. On sam puszczając z początku wszystkie słowa Króla Asyrii obok ucha, zamarł słysząc zdanie o ,,zdradzie Herhora''. Nie wiedząc co ma wspólnego z tym Wielki Wezyr Południa, brat Merenptaha zamyślił się przez ułamek sekundy, przez co przy kolejnym uderzeniu odczuł go tak bardzo mocno, że nie wytrzymując już zagryzania szmaty w ustach, zaczął krzyczeć z bólu.

- Na nic mi się to ścierwo już nie zda!! Obiecuję ci to... - sycząc przez zęby, Asarhaddon po parunastu minutach katowania go, kucnął przed całym już zakrwawionym rodzonym bratem Faraona, podnosząc rączką nahaja jego podbródek w górę zadając mu przy tym ból w barkach. - Obiecuję ci to, że jutro o świcie, przy kolejnym starciu, twój brat ujrzy nowy sztandar przed moją jednostką. Sztandar wykonany całkowicie z twojej skóry, którą zedrę z ciebie żywcem!! -

Zbierając w sobie resztki siły, Siptah utkwił w nim swoje jadowite i na wpół przytomne spojrzenie. Czekał cierpliwie, aż jego oprawca skończy mówić, po czym bez ostrzeżenie splunął swoją krwią zgromadzoną na wargach prosto w twarz niespodziewającego się tego Asarhaddona.

- Przegrałeś. - wybełkotał przy tym, starając się nie okazywać tego, jak bardzo jego ciało drżało z bólu i strachu.

Prostując się i ocierając rękawem swoją twarz, Król Asyrii zacisnął zęby, przed wybuchem swojej wściekłości. Musi stąd wyjść, bo zaraz go zabije, a nie ma na to teraz czasu. Nie odzywając się już do swojego jeńca, który ewidentnie sycił się jego poirytowaniem i niepowodzeniem z pierwotnym planem szantażu, mąż Eszarra-hamat po raz ostatni zamachnął się biczem po twarzy Siptaha, uderzając w nią z całej siły.

Wychodząc z namioty i pozostawiając w nim ledwo przytomnego, całego we krwi i przecięciach Księcia Egiptu, rzucił tylko krótki rozkaz do żołnierzy, nie spuszczania z niego wzroku. On sam musiał teraz zająć się pilniejszymi sprawami, jak ponowną organizacją wojska i wydawaniem nowych rozkazów. Tymczasem rozkaz przyjęty od razu z pokorą, po odejściu Króla wzbudził falę komentarzy.

- Pilnować go? -

- No przecież słyszałeś. -

- Tak, ale... w tym stanie prędzej wyzionie ducha, niż spróbowałby uwolnić się z więzów. - mruknął jeden z żołnierzy, zaglądając do wnętrza namiotu na tracącego z każdą chwilą z bólu i wycieńczenia świadomość jeńca. 

𒀝𒅗𒁺𒌑𒀝𒅗𒁺𒌑𒀝𒅗𒁺𒌑

[42] qabû - w języku akadyjskim (Asyryjskim) oznacza mówić, wydawać rozkaz, rozkazywać, natomiast edēšu oznacza nowy, odnowiony. Cały zwrot można przetłumaczyć jako ,,Rozkaz. Nowy rozkaz''.

[43]  Nahaj lub inaczej Kańczug (Cat o' nine tails) - pleciony skórzany bicz z rękojeścią, składający się z kilku rzemieni, na których zawiązane były supły. O ile Nahaj był stosowany już w starożytności, czy na przykład przez tatarów, o tyle Kańczug został wynaleziony w Anglii i carskiej Rosji. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro