𒌋⋎⋎⋎ ⋎⋎⋎ ⋎⋎⋎ Łzy w Kołysce Bogów
2 dzień konfliktu (starcia) Egiptu i Asyrii.
czas: późne popołudnie / zmierzch
Gdy Atum powoli zmierzał do schowania się za horyzontem, zatrzymali się na dziedzińcu malutkiego pałacyku w Heliopolis, na który trzy dni po Achet przywiózł ją Merenptah, na którym stały pozostałe konkubiny wraz z dziećmi i na którym jej mąż pokazał im się żywy na oczy. Dziedziniec z którego wyjechał o poranku czwartego dnia Nowego Roku, aby uratować brata z rąk Amenmesse. Miejsce które widziało już tyle łez, powitań i pożegnań odbywających się zaledwie w ciągu niespełna jednej doby.
A teraz ona, Wielka Małżonka Królewska znów biegła przez ten mały dziedziniec. Nie jak pięć miesięcy temu do swojego synka lecz do osoby, którą kochała prawie na równi z mężem. Mężczyzny po stracie którego wylała całą rzekę łez. Od Achet do jeszcze dwóch godzin temu uważanego przez nią za zmarłego, a teraz na powrót żyjącego.
- Www...Wielka Małżonka Królewska?!! - zaskoczeni jej pojawieniem się i praktycznie przeleceniem tuż przed nimi, straż pałacykowa ,,Kołyski Bogów'' zgłupiała, nie wiedząc co robić. Czy puścić żonę Faraona, która na pewno biegła do przybyłego tutaj cztery godziny temu rannego i nieprzytomnego Księcia Siptaha, czy postawić wyżej jej własne zdrowie, zatrzymując ją i mając na uwadze to, że Faraon zakazał jej większych aktywności fizycznych, przez to do czego doszło kilka dni temu, tuż przed jego wyjazdem na półwysep Synaj?
- Wielka Małżonko Królewska błagamy, powoli! Faraon zakazał tak szybko Waszej Wysokości... - wołały za nią trzy służki, które widząc ją przy kolumnach, natychmiast dołączyły do niej.
- Gdzie on jest?! - zwalniając odrobinę krok, Takhat obrzuciła je wyczekującym spojrzeniem.
- Główna kapłanka Haankhnes zajmuje się nim. - zawołały chórem, doskonale zdając sobie sprawę z celu jej niezapowiedzianej i gwałtownej wizyty tutaj, kłaniając się jednocześnie prawie do ziemi żonie Faraona, przez co zostały za nią w tyle. - Wasza Wysokość!! - pisnęły, widząc znikającą za ścianą, szatę żony Faraona.
Tyle jej wystarczyło. Znając drogę do pokoju medyczek, Takhat znalazła się przy nim, zaledwie parę chwil później. Nie czekając na zapowiedzenie jej, przecisnęła się między wchodzącymi i wychodzącymi kobietami, będącymi pomocnicami kapłanek i douczającymi się medyczkami. Zrobiła to tak szybko, że nim zdążyły ją poznać, były już za jej plecami. Dopiero po przekroczeniu progu i wejściu w chaos panujący w środku pomieszczenia, ktoś rozpoznając ją, krzyknął praktycznie na cały głos.
- Wasza Królewska Wysokość?! -
Jak za dotknięciem dłoni Bóstwa, wszyscy zatrzymali się w miejscu i tym co robili, odwracając głowy tylko i wyłącznie na nią. Kilkanaście przerażonych par oczu nie spuszczało jej ze wzroku, gdy gdzieś z tyłu Takhat usłyszała znajomy głos swojej przyjaciółki-kapłanki.
- Takhat?! To znaczy, Wielka Małżonko Królewska.- patrząc w jedno miejsce, bursztynowe oczy żony Faraona najpierw zauważyły powoli odsuwające się na boki młodsze kapłanki i wyłaniającą się za nimi bladą twarz Haankhnes, która wyrażała całą paletę emocji. - Wasza Wysokość nie powinna tutaj... teraz... - wyjąkała, wciąż ciężko oddychając i trzęsąc się cała.
Matka Ramsesa nie słuchała jednak jej dalszej wypowiedzi, ponieważ opuszczając wzrok nieco niżej, na wysokość pasa kapłanki dostrzegła coś, co było praktycznie tak samo przerażające, jak widok duszącego się ze strzałą męża i wyciekająca spod ich wspólnych palców jego krew w Achet.
- Siptah?!! - pisnęła, zakrywając sobie usta z przerażenia jego stanem.
W prawdzie Senu ostrzegał ją w trakcie drogi wiele razy, że brat Faraona jest naprawdę ciężko ranny, jednak nawet mając tego świadomość, nie spodziewała się ujrzeć swoją drugą miłość życia pociętą w każdym możliwym miejscu, nawet na twarzy, czymś co przypominało pozostałości po bacie. Cała jego sylwetka, włosy, twarz była ubrudzona w skrzepniętej i świeżej czerwieni, którą kapłanki starały się zmyć. W miejscach w których udało im się oczyścić, pojawiały się w świetle zachodzącego Atuma sine miejsce, świadczące o licznych siniakach i stłuczeniach. Jego wyjątkowo niezdrowa, blada skóra kontrastowała z tym wszystkim, jeszcze bardziej uwidaczniając obrażenia. A jakby tego było jeszcze mało, Takhat szerzej otworzyła załzawione oczy na widok lewej nogi Siptaha, nad którą aktualnie stała Haankhnes, a która dosłownie ociekała bordową cieczą, skapującą obficie na podłogę i stopy stojącej tam kobiety.
- Takhat! - dopiero krzyk głównej kapłanki, sprowadził kobietę na ziemię, która zdawała się odchodzić właśnie od zmysłów, chwiejąc się coraz bardziej na własnych nogach. - Wyjdź stąd, błagam cię! Nie powinnaś na to patrzeć! - dodała drżącym głosem, unosząc nad jego nogą całą bordową i mokrą szmatkę.
Gdyby nie to, że w powietrzu czuć było wino[45], Wielka Małżonka Królewska najpewniej by zemdlała z przerażenie scenerią jaką zastała. Zabierając ręce ze swoich ust i czując jak dusi ją jej własny oddech, ledwie pokręciła przecząco głową. Ocierając niezdarnie oczy z łez, w kilku krokach i po potknięciu się o swoje własne, wciąż miękkie nogi, znalazła się nad głową nieprzytomnego brata Faraona, kładąc prawie na jego policzkach swoje dłonie.
- Bogowie, co oni ci zrobili!! - załkała, rezygnując z położenia dłoni na jego pociętej skórze, bojąc się go urazić. - Haankhnes, co mogę zrobić? I nawet nie sil się na wyrzucenie mnie stąd, bo nie wyjdę!! - dodała, podnosząc oczy na główną kapłankę.
Ona natomiast ostatnimi siłami trzymając swoje rozszalałe nerwy na wodzy, zamknęła na chwilę oczy, próbując opanować oddech. - Tam jest woda... - zaczęła, przełykając z trudem ślinę. Weź szmatki i pomóż przemyć jego rany na twarzy. Mmm...musimy je jak najszybciej opatrzyć. Kemsit i Dedet [46], zajmijcie się teraz maściami z malachitowym barwnikiem[47], a Beludje [48] niech przyniesie nowe bandaże i...! - rozkazując po kolei młodszym kapłanką, kobieta starała się zapanować nad chaosem, który na powrót powstał w pomieszczeniu.
Jakieś medyczki wchodziły, inne wychodziły. Któreś przyniosły świeżą wodę, a inne zabierały resztki wina. Kolejne krzątały się przy maściach, inne przy nakładaniu ich na czystą i siną skórę, a jeszcze inne bandażowaniu na nowo krwawiących miejsc. Pomimo zgiełku, o dziwo panowała relatywnie cisza. Nikt ze sobą nie rozmawiał, nie licząc wymiany zdań odbytej równo z wejście tutaj pierwszej żony Merenptaha.
Zarówno kończąca dokładne oczyszczanie, wstępnie już przemytej z większych brudów w obozie Faraona rany na nodze Księcia Haankhnes, czy myjąca jego twarz i włosy Takhat, nie odezwały się ani słowem przez kolejne długie minuty. Atmosfera w pomieszczeniu była tak bardzo ciężka, że każdej z obecnych tutaj kobiet, słowa ugrzęzły w gardle. Jedynie Wielka Małżonka Królewska co jakiś czas podciągała nosem, czy wypuszczała z siebie powietrze, gdy skupiając się, zapominała na moment o oddychaniu.
- Oni go skatowali prawie na śmierć!! - wydusiła po kilkunastu, długich minutach w końcu z siebie Takhat, odkładając na bok zakrwawioną szmatkę i sięgając po kolejną.
- Kiedy straż stąd przyjechała po mnie do pobliskiej świątyni, żebym natychmiast stawiła się tutaj w pałacyku z resztą kapłanek z okolicy myślałam, że to jakiś koszmarny żart. Powracający horror z Achet! - syknęła Haankhnes, podnosząc zmartwiony wzrok na kobietę ze złotymi ozdobami w peruce i lśniącymi kolczykami w kształcie lotosu. - Jeśli bym ich dorwała, tych Asyryjczyków! A niech ich Apopis rozszarpie, a Anubis ich ciała...! -
Nim jednak dokończyła, złowrogi dźwięk upadającego, metalowego naczynia wzdrygnął ciałami wszystkich. Odwracając głowę w kierunku źródła hałasu, Haankhnes zobaczyła jedną z najmłodszych i najmniej doświadczonych dziewczyn, która w związku z nadchodzącym zmierzchem, zaczęła z innymi uczennicami zapalać pochodnie przy ścianach, aby rozświetlić pomieszczenie. Czy to przez nieuwagę, czy przez przerażenie całą obecną sytuacją, oparzyła się, przez przypadek strącając przy tym leżącą obok niej miskę na podłogę.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam... - powtarzając panicznie i przez zaciśnięte zęby, dziewczyna pochyliła głowę w dół, ukrywając ból malujący się na jej twarzy.
Obserwująca to Takhat, odłożyła na bok trzymaną nową szmatkę, podchodząc prędko do młodej uczennicy, która widząc ją kątem oka, spięła się jeszcze bardziej.
- Przepraszam, błagam o wybaczenie, nie chciałam narobić hałasu! - zawołała, chcąc już upaść na kolana przed Wielką Małżonką Królewską, lecz ta niespodziewanie dla niej złapała ją za ramiona, prostując przed sobą.
- Pokaż mi tę rękę. - wyszeptała pierwsza żona Merenptaha, delikatnie unosząc poparzoną dłoń dziewczyny. - Musisz ja schłodzić jak najszybciej. - dodała popychając drugą ręką uczennice za ramię, do miski ze świeżo przyniesioną wodą.
- Wasza Wysokość wybaczy, ja... - pisnęła spanikowana dziewczyna, roniąc dwie łzy i idąc posłusznie za najważniejszą kobietą w państwie.
- Nie musisz za nic przepraszać. - mówiąc to w miarę spokojnym tonem, co przychodziło jej z wielkim trudem, matka Ramsesa jednocześnie zaczęła powoli przemywać poparzoną dłoń. - Wszystkich nas ponoszą teraz nerwy. Ja też jestem przerażona i roztrzęsiona, ale to nie oznacza, że będę ignorowała to, gdy komuś obok mnie dzieje się krzywda. Nikt nie będzie ci miał za złe tej miski. Co tam hałas, każdemu się zdarzy. Ważniejsza jest twoja ręka. Schłodź ją jeszcze trochę, potem niech dadzą ci chleba jęczmiennego [49] i zabandażuj ją. - ciągnąc dalej, Takhat delikatnie zanurzyła całą poparzoną dłoń uczennicy, wraz ze swoją w zimnej wodzie. -
- Jesteś za dobra. Bogowie nie szczędzili dla ciebie troski podczas twoich narodzin. - wyszeptała pod nosem Haankhnes, uśmiechając się na kilka sekund do wracającej Takhat. - Za dobra dusza w niej żyje, dla nas grzesznych ludzi. - dodała już w myślach.
𒀝𒅗𒁺𒌑
Od przybycia Siptaha do Heliopolis minęły 4 godzin, gdy wraz z przyjazdem tam Wielkiej Małżonki Królewskiej, Senu pozostawił Księcia w jej rękach, a ją samą w opiece pałacowej straży, opuszczając jednocześnie samemu ,,Kołyskę Bogów'' i pędząc z powrotem jak najszybciej na półwysep Synaj. Takhat z Haankhnes i pozostałymi młodymi kapłankami nawet nie zauważyły, gdy upłynęła im kolejna pełna godzina, spędzona na opatrywaniu brata Faraona. Wprawdzie w tym czasie kobiety zdążyły w miarę uspokoić rozszalałe emocje, jednak żadna z nich nie mogła do końca się rozluźnić.
Głaszcząc szwagra po jego czarnych jak noc włosach, Takhat zaczęła nucić pewną melodię, którą obaj bracia doskonale znali. Patrząc na jego zamknięte oczy, liczne cięcia na twarzy po nahaju, którym musiał oberwać wielokrotnie, czy zaczerwienionej skórze na szyi z oznakami drobnych krwiaków będącą dowodem tego, że ktoś próbował go niedawno udusić sprawiło, że matce Ramsesa załamał się głos. Spoglądając na podobne zaczerwienione otarcia na jego policzku i w kącikach ust, które na pewno powstały od szmacianego knebla, Wielka Małżonka Królewska poczuła jak robi się jej znów słabo. Przerażające wspomnienie, gdy sama miała coś podobnego, po tym gdy Amenmesse uciszył ją tak i zamknął w sarkofagu sprawiło, że łapiąc się brzegu leżanki na której leżał brat Faraona, zachwiała się na nogach.
- Wasza Królewska Wysokość. Proszę, odpocznij. Jeśli coś się zmieni, jeśli Książe się ocknie, niezwłocznie powiadomię. - Haankhnes podejmując kolejną od dwudziestu minut próbę, podeszła do pierwszej żony Merenptaha.
- Nie trzeba. - tak jak i poprzednimi razami, tak i teraz Takhat odmówiła wyjścia z pomieszczenia.
- Wiesz, że przez ostatni twój wysiłek, powinnaś szczególnie uważać na siebie. - ściszając głos główna kapłanka wyciągnęła rękę, kładąc ją ostrożnie na płaskim brzuchu kobiety.
- Nic mi nie jest! - nie spodziewając się takiego gestu, ukochana Merenptaha, odwróciła gwałtownie swoją głowę na przyjaciółkę, obrzucając ją poirytowanym spojrzeniem.
Nie wiedząc jak inaczej dotrzeć do Wielkiej Małżonki Królewskiej, Haankhnes opadły ręce. Kręcąc głową na boki, wróciła do nakładania maści na kolejne sine miejsce na ciele Księcia, gdy usłyszała ledwo co słyszalny szept Takhat.
- Haankhnes... -
- Tak? - zapytała odruchowo podnosząc głowę na żonę władcy Kemet, gdy ona sam zamarła w bezruchu. - Co się stało...? - dodała, prędko ruszając z powrotem do niej.
- Siptah? Haankhnes, drgnęły mu powieki. - przerywając wypowiedź kobiety, Takhat nie oderwała wzroku od twarzy brata męża, przestając nawet głaskać go po włosach.
Opuszczając wzrok również na oczy Księcia, główna kapłanka nabrała głęboko powietrza, gdy po kolejnym drgnięciu powiek, obie zobaczyły jak Siptah otwiera pomału oczy.
- Siptah? Siptah... - pochylając się nad Księciem, matka Ramsesa poczuła napływ nowych łez i napięcia wszystkich mięśni.
Nie słuchała Haankhnes, która zaczęła nawoływać dwie młode kapłanki z pokoju obok, aby natychmiast coś przyniosły. Skupiona wyłącznie na coraz to bardziej widocznych czarnych jak nocne niebo tęczówkach jej drugiej miłości życia, ostrożnie oparła się rękami tuż obok jego głowy, szeptając czule i na nowo roztrzęsionym głosem.
- Nie bój się, jestem tutaj przy tobie. Jesteś już bezpieczny i nic ci kocha... - urwała gwałtownie, gdy on nagle na powrót zamknął oczy. - Sipt...! - spanikowana już chciała zawołać go po imieniu, gdy zobaczyła jak jego usta układają się w delikatny i słaby uśmiech.
- ēētē [50] Lotosie ... - szeptając to bardzo słabym głosem, Książe ponownie otworzył oczy, lecz tym razem w pełni ukazując je swojej byłej konkubinie.
Nie mogąc uwierzyć w to i czując jak jakiś gigantyczny ciężar spada jej z ramion, Takhat zasłoniła sobie jedną ręką usta, aby nie wybuchnąć płaczem.
Widząc jak nie może powstrzymać drżących z emocji ramion, Siptah powoli i z trudem podniósł swoją prawą dłoń, chcąc dosięgnąć policzka kobiety, jednak nie mając zupełnie siły, zatrzymał rękę w połowie drogi.
- Horusie, myśleliśmy, że straciliśmy cię na zawsze! A kiedy Senu mi powiedział...! Bogowie, co oni ci zrobili?! Jakim prawem?! Myślałam... tak bardzo się o ciebie...- piszcząc głośno, Wielka Małżonka Królewska złapała za wyciągniętą do niej dłoń Księcia i nachylając się jeszcze bliżej, przytuliła ją sama do swojego policzka.
- Przepraszam was... - wciąż ledwo mówiąc, Siptah przejechał kciukiem po spływającej łzie z bursztynowego oka.
- Nie chcę tego słowa słyszeć od ciebie! A w ogóle zacznijmy od tego, za co ty chcesz do cholery przepraszać?! Przecież... przecież.... przecież o mały włos oni by cię zabili... a my... a ja... -
- Za to, że wtedy, w Achet, i po nim nie... - spodziewając się do czego dążył, pierwsza żona Merenptaha nie dała mu szansy dokończyć.
Pochylając się już całkowicie nad nim, przerwała mu wypowiedź, całując jego wargę jak najdelikatniej. Rozgrzana rozpalonym z emocji policzkiem łza kobiety, spadła na jego skórę, spływając po niej, aż na płaską poduszkę na której leżał. Czuł jak jej usta drgają, jak cała drżała z tego wszystkiego. A on, winny jej stanu jedyne co mógł teraz robić, to patrzeć na to. Nie miał zupełnie siły na nic, nawet na przytulenie jej.
- Nie płacz Lotosie... - wyszeptał, gdy kobieta zaczęła się od niego odsuwać.
Tak bardzo chciał jej powiedzieć, aby przestała ronić łzy, których widok działał boleśnie nie tylko na jego młodszego brata, ale i również na niego. Obaj nienawidzili tego. Ona powinna być zawsze radosna, uśmiechnięta, a nie przybita i rozpłakana. Jednak jedno to chcieć, a drugie to móc, gdyż z każdym z trudem wypowiedzianym słowem, czuł jak gardło odmawia mu posłuszeństwa.
- Siptah? Co jest? Bardzo cię.... boli? - wypaliła, widząc jak skrzywił się nieznacznie, lecz ostatnie z jej słów wypowiedziała niemal niesłyszalnie. Czy go boli? Co to za głupie pytanie!! Ślepa jest czy co?! Jak może go o to pytać, skoro jest tak bardzo ranny, stracił tyle krwi, ma tyle siniaków i ledwo co może mówić!! Doprawdy jak może zadawać teraz tak durne pytanie?! - Ja... nie to miałam na myśli. Wiem, że na pewno cię wszystko boli. Chciałam tylko... - urwała, czując jak dłoń Siptaha, którą cały czas trzymała, bardzo delikatnie zacisnęła się na jej palcach.
- Nie boli . Już nie. Tylko... - mówiąc to, brat Faraona zakaszlał ostrożnie.
- Wasza Książęca Wysokość. - pojawiająca się z drugiej strony leżanki Haankhnes ukłoniła się głęboko, powoli podnosząc głowę. - Nakazałam przygotować napar stosowany głównie na pylicę piaskową, ale może pomóc teraz Waszej Wysokości na problemy z kaszlem i oddychaniem[51]. - dodała, skinieniem dłoni wołając jedną z młodszych medyczek, która podeszła z pochyloną głową i tacą.
Odbierając od niej kubek, główna kapłanka ponownie skłoniła głowę w kierunku brata Faraona, uśmiechając się przyjaźnie.
- Daj mi. Pomogę szwagrowi go trzymać, bo sam nie jest w stanie. - zawołała od razu Takhat, wyciągając rękę do przyjaciółki.
Odwzajemniając uśmiech głównej kapłanki, najstarszy syn Setiego II już chciał spróbować się podnieść do siadu, jednak przy pierwszej próbie, syknął przez obolałe ręce, a dokładnie wciąż pulsujące oba barki.
- Siptah! / Książe! - krzyknęły obie kobiety, karcąc go wzrokiem. - Na Bogów nie podnoś się sam!! -
- Nie musisz ... - jęknął mężczyzna.
- Nie. Nie sprzeczaj się ze mną. Nie rób teraz nic na siłę. Proszę cię. Zajmiemy się tobą. -
- Czy ja nie mam już tu nic do powiedzenia? - mówiąc to pod nosem, Siptah obrzucił zarówno swoją byłą konkubinę jak i jej przyjaciółkę-kapłankę lekko rozbawionym spojrzeniem.
- Na pewno nie w tym stanie!! - oburzyły się obie jednocześnie, co tylko spowodowało uniesienie się kącika ust brata Faraona do góry. - To nie jest zabawne. - prychnęła na ten widok Takhat, jednak po chwili sama zaczęła się leciutko śmiać.
Tymczasem Haankhnes pokręciła jedynie głową. Wiedziała już od dawna, że starszy brat Merenptaha zawsze ukrywał swoje problemy przed innymi. Tak było i teraz, poprzez wypowiedź na wpół poważnie, na wpół żartobliwie, maskującą jego prawdziwy stan. Działo się to zwłaszcza przed Faraonem i zwłaszcza jeśli chodziło o coś związanego z jego klątwą. Nigdy, ale to nigdy nie narzekał na to jak bardzo go nieraz bolało coś po walce z opętanym przez Seta bratem, skupiając uwagę rozmówcy na czymś innym. Parokrotnie zdarzało się, że to właśnie ona z Senebhenas opatrywały go, kiedy Książe nie chciał pójść do głównej wtedy w Memfis kapłanki, nieżyjącej już Herneith. Obie wiedziały, że kobieta szybko doniosła by o tym Wezyrowi Północy, a on sam mógłby wychlapać to Merenptahowi. Im mniej osób, a zwłaszcza w bezpośrednim towarzystwie Faraona wiedziało o problemach z jakimi mierzył się nieraz jego starszy brat, tym mniejsze było ryzyko, że coś by wypłynęło.
Jej osobiście takie podejście zupełnie się nie podobało. Nie mogła pojąć, czemu brat zataja przed drugim bratem swój stan zdrowia. Jednak po jednej z długich rozmów z przyjaciółką Senebhenas, której Książę kiedyś się zwierzył, zrozumiała ten powód.
,,Nasi rodzice wzywając mnie na kilka dni przed ogłoszeniem Merenptaha Faraonem, wyznali mi coś. Mój młodszy brat będzie rządził Kemet, lecz prawdziwy ciężar władzy spadnie wpierw na mnie. To ja będę mieć najbardziej pod górkę, nie on.
Wszystko co będę robił, wpłynie nie tylko na mnie, ale i na Merenptaha. Mój młodszy brat nie jest przygotowany do końca, do rządzenia, dlatego przez kolejne lata będzie polegał całkowicie na mnie i mojej wiedzy. Aczkolwiek wszystko co ja mu podpowiem, wpłynie nie tylko na niego, ale w ostateczności na kształt Egiptu.
Każdy sukces, nie będzie mój, lecz jego. Każda porażka nie będzie jego, lecz moja, z uwagi na to, że źle doradziłem. Jeśli ja coś zepsuję, to pociągnę za sobą jego i kraj. Jeśli on coś zepsuje, to ja to naprawię, a Wezyrowie z kapłanami zatają. Moich błędów natomiast nikt nie będzie zamiatał pod dywan.
Decyzje które mu powiem, on je po prostu ogłosi jako swoje własne. Tak naprawdę, to ja będę rządzić Kemet, lecz nikt tego nie będzie widział, ponieważ Merenptah będzie tym, na którego oczy wszystkich będą skupione. On jednak jako Faraon będzie mieć dużo łatwiej w pozyskaniu zaufania ludu, czy przychylności Bóstw. Ja jedynie będę tym, który stoi zawsze w jego cieniu.
Jestem jego filarem, który nie może upaść. Merenptah może mieć gorsze dni, ja nie. Muszę być cały czas gotowy na ciągnięcie go i państwa do przodu wraz z Wezyrami, lecz gdybym to ja znikł, mój młodszy brat obecnie sam nie będzie w stanie tego zrobić. Jest na to za wcześnie, dlatego nie mogę okazywać strachu, bólu, zmęczenia, niepewności. Muszę być jak najbardziej stabilną, mocną i pewną kolumną, dzięki której Merenptah nigdy nie spadnie. A gdy przyjdzie ten dzień, gdy dorośnie i rozwinie skrzydła, będzie mógł wzbić się jeszcze wyżej niż kiedykolwiek i ktokolwiek.
Dlatego, nie mogę sprawić, aby zobaczył jaką cenę płacę za to wszystko. Ile poświęceń mnie to kosztuje. Jeśli to zobaczy, to jeszcze tego samego dnia może odwalić coś złego.
Wiesz, ile razy Merenptah miał już dość siebie i życia przez te ataki klątwy?
Ile razy był o włos od rezygnacji z tytułu Faraona?
Wiesz czemu wciąż brnie przed siebie mimo to?
Czemu się nie poddaje?
Czemu nadal walczy z nią?
Czemu nie oddał życia Ozyrysowi?''
- Dzięki tobie. - odpowiadając w myślach na postawione wtedy Senebhenas pytania, Haankhnes uciekła krótka przepychanka słowna pomiędzy Takhat, a Siptahem. - Beludje, przynieś poduszki i podpórkę. Już! - zawołała przez ramię, do stojącej kawałek dalej jednej z młodszych dziewczyn.
Kiedy główna kapłanka umieściła zaraz za głową Księcia wykonane z trzciny oparcie wraz z miękkim zagłówkiem, które używało się, aby na leżankach leżeć w pozycji na wpół siedzącej, wraz z Wielką Małżonką Królewską ostrożnie pomogły podnieść się bratu Merenptaha. Mimo tego, że starały się nie urazić go Haankhnes wiedziała, że Siptah ukrywa przed nimi, a zwłaszcza przed Takhat większą część bólów i nawet ledwo mając siłę na mówienie dłuższych wypowiedzi, tak dobiera słowa, aby jego bratowa przestała się martwić i zaczęła uśmiechać. Oboje tak przynajmniej myśleli, lecz pierwsza żona Faraona miała zgoła nieco inne plany, a raczej poglądy na ich przymykanie na to oka.
- Zdążyłam poznać na tyle Merenptaha i ciebie Siptah, że znam was i te wasze podchody. - zaczęła siadając obok leżanki i wyciągając rękę z parującym kubkiem do Księcia.
- Nie rozumiem? -
- Przestań udawać. - mruknęła.
- Co? -
- Przestań udawać i kierować rozmowę na inny tor. Wiem, że pewnie robiłeś to wiele razy, nie... wciąż to robisz, aby nikt się o ciebie nie martwił, zwłaszcza Merenptah, ale czy chodź raz możesz odpuścić? I nie kłam też, że zmyślam. Doskonale wiem jak swoje problemy spychasz zawsze na drugie miejsce. -
- Niby kiedy... - wtrącił szybko Książe, wdychając powoli gorący opar.
- Jak choćby na przykład wtedy, gdy pojechałeś mnie szukać, po tym jak mnie Amenmesse porwał. Co mi wtedy jako pierwsze powiedziałeś, kiedy wracaliśmy i zapytałam się co ci się stało w policzek? ,,A takie tam''. A gdy zorientowałam się, że boli cię kostka? -
- ,,Tylko nie mów mu tego (Merenptahowi).'' - wyszeptał, odwracając głowę w bok, akurat na stojącą obok Haankhnes.
- Dzięki tobie Faraona nie przerosła władza i jego problemy, kiedy objął tron w tak młodym wieku. Pomogłeś mu sprostać temu wszystkiemu. Książę, teraz czas, aby to on pomógł ci. Abyśmy wszyscy pomogli tobie. - mówiąc to, główna kapłanka, wraz z wszystkimi obecnymi w pomieszczeniu młodszymi dziewczętami, ukłoniły się w głębokim pokłonie.
To nie tak, że robił to wszystko przez rodziców. Przez jakby na to nie patrzeć rozkaz poprzedniego Faraona, Setiego II. Nigdy, ani przez moment nie wahał się w tym w co brnął, ponieważ wszystko co robił, robił z rodzinnej miłości do swojego młodszego brata. Dlatego nigdy nie oczekiwał za to nagrody, czy pochwały, a tym bardziej odwdzięczenia się kogokolwiek. Dla niego szczęściem było to, aby z Merenptahem obaj mieli normalne życie. Szczęśliwe życie.
𒀝𒅗𒁺𒌑𒀝𒅗𒁺𒌑𒀝𒅗𒁺𒌑
[45] W starożytnym Egipcie podczas opatrywania otwartych ran, zaczynano od oczyszczenia ich winem (głównie czerwonym), a dopiero później zszywano je igłą i nicią. Jednym z ważnych zaleceń było również przykładania surowego mięsa, podczas pierwszego dnia leczenia [Źródło: Książka Booth Charlotte - ,,Jak przeżyć w starożytnym Egipcie''].
[46] Dedet - imię egipskie oznaczające ,,naczynie''
[47] W starożytnym Egipcie infekcje diagnozowano, gdy pojawiała się gorączka, wargi stawały się czerwone i widać było duże opuchnięcie wokół rany. Aby zapobiec infekcji lub walczyć z nią, stosowano zielony barwnik (miedź lub malachit). [Źródło: Książka Booth Charlotte - ,,Jak przeżyć w starożytnym Egipcie''].
[48] Beludje - pseudonim imienia Herankh oznaczające ,,Horus stworzył życie''
[49] W starożytnym Egipcie lekkie oparzenia okładano chlebem jęczmiennym, tłuszczem zwierzęcym i solą. Łagodziło to ból i stan zapalny. Na poważne oparzenia stosowano różne mikstury, każdego dnia o innym składzie. Dnia pierwszego z czarnego mułu. Drugiego dnia z odchodami zwierząt hodowlanych takich jak owce. Trzeciego dnia z żywicy akacjowej, ciasta na chleb jęczmienny, karobu i oleju. Czwartego dnia z wosku, oleju, niezapisanego papirusu oraz warzywa ,,uah''. Piątego dnia z karobu, czerwonej ochry, części ,,ches'' z drzewa ,,ima'' oraz płatków miedzi. [Źródło: Książka Booth Charlotte - ,,Jak przeżyć w starożytnym Egipcie'']
[50] iiti / ēētē - w starożytnoegipskim oznaczało ,,Witaj'' lub ,,Cześć'' lub ,,Hej''
[51] W starożytnym Egipcie trudności z oddychaniem (nazywane pylicą piaskową) najczęściej występowały u kamieniarzy i rzemieślników grobowych, którzy pracowali w małych, zamkniętych pomieszczeniach z obróbką kamienia, głównie wapnia. Samą chorobę nie potrafiono leczyć, ale umiano złagodzić uporczywy kaszel. Służyła do tego mieszanina miodu, śmietany, karobu i pestek daktylowych, którą podgrzewano i następnie wdychano powstające z niej opary. [Źródło: Książka Booth Charlotte - ,,Jak przeżyć w starożytnym Egipcie'']
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro