Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

በ በበበ Święto Nilu

Dziś rozpoczyna się Achet [121], pierwszy miesiąc Nowego Roku. Z okazji święta Nilu i jego wylewu, zorganizowano uroczystość w pobliżu brzegu, aby móc zobaczyć wzbierające wody świętej rzeki. Według tradycji, drugiego miesiąca Achet, po wylaniu miała się odbyć uroczystość Opet [122] na którą każdy Egipcjanin czekał cały rok. To była jedna z niewielu okazji, aby zwykli ludzie mogli zbliżyć się do samego Faraona i wraz z nim świętować ku czci bogów. Przygotowania trwały od samego rana, by równo w południe wszystko było już gotowe i lud mógł rozpocząć świętowanie wraz z władcą i jego rodziną. 

Po przybyciu na wzgórze, Faraon wraz z Wielką Małżonką Królewską zajęli swoje miejsca pod baldachimem, przyjmując życzenia na Nowy Rok i dary od obywateli. Książe Egiptu, brat Merenptaha siedząc niedaleko nich z zaciekawieniem przyglądał się uśmieszkom jakimi oboje się obdarowywali. Czuł, że coś kombinują, lecz skoro nic mu nie mówili, pewnie znów chodziło o sprawy łóżkowe. Nie chcąc wkładać nosa w ich prywatne sprawy, a zwłaszcza tak bardzo intymne, Siptah dał sobie spokój z wypytywaniem, zajmując się przyglądaniem jak gromadzą się ludzie, a przede wszystkim rolnicy na wzgórzach przy Nilu. Sami (Faraona i jego rodzina) siedzieli na jednym z wyższych wzniesień, dzięki czemu nawet bez wstawania, mieli doskonały widok na całą panoramę. Szkoda Księciu było tylko tego, że Hekenuhedjet odmówiła przyjścia, ale z drugiej strony wiedział, że ostatnio coś się źle czuła. Kilka dni temu miała lekki kaszel, więc nie chciała przemęczać organizmu, zwłaszcza, że przed nią już obowiązkowe święto Opetu.

- Po tym, jak mieliśmy ten wypadek na Nilu, gdy byliśmy dziećmi, miałem dosłownie wstręt do rzeki. - opowiadał Merenptah, bawiąc się jedną z ozdób na peruce żony, która wisiała tuż przy jej ramieniu.

- Pamiętam.  Mówiłeś mi o tym, gdy wróciliśmy do pałacu, wcześniej wyciągając mnie z rzeki. - szepnęła Takhat, kładąc swoją dłoń na dłoni męża.

- Nasi rodzice rozumieli to i wcale mnie za to nie winili. Miałem wtedy możliwość pozostawania w pałacu, gdy oboje uczestniczyli w tym wydarzeniu. Zresztą Siptah również zostawał ze mną mimo, że on w przeciwieństwie do mnie nie miał wstrętu do Nilu. - mówiąc to Faraon posłał bratu wesołe spojrzenie.

- Zostawałem z tobą, żebyś się nie czuł samotny. - odparł najstarszy syn Setiego udając, że dopiero teraz zwrócił na nich uwagę.

Takhat na jego wtrącenie zaśmiała się, posyłając mu ciepły uśmieszek podczas, gdy Merenptah tylko przewrócił oczami.

- Jednak, gdy zostałem Faraonem musiałem co roku przychodzić tutaj i pomimo mojego przerażenia, prowadzić uroczystość. - dodał ściszając głos. - To był jedyny dzień w roku, którego serdecznie nienawidziłem. Jednak teraz, gdy jesteś przy mnie czuję się spokojniejszy. Po raz pierwszy cieszę się i nie mogę się doczekać, aż wody naszej świętej rzeki, wystąpią na pola rolne. - kończąc mówić, pochylił się składając krótki pocałunek na policzku żony.

Kobieta zarumieniła się, uśmiechając się od ucha do ucha. Jakiś czas rozmawiali jeszcze ze sobą, gdy wody Nilu zaczęły wzbierać szybciej niż dotychczas. Nadchodziła główna fala, która miała zapoczątkować wylew. Faraon wstając dał znać, że nadszedł czas by skupić się na rzece. Nie musiano po tym długo czekać, bo już po paru minutach, nadeszło wezbranie, które wylewając wodę za brzeg koryta wdarło się w głąb lądu, doszczętnie zalewając leżące przy nim pola. Radości nie było końca. Od razu rozbrzmiała huczna muzyka i tańce połączone ze śpiewem. Dzieci z okolicznego miasteczka biegały wesoło, prześcigając się przed wdzierającą się wodą, a gdy jakieś wpadło do niej, śmiały się głośno. Lud cieszył się i wraz z Faraonem na czele, rozpoczynając podziękowania bogom, zwłaszcza Izydzie [123] o której mówiono, że to właśnie jej łzy są powodem okresowych wezbrań.

- Faraonie. - Siptah zwrócił się oficjalnym tonem, po parunastu minutach świętowania.

- Jasne, my też zaraz pójdziemy. Leć przodem. - zaśmiał się, zerkając na uśmiechniętą Takhat.

Merenptah wiedział, że jego brat nie przepada za sterczeniem w jednym miejscu na słońcu oraz tym, że martwi się o Hekenuhedjet. Nie było problemu, aby wrócił do pałacu pierwszy, dlatego zgodził się, żeby mógł już odejść. Zresztą z żoną też nie będzie już tutaj nie wiadomo ile stać. Nil wylał, modły zostały odprawione wraz z podziękowaniami. Za dwa miesiące czeka ich procesja i przewóz posągów bogów ku źródle rzeki, więc wtedy będą mogli porządnie podziękować Bogom za opiekę za zeszły rok i prosić o opiekę na kolejny. Takhat czytając jakby w myślach mężowi, obróciła się przodem do niego i zarazem tyłem do rzeki, wpatrując się w jego ciemnozielone oczy.

- To jakie mamy dziś plany na wieczór? - zapytała akcentując jedno ze słów.

- Skoro jest możliwość, że jednak jesteś... - mówiąc to, Faraon popatrzył wymownie w oczy kobiety - ...to należy wykorzystać ten czas, póki możemy jeszcze szaleć. - dodał, uśmiechając się zadziornie.

- Przemyślę twoją propozycję. - odparła, bawiąc się całą tą sytuacją i tym jak Merenptah udaje groźnego przy niej.

Robiąc zadziorną minę, patrzyła jak Faraon mruży swoje oczy nie spuszczając z niej wzroku. Gdy skończyli swoją wzrokową wymianę zdań, ruszyła ku zejściu ze wzgórza, w połowie którego zatrzymał się Siptah, rozmawiając z jakimś żołnierzem. Merenptah prychnął wesoło pod nosem i skupiając wzrok na mijającej go żonie, otworzył usta wołając wesoło

- Ja wcale z tym nie żartuje! -

Słysząc jego głos, kobieta uśmiechnęła się, zatrzymując gwałtownie swój krok, gdy poczuła przeszywające jej bark na wysokości ramienia piekące uczucie. Nie myśląc wiele, odruchowo złapała się za nie, sycząc z bólu, gdy coś spadło na jej policzek. To była chwila, gdy spojrzała instynktownie na męża stojącego krok za nią lecz to co zobaczyła, nie mogłaby sobie nigdy wyobrazić, nawet w najgorszym koszmarze.

W zwolnionym tempie dostrzegła jak Merenptah zachwiał się na nogach i zaczął upadać na ziemię. Tkwiąca głęboko na samej granicy jego złotego Usech, wbita tuż nad jego mostkiem strzała odbiła się w szeroko otwartych z przerażenia bursztynowych oczach kobiety. Ułamek nieuwagi, gdy wystrzelona w niego strzała przecięła jej bark, którym go częściowo zasłoniła przez nagłe zatrzymanie się i trafiła prosto w jego szyję. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Faraon zakrztusił się własną krwią, których kilka kropel poleciało właśnie na policzek żony i również odruchowo chcąc złapać się za szyję nie wytrzymał na nogach, osunął się z nich na ziemię.

- Merenptah!! - Takhat krzycząc obróciła się do niego, padając na kolana tuż nad krztuszącym się mężem. Będące najbliżej nich osoby zaczęły również krzyczeć powodując nagły zryw i popłoch. W tym chaosie, Wielka Małżonka Królewska ledwo oddychając, przycisnęła swoją dłonią, dłoń męża do jego szyi, próbując zatamować krwotok. - Merenptah! Patrz na mnie! Nie odpływaj! Merenptah! - wołając go po imieniu, obserwowała jak jej ukochany próbował coś jej powiedzieć, lecz narastający ból i duszność sprawiały, że jedyne co mógł to patrzeć w jej załzawione i przerażone oczy, czując jak z jego ust wypływa coraz więcej krwi. Również spod ich wspólnych palców wyciekała z jego szyi ciepła ciecz, zalewając wspólnie z tą z ust całą jego klatkę.

- Merenptah!!! - wydarła się po raz kolejny kobieta, czując jak jej ściśnięte palce coraz bardziej ociekają szkarłatnym płynem.

Będący w połowie wzgórza Siptah, słysząc krzyki za swoimi plecami i panikę ludzi, rzucił się natychmiast w górę do Merenptaha. Nie miał pojęcia co się stało, ponieważ zbiegający ludzie zasłonili mu widok, na całe zajście. Trzy stopnie przed szczytem, zobaczył w końcu leżącego i pokrytego własną krwią brata i klęczącą nad nim jego żonę z cieknącą strużką z jej barku. Ich widok sprawił, że poczuł jak skóra robi mu się lodowata i sztywna. Nie zwalniając przeciskania się, już mijał pierwszy stopnień, gdy pojawiła się druga strzała, wbijając się głęboko w plecy Takhat, między jej obojczykiem, a łopatką. Dziewczyna krzyknęła, gdy jej ciało wyprostowało się jak kolumna pod wpływem impulsu bólowego i lecąc później w dół w ostatniej chwili się podparła, wpadając prawie nosem na zakrwawioną klatkę męża. Nie wahając się ani sekundy, gdy dobiegł do pary, Siptah obrzucił brata spojrzeniem, a widząc jak przestał się ruszać oraz leżał z zamkniętymi oczami, zagryzł zęby aż do bólu, chwytając Takhat i nie będąc przy tym delikatnym, odciągnął ją siłą od ciała, zaciągając w tył za baldachim.

Nie zważając na jej krzyki i szarpanie się, które zraniło jego ręce do krwi, nie puścił jej. Objął mocniej, tak by jej twarz schowała się w jego klatce i nie patrzyła już na martwe ciało Faraona. Był w takim szoku tym co się właśnie stało, że nie docierało to jeszcze do niego, że przed jego oczami leży Merenptah, jego młodszy braciszek z tkwiącą parunastu centymetrową strzałą w szyi, tuż nad mostkiem. Widząc jak jego ręka bezwładnie opadła na ziemię, poczuł piekący ból w sercu, a oczy zaszły mu łzami.

Jak mogło dojść do tego?!! To musi być jakiś koszmar!! Sen z którego zaraz się obudzi!!

Nagle nowe krzyki rozległy się na schodach z których zawrócił na górę, a w ciągu kolejnych kilku chwil na szczyt wzgórza wpadli jacyś ludzie, tnąc dosłownie każdego stojącego człowieka. Siptah nie miał czasu na myślenie, bo wszystko działo się za szybko. Już był spóźniony, bo widząc ich biegnących do niego, dopiero wtedy złapał za jeden ze swoich złotych Khopeshy przy pasie, trzymając wciąż drugą ręką roztrzęsioną i zalaną we łzach Takhat.

- Rzuć broń! - krzyk za jego plecami, a chwile potem solidny kopniak w jego plecy, sprawił, że Książę polecił w przód, rozluźniając uścisk.

- Ne... - nawet nie zdążył dokończyć przekleństwa, gdy żołnierze za jego plecami przecięli mu rękę którą trzymał broń i wyrywając mu ją, w tym samym czasie, powalili twarzą do ziemi, wbijając jego policzek w skałę i piach.

Wypluwając pył, dał radę kopnąć jednego z napastników, który trzymał jego nogę, ale gdy dostrzegł, jak kolejni złapali Takhat i przystawili jej czarne Khopeshe do szyi, naciskając na nią, musiał odpuścić.

- Puść ją! Kurwa mać! Puszczajcie ją! - wydarł się Siptah, przyglądając się swojemu odbiciu w kolejnym czarnym ostrzu, które wylądowało najpierw przed jego oczami, a potem na jego szyi.

Żołnierz siedząc mu na plecach, łapiąc ze jego włosy i boleśnie odginając jego głowę w tył, przyłożył mu tam swój Khopesh. Wśród cichnącej paniki, krzyków i płaczu, Siptah i Takhat usłyszeli bicie brawa. Powolnym, dostojnym krokiem na schodach pojawił się mężczyzna o ciemno brązowych włosach idący prosto w ich stronę. Jednak nie widok kłaniających mu się żołnierzy z czarnymi mieczami, lecz jego twarz skupiała całą uwagę brata Faraona. Przekląć to mało w tym momencie. W ciszy obserwował jego ruch, a gdy mijał leżącego Merenptaha, zerknął na niego przelotnie, uśmiechając się szyderczo.

- Amenmesse... - warknęła Takhat przez łzy.

Teraz już był pewny. Człowiek który wywołał to i stał przed nim, człowiek który miał podobne rysy twarzy do jego brata, to był Amenmesse. Ich przyrodni brat. Fala złości zalała Siptaha i ponownie próbując się wyszarpać sprawił, że czarny Khopesh przy jego gardle, naciął mu trochę skóry.

- No proszę, a już myślałem, że nie trafię. Dawno nie strzelałem, ale widać gdy raz się czegoś nauczysz, umiesz to do końca życia. - zaśmiał się, oddając trzymany w ręku łuk jednemu ze swoich ludzi. - Witaj. My się chyba jeszcze nie znamy, a przynajmniej nie mieliśmy się okazji spotkać w cztery oczy bracie. - zaczął Amenmesse, patrząc z góry na Siptaha.

- Zarżnę cię żywcem! Ty bydlaku! Gnoju! - Takhat szarpiąc się, obrzuciła mężczyznę krwiożerczym spojrzeniem.

- Zabiję cię. - zaczął z nią Siptah - Wypatroszę jak... -

- Tak, tak, tak. - przedrzeźnił ich, śmiejąc się. - Ale radziłbym uważać ci na słowa Książę, bo od dziś to JA jestem Faraonem i nie będę sobie pozwalał na takie teksty do mnie. - dodał poważniejąc i wskazując ręką za siebie na martwe ciało Merenptaha, nawet na niego przy tym nie patrząc.

- Sukinsyn! - syknął najstarszy syn Setiego II. - Ty nowym Faraonem, weź nie pierdol! -

- Ach, no tak wybacz, że się z tobą kwiatuszku jeszcze nie przywitałem. - Amenmesse ignorując Siptaha, podszedł do trzymanej Takhat i na jego oczach, mimo jej oporu złapał za głowę, całując.

Jednak musiał zadowolić się szybkim całusem, bo tym razem kobieta wyskoczyła do niego z zębami, gotowa ugryźć go. Gdy tylko się odsunął, nabrała też śliny i opluła go prosto w twarz.

- Pieprz się ty gnoju! Nie zbliżaj się do mnie! - syknęła przez łzy.

- Trzymaj się od niej z daleka! - Siptah widząc to, poczuł jak krew ponownie go zalewa.

Tym razem trzymającym go żołnierzom, musiał pomóc kolejny, bo brat Merenptaha prawie zrzucił tego jednego ze swoich pleców.

- Ech... jakaś ty dzika. - westchnął Amenmesse i wymierzył dziewczynie siarczysty policzek.

- Takhat! - zawołał Siptah, gdy jej głowa, skręciła się całkowicie w bok pod siłą uderzenia.

- Trzeba cię nauczyć manier. - ciągnął dalej ich przyrodni brat.

- Jesteś tyle dla mnie wart, co stara szmata! Mdli mnie na twój widok! - prychnęła, patrząc na niego z istnym obrzydzeniem i nienawiścią. 

Amenmesse na to wyznanie obrócił głowę za siebie, spoglądając kątem oka na chcącego go ukatrupić wzrokiem Siptaha, siłującego się z trzymającymi go ludźmi.

- Związać go, zakneblować i zabrać na dół. Później się zajmę moim starszym braciszkiem. - machnął ręką, wracając ponownie do bursztynowych wkurzonych jak u kobry i zapłakanych oczu kobiety.

Na nic zdał się opór Księcia. W czwórkę związali mu ręce, błyskawicznie zaciągając w dół schodów i na nich dopiero kneblując.

- A teraz ty. - zwróciła się do Takhat, kucając tak, by ich oczy były na tej samej wysokości. - Masz trzy możliwości wyboru. Pierwsza, co bym wolał, pójdziesz teraz po dobroci do pałacu, będziesz grzeczna i nie będziesz mi uprzykrzać życia, a ja w zamian pozwolę ci zatrzymać twojego syna Ramsesa. Możliwość druga, zwiążę cię jak jego i zamknę na dole bawiąc się tobą i twoim ciałem, aż skonasz, jednocześnie zajmę się osobiście wychowaniem Ramsesa. Opcja trzecia, zabiję cię tu na miejscu jak twojego męża i też sam zajmę się wychowaniem waszego synka. -

- Ty pojebany potworze! -

- Oj, nie jestem potworem. Gdybym nim był, nie dałbym ci aż tylu możliwości, tylko zabił na miejscu. Bądźmy szczerzy, jesteś w tym momencie moją kulą u nogi oraz jednocześnie moim afrodyzjakiem. - zaśmiał się, oblizując usta. - A kulą to też taką większą. Mniejszą jest konkubina Księcia, Hekenuhedjet. Z nią też już to przedyskutowałem, zanim tutaj przyszedłem i mogę powiedzieć, że szybko się zdecydowała. - zaśmiał się. - Uległa mi bardzo szybko, byle by żyć i mieć przy sobie synów. -

- Pojeb... -

- Twoja decyzja? - warknął Amenmesse. - I jeszcze raz mnie tak nazwij, a przysięgam, że zamknę cię żywcem w sarkofagu, tak jak ci już to obiecałem wtedy przed świątynią Sobka. - dodał przez zaciśnięte zęby.

Jakie ona miała szansę? Żadne. Zerkając na leżące ciało Merenptaha, zamknęła usta, przełykając ślinę. Jeszcze nigdy tak bardzo nie mogła się odezwać. Blokowała się, a język stawał kołkiem.

- Decyzja! - krzyknął nowy Faraon, wyciągając swój czarny Khopesh.

- Będę... chcę wrócić do syna. - szepnęła, spuszczając głowę ze wstydu w dół

- Chyba się przesłyszałem. Zapomniałaś z kim rozmawiasz? - warknął, kładąc zimne w dotyku ostrze pod jej brodą i podnoszą ją do góry zmusił, by spojrzała mu w oczy.

- Chcę wrócić do syna, Faraonie... - jęknęła z trudem wymawiając ten tytuł.

- Pozwolę ci, ale pamiętaj. - powiedział wstając - Raz spraw, że mnie zdenerwujesz lub nie posłuchasz, a zabiję cię nawet na oczach twojego dziecka. -

- Rozumiem. Faraonie. -

- Zaprowadźcie ją do jej komnaty i pilnujcie na każdym kroku. - rozkazał do dwóch ludzi i trzeciego trzymającego obecnie dziewczynę. - Od dziś to będą twoi nowi strażnicy. W zamian za tych dwóch których kazałem zabiłem pod świątynią Sobka. -

Takhat wstając sama, czuła jakby miała się zaraz przewrócić. Musi wytrzymać, musi chronić Ramsesa.

- Faraonie... pozwól... mi... pożegnać się z... mężem... - szepnęła roztrzęsionym od przerażenia i wściekłości głosem.

- Byle szybko. Jeszcze mi się ubrudzisz od jego krwi. Masz dwie minuty. - mruknął.

Wielka Małżonka Królewska zaciskając ręce, podeszła bardzo chwiejnym krokiem jak najszybciej do ciała, które teraz w dotyku, było coraz bardziej sztywne.

- Kocham cię... - wyszeptała, całując prosto w jego wargi.

Miała gdzieś, że czuła w ustach smak krwi. Jego zapach zmieszał się też z nią, a jego ciepłe dłonie, leżały nieruchomo na ziemi. - Tak bardzo cię kocham! - pisnęła, zatapiając się w jego ustach. - I obiecuję ci, że ochronie naszego synka. Nigdy mu nie daruję tego. Nigdy. Pomścimy cię kochanie. Czekaj na mnie u Ozyrysa. Tam się znów spotkamy i będziemy razem na wieki.... - mruczała, w otwarte i nieruchome usta Merenptaha.

- Koniec czasu, ruszaj tyłek! - ryknął Amenmesse i pojawiając się przy Takhat, pociągnął ją za ramię, aby oderwać ją od jej męża. - Wrzucić mi to coś do rzeki i czekać, aż krokodyle lub hipopotamy go rozszarpią. Dopóki tego nie zrobią, macie nie wracać. - warknął do stojących żołnierzy.

- Amenmesse! Błagam cię! Pochowaj go! Nie możesz... - wrzasnęła kobieta, szarpiąc się z nim.

- Mogę! Mogę wszystko! Dziś wieczorem ci odpuszczę, ale za kilka dni masz się stawić u mnie w komnacie! Zaczniemy cię uczyć, bo widać on cię nie nauczył, jak ma się zachowywać Wielka Małżonka Królewska którą jesteś i którą będziesz od dziś tylko i wyłącznie moją. -

Sparaliżowana strachem, dała się odciągnąć w tył aż na schody. Schodząc z nich, zobaczyła jak żołnierze Amenmesse, łapią Merenptaha za nogi i ciągną do zbocza, chcąc go zrzucić w dół.

𓅃 𓆥 𓅒 𓅉 𓅭

[121] Achet - w dosłownym tłumaczeniu ,,zalanie''. Była to pierwsza pora kalendarza egipskiego, w którym wylewał Nil, użyźniając tym samym ziemię. Pora achet trwała 120 dni, od 19 lipca do 15 listopada. W skład niej wchodziły 4 miesiące. Po porze achet następowała pora wzrastania roślin – peret.

[122] Opet - jeden z najbardziej ważnych, spektakularnych i tajemniczych festiwali. Drugi miesiąc Achet, w którym obchodzono święto został nazwany jego imieniem: pa-en-ipet, [miesiąc] Opet. Formalna nazwa Opet to ,,heb nefer en Ipet'', co przekłada się na „piękną ucztę Opet".

Ceremonia odbywała się w Tebach, a centralnym punktem festiwalu była wielka procesja od Karnaku do Luksoru. W procesjach posągi najświętszych bogów miasta (Amona-Re, najwyższego Boga, jego żony Mut i jego syna Khona) były umieszczone w specjalnych naczyniach, a następnie przenoszone z jednej świątyni do drugiej. Podczas podróży wzdłuż rzeki posągi były eskortowane z brzegów przez żołnierzy, tancerzy i nosicieli ofiar, w tym tuczone woły, które miały zostać ofiarowane w świątyni. Wysocy rangą urzędnicy, którzy brali w tym udział, uważali wiosłowanie w łodzi za wielki zaszczyt, warty odnotowania w ich historiach życiowych.

Za panowania Tutmozisa III (1458-1426 p.n.e.) festiwal trwał 11 dni. Na początku rządów Ramzesa III (1187 roku p.n.e.) rozszerzył się do 24 dni. 

[123] Izyda - bogini płodności, opiekunka rodzin i domowego ogniska, patronka małżeństwa i macierzyństwa. Stanowiła personifikację tronu władcy i poprzez specyficzny stosunek do faraona stała się symbolicznie jego matką. Występowała w dwóch cyklach mitów: – solarnym i

Ozyriackim, jako córka bogini Nut i boga Geba, siostra Neftydy, Seta i Ozyrysa, a zarazem małżonka tego ostatniego. Kiedy Set zabił Ozyrysa, odnalazła jego poćwiartowane ciało i wraz z Neftydą przywróciła męża do życia. Była matką Horusa. Zaopiekowała się małym Anubisem (synem Seta i Neftydy), gdy Neftyda porzuciła go z obawy przed mężem. Tradycyjnie przedstawiana jako wzór opiekuńczej matki i wiernej żony, źródło życia, wcielenie dobroci i obrończyni przed złem. Wraz z bratem i synem należała do naczelnej triady bóstw Egiptu. Według innych źródeł była siostrą Horusa. W czasach Nowego Państwa Egipcjanie ściśle powiązali ją z Hathor, która później wyparła i zastąpiła ją w roli matki Horusa.

W cyklu solarnym występowała natomiast jako ziemska kobieta i potężna czarodziejka, obdarzona mocą boską, uzyskaną od Ra, w zamian za uleczenie z jadowitego ukąszenia. Stąd czczono ją również jako „mistrzynię czarów", chroniącą nie tylko swego syna, lecz i ludzkie dzieci przed wężami, drapieżnikami oraz innymi zagrożeniami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro