5. Prawie przyjazna pogawędka w lochu
Głowa mnie boli. To była pierwsza myśl, która zawładnęła moim umysłem, gdy zaczęłam odzyskiwać przytomność. Powoli podniosłam powieki, jednak widząc nieprzenikniony mrok zastanowiłam się czy naprawdę to zrobiłam. Leżałam tak przez kilka minut przyzwyczajając oczy do ciemności. Kiedy już widziałam zarysy ścian usiadłam. Rozejrzałam się. Byłam w jakimś niedużym pomieszczeniu, gdzie nie wpadał nawet jeden promień światła i nie było żadnych mebli. Ostatnie co zapamiętałam to moje dłonie, które jakimś cudem uzdrowiły tego chłopaka. To nie powinno być możliwe, elfy nie miały takiej mocy. A co potem? Pustka. Pewnie zemdlałam, w końcu tak długie używanie magii musi mieć jakieś skutki uboczne. Nagle zamarłam , dostrzegając ruch w kącie pomieszczenia. Moje tętno przyśpieszyło pod wpływem strachu. Nie byłam tu sama, tam ktoś siedział. Widziałam zarys ludzkiej sylwetki.
- Już wstałaś?- bez problemu rozpoznałam ten głos. Panika objęła mnie we władania, nie powalając na wydanie jakiekolwiek dźwięku. Chłopak wykonał ruch dłonią i w moją stronę pojechała po posadzce taca. Taca z jedzeniem.
Rzuciłam się na posiłek jak zwierzę, w końcu nic nie jadłam od dobrych kilkunastu godzin. Tak przynajmniej myślę, w końcu nie wiem ile byłam nieprzytomna. Rozbójnik mi nie przerywał, tylko siedział bez ruchu, w milczeniu. Krępował mnie świdrujący wzrok tych jego fiołkowych tęczówek. Postanowiłam to zignorować. Kiedy skończyłam jeść odezwał się:
-Dlaczego mi pomogłaś? - naprawdę, to go najbardziej nurtowało?
-Sama nie wiem. Chyba po prostu nie jestem w stanie patrzeć na cudzy ból, zwłaszcza od śmierci oj...- zamilkłam. Wspominać o ojcu byłoby samobójstwem. Wszyscy ludzie nienawidzili elfiego króla, posądzając go o szał matki. Nie chcieli nawet słuchać, jakoby ich człowiek maczał palce w jego zabójstwie. Cieszyłam się, że brunet nie naciskał bym dokończyła wypowiedź, jak uczyniłaby większość oprawców.
-Skoro nie możesz znieść patrzenia na cierpienia, czemu rzuciłaś na mnie zaklęcie?- zaskoczył mnie. O czym on gada?
- Jakiego zaklęcia?
-Nie udawaj głupiej. Łeb mnie bolał jak nigdy wcześniej. Co zrobiłaś mała gnido?- o, skończyła się miła pogawędka.
-Nic. To nie ja.
-Kłamiesz. Ta zmora to też nie twoja robota?- nie krzyczał, ale wiedziałam, że jest zdenerwowany.
-Zmora tak, ale głowa nie.
- Zastosowałaś na mnie kolejną realistyczną iluzję?
-Skąd ci przyszło do głowy, że widziałeś iluzję?
-W takim razie co wiedziałem?
-Ducha. - zamilkł na chwilę, jakby trawił fakty.
-Że co?- spytał głupio.
- Mam rzadką umiejętność rozmawiania z duchami. Jeśli użyczę któremuś z nich odrobinki mocy, może na chwilę przyjąć taką formę jaką miałeś przyjemność zobaczyć. - dzięki mojemu czułemu słuchowi usłyszałam jak jego serce przyśpiesza. Bał się.
-Ale teraz nie ma tu żadnego z nich?- zapytał, a jego ton już nie był taki groźny. Plagg raczej nie mógł wejść do pomieszczenia w którym przebywałam, bo już by tu był. Jednak chłopak nie musiał o tym wiedzieć.
-Jest i to nawet kilka.
-Każ im wyjść!- teraz głos bruneta praktycznie drżał.
-Nie mogę. - udałam smutek- Nie słuchają mnie, robią co chcą. Jak to duchy. - moje słowa odniosły pożądany skutek: nastolatek zaczął się rozglądać na boki, jakby spodziewał się ujrzeć mary nocne. Nie dałam po sobie poznać, że mnie to bawi.
- I to one spowodowały ten ból?
-Nie dałyby rady, nawet gdyby chciały. Wiesz co myślę?
- To ty w ogóle myślisz?- najwyraźniej próbował na mnie odreagować swoje przerażenie. Idiota, wyżywa się na słabszych. Tak, zdaję sobie sprawę, że jestem od niego słabsza, to widać na pierwszy rzut oka, a ja nie zamierzam przeinaczać faktów, by napompować swoje ego.
-Ha, ha, ha, ha. Bardzo śmieszne, ale teraz do rzeczy. Już od początku czułam, że coś jest z tobą nie tak...
-Nie powalaj sobie! Bo ten nóż znowu wyląduje na twoim gardle...- zagroził. Oho, wrócił mu rezon.
-Daj mi dokończyć! Ktoś rzucił na ciebie urok. Albo na coś lub kogoś w twoim otoczeniu.
-Mam tylko wiecznego pecha, ale nic poza tym.
-Pech może być jedną z oznak uroku.- spojrzał na mnie uważnie.
-Zgrywasz się.
-Nie jestem głupia, zasztyletowałbyś mnie w pięć sekund. Zdążyłam zauważyć, że nie mogę tu używać magii, inaczej już dawno bym uciekła. - milczał pogrążony w myślach- Nie znam się na tym rodzaju zaklęć, ale wiem, że specjalizują się w nim czarownice. Powinieneś iść do którejś. - poradziłam.
-Pf!- prychnął, wywracając oczami. No dobra, nie mogłam widzieć jak nimi wywraca, było za ciemno, ale jestem pewno, że to zrobił. Bardzo to do niego pasuje- Niby dlaczego mam ci wierzyć? Nienawidzisz nas, tak jak twoja mamusia. Gdybyś mogła już dawno byś nas wymordowała do ostatka.
-Nie jestem taka jak ona.- wyszeptałam. Porywacz nawet nie zdawał sobie sprawy, że obraził mnie w najgorszy możliwy sposób.
-Wmawiaj to sobie, wy wszyscy jesteście taki sami. Bezduszni, okrutni, zapatrzeni w siebie i wyniośli.
-Zamknij się! - nie wytrzymałam. Wkurzył mnie, a dotąd sądziłam, że tylko matka to potrafi. Nagle coś świsnęło koło mojego ucha i wbiło się w ścianę z brzękiem. Odwróciłam głowę. Nóż. Ten dupek rzucił we mnie nożem! Ciekawe tylko, czy specjalnie spudłował, czy chciał mnie zabić. Mam nadzieję , że to pierwsze...
- Następnym razem zagłębi się w twojej czaszce. - jego głos stał się opanowany. Jakby nie odczuwał żadnych uczuć. Chyba miał taką postawę opracowaną do perfekcji, ale ludzie, którzy na pierwszy rzut oka wydają się z lodu kumulują w sobie więcej emocji niż przeciętna istota.
-Mylisz się co do elfów. Oceniasz nas na podstawie jednostki, tak samo jak moja matka cały rodzaj ludzki. Jesteście identyczni.
-Ja nie organizuję rzezi niewiniątek. - zaprotestował.
-Tak? To ile dzieci, kobiet czy zwykłych rzemieślników pozbawiłeś życia? - nie odpowiedział- Tak myślałam. Skoro ty już mnie przepytałeś to teraz chyba moja kolej?
-Wydaje ci się, że masz tu jakieś prawa? Nie jesteś już księżniczką. - wysyczał. W odpowiedzi jedynie odrzuciłam włosy do tyłu.
-Dlaczego mnie jeszcze nie zabiliście?
-Głucha jesteś?! Nie muszę ci odpowiadać.
-Ale to zrobisz.- stwierdziłam pewnie, mimo iż wcale tak się nie czułam.
-Niby z jakiej racji?- uniósł jedną brew.
-A chcesz ponownie spotkać mojego kolegę ducha?
-Przecież nie możesz tu używać mocy?
-Używać nie, ale użyczyć owszem.- zmyślałam.
-Grrr.- warknął zirytowany- Dobra. Mój ojciec cię do czegoś potrzebuje, ale nie na długo. Obiecał, że będę mógł cię zabić.- przełknęłam ślinę.
-Jak masz na imię?- po co ja o to pytałam? Zawahał się na chwilę.
-Marin.- odparł cicho, jakby miał nadzieję, że nie usłyszę. Nie ze mną te numery, w końcu od czegoś mam wyczulony słuch.
- A więc, Marinie...- drgnął na dźwięk swojego imienia. Już chciałam dokończyć zdanie, gdy przerwał mi jakiś hałas dochodzący z góry. Zamarliśmy. Po chwili nastolatek wstał.
-Zaczekaj tu.
-Myślisz? Bo wiesz, miałam zamiar zwiać i iść na spacer.- ironizowałam. Skierował się do drzwi nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem, jednak w świetle padającym z korytarza, przez otwierane przejście, dostrzegłam jak kąciki jego ust lekko się unoszą. Już wychodził, kiedy coś błysnęło. Powietrze rozdarł krzyk, a chłopak odleciał do tyłu popychany niewidzialną dla mnie siłą. Moje spojrzenie skupiło się na jego ramieniu. Widziałam krew.
CDN
Jestem wesoła jak skowronek! Jeszcze nigdy dotąd nie spotkałam się z taką dużą ilością pozytywnych komentarzy! Cofam naszą małą wymianę: gwiazdki i komentarze=rozdział, bo nie umiem się naczekać aż mogę opublikować! Ten rozdział się mroził od tygodnia. Ale naprawdę, nie pogardzę małym wsparciem z waszej strony, to bardzo motywuje. Ten rozdzialik taki spokojniejszy, żeby wyjaśnić kilka kwestii, ale w kolejnym będzie działo się aż nad to! Dziękuje wam bardzo, a najbardziej to lisi, mojej pierwszej czytelniczce ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro