Sechs.
- Fanni! - podniosłam głos wyrywając dłoń z objęć Gregora. To było nie w porządku, że postawił mnie przed tak trudnym wyborem. Anders zawsze zajmował w moim sercu szczególne miejsce. Gdybym za nim nie pobiegła, mogłoby rozsypać się na kawałki.
Wybiegłam z pokoju niczym strzała. Jednak do tej, którą zawsze dzierżył Amor było mi daleko. Ja byłam taką zatrutą, która przynosiła tylko i wyłącznie cierpienie. Fannemel biegł przed siebie nie odwracając się do tyłu ani na moment. Moje kolano próbowało się buntować. Jednak podążałam naprzód nie zważając na dociekliwy ból.
Prawie go miałam. Prawie dogoniłam Andersa wyciągając dłoń, by go zatrzymać. Fortuna kołem się toczy.
Upadłam. Najgorsze było to, że para niebieskich oczu wpatrywała się we mnie jak sroka w gnat. Nie zważając na to, że moje ciało go przygniata.
- Jakiś nowy rodzaj ćwiczeń? Atakowanie ludzi przechadzających się po korytarzu? - ofiara uniosła brew śmiejąc się radośnie. Spojrzałam w głąb korytarza. Anders zdołał uciec.
- Przepraszam cię najmocniej, Peter. Mam dzisiaj trochę gorszy dzień. - westchnęłam po czym podpierając się rękoma usiłowałam wstać. Gdy mi się udało wyciągnęłam dłoń w kierunku skoczka. Prevc otrzepał się prostując poturbowane ciało.
- Nie ma sprawy, Mia. To było całkiem.. miłe. - wzruszył ramionami częstując mnie przyjaznym uśmiechem. Jego oczy błyszczały, gdy kąciki ust unosiły się w górę.
- Miłe? Co jest miłego w tym, że jakaś wariatka wpada na ciebie i omal nie nokautuje? - zaśmiałam się pod nosem przenosząc wzrok na rękę, którą Peter masował od kilku minut. Z troską złapałam jego ramię uważnie je oglądając.
- Marzę o tym, by więcej wariatek o anielskiej urodzie na mnie wpadało. - skoczek zaśmiał się nerwowo pocierając kark dłonią. Zdezorientowana spojrzałam na swego towarzysza. Proszę, tylko nie to. Nie teraz. - Gdzie się śpieszysz? Może mógłbym pobiegać razem z tobą?
Totalna klapa. Czy dzisiejszy dzień to piątek trzynastego? Westchnęłam cicho kładąc dłoń na ramieniu Petera. Uśmiech z jego twarzy zniknął.
- Bardzo chętnie, ale nie dzisiaj. Jeżeli nie pobiegnę dalej mogę stracić coś, co wiele dla mnie znaczy. - szepnęłam opuszczając pokornie głowę. Prevc ujął mój podbródek w dłoń spoglądając z troską w moje oczy, a następnie zrobił krok w bok, by pozwolić mi na dalszą gonitwę. Z wdzięcznością uściskałam przyjaciela wznawiając sprint.
W którym pokoju zatrzymał się Anders? Z pewnością tam udał się po całym incydencie. Mimo, że w pamięci przeszukiwałam wszystkie możliwe wspomnienia, w tym momencie moje szare komórki odmówiły współpracy. Zdyszana usiadłam pod jednym z pokoi chowając wilgotną od łez twarz w dłoniach. Przegrałaś, Mia. Teraz tylko cud mógłby cię uratować.
Kiedyś w jednym z poradników dotyczących spełniania marzeń przeczytałam, że im częściej się o czymś myśli tym większe jest prawdopodobieństwo, iż owa rzecz się spełni. Dla mnie było to kompletną bzdurą. Aż do dzisiaj. Gdy drzwi pomieszczenia otworzył Anders, a ja całym ciałem z łoskotem runęłam na twardy dywan.
- Mia, wszystko okej? - pośpiesznie pomógł mi wstać częstując mnie skromnym uśmiechem. Jego oczy były zaczerwienione i opuchnięte. Tylko ja wiedziałam co było tego przyczyną.
- Tak, wszystko gra. - westchnęłam cicho po czym się zaśmiałam. Przeznaczenie lubi płatać figle. Anders usiadł na łóżku biorąc w dłoń butelkę whisky. Wychylił ją pozwalając napojowi swobodnie spłynąć w dół przełyku. - Co ty wyprawiasz? Dużo wypiłeś na mieście. - zagryzłam wargę pocierając ze zdenerwowaniem ramiona. Fannemel zaśmiał się szyderczo wbijając wzrok w podłogę.
- Mia Hayböck prawi mi morały. Cóż za zrządzenie losu. - prychnął pociągając kolejny łyk. Odłożył pustą butelkę na szafkę nocną kładąc się i splatając dłonie za głową. - Nie masz prawa mówić mi co jest dla mnie dobre, a co nie. - warknął.
Zasłużyłam sobie na to. Wiedziałam, że mocno go skrzywdziłam. Jednak widok jego smutnej twarzy zadawał mi wystarczająco dużo bólu.
- Anders,ja...
- Wyjdź. Wracaj do swojego Austriaka.
- Nie chcę. Nie pójdę.
- To sam własnoręcznie cię zaprowadzę. - pokracznie zerwał się na nogi chwiejnym krokiem podążając w moim kierunku. Jego oczy tłumiły w sobie ogrom nienawiści.
- Ja chciałam cię tylko przeprosić.
- Dziękuję, nie potrzebuję twoich przeprosin. Nie mają znaczenia.
- Dlaczego nie chcesz dać mi dojść do słowa? - wydukałam będąc u granic wytrzymałości. Fannemel podparł się o ścianę cicho wzdychając.
- Bo oddałem ci swoje serce, a ty zachowałaś się tak, jakbym nie istniał. Dlatego również dla mnie nie istniejesz. - wyszeptał zaciskając powieki.
On oddał mi swoje serce. W moje wbijało się właśnie milion sztyletów. Powoli i dokładnie, by nie ominąć żadnej komórki, którą mogłyby uszkodzić. Na to właśnie sobie zasłużyłam. Zacisnęłam pięści odważnie stając naprzeciw skoczka. Raz kozie śmierć.
- Pocałuj mnie. - szepnęłam nie spuszczając wzroku z oczu Andersa, w których malowało się zdziwienie.
- Ale ja...
- Mocno tego pragnę.
Fannemel oniemiały nie poruszył się z miejsca. Podeszłam do niego kładąc dłoń na jego policzku. Oboje przez moment zatraciliśmy się w pocałunku, który tak naprawdę nic dobrego nie przyniesie.
__________________________
Postanowiłam pisać troszkę krótsze rozdziały, by czytało się to bardziej przyjemnie, a jednocześnie bym miała czas wrzucać tutaj coś częściej.
Życzę Wam miłego dnia, z całego serduszka :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro