Rozdział 7
Kendra zajęła miejsce przy pięcioosobowym stoliku rozglądając się dookoła. Szczerze mówiąc czuła się jakby była w wyjątkowo ruchliwej restauracji, jednak stres z nutką ekscytacji ciągle dający o sobie znać ściągał ją do świata rzeczywistego.
- To jak tam Tanu? Gdzie się podziewałeś w ostatnim czasie? - spytał zaciekawiony Warren.
Kendra głośno westchnęła. Nie mogą się skupić na czyimś samopoczuciu, tylko od razu niebezpieczeństwo i niebezpieczeństwo..
- Dobrze. Byłem w bardzo niebezpiecznym rezer.. - zaczął opowieść Samoańczyk.
- Jakim? - Seth nie byłby sobą, gdyby mu w którymś momencie nie przerwał.
- Niestety tajne - wzruszył ramionami. - Nie mogę zdradzić jego nazwy i położenia.
Oni sobie dalej rozmawiali, a Kendra odpłynęła myślami gdzie indziej...
- Zaraz wystąpi Stan - powiedziała cicho Vanessa wyrywając ją z tego stanu.
Faktycznie po paru sekundach zgasło światło w całej sali. Natomiast zaczęły się palić świeczki na świecznikach.
- Wow - szepnęła dziewczyna.
W tej chwili Seth pokazał palcem scenę skierowała tam spojrzenie. Scena, skromnie ozdobiona przypominała bardziej podest.
Dziadek Sorenson właśnie wchodził na scenę. - Jak myślicie co powie? - spytał Tanu.
- Siemano Rycerze Świtu!!! - brat Kendry udał głos Stana. -Jak wam życie mija? Mi fantastycznie, ale to nieważne bo oczywiście spotkanie ryczerzyków świtu to zawsze problemy no nie?!
Wszyscy cicho się zaśmiali by nie zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi.
Kapitan Rycerzy Świtu odchrząknął.
- Witajcie moi drodzy - zaczął poważnym tonem. - Zwołałem was tu z bardzo poważnego powodu. Z przykrością muszę powiedzieć, że jestem zmuszony ogłosić alarm czerowny. Rozległy się wrzaski domagające się wytłumaczenia i oburzenia.
- Spokojnie - ton jego głosu wyrażał coś innego niż spokój. - Niestety nie mogę wam zdradzić powodów ogłoszenia go bo to jest bardzo ściśle tajne. Jednak muszę dziś wysłać jeden zespół na misję związaną z tym niebezpieczeństwem.
Wrzaski się uspokoiły. Pewnie ludzie woleli wiedzieć, że sytuacja jest lekko ,,opanowana''. Kendra znowu odpłynęła myślami gdzieś indziej. Od wszystkich kłopotów i trosk. Otrząsnęła się dopiero pod koniec tego zanudzania.
- Dziękuję, za wysłuchanie mnie - Stan mówił miłym głosem. - Zostaniecie przydzieleni do misji, albo możecie wracać do domu, jednak musicie być w pełni gotowi na wezwanie.
Dziewczyna wstała od stolika, tak jak inni. Zauważyła, że zmierza do nich ich dziadek.
- I co teraz? - spytał Warren.
- Teraz - zaczął dziadek. - Zostaniecie przydzieleni do misji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro