Rozdział 9 Motyle cz.3
– Musi nas zaanonsować. – Lenard wytłumaczył szybko towarzyszom zachowanie wróżki.
– Widziałeś się już z królową Motyli? – zapytał Daniel.
– Dużo wie, ale to, co najciekawsze przemilczy. Wróżki uważają, że każda istota ma wolną wolę, a one swoją wiedzą, nie chcą nam sugerować, którą drogę powinniśmy wybrać – wypalił Sebastian.
– Lepiej bym tego nie ujął! No może dodałbym jeszcze, że to bardzo wścibskie istoty, o czym zaraz się przekonacie – stwierdził Lenard.
Daniel pytająco uniósł brwi. Otworzył usta, by zapytać partnera, skąd tyle wie o wróżkach, ale nie zdążył tego zrobić. Drzewo naprzeciwko nich głośno trzeszcząc i skrzypiąc, wyciągnęło korzenie z ziemi i – tak jak wcześniej zrobiły to kwiaty – przeszło na bok, robiąc im miejsce. Przyjaciele opieszale wkroczyli do środka dziwnego pomieszczenia bez sufitu, gdzie przywitał ich przepiękny śpiew słowików. Poza Lenardem, który już tu był, reszta zaskoczona rozglądnęła się po ścianach, czyli w tym wypadku po drzewach rosnących dookoła. Na gałęziach poza motylkowymi liśćmi w kolorze soczystej zieleni, siedziało mnóstwo ptaków, nie tylko słowików. Jednak zdenerwowani wojownicy nie mieli czasu się im przyjrzeć. Kolorowa, puszysta trawa zaprowadziła ich na środek pomieszczenia, gdzie stanęli przed trzema okazałymi tronami.
– Zapraszamy! Usiądźcie! – Władczy głos, który do nich przemówił, należał do Motyla o czarnym odcieniu skóry, niebieskich włosach i lekko skośnych oczach. Zasiadał on na tronie z turkusowych niezapominajek, po lewej stronie królowej, w sukni i wianku z takich samych kwiatów.
Oszołomieni goście nawet nie drgnęli, stali jak posągi. Gdy nie zareagowali na zaproszenie, zgodnie z oczekiwaniem wróżki, zniecierpliwiona cmoknęła. Rozkazująco wskazała ręką na uformowany z cienkich gałęzi, długi, zaokrąglony stół z pięcioma krzesłami do pary, który stał obok nich. Przyjaciele niepewnie podeszli i usiedli, na jak się okazało twardych krzesłach. Przed nimi leżały przygotowane drewniane miseczki, które napełnione różnymi płatkami kwiatów pięknie pachniały, jak zresztą wszystko tutaj.
Rozalia wzięła głęboki wdech i czujnie spojrzała na królową Mirelę. Siedziała ona na środkowym, najbardziej okazałym tronie z białych róż i beznamiętnie przyglądała się swoim gościom. Czarodziejka pomyślała, że gdyby nie jej złote skrzydła i oczy, to nie prezentowałaby się jakoś szczególnie wyjątkowo. Według niej tak jak Mira i Daniel spokojnie mogła pochodzić z Krainy Słońca. Miała długie, złote falowane włosy i jasny odcień skóry. Długa suknia z czerwonych maków pasowała do wianka, który spleciony z takich samych kwiatów niczym korona zdobił jej głowę. Wyglądała młodo, na nie więcej niż trzydzieści lat. Rozalię ciekawiło, w jakim wieku królowa była tak naprawdę. Skoro Fryda ze swoją wiedzą mogła mieć tysiące lat, to ona może nawet milion.
Czarodziejka zmarszczyła nos i przeniosła wzrok na wróżkę siedzącą po prawej stronie królowej na tronie z czerwonych poszarpanych kwiatów. Rozalia nie potrafiła ich nazwać. Krótkie, jasnorude włosy Motyla sterczały do góry. W porównaniu do reszty swoich sióstr ona interesowała się wyłącznie Sebastianem, który unikał jej spojrzenia, patrząc na swoje dłonie.
Rozalia podejrzewała, że chłopak dużo ukrywał nie tylko przed nimi, ale przede wszystkim przed Danielem i miało to związek z wróżkami. Ale jeśli królowa była choć w połowie tak wścibska, jak Fryda, to zaraz się wszystkiego dowiedzą. Czarodziejka szybko przejechała oczami po twarzach pozostałych wróżek. Ubrane w przeróżne suknie z żywych kwiatów, licznie stały wokół tronów. Musiały być niżej w hierarchii. Co było dla niej dużym zaskoczeniem, znajdowało się tam dużo dzieci. Niektóre dziewczynki i to nie tylko ludzkie, bo wiele z nich miało cechy innych istot, takie jak małe rogi, skórę pokrytą niebieskimi łuskami albo szpiczaste uszy, wyglądały na osiem, dziesięć lat. Rozalia powróciła wzrokiem do rudej wróżki, która w tej samej chwili przemówiła do nich.
– Jedzcie! Nie bójcie się, nie są zatrute. Kwiaty sprawią, że odzyskacie utraconą energię, która z pewnością będzie wam jeszcze potrzebna. – W porównaniu do poprzedniej wróżki ta miała uprzejmy głos.
Lenard i Sebastian, biorąc płatki kwiatów w palce, posłusznie zaczęli jeść. Reszta zrobiła to samo, najwidoczniej takie panowały tu zwyczaje, a oni przecież nie chcieli obrazić królowej. W końcu mieli nadzieje, że wyrazi ona zgodę, aby mogli do magicznej góry przejść przez jej ziemie. Tym samym ominęliby inne, bardziej niebezpieczne magiczne istoty, co z pewnością przyspieszyłoby wyprawę.
Niezależnie od koloru, kwiaty były śliskie i ciepłe w dotyku, a ich smak tak jak zapach, słodki. Już niewielka ilość tego dziwnego posiłku sprawiła, że czuli się najedzeni. Moc płatków szybko rozeszła się po ciałach wojowników, dając im siłę, jak po dobrze przespanej nocy.
Kiedy skończyli jeść, Lenard wstał i podszedł przed oblicze nad wpatrującej się w swoich gości królowej. Pozostali uczynili to samo. Ukłonili się za przykładem towarzysza. Królowa Motyli i pozostałe wróżki odpowiedziały im lekkim skinieniem głowy, co wzięli za dobry znak.
– Przepraszamy! Powinniśmy byli to zrobić na początku, ale piękno tego miejsca oraz zaszczyt spotkania królowej Motyli, oszołomiły nas. – Tłumaczenie Lenarda było próbą naprawienia ich błędu, bo z wrażenia zapomnieli przywitać się z królową, co mogło zostać odebrane jak obraza. Rozalia miała nadzieję, że chociaż ten jeden raz jego wdzięk posłuży dobrej sprawie i udobrucha dwór. Chłopak ujmująco uśmiechnął się do zebranych magicznych istot i ponownie ukłonił się lekko.
– Rozumiem i wybaczam – odpowiedziała krótko królowa.
Wojownicy odetchnęli z ulgą. Stali milcząc, cierpliwie czekali, aż władczyni pozwoli zabrać im głos. Kolejny błąd mógł nie zostać im tak szybko wybaczony.
Królowa, nie spiesząc się, wstała. Jej złote, motylkowe skrzydła zatrzepotały delikatnie, unosząc ją do góry. Gdy leciała, wyglądała zjawiskowo, aż nie mogli oderwać od niej oczu. Zatrzymała się tuż przed stojącą jako pierwszą Rozalią. Gładko postawiła gołe stopy na kolorowej trawie. To samo uczyniła ruda wróżka, natomiast trzeci Motyl nadal obserwował ich ze swojego wygodnego tronu.
Gdy tylko królowa spojrzała na czarodziejkę, jak na zawołanie jej policzki poczerwieniały. Mirela natomiast nie miała problemu z ukryciem swoich emocji, z jej kamiennej twarzy nie dało się nic odczytać. Gdy napatrzyła się na Rozalię, kolejno podeszła do jak zawsze promiennej Miriam. Były tego samego wzrostu, milcząc długo patrzyły sobie w oczy. Władczyni udzieliła się chyba radość dziewczyny, bo pozwoliła sobie na prawie niewidoczny uśmiech. Ruszyła dalej, ledwie zerknęła na Lenarda i Daniela, zmierzając wprost do Sebastiana, który od początku był jej celem. Nie tylko towarzysze chłopaka, ale także obecne wróżki z ciekawością przyglądały się tej scenie.
Rozalia i Miriam porozumiewawczo popatrzyły na siebie. Tak jak ich przyjaciele podejrzewały, że Sebastian coś ukrywał i tak jak on czuły, że królowa sobie nie podaruje i zaraz zdradzi im jego tajemnice. Wychyliły się, żeby lepiej widzieć.
Wyższy od królowej Sebastian schylił głowę i popatrzył jej w oczy. Mirela podniosła rękę i delikatnie dotknęła siniaka na jego czole, który został mu po bliskim spotkaniu z gałęzią w lesie Errare. Chłopak nawet nie drgnął.
– Sebastianie, twoja matka niegdyś była najlepszą uzdrowicielką na moim dworze, czyżbyś nie odziedziczył po niej talentu? – zapytała Mirela.
Policzek chłopaka drgnął.
– Nie – szepnął Sebastian.
– Kłamiesz – stwierdziła królowa, na dowód dłonią przejechała po jego piersi, gdzie od razu pojawiła się ruda nić mocy.
Daniel zesztywniał. Zacisnął mocno dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę. Poczuł ból, ale nie zagłuszył on ukłucia rozczarowania w jego sercu. Choć po przekroczeniu Rzeki Snów, miał pewne podejrzenia co do Sebastiana, to i tak czuł się oszukany przez partnera, któremu zaufał bezgranicznie.
Pozostali wytrzeszczyli oczy. Owszem podejrzewali, że Sebastian mógł być spokrewniony z wróżką albo znał jakąś, która mu sporo opowiedziała o swoich siostrach. Ale że posiadał magię uzdrawiania? Byli w szoku.
– Masz siostrę? – zapytała królowa. Sebastian milczał, bo wiedział, że znała odpowiedź. – Masz dwie. Żadna z nich nie chciała do nas dołączyć? Twoja matka zasiadała po mojej prawicy, z urodzenia należy im się miejsce na moim dworze. Zapewne muszą być utalentowane jak ona. – Sebastian nadal milczał, co nie zniechęciło Mireli, a wręcz przeciwnie, na jej twarzy w końcu pojawiły się jakieś emocje. Zaproszeni goście byli dla niej niczym innym jak rozrywką. – Słyszałam, że niełatwo jest żyć pośród ludzi, różniąc się od nich. Wy na takie osoby mówicie mieszańcy?
W świecie czterech Magicznych Krain, mieszkańców każdej z nich określały pewne cechy. W lodowym królestwie były to czarne, proste włosy, blada skóra i piwne oczy. Krainę Słońca zamieszkiwali blondyni o jasnej karnacji i zielonych tęczówkach. Natomiast ludzie czerwonej pustyni mieli śniadą cerę, skośne, czarne oczy oraz równie ciemne, proste lub kręcone włosy, a z Krainy Mgły pochodzili niebieskoocy bruneci z ciemną skórą.
Wszyscy spojrzeli na Lenarda. Jego wygląd nie pasował do żadnej z czterech Magicznych Krain. Jakby jego problem nietolerancji nie dotyczył, obojętnie przytaknął głową.
Rozalia przyglądnęła się Sebastianowi. Gdy go poznała, przyjęła, że pochodzi on z Krainy Słońca, bo tak jak jej mieszkańcy posiada jasną cerę i zielone oczy. Najwidoczniej odziedziczył je po ojcu, który musiał być właśnie stamtąd. Natomiast włosy miał krótko ścięte. Czarodziejka dotąd myślała, że są one złote, ale teraz nie była już tego taka pewna. Może są jasnorude, tak jak jego moc i dlatego je skrócił, zastanawiała się.
Królowa miała rację. Każdą Magiczną Krainę określały pewne cechy wyglądu, gdy ktoś się wyróżniał, często był prześladowany. Dlatego Rozalia rozumiała, dlaczego Sebastian nie chwalił się swoim pochodzeniem. Dziwiło ją jedynie, że z Danielem nie podzielił się swoją tajemnicą. Na poważnej twarzy księcia malowała się złość, gdy patrzył na królową i partnera. Nietrudno było się domyślić, że nic nie wiedział. Jemu to na pewno nie przeszkadza, mnie zresztą też nie, pomyślała Rozalia. Jej spojrzenie powędrowało do Lenarda, który również patrzył na królową i Sebastiana, zrobiło jej się go żal. Pewnie też swoje przeżył, dlatego nie chciał za wiele o sobie mówić. On w porównaniu do Sebastiana nie miał szans ukryć swoją inność. Choć, jak widać, z czasem potrafił zrobić z niej atut.
– Matka zawsze mi tłumaczyła, że to nasza inność budzi w ludziach strach przed czymś nowym, nieznanym, co powoduje u nich agresję. Tak jak Lenarda, mnie również nie określa żadna kraina. Służymy i pomagamy ludziom niezależnie od ich pochodzenia – oświadczył stanowczym głosem Sebastian.
Lenard ponownie przytaknął głową.
– Wiem, posiadam zdolność rozpoznania ludzkiej aury, twoja jest dobra. Cieszy mnie to. Słyszałam, co dzieje się w Krainie Pustyni, niestety często nasze dary są wykorzystywane do czynienia zła. To tylko utwierdza niektórych mieszkańców Magicznych Krain w błędnym przeświadczeniu, że inność niesie ze sobą zło. Dodatkowo komplikuje to życie dobrych ludzi z niepospolitą urodą, a przecież oni często nie mają w sobie magii. Cóż zrobić! Natura ludzi dochodzi do głosu. Na to, jak wykorzystujecie naszą dobrą magię, nie mamy już wpływu, to wy sami ją kształtujecie, bo macie wolną wolę.
– Bardzo często to podłe traktowanie magicznych ludzi kieruje ich na ścieżkę zła! Fakt, że niektórzy muszą sobie radzić sami... nie chcę tłumaczyć okrucieństwa, ale samotnym czarodziejem łatwiej jest manipulować.
– Oczywiście, ale ostateczną decyzję zawsze podejmujecie sami.
Sebastian już otwierał usta, żeby odpowiedzieć królowej, ale uprzedził go Lenard, próbując zakończyć drażliwy temat. Nie chciał dopuścić do kłótni, która mogła się dla nich źle skończyć.
– Królowa ma rację, każdy sam decyduje o swoim losie. Droga dobra nie zawsze jest łatwa, ale słuszna. Warto się poświęcić.
Sebastian zrozumiał intencje przyjaciela, dlatego zamilkł. Zadowolona królowa uśmiechnęła się szeroko do Lenarda, który odpowiedział jej tym samym.
W jego oczach pojawiło się rozbawienie. Lenard uważał się za znawcę kobiet, a Sebastian według niego musiał się jeszcze wiele o nich nauczyć. Bywały takie momenty jak ten, gdy dla spokoju należało kobiecie przytaknąć albo chociaż zamilknąć. Dla wróżek świat był czarno-biały. Lubiły opowiadać te dyrdymały o wolnej woli, jakby na wybór człowieka nie składało się wiele czynników, na które często nie miał on wpływu. Zaznaczały, że ich moc była czysta niczym łza. Lenard wprost się dziwił, że królowa jeszcze nie stwierdziła, co często powtarzała mu Fryda, że ci źli czarodzieje między nimi moc mieli nie od nich, ale od innych magicznych istot. Jego zawsze to bawiło, bo najwięcej magii ludzie dostali od wróżek, które idealne to też nie były. Oczywiście nigdy tego głośno nie powiedział. Bo i po co się z nimi kłócić? Skoro złudne bycie lepszym dawało wróżkom szczęście, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy, a on pokornie mógł tego wysłuchać i dzięki temu liczyć na choćby bezpieczne przejście przez ich ziemie, to co w tym złego?
– Mirela, daj już spokój mojemu siostrzeńcowi – powiedziała Hester i podeszła do Sebastiana. Przyłożyła dłoń do jego czoła, wyczarowując rudą mgłę, która go uleczyła.
– Jesteś, jak twoja matka! Zawsze mówiła to, co myślała, dlatego ceniłam jej rady – stwierdziła rozbawiona królowa.
– Nasza siostra Rubi, opuściła nas z miłości do mężczyzny z Krainy Słońca. My również mamy wolną wolę i możemy z naszą wiecznością zrobić, co chcemy. Nie potępiamy jej decyzji. Wiemy, że jest szczęśliwa, i to jest dla nas najważniejsze. Jednak przykro nam, bo nie może ona już wrócić do nas na stałe. Tym bardziej jestem zadowolona, że mam okazję poznać jej syna – powiedziała ruda wróżka.
Sebastian podziękował ciotce za wyleczenie. Hester z ciekawością zaczęła rozpytywać go o rodzinę.
Królowa znudziła się już uzdrowicielem i ruszyła w poszukiwaniu kolejnej ofiary.
– Milczycie, nie macie pytań? – zapytała wyraźnie rozczarowana Mirela.
Lenard, Miriam i Daniel, którzy od razu odgadli intencje wróżki, nadal milczeli.
– Właściwie, to ja mam jedno pytanie. Czy możemy przejść przez wasze ziemie do Wulkanu? – zapytała beztrosko Rozalia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro