Rozdział 13 Rodziny się nie wybiera cz.1
Wojownicy wspinali się na szczyt Wulkanu. Rozalia odwróciła się i zerknęła na Lenarda, który z poważną miną grzebał w swojej dyndającej na ramieniu torbie. Z ogromną niecierpliwością wyczekiwała tego, co przyjaciel miał im do powiedzenia – może w końcu mieli dowiedzieć się o nim czegoś więcej? Po chwili zadowolony z siebie chłopak wyciągnął niewielki trójkąt. Czarodziejka ściągnęła brwi, próbują rozszyfrować, co też mogło kryć się pod szczelnie zawiniętym materiałem.
– Oto mój dowód! – zakomunikował Lenard.
Wojownicy przystanęli. Z nieukrywanym sceptycyzmem wpatrywali się w dziwny pakunek w dłoni towarzysza. Następnie przenieśli pytające spojrzenia na przyjaciela, który dumnie prezentował im swój dowód. Chłopak, widząc ich miny, parsknął śmiechem i poklepał się w czoło.
– Przepraszam, skąd niby macie wiedzieć, co się ukrywa pod Bakuckim ardemerdum. Rozwinę go, ale pamiętajcie, musicie być cicho. Nie możecie wydać z siebie najmniejszego dźwięku, bo to może nas zdradzić.
Lenard przeleciał oczami po twarzach milczących towarzyszy. Gdy nie doczekał się z ich strony pożądanej reakcji, wymownie przyłożył palec do ust. Dopiero wtedy przyjaciele dla spokoju pokiwali głowami. Zadowolony, delikatnie zaczął odwijać stworzony z cienkich, srebrnych nici, nadzwyczajnie mieniący się w słońcu materiał.
Rozalia zastanawiała się, skąd Lenard miał ardemerdum. Był to magiczny przedmiot utkany przez istoty Baku z ich czysto srebrnych włosów. To bardzo droga i rzadka rzecz, bo nawet jeśli ktoś posiadał odpowiednią ilość pieniędzy, to Baku niekoniecznie chcieli się nim dzielić z ludźmi. Poza obrazkiem w książce, który nawet w połowie nie oddawał piękna ardemerdum, czarodziejka do teraz nie widziała, a nawet nie znała nikogo, kto by je oglądał na żywo. Choć akurat jej liczba znajomych była mocno ograniczona.
Gdy Lenard zdjął materiał, ich oczom ukazał się kawałek lusterka w kształcie trójkąta. Jego nierówne, ostre boki świadczyły, że musiał to być odłamek większego zwierciadła.
Czarodziejka wstrzymała oddech i szybko zakryła usta dłonią. Podejrzewała, co to było i bała się, że mimowolnie wyda z siebie jakiś dźwięk. Daniel, Mira i Sebastian, nie rozumiejąc, o co tyle zachodu, zdziwieni popatrzyli na nią. Po krótkiej chwili Lenard uznał, że przyjaciele już się napatrzyli. Dokładnie zawinął w materiał drogocenny dla siebie przedmiot i z powrotem umieścił go w torbie. Następnie przewiesił ją przez ramię.
– Kawałek lustra? Co to ma nam niby udowodnić? – spytał Sebastian i ruszył w dalszą drogę, przyjaciele poszli za nim.
– Skąd to masz? – zapytała Rozalia, lekceważąc Sebastiana.
– Prezent od bliskiej mi osoby, która nam dobrze życzy – Lenard odpowiedział tonem mówiącym, że nic więcej im na ten temat nie powie.
Rozalia była niepocieszona. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej na ten i inne tematy związane z chłopakiem. Ale tak jak reszta przyjaciół i ona musiała uzbroić się w cierpliwość. Jednak na tę chwilę zdawała sobie sprawę z jednej rzeczy – Lenard na pewno wiedział dużo więcej, niż im mówił.
– Fajnie, tylko że to jest zwykły kawałek lustra. Wiemy, że lubisz siebie i pewnie szałowo się w nim prezentujesz, ale co to ma wspólnego ze zdrajcą z Krainy Mgły? – zapytał z drwiną Daniel.
Wojownicy Krainy Słońca zachichotali. Sebastian już od jakiegoś czasu zaobserwował, że partner znacznie wyluzował. Daniel, jako przyszły król, zawsze postępował zgodnie z oczekiwaniami rodziny, a swoje potrzeby odkładał na dalszy plan. Dlatego Sebastiana zaskoczyło, gdy postanowił dla niego złamać zasady i z nim być. Poza pałacem Daniel wreszcie mógł być sobą. Nowi znajomi, którzy nie traktowali go jak księcia, ale jak przyjaciela, też mieli na niego dobry wpływ, bo stał się dzięki nim bardziej dostępny.
Lenard już otwierał usta, aby odgryźć się księciu złośliwą ripostą, ale Rozalia go uprzedziła.
– Magiczne lustro w Krainie Mgły jest wyszczerbione, a to jest ten brakujący kawałek, prawda?
Rozalia znała odpowiedź na to pytanie, ale i tak chciała to usłyszeć od Lenarda. W czasie spotkań w gabinecie króla Romina nieraz widziała magiczne lustro, a posiadany przez niego kawałek idealnie pasował do ubytku, które miało zwierciadło.
– Tak i ten kawałek nie stracił swojej mocy! Moje lustereczko, w którym wyglądam szałowo – przyjaciele zachichotali – samo nie może połączyć się z innymi posiadaczami magicznych luster, ale jest ono jednością z magicznym lustrem w Krainie Mgły. Dlatego mogę podsłuchiwać rozmowy prowadzone w gabinecie króla.
– To stąd wiedziałeś, że jadę do miasta Nahran i gdzie mam się spotkać z Danielem i Sebastianem! – olśniło Rozalie.
– Dokładnie! Wiemy też, co król kombinuje i możemy wcześniej reagować na zagrożenie. Kawałek jest mały i widzę tylko ten fragment pomieszczenia, który jest w zasięgu ubytku, czyli podłogę niestety. Oprócz króla, którego parszywy głos poznam wszędzie, nie wiem kim są pozostali spiskowcy. Na temat czarnoksiężnika nie mówi się często w gabinecie, bo jego zwolennicy spotykają się w innym miejscu. Jednak w czasie ostatniej rozmowy, jakiś męski głos stwierdził, że znalazł idealną osobę do odszukania księgi. Niestety chodziło o Zakazaną Księgę i okazało się to prawdą. Ale żadnych więcej szczegółów nie podał. Romin często pytał o twoje, Rozalio, postępy w nauce. Swoją drogą, niezła z ciebie kujonka. – Przyjaciele ponownie zachichotali. Lenard mrugnął do czarodziejki, a ona z wyższością spojrzała na niego. – Pytał też, czy dasz radę utrzymać swoją magię, co teraz już mnie nie dziwi. Teraz najlepsze! Byli pewni, że zrobili wszystko, abyś stanęła po ich stronie. Pewnie myślą, że twoja ciemna strona wygrała. To się rozczarują! Cokolwiek od ciebie chcą, tam na górze tego nie dostaną!
Rozalia spuściła wzrok. Mrugała bardzo szybko, starając się powstrzymać łzy. Chciałaby wierzyć w siebie tak, jak Lenard wierzył w nią. Czuła jego wzrok na sobie, ale nie potrafiła się zmusić, aby na niego spojrzeć.
– Ojciec uważał, że zdrajcą jest Minoru. Romin to niespodzianka, bo miasto Nahran to jedno, ale wybudzić czarnoksiężnika? Po co? Przecież Anastol nie podzieli się z nim władzą. – Daniel zaśmiał się gorzko.
– Anastol nie będzie rządził osobiście w żadnej krainie. Romin pewnie liczy, że dostanie w swoje łapy nie tylko miasto Nahran, ale może też Krainę Lodu, która nie ma szans się obronić. Z dobrego źródła wiem, choć nie mam na to dowodu, że ten – Lenard chwilę szukał w głowie odpowiedniego słowa, w końcu powiedział najłagodniejsze, jakie przyszło mu do głowy – hultaj szesnaście lat temu popierał czarnoksiężnika.
– Wierzymy bez dowodu! – odpowiedział stanowczo Daniel.
Pozostali twierdząco pokiwali głowami.
Sebastian spojrzał w bok. W oczy rzuciło mu się ramię Lenarda. Zwisał z niego przesiąknięty krwią materiał. Rana już nie krwawiła. Pokryta cienką skorupą zaczynała się pomału goić, ale z pewnością musiało go to boleć. Uzdrowiciel podszedł do przyjaciela i przyłożył dłoń do jego ramienia, a wtedy ranny odruchowo odskoczył od niego, jak oparzony.
– Co robisz? To boli! – krzyknął Lenard.
– Bądź mężczyzną. – Sebastian zachichotał, próbując zbliżyć się do uciekającego przed nim przyjaciela. – Dlaczego nie powiedziałeś, że cię zranili? Przecież mogę cię uleczyć.
– Aaa, faktycznie. Zapomniałem!
Gdy do Lenarda dotarło, co chce zrobić przyjaciel, zatrzymał się grzecznie i wystawił skaleczone ramię w jego kierunku. Towarzysze otoczyli ich, byli bardzo ciekawi, jak działa moc Sebastiana. Uzdrowiciel najdelikatniej, jak tylko potrafił, przyłożył dłoń do rany. Lenard syknął z bólu. Trwało to zaledwie chwilkę, jasnoruda mgła otoczyła jego ramię, wytwarzając przyjemne ciepło. Rana magicznie znikła.
– Dzięki. Szkoda, że rękawka nie możesz uzdrowić. To mój ulubiony strój bojowy. Uszyła go dla mnie moja matka, a ona bardzo nie lubi szyć. Nie będzie zachwycona, gdy go zobaczy w takim stanie – pożalił się Lenard. – Wybrała granatowy kolor, bo ponoć podkreśla on moje błękitne oczy. – Przysunął głowę do smutnej twarzy Rozalii, gdy ich oczy się spotkały, cicho wyszeptał: – Uważaj, można w nich utonąć.
Czarodziejka wzięła głęboki wdech. Poczuła przyjemny zapach kwiatów, którymi chłopak przesiąkł w czasie wędrówki przez łąkę Motyli. Za późno, pomyślała i się zarumieniła.
– Kto by pomyślał, że jesteś maminsynkiem – zadrwiła Rozalia i otwartą dłonią chwyciła twarz Lenarda, odpychając go od siebie.
– Zobaczymy, jak będziesz świergotać, gdy poznasz przyszłą teściową – powiedział Lenard i ręką rozczochrał włosy. – Moja matka też ma charakterek. A ja jestem jej ukochanym synkiem, więc nie odda mnie tak łatwo. Musisz udowodnić, że jesteś mnie godna.
Rozalia parsknęła i ruszyła za przyjaciółmi, którzy wspinając się na górę rechotali z pary.
– Ciesz się, że moi rodzice nie żyją, bo z pewnością uznaliby, że to ty nie jesteś godny mnie – odparła Rozalia, gdy chłopak ją dogonił.
– Pokochaliby mnie!
Czarodziejka zaśmiała się cicho. Wiedziała, że Lenard próbuje ją rozbawić i odciągnąć jej myśli od zdrajców z Krainy Mgły. Doceniała jego starania, tym bardziej że to działało.
Daniel obserwował Miriam. Z uśmiechem wymalowanym na twarzy, jak na skrzydłach leciała ona obok niego, bez marudzenia, które towarzyszyło mu w trakcie wędrówki przez polanę. Domyślał się, że tak wyglądała jego mała siostrzyczka, gdy wymykała się z pałacu na zabawę, bo ta wyprawa tym właśnie dla niej była.
– Co tak patrzysz? – spytała podejrzliwie Mira.
– Zastanawiam się, czy jest jeszcze szansa, abyś tutaj na nas poczekała?
– Nie.
Rozalia rozumiała troskę księcia, ale miała świadomość, że nic i nikt nie powstrzyma Miry, przed wejściem na szczyt magicznej góry. Nie chciała, aby rodzeństwo się pokłóciło, dlatego postanowiła zmienić temat. Było coś, o co chciała zapytać Lenarda, a to był ku temu idealny moment.
– Ciekawi mnie, jak zdobyłeś ardemerdum? Bo chyba na bazarku w mieście Nahran go nie sprzedają?
Lenard zachichotał, słysząc formę zadanego przez nią pytania, które – tak jak przewidziała Rozalia – zainteresowało resztę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro