Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 Rzeka Snów cz.2

Rozalia zostawiła rozgadanych wojowników Krainy Słońca i również podeszła do Rzeki Snów. Wcześniej nie miała czasu przyjrzeć się jej z bliska. Szafirowa, spokojna woda delikatnie skrzyła się w blasku szkarłatnego księżyca. Wygląda zwyczajnie, nic magicznego, pomyślała. Nachyliła się, nie widziała dna rzeki, więc musiała być bardzo głęboka. A gdzie są ciała? Pytająco uniosła brwi. Ten, kto zanurzy się w Rzece Snów, dryfuje w niej już po wieki, śniąc o swoich niespełnionych za życia nadziejach. Stąd wzięła się jej nazwa. Ludzie sami z różnych powodów decydowali się na tak desperacki czyn. Rozalii nie mieściło się to w głowie. Życie ma się jedno, może nie było idealne, ale każdy sam nim kieruje, więc zawsze przecież można coś zmienić. A jeśli nie, to już lepsza śmierć, niż takie fałszywe życie.

Lenard patrzył na nią od chwili, gdy stanęła obok niego. Od razu wiedział, co oznaczał ten nagły, bardzo szeroki uśmiech na jej dotąd poważnej twarzy.

– Nawet o tym nie myśl! Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Poza tym wiem, że uschłabyś z tęsknoty za mną. – Widząc jej uradowaną minę, sam zaczął się śmiać.

– Warto pomarzyć! – Zachichotała. Nie miała zamiaru zaprzeczać, tak, zgadł, pomyślała, że jeśli nadal będzie ją tak denerwować, to przypadkiem może wpaść do Rzeki Snów. No cóż, wypadki się zdarzają.

– Ślicznie wyglądasz, gdy się uśmiechasz, musisz to robić częściej. – Rozalia poczerwieniała – I najlepiej nie tylko wtedy, kiedy wyobrażasz sobie moją śmierć. – Lenard zachichotał.

– Mój uśmiech jest przeznaczony dla wyjątkowych osób. – Lenard chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziła. – Ty do nich nie należysz. Rzeka wygląda jakoś zwyczajnie. – Rozalia umyślnie zmieniła temat, była bardzo ciekawa, co chłopak wie na ten temat.

– Rzeka potrafi zwodzić.

Rozalia już miał zapytać, jak to, ale szybki stukot kopyt sygnalizujący zbliżającego się gościa, zmusił ich do przerwania rozmowy. Zgodnie odwrócili się i popatrzyli w stronę, z której sami przybyli. Lenard ruszył do przodu, Rozalia zrobiła to samo. To ja tutaj dowodzę, lepiej żeby o tym pamiętał, pomyślała.

Chłopak uśmiechnął się szeroko. Zrobił to złośliwie, bo przewidział jej zachowanie oraz pobudki, jakie nią kierowały. Dołączyli do reszty wojowników. Jeździec zatrzymał się przed nimi i zsiadł z konia. Potem zrzucił z głowy kaptur od szarego płaszcza. Tak jak Lenard był mieszańcem, miał czarny odcień skóry, niebieskie, skośne oczy i siwe włosy. Przewoźnik przejechał oczami po ich twarzach, a kiedy zobaczył Lenarda, od razu się uśmiechnął. Uścisnęli się, jak starzy przyjaciele.

– To jest Onahi, nasz przewoźnik. – Lenard przedstawił mężczyznę, który lekkim skinieniem głowy przywitał się z nieznajomymi. Oni odwdzięczyli się tym samym, taki był oficjalny zwyczaj witania się w czterech Magicznych Krainach.

– Spóźnił się pan – stwierdziła Rozalia.

– A co, martwisz się, że Anastol wam zwieje? – Onahi zarechotał z własnego żartu. – Spokojnie, słoneczko, temu skurczybykowi chwile zejdzie, zanim wypełznie z Wulkanu. – Wszyscy, oprócz Rozalii i Daniela, którzy okropnie poważni stali z rękami założonymi na piersi, wybuchli śmiechem.

– Super, a gdzie łódź? – zapytał Daniel.

Mężczyzna ręką wskazał na krzaki za nimi. Jak na rozkaz równo odwrócili się i popatrzyli na prawo. Potrzebowali chwili, żeby w ciemności dostrzec przywiązaną tam niewielką łódź.

– Jakaś mała ta łódź. A konie? – Uprzedzając towarzyszy, zapytał Daniel, drapiąc się po głowie.

– Dobrze Lenard, że płyniesz z nimi, inaczej w ciemnych barwach widziałbym ten nasz ratunek. Śmierć by ich dopadła, zanim chociażby dotknęliby kamyczek z magicznej góry – stwierdził Onahi, chichrając się przy tym.

Lenard śmiał się razem z nim. Włosy delikatnie opadły mu na twarz. Automatycznie rozczochrał je obiema rękami. Lubił, gdy sterczały na wszystkie strony i zdawał sobie sprawę, że dziewczynom też się to podobało. Spojrzał na Rozalie i trochę się zmieszał. Jej orzechowe oczy patrzyły na niego karcąco. Od razu spoważniał. Już chciał wytłumaczyć, dlaczego nie mogą zabrać ze sobą koni, ale ktoś go uprzedził.

– Nie możemy zabrać koni! Motyle troszczą się o przyrodę, nie uznają wykorzystywania zwierząt. Bywają kapryśne, więc lepiej je nie denerwować, bo mogą nas nie przepuścić przez swoje ziemie. Poza tym musimy uważać na rośliny, nadepnijmy na chociaż jednego kwiatuszka, a zginiemy. – To Sebastian uświadomił towarzyszy. Widząc ich zdziwione miny, dodał szybko. – Znam kogoś, kto tam był.

Sebastian czuł na sobie świdrujące spojrzenie partnera. Nie patrząc na niego, pospiesznie ruszył do konia. Wziął swoją torbę i przewiesił ją przez ramię, a potem skierował się do łodzi.

– Jeśli chodzi o wróżki, to Sebastian ma rację, lepiej ich nie drażnić – przytakną Lenard. Był trochę zdziwiony jego wiedzą, ale wolał nie drążyć tematu. Każdy miał prawo do tajemnic. – Jest jeszcze kwestia mniej sympatycznych stworzeń, obok których w miarę możliwości musimy przejść dyskretnie, co z końmi byłoby dość trudne. O konie nie musicie się martwić, Onahi zabierze je do miasta, a tam zajmą się nimi moi przyjaciele.

Wojownicy zgodnie pokiwali głowami. Nie pozostało im nic innego, jak ruszyć za Sebastianem.

– Ale ty przecież wszystko wiesz, bo masz mapę. Prawda? – Chichrając się, Lenard szeptem zapytał Rozalię, gdy zrównał się z nią. Dziewczyna prychnęła cicho. O nie, nie pozwoli tak do siebie mówić!

– Twoi przyjaciele – palcami zrobiła znak cudzysłów – którzy zajmą się naszymi końmi, czasami nie są złodziejami, jak ty? Pewnie opchną je na pchlim targu – szepnęła i nie czekając na odpowiedź, bo z pewnością jakąś by usłyszała, błyskawicznie podeszła do łodzi.

Lenard nie przejął się jej słowami, wręcz przeciwnie, rozbawiła go. Podobały mu się takie zadziorne dziewczyny próbujące opierać się jego urokowi. Dobrze pamiętał dzień, gdy postanowił dowiedzieć się czegoś o wybawicielu. Okazała się nim kujonka z pięknymi, orzechowymi oczami. Dłuższy czas był jej cieniem, z którego nie zdawała sobie sprawy. Zdołał ją wówczas trochę poznać i już wtedy się nią zauroczył. A przy bliższym poznaniu jeszcze bardziej rozgościła się w jego w głowie. Z szerokim uśmiechem na twarzy podszedł do łodzi i zagadał do Miry, ale patrzył na Rozalię. Ona, ignorując go, wsiadała na łódź z pomocą Sebastiana.

Drewniana łódź może nie należała do dużych, ale dla nich wystarczyła. Sebastian i Rozalia całkiem wygodnie usiedli naprzeciwko Miriam i Daniela. Ten ostatni, cały czas z wypiekami na twarzy patrzył na partnera. Wiedział, że chłopak coś przed nim ukrywa, bo nigdy wcześniej nawet się nie zająknął na temat wróżek za rzeki, a tu nagle taka wiedza. Onahi z tyłu i przodu oraz po bokach łodzi zapalił małe pochodnie, ich delikatne płomienie rzuciły blade światło na twarze podróżnych. Przewoźnik podał duże wiosło Lenardowi, który zorientowany zajął miejsce z tyłu, a sam przeszedł na dziób. Na stojąco razem ostrożnie popchnęli łódź i wiosłując na zmianę, z każdej strony burty pomału zaczęli posuwać się do przodu.

– Rzeka ma jakieś trzysta metrów szerokości, więc to będzie krótka podróż – stwierdził Daniel, nadal patrząc na dziwnie zachowującego się partnera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro