Rozdział 6 Rzeka Snów cz.1
Rozalia zaczęła jechać wolniej, delikatnie zostając w tyle. Lenard nawet się za nią nie oglądnął. Jej zły humor się nasilił, gdy zobaczyła troje, a nie jak było to wcześniej uzgodnione, dwoje wojowników z Krainy Słońca. Nie dość, że ten idiota się przyczepił – spojrzała z niechęcią na Lenarda, który właśnie zatrzymał się przed nieznajomymi i zsiadał z konia – to jeszcze będzie musiała użerać się z tymi tam. Rozmyślała zdenerwowana, sceptycznie kręcąc głową.
– Lenardzie, nie chwaliłeś się w czasie naszego ostatniego spotkania, że jesteś wybawicielem – stwierdziła na powitanie Miriam. Roześmiana, podskakując, podbiegła do niego. Lekko zdziwiony, ale szczęśliwy z ponownego spotkania, po przyjacielsku ją przytulił.
– Księżniczka to zapewne zwiała z wygodnego pałacu, bo wątpię, żeby pozwolili ci tak po prostu jechać na Wulkan – zagadał Lenard, śmiejąc się z dziewczyny.
Zdążył już ją trochę poznać, dlatego dobrze wiedział, że w Krainie Słońca robiła co chciała, ale jednak odbywało się to pod czujnym okiem dworu. Wyprawa poza granice krainy to zupełnie co innego. Niziutka Miriam na pierwszy rzut oka wyglądała przy nim na dziecko, którym zresztą bardzo chciała pozostać. Lenard nieznacznie podniósł wzrok nad jej głowę, jedno spojrzenie na księcia i jego towarzysza mu wystarczyło – miał rację, jak nic uciekła z pałacu. Mira odwróciła się i również zerknęła na brata. Gdy ujrzała jego sceptyczną minę delikatnie odsunęła się od Lenarda, nie chciała go drażnić. Rozalia zatrzymała konia i kątem oka łypnęła na nich. No pewnie, jeszcze tylko tego brakowało, aby to była jedna z wielu dziewczyn tego bezczelnego złodzieja, pomyślała. Co on sobie wyobraża, idiota!
– To nie ja jestem wybawcą. Tylko ta oto naburmuszona dama. – Lenard zachichotał i dłonią wskazał na Rozalię, która zeskoczyła z konia i stanęła obok niego.
Czarodziejka zignorowała go. W myślach powtarzała sobie jedno zdanie – nie dam się sprowokować temu imbecylowi. Zgodnie z zasadami panującymi w czterech Magicznych Krainach, Rozalia kiwnęła głową na powitanie. Chciała pokazać odrobinę dobrej woli, dlatego uśmiechnęła się do nowo poznanych wojowników, czego bardzo szybko pożałowała.
– Dziewczyna? – Sebastian i Daniel w tym samym czasie i z taką samą nutą zdziwienia krzyknęli.
Oburzona Rozalia spiorunowała ich wzrokiem. Czerwona jak burak wzięła parę głębokich wdechów, aby się trochę uspokoić. Poprawiła powtarzane wcześniej w myślach zdanie, które teraz brzmiało: nie dam się sprowokować tym trzem imbecylom. Natomiast zachwycona wiadomością o żeńskiej wybawicielce Mira wielkimi, błyszczącymi oczami gapiła się na nią. Różniło je wszystko, od wzrostu po kolor oczu, ale w mniemaniu księżniczki łączyło jedno – obie były wojowniczkami, niedocenionymi wojowniczkami. Ale to się zmieni!
– Oczywiście, że to musi być dziewczyna. To ma sens. Przecież najlepszymi wojownikami są kobiety! – krzyknęła Mira z wypiekami na twarzy . Podekscytowana podskoczyła. Jej złote włosy lśniły w półmroku.
Radość Miriam udzieliła się obecnym. Rozładowało to nieco napiętą atmosferę. Nawet Rozalia subtelnie się uśmiechnęła, bo ciepło bijące od nowo poznanej dziewczyny sprawiło, że poczuła do niej sympatię. Pomyślała, że może droga do Wulkanu nie będzie taką męką, jak się jej na początku wydawało. Fajnie będzie mieć przy sobie kogoś, kto podziela jej zdanie.
– Przepraszamy. – W imieniu swoim i Sebastiana powiedział książę. – Nie ma dla nas znaczenia, kim jesteś. Nasze zaskoczenie wzięło się stąd, iż zawsze sugerowano, że jesteś mężczyzną. Tak jak już powiedziała moja młodsza siostra Miriam, istotnie kobiety są tak samo dobrymi wojownikami jak mężczyźni. Najważniejsze to pokonać czarnoksiężnika, więc możesz liczyć na naszą pomoc – Daniel mówił spokojnym, dyplomatycznym głosem, tak jak uczył go ojciec. Do tej pory wraz z partnerem tylko obserwowali nowo przybyłych wojowników, teraz podeszli i przywitali się, jak należy. Chcieli zmazać swoje dotychczasowe niestosowne zachowanie. Musieli się przecież jakoś dogadać, to w rękach ich wszystkich spoczywał los czterech Magicznych Krain.
– Jak droga? Jakieś komplikacje? – spytał Sebastian, zmieniając temat, aby pomóc partnerowi.
– Gładko poszło – stwierdziła pewnie Rozalia. Instynktownie spojrzała w stronę swojego problemu, którym nie zamierzała się im chwalić. Lenard stał obok, oczywiście z Miriam. Widać było, że dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Chichotali, wspominając wspólne zabawy w Krainie Słońca. Z tego co zrozumiała Rozalia, to było ich sporo. Wyglądało jej to bardziej na przyjaźń, niż miłość, co przyjęła z dziwną ulgą, jak na to, że ją to w ogóle nie interesowało. – Ale widzę, że u was zaszły pewne zmiany?
– U ciebie też zaszły pewne zmiany. – Ubiegając już otwierającego usta Daniela, stwierdził szybko Sebastian. Od razu domyślił się, o co chodzi czarodziejce i zamierzał bronić Miry.
– Lenard był już po drugiej stronie Rzeki Snów i na pewno jest naszym przewodnikiem. Prawda? – Mira wtrąciła się, słysząc, o czym rozmawiają. Pytanie to nie skierowała, jakby się mogło wydawać, do Lenarda, ale do Rozalii, na którą popatrzyła, czekając na odpowiedź. Zdziwiona czarodziejka, zamrugała parę razy. Po chwili oprzytomniała. To była jej wyprawa, więc to logiczne, że to ona decydowała o takich sprawach.
Natomiast Lenarda rozbawiła troska księżniczki, tym bardziej że jej również nie powinno tu być, o czym jak widać w magiczny sposób zapomniała. Jej towarzysze pomyśleli o tym samym. Daniel po słowach siostry przekręcił oczami, a Sebastian z trudem powstrzymał się od śmiechu.
Rozalia gorączkowo zastanawiała się nad odpowiedzią. Nie mogła przecież powiedzieć prawdy, że Lenard to bezczelny i arogancki złodziej, który się do niej przyczepił. Co powinna powiedzieć, żeby się go pozbyć? Tego też nie wiedziała. Zerknęła na niego. On też patrzył na nią z tym swoim powalającym, pełnym triumfu uśmiechem. Dobrze wiedział, że postawił na swoim i czarodziejka musi go teraz zabrać na magiczną górę. Bezwiednie, nerwowo zaczęła bawić się warkoczem. Tym razem to ona musiała zmienić drażliwy temat, zanim ten gamoń coś palnie i ją ośmieszy przed wojownikami Krainy Słońca, co mogłoby podważyć jej autorytet.
– Tak, tak dokładnie, to nasz przewodnik. A gdzie przewoźnik? – zapytała szybko Rozalia wojowników Krainy Słońca.
– Onahi na pewno zaraz się zjawi. Punktualność nie jest jego mocną stroną – odpowiedział ku ogólnemu zaskoczeniu Lenard, wzruszając ramionami.
– Znasz naszego przewoźnika? – zapytał Sebastian i zmierzył Lenarda wzrokiem.
Od samego początku nadzwyczajna uroda wojownika przykuła jego uwagę. Nie dlatego, że mu się podobał. Choć oczywiście nie mógł zaprzeczyć, że był przystojnym mężczyzną, obok którego trudno było przejść obojętnie. Jednak Sebastiana bardziej nurtowała jego historia. Być może i same wróżki miały w niej swoje miejsce, co mogło oznaczać, że Lenard jak wielu mieszańców mógł posiadać jakieś zdolności magiczne.
– Urodziłem i wychowałem się w mieście Nahran. Znam tu kogo trzeba – odpowiedział Lenard. – Zresztą przewoźników nie ma zbyt wielu, to nie jest zawód marzeń. – Zachichotał. Przeczuwał, że z tego towarzystwa nikt, oprócz niego, nigdy nie płynął przez Rzekę Snów, co za pierwszym razem nie było zbyt przyjemne. To będzie ciekawa podróż, pomyślał i ponownie zachichotał.
Wszyscy wstrzymali oddech. W ciszy czekali, aż Lenard coś jeszcze o sobie powie. On dostrzegł zainteresowanie towarzyszy swoją osobą, jednak nie miał im już nic do powiedzenia. Odwrócił się i powoli podszedł do krawędzi rzeki. Zamyślony zatrzymał spojrzenie na jej drugim brzegu, jakby w ciemności dostrzegł tam coś interesującego. Zawiedzeni wojownicy popatrzyli po siebie, ale nikt nie ośmielił się o nic zapytać. Zostało im cierpliwie czekać, może później, gdy lepiej się poznają, będzie sposobność, żeby dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro