Rozdział 14 Już czas! cz.2
Było już jednak za późno. Ledwie Miriam musnęła palcami czerwoną mgłę, a niewidzialna siła odrzuciła ją do tyłu. Lenard błyskawicznie podbiegł i w ostatniej chwili złapał księżniczkę. Siła wyrzutu była jednak tak duża, że stracili równowagę i upadli na kamienie.
– Co ten pomyleniec jej robi? – zapytała dygoczącym głosem Mira.
Lenard pomógł Miriam wstać. Na całe szczęście, poza paroma siniakami, nic poważnego im się nie stało. Zamyślony poprawił przekrzywiony strój bojowy. Następnie sięgnął po miecz, który biegnąc, rzucił nieopodal. Dało mu to trochę czasu, aby zastanowić się nad odpowiedzią. Nadal milcząc, zmartwiony zerknął na Rozalię. Mira już myślała, że nie usłyszy upragnionej odpowiedzi, gdy chłopak znienacka odwrócił się w jej stronę.
– Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że on zabiera Rozalii moc. Musimy to jakoś przerwać, zanim... – Lenard urwał zdanie i szczelnie zasłonił usta dłońmi, jakby bał się, że wypowiedzenie na głos kolejne słowa, mogły mieć moc sprawczą.
– ...ją zabije – dokończyła za niego Mira. Pierwszy raz, widziała strach w błękitnych oczach przyjaciela. Znaleźli się w krytycznym położeniu. Wzięła głęboki wdech. W nozdrzach poczuła nieprzyjemny zapach spalenizny, dochodzący od płynącej magii. Zmarszczyła nos. – Coś wymyślimy, to jeszcze nie koniec!
Widząc buntowniczą minę księżniczki, Lenard wziął się w garść. Ma rację, pomyślał, to nie czas na użalanie się nad sobą.
– Idź pomóc chłopakom! Ten generał Sambor, to trudny przeciwnik. Ja sobie poradzę z Aidą, a później spróbujemy uwolnić Rozalię.
– Dobrze, ale nie cackaj się z nią. Kończ ten romans, bo będę zmuszona wrócić i załatwić sprawę za ciebie – oznajmiła Mira, grożąc Lenardowi palcem.
Wojownik uśmiechnął się do niej krzywo. Następnie odwrócił się i pobiegł do już czekającej na niego Aidy.
Pełna wątpliwości Miriam, odprowadziła go wzrokiem. Będę mieć na was oko, pomyślała. Następnie sięgnęła po miecz i ruszyła z pomocą bratu i Sebastianowi.
Lenard miał rację. Generał Sambor, pomimo dojrzałego wieku, spokojnie odpierał ataki swoich przeciwników, agresywnie przy tym kontratakując. Wojownicy dwoili się i troili, ale lata doświadczenia w boju sprawiły, że trudno było go podejść. Mira już chciała dołączyć do walki, ale Daniel dostrzegł to i znienacka wytrącił jej miecz z ręki. Wywiązała się między nimi sprzeczka. Oczywiście chłopak nie chciał, aby siostra się narażała. W tym czasie generał odepchnął Sebastiana, który zatoczył się do tyłu i ku rozczarowaniu dziewczyny, zdrajca po prostu uciekł. Schował się w magicznej ochronie czarnoksiężnika, gdzie nie mogli już go dopaść.
– Tchórz! – krzyknęła za nim Mira. Potem podniosła miecz z ziemi i nerwowo schowała go do pochwy. Była zła na Daniela. Gdyby nie jego nadopiekuńcze zachowanie, to może udałoby się im pokonać mistrza. Już miała mu wygarnąć, ale odpuściła, bo to nie był dobry moment na kłótnie. – Co teraz? Macie jakiś pomysł, jak to przerwać? – Zapytała zmęczonych szaleńczą walką chłopaków, którzy dopiero teraz mieli możliwość przyglądnięcia się z bliska temu, co wyczyniał Anastol. – Lenard boi się, że czarnoksiężnik wyssie z niej całą moc i Rozalia umrze – skończyła płaczliwym głosem.
Sebastian, nie odrywając oczu od czarnoksiężnika, przytulił załamaną księżniczkę.
– Nie wiem, nigdy nie czytałem o takim przypadku – powiedział zmartwiony Daniel. Wierzchem dłoni otarł pot z czoła. – Sebastian, a może twoja matka wspominała o takiej historii? – zapytał z nadzieją.
– Nie przypominam sobie. To musi być bardzo czarna magia, a ona nigd...
Miriam oswobodziła się z jego uścisku i ożywiona przerwała mu.
– Sebastian twój sztylet! Odbił moc czarodzieja, może jest szansa, że przerwie połączenie między Rozalią a czarnoksiężnikiem. Warto spróbować!
Uzdrowiciel smutnie pokręcił głową.
– To jest sztylet Aurelii. Jego moc działa wyłącznie na magię wróżek. To bardzo silny artefakt, można nim zabić Motyla. A tamten czarodziej musiał mieć w sobie ich moc. – Uzdrowiciel ręką wskazał na martwego mężczyznę. – Miriam, ja nie wiem, co możemy zrobić, aby uwolnić Rozalie.
Chwilowy entuzjazm wyparował z księżniczki.
– Sebastianie, pokażesz mi ten sztylet? – spytał książę.
Daniel był tak zaabsorbowany walką z generałem Samborem, że nie widział, jak pokonali czarodzieja. Sebastian bez słowa wyciągnął sztylet. Oczy księcia błyszczały z podziwu, gdy badawczo przyglądał się srebrnej, gładkiej rękojeści w dłoni partnera. Następnie przeniósł wzrok na szklane ostrze, w którym odbijał się zachód słońca. Myślami powrócił do biblioteki Krainy Słońca i do jedynej książki, w której napisano coś o sztylecie. Czytał, że strzeże on swojego właściciela i tak jak ardemerdum służy tylko jemu. Przejmuje moc wróżki, którą dosięgnie jego ostrze. Ponoć zabito nim pierwszą królową Motyli, Aurelię, i właśnie temu wydarzeniu zawdzięczał on swoją nazwę. Co ciekawsze, niby później zaginął, ale jakimś cudownym trafem znalazł się w posiadaniu Sebastiana.
Uzdrowiciel odczytał z twarzy partnera, o czym ten pomyślał i się uśmiechnął.
– Dostałem go od matki przed wyprawą na Wulkan.
– Rubi dała ci broń, która może zabić jej siostry? – zapytał zdumiony tym faktem Daniel.
– Mówiłem, że matka ufa królowej Mireli, ale jeśli chodzi o pozostałe wróżki, to już nie za bardzo. Uznała, że przyda mi się dodatkowa ochrona.
Miriam zerknęła nerwowo w kierunku Lenarda. Miała już dość czekania. Przydałaby się jego pomoc i doświadczenie. Dość! Już czas zakończyć tę śmieszną walkę, pomyślała.
– Zaraz wracam! – krzyknęła do towarzyszy i pobiegła do walczącej pary.
Brat chciał ją zatrzymać, ale Sebastian zagrodził mu drogę.
– Przestań! Odpuść jej trochę! – powiedział, patrząc partnerowi prosto w oczy. Daniel niechętnie ustąpił.
Lenard nie dawał za wygraną, niezłomnie naciskał na przyjaciółkę, żeby uciekła z nimi. Jednocześnie co chwilę niespokojnie zerkał na Rozalię, w której nie zostało zbyt wiele życia.
Aida domyślała się, że pragnie on jak najszybciej zakończyć ich wymuszoną potyczkę, aby ruszyć z pomocą córce czarnoksiężnika. Bohaterski jak zawsze, pomyślała. Tym bardziej nie chciała, żeby tracił cenny czas, bo ona już podjęła decyzję i nie zamierzała jej zmieniać. Niecierpliwie przerwała mu wywód i raz jeszcze przedstawiła powody, dla których wybrała stronę Anastola. Zagadani, nie zauważyli skradającej się Miriam, która kopnęła dziewczynę w bok biodra. Zaskoczona wojowniczka straciła równowagę. Chcąc złagodzić nieco upadek, osłoniła się dłońmi.
– Miriam, dość! – krzyknął Lenard.
– Mówiłam, że masz się pospieszyć! Przypominam ci, że Rozalia umiera. – Ręka wskazała na nieprzytomną przyjaciółkę. – Pogódź się z tym, że twoja znajoma do nas nie dołączy! To jest jej decyzja! Jeśli ty nie potrafisz tego zakończyć, to ja zrobię za ciebie. – Już chciała sięgnąć po miecz, ale krzyk Lenarda ją powstrzymał.
– Wiem, daj mi jeszcze chwilę!
Tymczasem Aida szybko podniosła się z ziemi i otrzepała z piasku, poranione przez ostre kamienie dłonie. Nie zważając na ból, mocno zacisnęła ręce na rękojeści miecza i z nienawiścią popatrzyła na kłócącą się z Lenardem dziewczynę. Dobrze wiedziała, czyja to była córka! W czasie swojej ostatniej wizyty w Krainie Słońca, z okna w gabinecie króla widziała księżniczkę, jak ze swoją matką beztrosko spacerowała po złotym ogrodzie. To wówczas król Leon odmówił pomocy buntownikom z Krainy Pustyni. Gdyby jego decyzja była inna, to to wszystko by się nie wydarzyło. Egoiści, żyli w pokoju, przymykając oczy na cierpienie tak wielu ludzi. Teraz ich też miał dosięgnąć ból i niemoc, którą ona czuła po śmierci najbliższych. Gdyby nie Lenard, to pokazałaby tej rozwydrzonej smarkuli, gdzie jej miejsce.
Miriam obcesowo odwróciła się od Lenarda i z nadąsaną miną podeszła do brata. On bez komentarza przytulił ją do piersi.
Aida i Lenard patrzyli sobie głęboko w oczy, wyczytali z nich coś, co dało im impuls do działania. Mieszkanka Czerwonej Pustyni rzuciła się na przeciwnika, zasypując go ciosami. Chłopak niechętnie przystąpił do ułożonego sobie w głowie planu, na wypadek, gdyby miało dojść między nimi do prawdziwej walki. Kiedy tylko zobaczył przyjaciółkę, dostrzegł na jej twarzy wycieńczenie, po wielodniowym czuwaniu przy kraterze. Zamierzał to teraz wykorzystać. Chciał, żeby zmęczyła się jeszcze bardziej, dlatego pozwolił przejąć jej inicjatywę, a sam skupił się na obronie. Miało dać mu to zwycięstwo bez potrzeby zabijania. W duchu dziękował wróżkom za kwiaty, którymi ich ugościły, bo bez nich zapewne byłby w podobnej sytuacji. Z kolejnymi atakami czuł, że jego rywalka słabnie. Gdy ich ostrza ponownie się spotkały, z całej siły gwałtownie odrzucił ją do tyłu. Aida upadła, uderzając głową w kamień. Lenard popatrzył na nieruchomą przyjaciółkę. Rana na jej głowie krwawiła. To była jej decyzja, pomyślał, jakby chciał wytłumaczyć się samemu sobie. Zrobił krok w jej stronę. Chciał do niej podejść i sprawdzić, czy żyje. Zawahał się, ostatecznie schował miecz i odwrócił wzrok od jej ciała. Pobiegł do towarzyszy.
– Nie mamy pomysłu, jak pomóc Rozalii – powiedział zrezygnowany Sebastian.
– Mam pomysł, tylko muszę...
Lenard urwał zdanie i bez słowa oddalił się w poszukiwaniu czegoś między kamieniami. Ciemność, jaka nastała wraz z nadejściem nocy, sprawiła, że dostrzegł on pewną korzyść z magicznego połączenia między Rozalią a Anastolem. Przytłumione światło, które delikatnie od nich biło, rozświetlało mrok, ułatwiając mu nieco zadanie. Przyjaciele pełni nadziei i zaufania, jakim go darzyli, choć lekko zdziwieni jego zachowaniem, śledzili go wzrokiem.
– Już czas! Powrócił prawowity władca czterech Magicznych Krain! – krzyknął generał Sambor.
Wojownicy odruchowo popatrzyli na nieprzyjaciela, nawet Lenard chwilowo zaprzestał poszukiwań. Anastol podniósł ręce wysoko nad głowę. Szerokie rękawy jego szaty zsunęły się w dół, odsłaniając blade ciało, na którym błyszczały czarno-czerwone żyły. Przyjaciele zgodnie pomyśleli, że była to moc odebrana Rozalii. Następnie czarodziej wyczarował szkarłatną mgłę. Wychodziła ona z jego palców i płynęła wysoko w górę, rozjaśniając i barwiąc ciemne niebo na krwistoczerwony kolor. Towarzyszące temu przeraźliwie głośne grzmoty zwiastowały burzę, która nadchodziła wraz z przebudzonym czarnoksiężnikiem.
Lenard pośpiesznie zaczął kontynuować poszukiwania. Natomiast wojownicy Krainy Słońca wpatrywali się w zaczarowane niebo, jak zahipnotyzowani. Było to piękne, a zarazem przerażające zjawisko.
– Dużo mocy – wykrztusiła z siebie Miriam. Przeszedł ją dreszcz. – W rękach szaleńca to... – urwała i z bezsilności pokiwała głową.
– Tak, a to – Sebastian palcem wskazał na szkarłatne niebo – jego wiadomość dla czterech Magicznych Krain: Wasi wojownicy nie podołali zadaniu! Wróciłem i zmierzam po władzę, którą mi niesłusznie odebraliście.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro