Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ZWIASTUN / Prolog

Jak sam tytuł wskazuje przedstawiam wam zwiastun i prolog (a raczej rozdział 0) książki "Przebudzenie: Córka Wiatru" :)

PS: W Zwiastunie pojawia się 1 drobny błąd ale nie mogę go już zmienić (może jak znajdę czas to zmienię cały zwiastun), więc wybaczcie 😕

~~*~~

„Trąba dziwny dźwięk rozsieje,

ogień skrzepnie, blask ściemnieje,

~~w proch powrócą światów dzieje"

„A cóż powstanie ponad nicościami,

gdzie ongi były światy

i Ja, w chęć życia bogaty,

a dziś w umarłych postawiony rzędzie"

fragmenty wiersza „Dies irae" J. Kasprowicza

~~*~~


Siedzieliśmy akurat w kuchni, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Tata czytał gazetę, popijając powoli parującą herbatę, mama kroiła ogórki na sałatkę, a ja szukałam po szafkach sypanej kawy zbożowej, jednocześnie wymachując pustym białym kubkiem zawieszonym na palcu. Był niedzielny poranek.

Mama spojrzała znacząco na mnie i tatę, po czym odłożyła nóż i wytarła ręce w ścierkę. Ponieważ nikt nie wykazał inicjatywy, sama poszła otworzyć.

– Pewnie poczta – powiedział tata, spokojnie przekręcając stronę gazety. Coś mu jednak widocznie nie pasowało, gdyż zamiast czytać dalej, ściągnął brwi, co poskutkowało pojawieniem się na jego czole charakterystycznej, wyraźnej marsy. Mężczyzna podwinął rękaw koszuli i w zamyśleniu zerknął na zegarek na prawym nadgarstku. – Hmm... W weekend?

Nie słuchając jego rozważań, zaczęłam przeszukiwać jedną z bardziej obiecujących półek. Szklanki stukały, gdy próbowałam w miarę delikatnie je przesuwać, a na wpół opróżnione torebki z przyprawami szeleściły pod naporem moich długich, niecierpliwych palców. W końcu udało mi się znaleźć to, czego wypatrywałam z tak wielkim utęsknieniem. Z satysfakcją wyciągnęłam puszkę kawy zbożowej, którą ktoś, pewnie mama, wcisnął na sam koniec szafki. Zignorowałam to i zadowolona, przesypałam trochę czarnego proszku do kubka, który zalałam następnie wrzącą wodą. Dmuchając na napój, usiadłam do stołu.

– Może przyszła jakaś magiczna paczka – zamyśliłam się. Kubek szybko się nagrzał, a co się z tym wiązało, zaczął parzyć mnie w palce, więc odłożyłam go na blat. – Zamawiałeś coś?

Tata pokręcił głową.

– Pewnie mama. – Upił łyk swojej herbaty. Zrobił ją jakiś czas temu, ale i tak smuga pary unosiła się nad kubkiem, okalając twarz mężczyzny niczym żywe, wijące się macki. – Coś mi chyba wspominała o nowej księdze.

Usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi, więc powiedliśmy wzrokiem w kierunku wyjścia z kuchni. Mama wróciła po chwili do pomieszczenia, wymachując niedużą kopertą. Wychodziło więc na to, że tata miał rację, twierdząc, iż przyszła poczta. Najwyraźniej jakiś listonosz miał albo zbyt dużo wolnego czasu, albo wyjątkowo wrednego szefa, skoro kazano mu pracować w niedzielę.

Przekrzywiłam głowę, oglądając nowy dobytek mamy. Zauważyłam, że koperta była już otwarta.

– Co to? – zapytałam ciekawa, wychylając się nad stołem.

– List... do ciebie. – Mama nie wyglądała na zadowoloną. Oznaczało to, że prawdopodobnie już wiedziała, co znajdowało się w kopercie. Tym bardziej potwierdzał to fakt, że kobieta ostentacyjnie stanęła nad krzesłem i spojrzała na mnie z góry. – Chcesz nam o czymś powiedzieć?

Uniosłam głowę, marszcząc nos. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego nagle cała uwaga skupiła się na mojej osobie. Nie dostawałam listów, kobieta dobrze o tym wiedziała. Jedyną pocztą, jaka docierała do domu, a sygnowano ją moim imieniem, były pocztówki z wakacji znajomych lub listy od babci, która, choć znała zasady funkcjonowania telefonów, wolała bardziej staroświeckie metody komunikacji. Jak na nowoczesną staruszkę, dosyć nietypowo podchodziła do elektroniki. Od dawna przestało mnie dziwić, że zamiast zwyczajowych SMS-ów przysyłała mi własnoręcznie napisane dokumenty lub magicznych posłańców. A miała przecież telefon!

Niemniej jednak list trzymany przez mamę nie wyglądał ani na pocztówkę, ani tym bardziej na wiadomość od babci. To skłoniło mnie do intensywniejszego myślenia.

Czy miałam coś do powiedzenia?

– Raczej nie – odparłam głośno, choć nie brzmiało to tak pewnie, jak na początku zamierzałam. Może rzeczywiście był jakiś szczegół, o którym zapomniałam.

– Na pewno? – dociekała kobieta.

– Tak.

– Na sto procent?

Tata odłożył gazetę.

– Co jest w tym liście, Mirian? – chciał wiedzieć.

Mama westchnęła. Piorunując mnie wzrokiem, wyciągnęła z koperty dwie podłużne, ozdobne, śnieżnobiałe kartki złożone na trzy części. Rozłożyła jedną z nich i chrząknęła.

– Państwo Dusney... – przewertowała wzrokiem list. Było to zbędne skoro i tak znała jego treść. – Pragniemy uroczyście zawiadomić, że zgłoszenie Waszej córki, Americi Leonorre Dusney, o przyjęcie do szkoły imienia Ursula Cennerowe'a zostało pozytywnie rozpatrzone. Jest to elitarna szkoła pomagająca niewykształconym, niedoświadczonym Nersai osiągnąć poziom podstawowy, lub, gdy wpłynie taka prośba, rozszerzony w nauce magii. Dwie na trzy osoby stają się po naszych zajęciach Magami II lub III stopnia, a najwybitniejszy uczeń w szkole uzyskuje tytuł Maga IV stopnia i stypendium naukowe. Gwarantujemy bezpłatne, nieobowiązkowe zajęcia ogłady i zachowania, dzięki czemu uczniowie, po powrocie do domów, będą znać wszystkie zasady Wielkich Czarodziei. W ofercie znajduje się szereg zajęć, zarówno obowiązkowych, jak i dodatkowych, więc nasi podopieczni mogą bez problemów kształcić się w dowolnej dziedzinie magicznej. Placówka zapewnia godziwe warunki bytowe, które opisano w załączonym formularzu. Z poważaniem i nadzieją na szybką odpowiedź, Dyrektor Iva Magelli.

Mama z każdym słowem zwalniała czytanie. Spoglądała na mnie znad listu, patrzyła na litery, a następnie znowu wracała do mnie. Choć już miała szansę przejrzeć wiadomość zawartą w liście, i tak na jej twarzy szok mieszał się z niedowierzaniem, co nie zdarzało się często, żeby nie powiedzieć, nigdy. Mogłam zarzucić jej praktycznie wszystko... Złość? Jasne, niejednokrotnie. Rozdrażnienie? Naturalnie. Wahania nastrojów? Proszę was, była przecież kobietą. My wręcz rodziłyśmy się z wypisanym na czole tekstem „Uwaga! Z tą tutaj nie będziesz mieć łatwego życia". Jeśli jednak chodziło o skołowanie, słowo daję, nie potrafiłam sobie przypomnieć, abym kiedykolwiek widziała obraz mamy, której brakowało słów. Nie, w żadnym wypadku, a przynajmniej nie w tym życiu!

Tata również nie mówił ani słowa, lecz w jego przypadku, w sposobie siedzenia, czy wykrzywiania ust, nie dało się wyczytać większych emocji. Obcy uznałby zapewne, że mężczyzna albo przyjął wszystko z zimną krwią, albo zwyczajnie nie bardzo zrozumiał treści listu i nie chciał się wtrącać. Zdawało się, że spokojnie czekał na dalszy rozwój wypadków, woląc przyjąć postawę neutralnego gracza. Tymczasem prawda wyglądała trochę inaczej. Carter Dusney, od ponad osiemnastu lat spędzający każdą wolną chwilę w towarzystwie żony, zdążył perfekcyjnie poznać jej temperament i nauczyć się, że w niektórych przypadkach pozory potrafiły zmylić człowieka. Z tego też powodu miał pełne prawo podejrzewać, że wymowne milczenie kobiety było tylko ciszą przed burzą, kataklizmem, który rozrósłby się w siłę, jeśli nie pozwolono by mu się wyszaleć już na początku. Mama posiadała dosyć mocny charakter; delikatny wiaterek w zawrotnym tempie zmieniała w wichurę, a w następnej kolejności w armagedon.

Tak też było i w tym przypadku.

– Co zrobiłaś? – zapytała w końcu moja rodzicielka, machając listem. Tak ją to pochłonęło, że nie zarejestrowała, gdy w pewnym momencie jej ręka znalazła się niebezpiecznie blisko głowy taty. Mężczyzna zdążył uchylić się przed ciosem, ale wciąż istniała realna szansa, że za drugim razem nie będzie miał wystarczająco dużo szczęścia. Skorzystał więc z nadarzającej się okazji i kiedy tylko kobieta przesunęła dłoń w inną stronę, odjechał krzesłem na drugi koniec stołu. Spojrzał na mnie z wyrzutem, jakbym to ja była winna temu, że mama nieumyślnie próbowała złamać mu nos.

Wydęłam usta i przekręciłam w palcach kubek z kawą. Miał na środku naklejkę z misiem, którą przykleiłam w wieku pięciu lat, i do tej pory nie chciała zejść pomimo drapania nożem i licznych kąpieli w zmywarce.

Nagle postrzępiona naklejka wydała mi się szalenie interesująca.

– Co zrobiłaś? – powtórzyła mama, kipiąc ze złości. Marszczyła groźnie brwi, jak robiła zawsze, gdy była wściekła, ale próbowała nie wybuchnąć.

– Nic. – Odstawiłam kubek i mimowolnie się zgarbiłam. Zrobiło mi się gorąco.

Tata zawahał się, czując narastającą w powietrzu gęstą atmosferę. Zamierzał chyba coś powiedzieć, lecz nie zdążył, gdyż kobieta przewidziała jego zamiary. Nim wypowiedział choćby jedno słowo, popatrzyła na niego tak surowym i śmiertelnie poważnym wzrokiem, że odechciało mu się otwierać ust. Wiedział, że kobieta nie pochwalała jego wtrącania się w sprawy związane z magią, więc uniósł dłonie w obronnym geście, pokazując, że już nie będzie przeszkadzać. Mruknął coś pod nosem, po czym odwrócił głowę, jakby to miało mu pomóc odciąć się od dyskusji.

Mama oparła dłonie na biodrach. Chyba nie wierzyła w moją domniemaną niewinność.

– Nie kłam, bo rzucę na ciebie zaklęcie prawdy.

Prychnęłam, nic sobie nie robiąc z jej gróźb. Pierwsze dziesięć zasad magii dotyczyło zakazu używania czarów bez ważnej przyczyny. Prawdopodobnie właśnie dlatego przyszedł list.

– Zaklęcie prawdy? Dobre sobie. – Oparłam łokieć na stole i umieściłam brodę na dłoni, ignorując czerwieniejące ze wzburzenia policzki kobiety. Jeszcze trochę, a zlałyby się kolorystycznie z jej włosami, a to stanowiło nie lada wyzwanie skoro każdy pojedynczy kosmyk, wydawał się czerwieńszy od krwi. – Skoro tak chcesz to załatwić, proszę bardzo.

Mama pogroziła mi palcem. Udając niewzruszoną, wodziłam spojrzeniem za długim, ładnie wypiłowanym paznokciu, który po pewnej chwili zatrzymał się i niespodziewanie opadł wraz z resztą dłoni na stół z głośnym hukiem. Poderwałam się jak oparzona, zaskoczona tak gwałtowną reakcją.

– Nie pogrywaj sobie ze mną Americo! To poważna sprawa.

– Dostała się do szkoły. Wielkie rzeczy – stwierdził tata, wzruszając ramionami. Powiedział to szybko, tak, aby nikt nie zdążył mu przerwać. Wziął ze stołu kopertę, a gdy obejrzał ją ze wszystkich stron, spojrzał na dane nadawcy. Przekrzywił głowę, widząc mnóstwo dziwnych symboli układających się w herb Rady. Sygnowało się nim listy. Dzięki temu odbiorcy wiedzieli, że magiczne, zawarte w nich wiadomości były szczególnie ważne.

– Nie wysyłałam nawet żadnego zgłoszenia! – zaoponowałam.

Mama złapała się za głowę i zamknęła oczy.

– Wielkie rzeczy – powiedziała ironicznie, naśladując tatę. Wręcz trzęsła się z emocji. – Szkoła Cennerowe'a to nie jakieś tam liceum, a list to tylko pozornie zaproszenie. Bardziej rozkaz. Skoro dyrektorka napisała go osobiście, to America musiała złamać jakiś poważny zakaz.

Tata swoim zwyczajem uniósł brew, przeniósł na mnie wzrok i skrzyżował ramiona. Jęknęłam. Dlaczego musiał użyć swojej typowej miny, którą miał tylko przy mnie? Znaczyła mniej więcej tyle, co: „co tym razem?"

– No... – zawahałam się. Niestety domyślałam się, o co mogło chodzić. – To w sumie nic takiego.

Wykręcałam się, ale tak naprawdę miałam nieprzyjemną świadomość, że nie było sensu dłużej niczego zatajać. Najwyraźniej złudna nadzieja, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw, zniknęła wraz z nadejściem niepozornego, białego świstka jakbym był list ze szkoły Ursula Cennerowe'a. Ktoś dowiedział się o moim wybryku i najwyraźniej nie spodobała mu się ta niesubordynacja. Jak na złość nie zamierzał trzymać tego dla siebie, tylko od razu postanowił podzielić się nowym odkryciem z resztą świata, tym samym niwecząc mój plan zatrzymania sekretu w ukryciu i pójścia z nim do grobu. I jak ja niby miałam normalnie dorastać, kiedy bez przerwy stał nade mną kogoś, kto kontrolował, a także poddawał analizie każdy mój ruch?

Bądź co bądź Rada wiedziała, co zrobiłam, dłuższe trwanie przy wersji, że o niczym nie wiedziałam, nic by mi nie dało. Rodzice i tak w końcu by się dowiedzieli, jak nie ode mnie to od kogoś innego. Kłamstwa zostały wydane.

– Mów. – Mama przyłożyła dłoń do twarzy. Chyba nie była już do końca pewna, czego chciała; usłyszeć wyjaśnienia, czy dać sobie ze wszystkim święty spokój i udawać, że spędzała kolejną przyjemną niedzielę, bez zmartwień, a także widma pracy, do której musiała wracać nazajutrz. Jako dobry rodzic musiała jednak interesować się życiem córki, więc machnęła zachęcająco ręką i zamknęła oczy, przygotowana na najgorsze.

Nabrałam powietrza do płuc.

– Chriss zorganizował imprezę, na którą strasznie chciałam iść – zaczęłam, miętoląc krawędź bluzki. – Wiedziałam, że wy byście się na nią nie zgodzili, więc... powiedziałam wam, że będę w tym czasie u babci.

Rodzice nadal nie rozumieli i sugestywnie się we mnie wpatrywali. Westchnęłam. Dlaczego zawsze jak chodziło o takie sprawy, trzeba było mówić wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. To tylko prowadziło do jeszcze większych problemów.

– Zapytałam babcię, czy mogę iść, ale ona też nie chciała mnie puścić, więc... tak jakby... rzuciłam na nią zaklęcie amnezji, żeby na trochę... na dosłownie kilka godzin, zapomniała, że w ogóle ma wnuczkę. – Zgarbiłam się. W mojej głowie wyjaśnienia brzmiały o wiele lepiej, niż gdy mówiłam je na głos. – Poszłam na imprezę, wszyscy byli szczęśliwi, nikt się nie dowiedział, że kiedykolwiek wychodziłam. Koniec.

Mama opadła zrezygnowana na krzesło i załamana spojrzała w sufit. Nagle wyglądała, jakby przybyło jej co najmniej dwadzieścia lat.

– Nic więcej. Słowo.

– Zaklęcie amnezji – odparła cicho kobieta, masując się po skroniach. Momentalnie zmienił jej się wyraz twarzy. Przez kilka sekund wyglądała na zaskoczoną. Jakby nie wiedziała, co powiedzieć, ani jak zareagować. Tak było jednak tylko przez chwilę. Później najwyraźniej przypomniała sobie, że była zła, bo znów zmarszczyła brwi. – Nie można go używać ot tak! W ogóle nie można czarować ot tak! To pierwsza zasada.

– I kto to jest ten Chriss? – wtrącił się tata. Mama posłała mu mordercze spojrzenie.

Zadzwonił telefon. Było to tak niespodziewane i nierzeczywiste, że wszyscy aż podskoczyliśmy. Mama, która opanowała się najszybciej, przygryzła wargę, a następnie machinalnym gestem poprawiła misternie ułożony kok. Zawsze zastanawiałam się, jak to robiła, że jej fryzury nigdy się nie psuły. Miała krwistoczerwone naturalne włosy. U magów już tak było, że rosły im włosy najróżniejszych kolorów i odcieni. Czasami zdarzały się też mieszane oczy, ale odsetek osób z magiczną heterochromią zdawał się nieduży. Wszystko zależało od genów rodziców.

Na przykład ja. Miałam bardzo jasne, prawie białe, długie włosy po tacie i różowe pasemka po mamie. Do tego zielone oczy z kilkoma błękitnymi plamkami przy końcach źrenic, bardzo bladą cerę i drobną figurę, która plasowała mnie wręcz do grona anorektyków. Choć oczywiście miałam krągłości w okolicach pośladków, czy piersi, nie przypominałam normalnej nastolatki. W mojej szkole wszyscy uważali, że od małego się farbowałam, a także nosiłam kolorowe soczewki. W młodszych latach powodowało to wiele nieprzyjemnych incydentów (na przykład w ludzkim przedszkolu, gdzie kilka przesadnie troskliwych matek naskoczyło na mamę, że faszerowała mnie chemią), ale później moja odmienność przestała wzbudzać tyle kontrowersji i stała się wręcz atutem. Niemniej jednak wiele osób uważało, że nie byłam naturalna, a ci bardziej rygorystyczni nauczyciele czepiali się, iż nie powinnam przychodzić na zajęcia w perukach. Ani ja, ani rodzice nie wyprowadzaliśmy ich z błędu.

O tym, że byłam córką czarownicy, dowiedziałam się, gdy miałam mniej więcej siedem lat. Dosyć późno w porównaniu do innych czarownic, ale tata podobno upierał się, żeby powiadomić mnie dopiero, jak skończę przynajmniej dziesięć lat. Nie mógł jednak nic poradzić, gdy nieświadomie zaczęłam używać magii. Byłam zachwycona, bo sądziłam, że będzie tak jak we wszystkich książkach o wróżkach i czarodziejkach, gdzie dzięki czarom można było robić wspaniałe rzeczy. Cieszyłam się krótko, bo niedługo potem dowiedziałam się, ile istniało zasad, reguł i przede wszystkim zakazów. Wolałabym już chyba nie być czarownicą, niż musieć uczyć się ich wszystkich na pamięć i co gorsza, przestrzegać.

A jeżeli chodziło o Chrissa... Był to jeden z fajniejszych chłopaków z mojej szkoły. Po prostu świetny. Wszystkie dziewczyny wzdychały na jego widok, a koledzy śmiali się z jego żartów. Nie miał sobie nic do zarzucenia, a jego zaangażowanie w miejscowe wydarzenia i sława, sięgały nie tylko szkolnych murów. Choć niektórzy widzieli w nim wyłącznie typowego mięśniaka z liceum, ja dostrzegałam w nim coś więcej, sportowca z potencjałem, który jednak czasami potrafił skupić się na nauce, a także naprawdę istotnych rzeczach takich jak dążenie do sukcesu, wykształcenie, czy przyszłość. Mogłabym wręcz wysnuć stwierdzenie, że żyły w nim dwie różne osoby. Z jednej strony cechowała go niewyobrażalna miłość do ćwiczeń, z drugiej bez marudzenia porzucał treningi, aby zainteresować się innym człowiekiem i w razie kłopotów pomóc mu w potrzebie. W każdej wolnej chwili uprawiał sport, a mimo to jego średnia utrzymywała się na dosyć wysokim poziomie, jakby po szkole nie robił nic, poza intensywną nauką. Miał też wielu przyjaciół, co w połączeniu z intensywną pracą fizyczną, czy lekcjami było nie lada wyzwaniem. On jednak dawał radę. Zawsze znajdował na wszystko czas, idealnie rozkładając swoje życie na poszczególne elementy. Właśnie to mi w nim tak bardzo imponowało i przyciągało jak magnes. Porządek. W przeciwieństwie do mojego chaotycznego, zagmatwanego świata, jego był statyczny, wolny od magii i szalonych zwrotów wydarzeń. Nic się w nim nie psuło, nie działy się rzeczy, które mogłoby przesadnie zaskoczyć nastolatka. Brakowało mi tego. Choć kochałam czary i za nic w świecie nie chciałabym się z nimi rozstać, miało to swoje konsekwencje. Żyjąc wśród ludzi, czułam się inna, winiłam się za to, że moją osobę oplatało tyle sekretów, którymi nie mogłam się z nikim podzielić. Jako córka czarownicy i człowieka, zostałam zmuszona do dzielenia obydwu, pozornie takich samych, a jednak różniących się światów. Męczyła mnie taka egzystencja i pragnęłam znaleźć kogoś, kto przejąłby inicjatywę i pociągnął mnie w głąb którejś rzeczywistości.

Choć każdy wiedział, że byłam romantyczką i dosyć szybko oddawałam swoje serce każdemu napotkanemu chłopakowi, nikt nie znał prawdy. Chriss podobał mi się nie tylko z wyglądu czy charakteru. Był poukładanym człowiekiem, a ja potrzebowałam dokładnie kogoś takiego. Zamierzałam zrobić z niego swoją kotwicę, aby uczepić się jednego świata i tam pozostać.

Jak można się spodziewać, nie tylko mi przypadł do gustu atrakcyjny nastolatek. Każda dziewczyna o nim marzyła, więc walka o jego względy wydawała się nie mieć końca. Mimo to los mi sprzyjał, pojawiła się niepowtarzalna szansa, gdyż w poprzednią sobotę rodzice chłopaka wyjechali, zostawiając mu dom do dyspozycji. Chriss skorzystał z okazji i zrobił przyjęcie, na które zaprosił większość osób ze swojego i o rok młodszego rocznika. Debbie, jedna z moich przyjaciółek, a także zapalona imprezowiczka, namówiła mnie, żebyśmy do niego poszły. A ja, nie wiedzieć czemu, byłam bardzo podatna na tego typu prośby.

Przyłapałam się na tym, że zaczęłam wzdychać. Natychmiast skarciłam się w duchu, zła na to, jak łatwo potrafiły mnie rozproszyć mało istotne rzeczy. Gdy byłam sama, leżąc wieczorem w łóżku lub czekając w kawiarni na przyjaciół, nie było z tym większych problemów. Długo mogłam siedzieć bezczynnie, mając za jedyną rozrywkę rozmyślanie o atrakcyjnych chłopakach, nowych parach ze szkoły, czy innych typowo dziewczęcych tematach. No cóż, taki był urok nastolatek. Przekraczając magiczną barierę szesnastu lat, skazywały się na wieczne rozproszenie młodzieżowymi sprawami.

Tym razem nie trafiłam na odpowiedni moment, w czym upewniła mnie mama. Kobieta z grobową miną odebrała telefon w korytarzu, a sposób, w jaki chwyciła słuchawkę, z całej siły zaciskając na niej palce, zdradzał, że wewnętrznie aż skręcała się ze zdenerwowania. Nic dziwnego. W końcu nie tylko dowiedziała się, że jej córka złamała zasady, ale nie potrafiła również określić, kogo dane jej będzie usłyszeć po drugiej stronie telefonu. W zbieg okoliczności raczej trudno było uwierzyć.

Jej obawy okazały się najwyraźniej uzasadnione. Choć odezwała się pierwsza, rozmówca od razu przejął inicjatywę, nie dając dojść jej więcej do słowa. Czarownica skrzywiła się, gdy zrozumiała, że straciła kontrolę, ale dobre wychowanie wygrało i nie zamierzała oponować. Poranek przytłoczył ją już wystarczająco, wolała uniknąć kłótni z obcą osobą.

Przygryzłam kciuk, czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Miałam nieodparte wrażenie, że telefon nie zadzwonił przypadkiem. Z pewnością łączył się z Radą, a to niepokoiło mnie jeszcze bardziej niż perspektywa wyjazdu z domu. Cisza, która zapadła w domu była wręcz nie do zniesienia, a chodziło przecież tylko o jakiś głupi list, z nie wiadomo jakiej szkoły.

Przez jakiś czas kobieta słuchała tego, co mówił jej rozmówca, potakując przy tym głową, jakby stała się nakręcaną zabawką. Jej wyraz twarzy zmieniał się z każdą ubiegającą sekundą, potwierdzając obawy, że dzwonił ktoś wysoko postawiony. Policzki czarownicy opadły, a błyszczące zazwyczaj oczy stały się zimne niczym najtwardszy lód. Wiedziałam o tym, bo obserwowała każdy mój ruch, wychylając się do kuchni. Może sądziła, że skorzystam z chwili jej nieuwagi, aby wyskoczyć przez okno lub wrzucić list do piekarnika, udając, że nigdy nie widziałam takowego na oczy. Byłoby to, rzecz jasna, dziecinne i pokazało rodzicom, że zachowywałam się lekkomyślnie, ale jeżeli patrzeć na zaistniałą sytuację z boku, najprawdopodobniej najlepiej bym na tym wyszła. Niestety, zanim się obejrzałam, straciłam ostatnią szansę na ucieczkę przed odpowiedzialnością. Wiadomość o szkole tak mnie zaskoczyła, że praktycznie zapomniałam jak używać nóg, ograniczałam się jedynie do przygryzania kciuka i obgryzania biednego, niewinnego paznokcia. Zżerała mnie ciekawość, kto był po drugiej stronie słuchawki.

Gdy skończył się monolog tajemniczej osoby, kobieta powiedziała, że wszystko zrozumiała i się zgadza. Dźwięk jej głosu od razu nas zaalarmował, bo oznaczał, iż rozmowa dobiegała końca. Zarówno ja, jak i tata wbiliśmy w mamę wyczekujące spojrzenia. Ona, jakby nie dostrzegając naszego spięcia, spokojnie odłożyła słuchawkę na widły i wróciła wolnym krokiem do pomieszczenia.

– Kto to był kochanie? – spytał tata, chcąc nie chcąc, śledząc niespieszne ruchy żony. Nieświadomie robiłam to samo, starając się ze wszystkich sił wyczytać coś z gestów kobiety. – Mirian?

– To była Iva Magelli, we własnej osobie. – Moja rodzicielka oparła się o lodówkę. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale znałam ją zbyt dobrze, aby zgadnąć, że coś było na rzeczy. Kobieta tylko z pozoru zachowywała spokój i opanowanie. W rzeczywistości przyjemnie zapowiadający się, sielankowy poranek, okazał się dla niej destrukcyjny. Zwyczajnie miała już wszystkiego dosyć: nieprzyjemnego listu, mnie, rewelacji... Enigmatyczny telefon tylko dobił ją wewnętrznie, pozbawiając kompletnie ochoty na dalsze kłótnie. – Oczekuje, że America najpóźniej pojutrze pojawi się pod murami szkoły Ursula Cennerowe'a. Ma być z walizkami i wszystkimi najpotrzebniejszymi drobiazgami. Nie mogłam nic zrobić.

Zaniemówiliśmy z tatą. Jak to z walizkami? Miałam się tam przeprowadzić, czy jak?

– Pojutrze? – tata aż wstał.

– Czemu nie mogłaś odmówić?! – krzyknęłam, skoro mój poprzednik zajął kwestię, dlaczego Radzie tak bardzo zależało, aby szybko zamknąć mnie w magicznym więzieniu. Puściły mi nerwy, więc odruchowo skrzyżowałam ręce na biuście, przyjmując przy tym wrogi wyraz twarzy. – Nie chce iść do żadnej szkoły dla czarownic.

Mama wskazała na list, a przez jej oblicze przebiegł cień irytacji.

– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim zaczęłaś rzucać zakazanymi zaklęciami – powiedziała ostro. Zaraz jednak, jakby przypominając sobie, że powinna grać opanowaną, wróciła do swojego pierwotnego stanu. Wyciszyła się, a gdy miała pewność, że nie wybuchnie, odwróciła się i wyciągnęła z lodówki karton soku pomarańczowego. Wzięła z jednej z szafek szklankę, po czym przelała napój. Mimo to nie wypiła go od razu, zmarszczyła brwi i podniosła opakowanie do oczu, szukając daty ważności.

Zacisnęłam zęby. Obecna chwila wydawała mi się wręcz nierealna, jakbym położyła się zbyt późno i wstała nie do końca świadoma tego, co działo się wokół. Moja mama raczej nie należała do typu osób, które przyjmowały złe wiadomości z zimną krwią. Ba! To właśnie po niej odziedziczyłam wybuchowy temperament. Żadna z nas nie lubiła przegrywać, a tym bardziej się poddawać, więc to, że kobieta stała się bierna na położenie, w którym się znalazłam, nie zwiastowało najlepiej. Niepokoiło mnie, że zachowywała się, jakby ze wszystkim zdążyła się już dawno pogodzić.

– W moim liceum mam znajomych – oburzyłam się, bo tylko to mi pozostało, złość. – Chyba mogłaś powiedzieć, że się nie zgadzasz... Że ja się nie zgadzam! Istnieje coś takiego jak wolność słowa.

Mama wyrzuciła karton soku do śmieci.

– Nadal nie rozumiesz? – usiadła, kładąc na stole splecione dłonie. – Zaklęcie amnezji jest zakazane, a nawet ja mam świadomość, że rzucałaś sporo innych czarów. Wiedziałaś o konsekwencjach, jakie ponoszą osoby łamiące nasze prawo. Powinnaś stanąć przed sądem, a wtedy Rada mogłaby ci nawet odebrać moce.

– To dlaczego zamiast do szkoły nie przysłano mi zaproszenia na rozprawę? – zaczęłam gestykulować. Sto razy bardziej wolałabym tłumaczyć się w sądzie niż uczęszczać na nudne lekcje dla czarownic. Wychowano mnie wśród ludzi i to właśnie przy nich chciałam pozostać. Nie wyobrażałam sobie, że nagle mogłoby się coś zmienić, zwłaszcza że moja wiedza o magicznym świecie była wyjątkowo ograniczona. Już nawet nie chodziło o sam fakt nauki i zmiany otoczenia. Bardziej o to, że jako pół czarownica narobiłabym sobie wstydu w społeczności stuprocentowych magów. Poza tym niczego nie nienawidziłam bardziej niż kontroli. Rada nie miała prawa wkraczać w moje życie i tak nagle odbierać mi wolności tylko dlatego, że rzuciłam jedno głupie zaklęcie!

Moja rodzicielka zastukała palcami w stół. Przestałam machać rękami i skoncentrowałam się na jej postaci, choć kobieta wcale nie miała tego na celu. Siedziała z zaciśniętymi ustami, pogrążona we własnych myślach.

– Szczęście w nieszczęściu, że użyłaś zaklęcia na kimś z rodziny – oznajmiła po pewnym czasie. – Babcia wie o czarownicach, więc poddano cię łagodniejszej karze.

Rozdrażniona zacisnęłam ręce w pięści. Skoro to była według Rady „łagodniejsza" kara to wolałam nie myśleć, na czym polegały te bardziej surowe.

– A co jeśli się nie zgodzę?

– Nie pójście do szkoły Cennerowe'a jest jednoznaczne z próbą opierania się resocjalizacji. To tak jakby morderca nie chciał spędzić kilkunastu lat w więzieniu.

– Tylko że ja nikogo nie zabiłam – warknęłam, słysząc jej porównanie. Zaczęłam wątpić, czy mama w ogóle próbowała mnie bronić. Zawsze była wierna zasadom czarodziei, więc skoro jej córka je złamała, musiała dostać nauczkę. – To było tylko zaklęcie amnezji. I tak ledwo udało mi się je rzucić, bo jestem słaba w magii. Nikomu nic się nie stało. Chciałam, tylko żeby babcia zapomniała, że poszłam na imprezę!

Tata dotknął delikatnie mojego ramienia. Próbował dodać mi w ten sposób otuchy, ale chyba dobrze wiedział, że nic nie wskóra. Pocieszanie w momencie, kiedy najwyraźniej wszystko było już przesądzone, nie miało najmniejszego sensu. Mogło mnie najwyżej jeszcze bardziej dobić.

– Spakujesz swoje rzeczy – rozkazała mama, szybko mrugając oczami. – Jutro nie musisz iść na zajęcia.

Poderwałam się z krzesła, nie bacząc na to, że odchyliło się do tyłu i o mało co nie upadło na podłogę. Zakręciło mi się w głowie. Czułam się tak, jakbym jeszcze przed sekundą płynęła statkiem, a w kolejnej wypadła za burtę – jakbym tonęła, a ktoś zabierał mi koło ratunkowe prosto sprzed nosa. Nie miałam jak się uratować, zapadałam się pod wodę, bezskutecznie wyciągając dłonie w stronę powierzchni. Nikt jednak nie zamierzał mi pomóc, inni pasażerowie pogodzili się z moją sytuacją i zdawali się nie zauważać paniki, jaka pochłaniała moje ciało od środka.

Spojrzałam na mamę, a w kącikach oczu wyczułam łzy.

– Czemu nie mogę zostać tutaj?! – załamał mi się głos. Nie zamierzałam okazywać słabości, ale nic nie mogłam poradzić na to, że uczucie niepokoju było tak silne, że paraliżowało moje mięśnie. Brakowało mi tchu, ale nie uniemożliwiło mi to dalszego mówienia. – Popełniłam błąd, wiem o tym. Przysięgam, że go naprawię. Nie wiem jeszcze jak, może przestanę używać mocy, albo ty i babcia zrobicie mi zajęcia z samokontroli. Nauczyłabyś mnie, jak obejść się bez zaklęć. Szło mi przecież coraz lepiej!

Mama wciągnęła ze świstem powietrze do płuc. Zakiełkowała we mnie nadzieja, że może jednak da się przekonać i rozważy moją propozycję. Chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem – moim, pełnym wiary, jej twardym, a także stanowczym – po czym kobieta pokręciła głową.

– Za późno.

Wtedy coś we mnie pękło. Wystarczyło, żeby się zgodziła, a nasze problemy by się skończyły. Ona jednak nie wykazywała chęci współpracy, była do bólu posłuszna Radzie, więc bała się jej postawić w obronie jedynej córki. Zresztą tyczyło się to większości dorosłych magów. Wierność zasadom była dla nich czymś naprawdę istotnym, to dzięki nim nasz świat jakoś trzymał się w kupie i funkcjonował.

Nie oznaczało to jednak, że musiałam się z nimi w stu procentach zgadzać, więc wściekła tupnęłam nogą.

– Nie pójdę do szkoły dla czarownic! – oznajmiłam kategorycznie, odwracając się na pięcie. Kłótnia z mamą przestała mieć jakikolwiek sens, a na tatę nie mogłam niestety liczyć w magicznych sprawach.

Wybiegłam z pomieszczenia i niewiele myśląc, uciekłam na schody. Czując bezsilność, osunęłam się na jeden ze stopni, a następnie przycisnęłam ciało do barierek. Uniosłam głowę, żeby łzy nie mogły spływać po moich policzkach, ale i tak niewiele to dało. Otarłam policzki wierzchem dłoni, przeklinając w duchu osobę, która wpadła na pomysł tworzenia szkół dla Nersai i Careai.

Choć byłam wewnętrznie rozbita, zachowałam na tyle trzeźwości umysłu, aby usiąść w najdogodniejszym miejscu. Schody znajdowały się po lewej stronie korytarza, pomiędzy salonem a kuchnią. Choć ani jedno, ani drugie pomieszczenie nie posiadało normalnych drzwi, tylko framugi, górna część schodów kryła się za ścianami. Wykorzystałam ten fakt i usiadłam na środku, poza zasięgiem wzorku rodziców. Dzięki temu mogłam słyszeć ich rozmowę w kuchni, ale oni mnie nie widzieli.

Przyłożyłam dłoń do rozpalonego czoła i zaczęłam nasłuchiwać. Nie łatwo było mi się skupić przez natłok myśli. Na mój język cisnęły się setki słów, których nie umiałam ułożyć w zdania. Czułam się jakbym dostała po głowie czymś ciężkim, choć wiedziałam, co się stało, nie wierzyłam w to. Nowa szkoła oznaczała dla mnie koniec normalnej egzystencji. Nie chciałam przenosić się do nieznanego otoczenia, a także zapomnieć o znajomych. Kochałam swój dom, kochałam przyjaciół, babcię i fakt, że doświadczałam namiastki ludzkiego życia. Teraz to wszystko miało się zmienić? Przez nieprzemyślaną decyzję zauroczonej nastolatki?

Zamknęłam oczy, wczuwając się w ciszę. Uspokoiłam oddech, wyostrzając tym samym zmysły. Dopiero wtedy zaczęłam wyłapywać dźwięki inne niż łomot własnego serca. Usłyszałam szmer i z zadowoleniem stwierdziłam, że wydawały je puchate kapcie taty. Najwyraźniej chodził po pokoju, gdyż szuranie było zaskakująco głośne.

– Naprawdę nie da się nic zrobić? – zapytał zrezygnowanym głosem. – Może da się im jakoś wyjaśnić, że America zrobiła to przypadkiem i bardzo żałuje.

– Nic nie mogę poradzić – zaprotestowała mama. – To nie pierwszy wybryk Americi, dobrze o tym wiesz. Rada pozwoliłaby jej pewnie wybrać sąd, ale... – zawahała się, jak zawsze, gdy wiedziała, jakich użyć argumentów, ale nie chciała mówić ich na głos. – dopóki nie jest pełnoletnia, my za nią decydujemy, a ja nie pozwolę jej wybrać sądu. Pozbawienie mocy jest największym wstydem dla czarownicy, a America ma dopiero szesnaście lat. Jest za młoda na takie decyzje.

Zapadła chwila ciszy. Próbowałam w tym czasie dostatecznie mocno zaciskać usta, żeby nie wrzeszczeć.

I to właśnie ona mówiła, że jestem za młoda! Kobieta, która urodziła mnie w wieku niespełna osiemnastu lat! Zajście w ciąże było chyba poważną decyzją, a mama miała wtedy jedynie dwa lata więcej niż ja obecnie. Na jej logikę mogłam już szukać potencjalnego ojca swoich dzieci, ale nie miałam prawa zadecydować pomiędzy dwoma rozwiązaniami.

Moje knykcie robiły się już białe od trzymania barierki, ale starałam się jej nie puszczać. Gdybym to zrobiła, pewnie od razu straciłabym kontrolę i na oślep zaczęłabym ze złości we wszystko uderzać. Mama pożegnałaby się wtedy z kilkoma drogocennymi obrazami zdobiącymi ściany.

– Nie mogli dać jej więcej czasu? – spytał tata, przez co wróciłam do rzeczywistości. Jego smutek łamał mi serce i chociaż to ja byłam poszkodowana, zrobiło mi się żal mężczyzny. – America pewnie będzie chciała się ze wszystkimi pożegnać.

– I tak byli wspaniałomyślni, bo dali jej ten jutrzejszy dzień – westchnęła mama. – Pragną, żeby przyjechała jak najszybciej.

– Dlaczego?

Kobieta nie odpowiedziała. Może to i lepiej, bo miałam jej już dosyć. Jej i wszystkich zasad, jakie kiedykolwiek wymyślono!

Wstałam i wściekła pobiegłam do swojego pokoju.

Słowem wstępu, dla tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z "Córką Wiatru":  <3

1.Mam nadzieję, że zwiastun i prolog (choć lepiej napisać rozdział 0, ponieważ w nowej wersji dodałam inny prolog) wam się spodobały. Zachęcam do komentowania i dalszego czytania :) Książka szybko się rozkręci, więc nie zrażajcie się pierwszymi rozdziałami :) Nie pożałujecie.

2. Gwiazdki mile widziane. Dzięki nim wiem, że historia Americi wam się podoba. Jeśli natomiast dostrzegacie błędy, czegoś nie rozumiecie lub po prostu chcecie wyrazić opinię o książce czy bohaterach, bez oporów wspomnijcie o tym w komentarzach. Staram się odpowiadać na wszystkie wiadomości :> PS: KSIĄŻKA ZOSTAŁA POPRAWIONA, aczkolwiek z racji, iż chciałabym spróbować ją wydać, nie chcę dodawać tej rozszerzonej wersji...

3. Jeśli przerażają was długie rozdziały lub opisy, od razu ostrzegam, że takowe występują, ponieważ mam, że tak napiszę, "obszerny" styl pisania. W pierwszej części może nie być tego tak do końca widać, ponieważ jak już wspomniałam, nie dodałam na razie poprawionej wersji

4. Pod żadnym pozorem książka nie jest fanfiction żadnej innej książki, więc jeśli już ktoś znajdzie podobieństwa do swoich ulubionych opowiadań, filmów, czy czegoś jeszcze innego, to albo są one przypadkowe, albo, w nielicznych przypadkach, zamierzone, bo zawierają, jak to się mówi, "smaczki" związane z innymi dziełami kultury ;)

5. Ładnie proszę o niespoilerowanie innym czytelnikom w komentarzach dalszej fabuły :) Tego typu komentarze jestem zmuszona usuwać, aby nikomu nie psuć zabawy. Postaram się również usuwać większość komentarzy, które będą zawierały rażące wulgaryzmy - wiem, że niektórzy przeżywają to, co dzieje się w książce jednak weźcie pod uwagę, że młodsze osoby również czytają wasze wiadomości.

5 !!! "Córka Wiatru" jest moim autorskim opowiadaniem i nie wyrażam zgody, aby ktoś czerpał z niego pomysły, bądź wykorzystywał fragmenty do własnych celów (no chyba, że ze mną porozmawia i się na to zgodzę, a praca będzie miała charakter fanfiction lub tekstu inspirowanego moją książką) !!! Jeśli takowa sytuacje będzie miała miejsce lub dowiem się, że jakaś praca łudząco przypomina moją, w obawie o prawa autorskie, usunę wszystkie rozdziały obu części książki!

Pozdrawiam i życzę przyjemnego czytania,

Cherrich <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro