Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*Rozdział 10 cz.1*

Pan Harsh poprosił, abym przyszła do niego dopiero po zajęciach, więc lekcje następnego dnia upłynęły mi na ignorowaniu nauczycieli i dyskretnym powtarzaniu wiadomości z notatek. Robiąc poprzedniego wieczoru zapiski na malutkich, kolorowych karteczkach, omijałam wiele istotnych faktów, a i tak było ich strasznie dużo. Kiedy po północy skończyłam się uczyć, bo uznałam, że mam dosyć, zorientowałam się, że cały mój pokój został pokryty poprzylepianymi wszędzie fiszkami.

Byłam ciekawa, czy zobaczę Serinę, Christiana, albo bliźniaki, ale nie spotkałam ich na żadnych zajęciach.

Nauczyciel Żywiołów czekał na mnie w swojej sali, po ostatnim dzwonku. Kiedy przyszłam, siedział za biurkiem przeglądając jakieś dokumenty i pił kawę z ozdobnej filiżanki.

Chrząknęłam, nie wiedząc, czy wchodzić do pomieszczenia.

- Dzień dobry. - mężczyzna ruchem ręki pokazał, żebym siadała. - Poczekaj jeszcze chwilę. Muszę to sprawdzić.

Posłusznie zajęłam miejsce naprzeciwko biurka i splotłam dłonie. Spojrzałam na okna, udając, że się nie stresowałam. Tak naprawdę, cała w nerwach, sprawdzałam w pamięci, czy nie pokręciłam żadnych nazwisk. Jakoś zawsze tak miałam, że gdy już przykładałam się do nauki, bałam się bardziej, niż wtedy, kiedy olewałam sprawę i liczyłam na łut szczęścia.

Oczywiście większość wydarzeń zdążyła mi się pomieszać jeszcze zanim weszłam do sali.

- Już. - pan Harsh odłożył dokumenty na bok. - Przepraszam, ale to było bardzo ważne.

Skinęłam głową.

- Nic się nie stało. - zadrżał mi głos.

Nauczyciel uśmiechnął się łagodnie. Nie wiedziałam, dlaczego na początku uznałam go za strasznego. Jak dotąd nie dał mi żadnych powodów, abym mogła tak myśleć. No... może poza tym, że na zajęciach wciąż potrafił być ostrzejszy niż krzak róży pełen kolców. Po lekcjach zmieniał się nie do poznania.

- Nie denerwuj się. - mężczyzna schylił się i wyciągnął z szuflady okulary. - To nie test, tylko sprawdzenie twojego poziomu umiejętności. Nie wystawię ci z tego oceny.

Odetchnęłam z ulgą.

- Po twojej minie i zachowaniu, widzę, że czegoś się uczyłaś. - założył okulary. - To nie było konieczne.

Opadły mi ramiona.

- Więc z czego chce mnie pan pytać? - zdziwiłam się. - Nic nie wiem o Czterech Żywiołach.

Mężczyzna zastukał palcami w blat.

- Zanim przejdziemy do części praktycznej, chciałbym ci zadać kilka prostych pytań, żeby zobaczyć, co myślisz. - powiedział. - Postaraj się odpowiadać bez zastanowienia, a dopiero później wyjaśniaj dlaczego akurat tak wybrałaś, dobrze?

Niepewnie skinęłam głową.

- Pierwsze pytanie – pan Harsh upił łyk kawy. - Jakie zajęcia dodatkowe wybrałaś?

Zmarszczyłam brwi.

- Jaki to ma związek z żywiołami?

- Odpowiedź.

- No... - podrapałam się po karku. - Wahałam się pomiędzy magicznym ogrodnictwem, a nauką o żywiołach.

Na twarzy mężczyzny pojawił się prawie niezauważalny uśmiech.

- Dlaczego odrzuciłaś inne propozycje? - chciał wiedzieć. - Nasza szkoła oferuje szeroki wachlarz możliwości jeśli chodzi o nadprogramowe lekcje.

- Przejrzałam je kilka razy, ale jakoś nic specjalnie nie przypadło mi do gustu. - zamyśliłam się. - Nie widzę się we wróżbiarstwie, alchemii, czy czymś takim. Lubię przyrodę i rośliny, więc pomyślałam, że ogrodnictwo będzie dla mnie w sam raz.

- A co z żywiołami? - nauczyciel spojrzał na mnie pytająco.

Zmieszana zaczęłam się bawić sygnetem.

- Wzięłam je pod uwagę, bo przyjaciółki powiedziały, że są bardzo trudne i że tylko niektórym udaje się rzucić jakiekolwiek zaklęcia. Pomyślałam, że jeśli się na nie zapiszę, będę mogła ukryć to, że jestem beznadziejna z magii.

Pan Harsh oparł się o oparcie krzesła i przygładził wąsy. Próbowałam rozszyfrować o czym myślał, ale pomimo starań, nie umiałam nic wyczytać z jego zachowania.

- Sądzisz w takim razie, że jesteś słabą czarownicą? - zapytał.

Potrząsnęłam głową.

- Nie. - poruszyłam się na krześle. - Nie uważam się za gorszą, czy słabszą od innych uczniów. Po prostu mam problemy z rzucaniem niektórych... wielu zaklęć. O magii dowiedziałam się dopiero w wieku siedmiu lat, więc mam w niej małe doświadczenie. Jestem też tylko pół czarownicą.

Prawie cała moja odpowiedź była prawdą. Skłamałam jedynie jeśli chodziło o uczucia związane z byciem pół magiem. W tym wypadku, momentami czułam się jak ktoś z drugiej kategorii, ale w Cennerowe'ie jak dotąd nikomu to nie przeszkadzało. Skoro moi przyjaciele nie zwracali uwagi na moje pochodzenie, to ja też tego nie robiłam.

Nauczyciel położył ręce na biurku i splótł palce.

- Kolejne pytanie – powiedział. - Który z czterech żywiołów uważasz za najlepszy, a który za najgorszy?

Przypomniałam sobie jak odpytywał uczniów, a dokładniej to jak opowiadano początek legendy o powstaniu Czterech Królestw.

- To zależy, o co dokładnie pan pyta. - zdecydowałam się na wymijającą odpowiedź.

Uniósł brew.

- Mów tak, jak uważasz.

- Sądzę, że każdy żywioł jest na swój sposób dobry i zły. - odparłam, drapiąc się po ramieniu. - Jeśli zadając to pytanie, miał pan na myśli to, czy wywyższam któryś z nich, to nie. Wiem, że muszą ze sobą współistnieć, aby na świecie panowała harmonia. Mogło panu jednak chodzić o to, czy po prostu nie lubię jakiegoś żywiołu, albo twierdzę, że jest straszniejszy od innych. Wtedy moja odpowiedź brzmiałaby: tak.

Mężczyzna poprawił okulary.

- Dlaczego?

Spojrzałam na okna. Na zewnątrz, wiatr poruszał gałęziami drzew jak marionetkami. Bezsilne łodygi poddawały się i uginały pod wpływem mocnych podmuchów powietrza.

- Żywioły tworzą świat, ale równocześnie, z łatwością go niszczą. - przez chwilę obserwowałam błękitne niebo wyłaniające się spomiędzy drzew. - Ile się słyszy o huraganach, pożarach, trzęsieniach ziemi, czy ogromnych falach zalewających miasta? Wszystko to jest śmiertelnie niebezpieczne i rodzi się właśnie z żywiołów.

Nie wiedzieć czemu, oczami wyobraźni zobaczyłam pożar. Długie języki pomarańczowego ognia, które z wielką szybkością i siłą pochłaniały wszystko, co je otaczało. Czerwono-żółty ogień atakujący bezbronne drzewa i polany. Bezlitosne obrazy zgliszczy i spalonych do ostatka roślin. Zwierzęta, które w popłochu ratowały swoje młode i szukały schronienia przed dymem, a także gorącem. Ludzi patrzących z żalem na zniszczone po pożarze schronienia. Poparzone dzieci...

Mnie stojącą w samym centrum katastrofy i bezradnie przyglądająca się temu wszystkiemu.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze i pokręciłam głową. Pan Harsh milczał, czekając, aż dokończę.

- Moim zdaniem żywioły są nam potrzebne, ale mają także mroczną stronę. - wróciłam myślami do nauczyciela. - Jeśli jednak mam wybrać jeden, którego się boję, niech to będzie ogień.

Mężczyzna pokiwał głową i zadał mi jeszcze kilka pytań. Starałam się na nie odpowiadać zgodnie z prawdą i podawać szczegółowe uzasadnienia mojego zdania, dzięki czemu nie musiał o nic dopytywać. Przebrnęliśmy w ten sposób przez kilkanaście kwestii.

Po trzydziestu minutach rozmowy, nauczyciel uznał, że wiedział już o mnie wystarczająco dużo.

- Dobrze... - odsunął filiżankę z kawą na krawędź stołu jakby mu przeszkadzała. - Będę ci teraz mówił pojedyncze słowa. Podawaj pierwsze skojarzenia jakie przyjdą ci do głowy po ich usłyszeniu.

Wyprostowałam się. Czułam się jak na rozmowie z psychologiem. Brakowało tylko, żeby pan Harsh wyciągnął z biurka białe kartki, na których były czarne plamy i zaczął pytać, co według mnie przedstawiały.

- Zacznijmy od czegoś prostego... - zastanowił się. - Woda?

- Kryształ. - odparłam bez wahania. Od razu na myśl przyszło mi diamentowe zaprzysiężenie. Poprzedniej nocy przeczytałam o nim tyle, że mogłabym recytować jego przebieg nawet przez sen.

- Ziemia? - kontynuował mężczyzna.

- Góry.

- Ogień?

- Dym.

- Powietrze?

Zawahałam się.

- Sylf.

Nauczyciel pokiwał głową.

- Teraz coś trudniejszego... Diamentowe zaprzysiężenie?

- Błąd. - powiedziałam.

- Leanice?

- Spór.

- Rada?

Uśmiechnęłam się. Na nią było tylko jedno określenie.

- Władza.

- Żywioły?

- Siła.

- Magia?

- Ś... - urwałam i zmarszczyłam brwi. - Światło.

Pan Harsh przyjrzał mi się uważnie. Był pogrążony w zadumie.

- W porządku, wystarczy. - podniósł się. - Czy masz przy sobie różdżkę?

Pokiwałam głową i wskazałam na torbę, którą położyłam obok nogi krzesła. To, że akurat tego dnia wzięłam ją na lekcje było czystym przypadkiem. Po tym jak zemdlałam na zajęciach z czarnej magii, Dorian odszukał ją i przyniósł wieczorem do mojego pokoju. Nie był zbyt szczęśliwy, kiedy ekspresowo podziękowałam i mówiąc, że pochłonęła mnie nauka, zamknęłam mu drzwi przed nosem, ale się nie narzucał. Może tak było nawet lepiej, bo wciąż zaprzątałam sobie głowę tym co mówiła o nim Misurie.

A jeśli chodziło o różdżkę to nasłuchując pod drzwiami, czy nastolatek odszedł, z braku pomysłu tymczasowo wrzuciłam ją do otwartej torby. Później zwyczajnie zapomniałam jej stamtąd wyjąć. Zorientowałam się dopiero rano, na pierwszych zajęciach, ale już nie chciało mi się wracać do pokoju, żeby ją odłożyć.

- Wyciągnij ją i idź na środek sali. - powiedział nauczyciel.

Bez słowa wyszperałam różdżkę spośród książek i stanęłam w wyznaczonym miejscu. Dopiero teraz zauważyłam, że przy ścianie znajdował się prostokątny, długi stół, na którym leżały jakieś przedmioty.

Pan Harsh podszedł do mnie. Trzymał w dłoni swoją różdżkę.

- Znasz zaklęcia kontrolujące żywioły? - zapytał.

Nie musiałam nawet odpowiadać. Moja skrzywiona mina wystarczyła za odpowiedź.

- W takim razie do nich przejdziemy kiedy indziej. - odwrócił się i wskazał stół. - Na razie spróbujemy ustalić, jak silna jest twoja energia.

Nie wyjaśniając niczego więcej, wysłał mnie pod ścianę. Odłożyłam różdżkę i zlustrowałam wzrokiem rzeczy, które leżały na stole. Była tam miska wypełniona do połowy wodą, taca, na której ułożono kilka zwiędłych kwiatów, taca z suchymi gałązkami, a także stojak z zawieszonymi na nim dzwoneczkami.

- Wiesz co to? - mężczyzna skierował różdżkę w stronę miski.

- Symbole czterech żywiołów. - powiedziałam.

- Zgadza się. - uniósł dłoń. Woda zaczęła falować w naczyniu. - Ziemia, Ogień, Powietrze i Woda... Niektórzy nie rozumieją dlaczego ciężko nad nimi zapanować. W końcu są tak pospolite. W tym jednak tkwi problem. Żywioły czerpią moc ze świata i to sprawia, że są bardzo potężne. Nawet najlepsi magowie nie umieją wykorzystać ich potencjału w stu procentach.

Z fascynacją patrzyłam jak za sprawą kilku gestów sprawił, że woda popłynęła do góry i zawisła w formie kuli dobry metr nad miską. Gdy nauczyciel poprowadził różdżkę po linii prostej, płyn ruszył za nią pozostawiając po sobie sznur pojedynczych kropelek.

- Spróbujesz? - pan Harsh skierował wodę z powrotem do miski i się odsunął.

Wzięłam różdżkę i z powątpiewaniem wycelowałam nią w stół.

- Pomyśl o tym co wiążę się z wodą. - doradził nauczyciel.

Uniosłam brwi.

- Więc to po to była ta gra w skojarzenia?

Z uśmiechem, odsunął się jeszcze bardziej.

- Po to też. - skinął głową, abym zaczynała. - Skup się.

Otworzyłam usta, żeby zapytać, po co jeszcze, ale zrezygnowałam i zamknęłam oczy. Jak już zdążyłam się przekonać, koncentracja nie była moim największym atutem.

Przygryzłam wargę, starając się myśleć o wodzie w misce.

Jak robił to pan Harsh?

- Spokojnie. - mężczyzna przenikliwym spojrzeniem, obserwował każdy mój ruch. - Nic na siłę.

Pokiwałam głową, ale nie mogłam nic poradzić na to, że zaczęłam się stresować. Poprzedniego dnia, moje skupienie skończyło się utratą przytomności.

Co kojarzyło mi się z wodą?

Woda... Woda...

Pomyślałam o burzy, morzu i oceanie, o ich sile i potędze. Na końcu zwizualizowałam sobie kropelkę deszczu, która mozolnie spływała po zielonym, długim listku. Gdy dotarła na jego kraniec na chwilę się zatrzymała, ale po chwili z cichym pluskiem wpadła do kałuży. Pomimo że była malutka, na kałuży powstały kręgi przemieniając spokojną wodę w chaotyczny sztorm. Mogłam wręcz poczuć obijające się o mnie fale.

Na wodzie powstały kręgi. Kilka malutkich kropelek odłączyło się od reszty, uniosło i zawirowało w powietrzu.

Opuściłam różdżkę. Kropelki prysnęły jak bański mydlane.

- Ja to zrobiłam? - upewniłam się, wskazując uspakajającą się taflę. Pan Harsh pokiwał głową.

- Nie najgorzej, chociaż spodziewałem się czegoś więcej.

Opadły mi ramiona. Zerknęłam na sygnet, ciekawa czy zmienił kolor. Kamień stał się brzoskwiniowy.

- Spróbuj teraz z ziemią. - polecił nauczyciel.

Przesunęłam się o jedno stanowisko i spojrzałam na łodygi kwiatów. Musiały być bardzo długo pozbawione dostępu do wody, ponieważ wyglądały na całkowicie uschnięte i kruche. Płatki straciły żywe kolory i stały się żółtobrązowe, a pomarszczone listki same odpadały

Odgarnęłam pasmo włosów z czoła i nabrałam powietrza do płuc. Równocześnie z podnoszeniem ręki, powoli je wypuszczałam. Skierowałam palce prosto na zwiędłe kwiaty. To były róże, więc wyobraziłam sobie zielone jak młoda trawa łodygi i ostre kolce. Oczami wyobraźni, widziałam kolory jakie miały poszczególne płatki zanim obumarły. Różowe, żółte, białe, czerwone... Prawie czułam ich zapach...

Jeden z kwiatów zadrżał, więc spojrzałam na niego z nadzieją. Płatki zaczęły zmieniać kolor z brązowego na różowy, ale łodyga wciąż pozostawała sucha i pozbawiona życia. Spróbowałam się jeszcze bardziej skupić, ale nie umiałam. Moje umiejętności kończyły się na zmianie koloru jednego z pięciu kwiatów.

Odetchnęłam, przyglądając się różowym płatkom i brązowej, umierającej łodydze. Wyglądało to dosyć osobliwie.

Pan Harsh podrapał się po brodzie.

- Teraz ogień. - powiedział po prostu.

Westchnęłam i stanęłam przed gałązkami. Zadanie polegało na tym, aby zapalić drewno, a następnie je ugasić.

Powtórzyłam cały proces z wyobrażaniem sobie mocy żywiołu, a następnie skierowałam całą energię do różdżki. Sądziłam, że uda mi się stworzyć przynajmniej malutki płomyk, ale gałązki ani drgnęły. Nie powstała nawet żadna iskra.

- Najwyraźniej ogień nie jest moim żywiołem. - stwierdziłam. Nie czekając na polecenie, podeszłam do dzwoneczków.

Tym razem nauczyciel stanął bliżej, niż przy poprzednich żywiołach. Splótł ręce za plecami i mruknął.

Dzwoneczki były z brązu i miały długie serca. Wisiały na cienkich linkach, więc nie mogły być zbyt ciężkie. Jeśli rzeczywiście tak było, nie powinnam mieć problemu z ich poruszeniem, ale dla pewności dotknęłam najbliższego dzwonka palcem i podważyłam go. Jego waga nie przekraczała kilkunastu gram.

Unosząc po raz czwarty różdżkę, pomyślałam o orzeźwiającej morskiej bryzie. O złowrogim szumie wiatru, gdy zbliżał się huragan i o sile z jaką tornada potrafiły rozrywać domy. Wiedziałam, że powietrze, chociaż niewidoczne, było bardzo silnym żywiołem.

Przypomniałam sobie spotkanie z Sylfem i mimowolnie się uśmiechnęłam.

Rozległ się cichy dźwięk. Byłam tak zamyślona, że na początku nie zorientowałam się skąd dochodził. Odwróciłam się w stronę drzwi myśląc, że ktoś wszedł do sali, ale nikomu tam nie ujrzałam.

Ściągnęłam brwi i tknięta przeczuciem, spojrzałam na dzwoneczki. Poruszyły się nieznacznie do przodu i do tyłu. To one były źródłem hałasu.

Zaintrygowana machnęłam różdżką. Dzwoneczkami szarpnęła jakaś niewidzialna siła i rozbujała je na wszystkie strony. Co prawda nie jakoś specjalnie mocno, ale jednak.

Zaświeciły mi się oczy.

- Tak jak przewidywałem. - pan Harsh sprawiał wrażenie zamyślonego.

- Przewidywał pan?

Mężczyzna schował różdżkę i podszedł do biurka.

- Po sytuacji z Sylfem, domyśliłem się, że twoim żywiołem będzie powietrze, albo woda. - odparł siadając. - To, że lubisz przyrodę ułatwia ci kontrolę nad ziemią, a strach przed ogniem wyjaśnia dlaczego nie udało ci się podpalić gałęzi.

Zajęłam z powrotem moje miejsce.

- Jeśli mam być szczery, sądzę, że powinnaś wybrać naukę o żywiołach jako zajęcia dodatkowe. - mówił dalej. - Chociaż jeszcze o tym nie wiesz, masz spory potencjał.

- Przecież udało mi się unieść tylko kilka kropel wody i zmienić kolor połowy kwiatka. - zaoponowałam. - Jakim cudem, oznacza to, że mam jakieś możliwości?

Pan Harsh zanotował coś na kartce.

- Jesteś w pierwszej klasie. - powiedział spokojnie. - Nie oczekiwałem, że od razu zrobisz w sali tornado, czy zapoczątkujesz burzę przed szkołą.

Pokiwałam głową, obserwując jak zapełniał papier ładnym, eleganckim pismem.

- Na dziś chyba wystarczy. - oznajmił po chwili, podnosząc wzrok. - Możesz już iść.

Zbił mnie z tropu.

- Ale...

- Tyle informacji mi wystarczy. - zapewnił. - Powiem ci, jeśli będę chciał znów z tobą porozmawiać.

Wstałam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy.

- Przemyśl wybór dodatkowych lekcji, dobrze? - poprosił mężczyzna, kiedy byłam gotowa do wyjścia. - To może być dla ciebie bardzo ważna decyzja.

Kiwnęłam głową, pożegnałam się i wyszłam z pomieszczenia.

Na korytarzu oparłam się plecami o ścianę i głęboko odetchnęłam, próbując poskładać myśli. Z zaskoczeniem przyznałam, że spotkanie z panem Teodoziusem nie było tak straszne jak się obawiałam. W sumie przeprowadziliśmy bardzo spokojną konwersację. Był dla mnie miły, nie krzyczał i miał łagodny ton głosu, co już samo w sobie bardzo wpłynęło na rozpatrzenie jego prośby o wybór zajęć.

- Cztery Żywioły... - zamyśliłam się.

Chociaż miałam już rozmowę za sobą i nie powinnam się niczym martwić, ciągle czułam w duszy niepokój. Jedna rzecz nie dawała mi spokoju.

Kiedy pan Harsh poprosił, abym odpowiadała na jego pytania i mówiła co kojarzyło mi się z poszczególnymi słowami, zmieniłam jedną odpowiedź.

Kiedy powiedział „magia" pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy, nie było światło.

Była nią śmierć.

Kolejna część rozdziału za nami. Hmmm. Co myślicie? Tylko szczerze?

Komentarze i gwiazdki mile widziane :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro