Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*Rozdział 1*


Czarodziei naszego typu, czyli czarodziei dobrych i tym samym takich, którzy złamali zasady, nazywano Nersai. W świecie magii określenie to funkcjonowało od wielu stuleci. Oznaczało kogoś posługującego się czarami, kto z różnych przyczyn zbaczał na złą ścieżkę, jednocześnie wyrzekając się lub narażając na niebezpieczeństwo swoich pobratymców. Dotyczyło to zarówno mężczyzn, jak i kobiet, a choć ilość lat nie miała w tym przypadku większego znaczenia, zazwyczaj zdarzało się u czarodziei w wieku nastoletnim. Młodzi magowie podchodzili bardzo sceptycznie do ograniczeń związanych z zaklęciami, a to często kończyło się łamaniem reguł lub, w najgorszych przypadkach, dekonspiracją. Czarodzieje albo nie potrafili się kontrolować, albo po prostu nie chcieli tego robić, sądząc, że rygorystyczne zasady wcale ich nie dotyczyły. Łamanie zasad było więc coraz częstszym, a także groźniejszym zjawiskiem.

Z każdym rokiem odsetek zbuntowanych magów niebezpiecznie wzrastał. Niedługo po tym, gdy okazało się, że przekroczył dopuszczalną normę, zrozumiano, że problem stał się naprawdę poważny i ktoś powinien zainterweniować. Wtedy też zaczęto tworzyć specjalne, ukryte szkoły. Za zgodą Rady miał do nich trafiać każdy, kto podejrzanie się zachowywał lub sprawiał wrażenie potencjalnego Nersai. W odizolowanym miejscu wykwalifikowani nauczyciele mieli uświadamiać zbuntowanych czarodziei o konsekwencjach ich czynów. Próbowano w ten sposób uniknąć dalszych kłopotów, jak również zapewnić bezpieczeństwo innym przedstawicielom gatunku.

Do szkół nie przyjmowano jedynie magów. Na świecie istniały również wampiry, które tworzyły własną, odrębną społeczność. My, czyli magowie, raczej za nimi nie przepadaliśmy. Wiązało się to między innymi z naszą odmienną naturą i przyzwyczajeniami. Ponadto nasze rasy cały czas walczyły o dominację, a choć magów było zdecydowanie więcej, wampiry, dzięki swoim równie wyjątkowym umiejętnościom, działały na szerszą skalę.

Jeżeli ktoś zastanawiał się kiedyś, dlaczego powstawało tyle rozchwytywanych książek, filmów i opowieści o wampirach, to nie musiał dłużej myśleć. Krwiopijcy sami przekazywali o sobie historie. Potem używali swojej ulubionej mocy – wpływania na ludzi – aby ci myśleli, że sami wymyślili wszystko, co usłyszeli.

Oczywiście wszyscy nadnaturalni bez względu na rasę ze wszystkich sił ukrywali swoje istnienie. Pozwalaliśmy jednak, żeby ludzie opowiadali sobie o nas i tworzyli niestworzone historie. Dzięki temu mieliśmy choć trochę pewności, że nie będą się nas aż tak bardzo bać, jeśli coś poszłoby nie tak i jakimś sposobem ktoś ujawniłby nasze istnienie. Za żadne skarby nie chcieliśmy pozwolić, żeby powtórzyły się wydarzenia z dawnych czasów, kiedy to ludzie, przerażeni magią i rzeczami wykraczającymi poza ich rozumowanie, zaczęli mordować wszystkich podejrzanych o praktykowanie czarów, czy posiadanie zakazanej wiedzy.

Między innymi i także przez to, nadnaturalni, nie mogli niczego robić przy ludziach, a tym bardziej używać magii na ludziach. Wampiry, z racji tego, iż nie miały tylu zasad, posiadały większą swobodę. Jednak mimo to, że żyło im się zdecydowanie łatwiej, także podlegały Radzie. Bez względu na status czy styl życia, również trafiały do szkół. Mówiło się wtedy, że zbuntowany wampir stawał się Careai.

Jeśli magowie lub wampiry nie zgadzali się na pójście do szkoły, trafiali przed sąd, czyli przed obliczę Rady. Jeśli nie udało im się obronić swoich racji, ogłaszano najgorszą z możliwych kar. Czarodziejom odbierano moce, a wampirom, podczas bolesnego zabiegu, kły i umiejętności.

Żadna z tych opcji nie była przyjemna.

Pomimo próśb mamy, zdecydowałam się iść następnego dnia do szkoły. Nie przepadałam zbytnio za ludzkimi, niewymagającymi zajęciami, ale tym ciężej byłoby mi wytrzymać siedząc przez cały dzień bezczynnie w domu. Świadomość, że w najbliższym czasie miałam zamieszkać gdzie indziej była zbyt dołująca, abym cieszyła się z wolnego czasu.

Starałam zachowywać się tak jak zwykle. Przyjęłam najbezpieczniejszy mechanizm obronny, wyparcie. Chciałam usunąć ze świadomości myśli, wspomnienia, a nawet uczucia związane z rozmową z rodzicami i wyjazdem. Wolałam udawać, że spędzałam po prostu kolejny nudny dzień na lekcjach, słuchając jeszcze nudniejszego wykładu nauczyciela od historii. Mężczyzna o podsiwiałych, tłustych włosach był po sześćdziesiątce i bardziej skupiał się, żeby równo pisać na tablicy niż na pilnowaniu czy uczniowie nie rozmawiali. A Debbie dosyć głośno mówiła, gdy dowiedziała się o tym, że zamierzałam wyjechać.

– Z tym liceum jest coś nie tak? – dziewczynie nie dało się niczego wytłumaczyć. Zresztą co miałam powiedzieć? Że byłam czarownicą i właśnie zesłano mnie do magicznego poprawczaka, chociaż nic poważnego nie zrobiłam? – Nie podoba ci się tu?

– Jasne, że mi się podoba. – Pokręciłam głową, wytrzymując jej przewiercające ciało spojrzenie. Zapewniałam ją o tym już chyba szósty raz, powoli kończyły mi się argumenty. – Sama chcę tu zostać, ale... po prostu nie mogę.

– Bzdura. Powiedz, że zostajesz i koniec. Nikt cię do niczego nie zmusi.

Jęknęłam, marząc w duchu, aby sprawa rzeczywiście była tak prosta, jak się jej wydawało. Zanotowałam to, co nauczyciel napisał na tablicy, by zyskać czas na odpowiedź. Już nawet nie skupiałam się na słowach mężczyzny. Zależało mi tylko na tym, aby zapełnić kartkę w zeszycie.

„Jak przekonać przyjaciółkę, że muszę wyjechać, ale nie mogę powiedzieć dlaczego?" – zastanawiałam się w myślach.

– To elitarna szkoła. Drugiej szansy nie będzie – odparłam, co było głupie, bo Debbie doskonale wiedziała, że nie przepadałam za zbyt intensywną nauką i nie zdobywałam najwyższych stopni. Nie miałam jednak lepszego pomysłu, a tekst typu „nie mogę ci wyjaśnić, o co chodzi" zrodziłby jeszcze więcej pytań. – Będę miała zapewnioną przyszłość.

Dziewczyna odrzuciła do tyłu rude, specjalnie nierówno obcięte włosy spięte białą spinką. Nie tryskała entuzjazmem, ale jakaś część jej umysłu doskonale zdawała sobie sprawę, iż decyzja została podjęta. Rozmowa z przyjaciółką miała być wyłącznie formalnością. Byłam niepełnoletnia, a ona nawet nie wiedziała o magicznym świecie. Żadna z nas nie mogła nic poradzić w związku z krzywdzącą decyzją Rady i moich rodziców.

Zdawałyśmy sobie sprawę z tego, jak bardzo byłyśmy bezradne. Chyba właśnie to powodowało u Debbie frustrację, którą, odkąd dowiedziała się o moich przenosinach, skrupulatnie na mnie wyładowywała.

– Proszę cię – prychnęła z wyrzutem, splatając dłonie na piersi. Odchyliła się na krześle i zaczęła się na nim bujać. – Po prostu nie chcesz mi powiedzieć. Swojej najlepszej przyjaciółce.

Wypadło po prostu wspaniale. Nastolatka uznała, że coś przed nią ukrywam. Nie o to mi dokładnie chodziło.

Westchnęłam. Utrzymywanie bliskich kontaktów z ludźmi nie należało do najprostszych zadań. Takie relacje, pomimo iż potrafiły być silne, opierały się głównie na kłamstwach i bolesnych wymówkach ze strony czarodziei. Połowy informacji nie wolno było zdradzać, a drugiej połowy, tej bardziej wizualnej, pod żadnym pozorem pokazywać. Niezwykle komplikowało to wiele spraw, a w szczególności, jeśli chodziło o dociekliwych, ciekawskich nastolatków. Aż dziwne, że tyle związków pomiędzy magami i ludźmi dawało radę przetrwać. Nawet moja mama poznała tatę jeszcze w szkolę. Z pewnością musiała się nieźle natrudzić, aby do ślubu utrzymać przed nim swoje pochodzenie w sekrecie. Swoją drogą, ciekawe jak wtedy zareagował. Nigdy mi o tym nie opowiadał.

W sumie... skoro już pomyślałam o rodzicach, mogłam spróbować na nich zwalić całą winę za zmianę szkoły. Debbie dobrze znała moją mamę i aż za wiele razy miała do czynienia z jej nieugiętym charakterem. Zresztą wcale bym nie skłamała. Bądź co bądź to oni nie dali mi prawa wyboru, przez nich musiałam rozstać się z przyjaciółmi w tak zatrważająco szybkim tempie.

– Moi rodzice chcą, żebym myślała, o swojej przyszłości. Dobrze wiesz, że z moimi obecnymi ocenami skończę najwyżej jako ekspedientka. – Narysowałam kilka gwiazdek z boku kartki. Ten argument nie należał raczej do najwybitniejszych, ale musiałam coś wymyślić. – W nowej szkole poprawię stopnie.

Debbie nadal nie wyglądała na przekonaną. Do bujania dołączyła uparte wpatrywanie się w jeden punkt, gdzieś nad głową nauczyciela. Wydęła usta, intensywnie nad czymś myśląc, a jej dłoń automatycznie podążyła w stronę białej spinki. Odpięła ją i z powrotem przypięła na włosy. Dopiero, kiedy zrobiła tak trzy razy, coś widocznie przyszło jej do głowy. Wyprostowała się na krześle i wbiła we mnie znaczący wzrok.

– Jeszcze trochę czasu i miałabyś Chrissa w garści – odparła, machając spinką, a w jej głosie słychać było zalążek nadziei. Najwyraźniej chłopak był w jej mniemaniu ostatnią rzeczą, która mogłaby mnie zatrzymać w mieście. – Od dwóch lat próbujesz go uwieść, a teraz, gdy w końcu cię zauważył i powiedział, że jesteś pociągająca, rezygnujesz?

Przewróciłam oczami.

– W nowej szkole na pewno będzie mnóstwo przy... – przerwałam i przełknęłam ślinę. Chwilę docierał do mnie sens jej słów. – Zaraz... Sądzi, że jestem... pociągająca?

Przyjaciółka uśmiechnęła się z satysfakcją. Wiedziała jaką przynętę zarzucić, żebym chwyciła haczyk.

– Mam znajomych wśród jego kolegów. Podobno jeden gość słyszał, jak Chriss coś wspominał, że jesteś interesująca z tymi swoimi kolorowymi włosami i soczewkami. Że niby wyróżniasz się w grupie.

Pisnęłam z radości i zaczęłam przebierać nogami na tyle, na ile pozwalała mi obecność nauczyciela w klasie. Całkiem zapomniałam o tym, co mówiłam wcześniej. Wyszczerzyłam zęby w przesadnie szerokim uśmiechu i naszkicowałam długopisem na kartce ogromne serce. Nie mogłam wprost uwierzyć, że mój obiekt westchnień, nastolatek, w którym podkochiwałam się od dłuższego czasu, uważał mnie za atrakcyjną.

Zanim zdążyłam nacieszyć się szczęściem, jakie mnie spotkało, podświadomość brutalnie ściągnęła mnie na ziemię. Jakiś cichy głosik, wyłamujący się na tle rozmów i głosu wychowawcy, szyderczo przypomniał, że chłopak moich marzeń nie powinien mnie dłużej interesować. Niedługo miałam wyjechać. Rychło w czas.

Na początku próbowałam ignorować przygnębiające myśli, jednak głos powtarzał je ciągle niczym zaklęcie. Mówił coraz głośniej i głośniej, z coraz większym przekonaniem. W końcu nie wytrzymałam i ze złością zamazałam serce. Z umęczonym westchnięciem oparłam łokieć na ławce i położyłam brodę na ręku.

– To już nie ma znaczenia – burknęłam, odwracając głowę w kierunku okien. Zyskałam kolejny powód, aby przeklinać Radę za zapisanie mnie do szkoły im. Ursul'a Cennerowe'a.

Debbie opadły ramiona.

– Naprawdę wyjedziesz? – zapytała, podobnie jak ja, tracąc humor. Najwyraźniej olanie mojej licealnej miłość było dla niej najlepszym dowodem.

Pokiwałam głową, chociaż bardzo chciałam powiedzieć „nie".

– Wyjawisz mi chociaż, co to za szkoła?

Zacisnęłam usta.

– Będziesz pisać?

– Oczywiście. – Chciało mi się płakać. Gdyby w sali nie było nauczyciela i prawie trzydziestu uczniów, pewnie wyściskałabym przyjaciółkę, zapewniając, że będę dzwonić, pisać, wysyłać listy, a jeśli by się udało, to i gołębie pocztowe.

Debbie przez jakiś czas nic nie mówiła, rozważając moje słowa. W końcu włożyła rękę do kieszeni czarnej bluzy. Wyciągnęła z niej błyszczącą wizytówkę i położyła na biurku. Spojrzała na mnie znacząco, więc podniosłam karteczkę i przeczytałam to, co było na niej napisane.

– Klub? – zdziwiłam się.

Dziewczyna wyszczerzyła zęby.

– Skoro jutro wyjedziesz, to dzisiaj możemy się zabawić. – Postukała krótkim, obgryzionym do krwi paznokciem w karteczkę. Na środku, srebrnymi literami napisano „Mollyn". To musiała być nazwa klubu. – Dostałam ją od jakiegoś faceta na ulicy. Chciałam ją wyrzucić, ale w tej sytuacji...

Już otworzyłam usta, żeby się zgodzić, ale zaraz je zamknęłam, przytłoczona myślami o przymusowej przeprowadzce. Nie miałam czasu na imprezy.

Niechętnie pokręciłam głową.

– Nie mogę. Muszę się pakować.

Debbie spojrzała na mnie z tak dramatyczną miną, że aż musiałam się odwrócić. Nie wiedziałam, jak ona to robiła, ale pomimo mocnych rysów twarzy i ubrań, których pozazdrościłby jej nie jeden fan jakiegoś zespołu heavy metalowego, potrafiła przybrać maskę naburmuszonej pięciolatki.

– Zerwiemy się z dwóch ostatnich lekcji – nalegała. – To całodobowy klub. Co ci szkodzi? I tak wyjeżdżasz.

Przygryzłam wargę. Mama chciała, żebym wróciła do domu od razu po zajęciach albo nawet wcześniej, ale...

– Daleko jest ten klub?

Debbie wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Odwróciła wizytówkę i wskazała na niewyraźny napis.

– Dwie przecznice od szkoły – odpowiedziała podniecona. – Co prawda najfajniej byłoby iść tam wieczorem, ale to nic. Poimprezujemy ze trzy godziny i wrócisz do domu jakby nigdy nic.

Uśmiechnęłam się połową twarzy. Moja przyjaciółka westchnęła.

Do dwóch ostatnich lekcji zostało jeszcze trochę czasu, dokładniej godzina zajęć, więc postanowiłam ją wykorzystać, żeby pożegnać się zresztą moich znajomych. Nikt w końcu nie określił, kiedy będę miała szansę znowu ich zobaczyć.

Tak się złożyło, że było to wychowanie fizyczne, które bardzo lubiłam. Moje osiągnięcia z dziedzin sportowych klasyfikowały się gdzieś blisko dziewiątki w skali od jednego do dziesięciu, więc byłam trochę zawiedziona, że nie padło na inne zajęcia. Nie zrezygnowałam jednak ze swojego postanowienia. Gdy inne dziewczyny kończyły się przebierać, razem z Debbie, wyszłyśmy niepostrzeżenie z szatni i przemknęłyśmy obok pokoju nauczycielki. Dla niepoznaki wzięłam do ręki paczkę chusteczek, żeby w razie wpadnięcia na jakiegoś opiekuna, powiedzieć, że po prostu wyszłyśmy do łazienki. W toaletach praktycznie nigdy nie było papieru. Magicznie pojawiał się tylko podczas wizyt sanepidu.

– Najpierw Joel – zaproponowałam, gdy wchodziłyśmy schodami na pierwsze piętro. – Chyba ma teraz fizykę.

Debbie zmarszczyła nos, nie ukrywając, że wolałaby iść pożegnać kogoś innego, po czym mnie wyprzedziła. Zajrzała na korytarz i konspiracyjnie machnęła ręką.

– Czysto – powiedziała teatralnym szeptem. Aż musiałam zachichotać.

– Dzięki za informację. – Swobodnie ją minęłam i stanęłam na środku korytarza. – Tu i tak nikogo teraz nie ma.

Dziewczyna zajrzała do pierwszej z klas. Szczęśliwie każde drzwi miały podłużną szybkę po boku, przez którą bez problemu dało się zobaczyć, kto znajdował się akurat w środku.

– Tu mają chyba chemie. – Debbie skrzywiła się na widok mnóstwa symboli i nazw na tablicy. – Tripeptyd, fosfoproteiny, glicyloalanylo... cośtam.

– Na pewno chemia – przyznałam i pociągnęłam ją dalej.

– Nie rozumiem, po co katują nas takimi lekcjami. – Debbie odgarnęła włosy za uszy. – I tak nikt tego później nie pamięta.

Przewróciłam oczami. Normalna nastolatka pewnie przyznałaby jej rację, ale czarodzieje akurat uwielbiali chemię i wszystko, co się z nią wiązało. Trochę przypominała zajęcia z eliksirów tylko z trudniejszymi wzorami i nazwami.

– A tu trwa geografia – powiedziałam, zaglądając przez kolejną szybkę. – To chyba klasa Emmy. Zaraz tu wrócimy. Z nią też chcę się pożegnać.

Poszłyśmy dalej, robiąc w pamięci plan, kto i gdzie miał lekcje. Było to przydatne, zważywszy na fakt, że musiałyśmy odwiedzić większość moich przyjaciół i z każdym pojedynczo się pożegnać. W międzyczasie szukałyśmy też klasy Joela, która, nie wiedzieć czemu, rozpłynęła się niczym kamfora. Przez kilkanaście minut nigdzie nie mogłyśmy jej znaleźć.

Okazało się, że zajęcia z fizyki odbywały się na drugim piętrze. Dopiero po sprawdzeniu wszystkich klas na dole, przypomniałam sobie, że Joel był w grupie z Chrissem, a on zawsze miał lekcje na samej górze.

Zajęcia trwały w najlepsze. Rozgadany nauczyciel chodził pomiędzy ławkami, a jego skupiona mina wskazywała, że wierzył w to, co mówił. Znudzeni uczniowie udawali natomiast, że w ogóle interesowało ich cokolwiek napisanego na tablicy.

– Widzę Chrissa. – Debbie przepchnęła się do szyby.

Natychmiast odsunęłam ją dwa kroki wstecz.

– Chcesz, żeby zobaczył cię nauczyciel? – ofuknęłam ją i się wychyliłam. Pomimo wszystko musiałam się szeroko uśmiechnąć, widząc przystojnego blondyna w niebieskiej koszuli. Siedział wyprostowany i pisał coś w zeszycie.

– Jest też Joel.

Przeniosłam wzrok na zgarbionego chłopaka w białym T–shircie, który bujał się na krześle jak na drewnianym koniu na biegunach. Całe biurko miał zawalone rysunkami i niezbyt udanymi, ale bardzo kreatywnymi karykaturami nauczyciela.

Nie zauważył nas od razu. Musiałam się nieźle natrudzić, żeby zwrócić jego uwagę, bo chłopak był tak pogrążony w myślach, że patrzył się bez celu w jeden punkt. Nie zwracał uwagi ani na to, co działo się w sali, ani na mnie.

W końcu, gdy już miałam wyciągnąć telefon i napisać mu SMS–a, chyba przypadkiem, zerknął na drzwi. Wyprostował się jak Chriss i momentalnie podniósł rękę, jakby zgłaszał się do odpowiedzi.

– Wycofujemy się – syknęłam i popchnęłam Debbie na schody. W ostatniej chwili udało nam się zniknąć z pola widzenia kogoś, kto wyszedł na korytarz.

– Na pewno tylko do łazienki? – usłyszałyśmy niedowierzający męski głos. – Ostatnio po takim wyjściu wróciłeś dopiero dwie minuty przed dzwonkiem.

– Mówiłem, że zlew się zepsuł i nie mogłem odkręcić wody w kranie. – Po korytarzu rozniósł się dźwięk szurania starych trampek. Uśmiechnęłam się i dałam znak Debbie, aby wycofała się jeszcze bardziej do tyłu. Skrzywiła się, bo o mały włos nie spadła przez to ze schodów.

Joel poczekał, aż nieufny nauczyciel zamknie klasę i wróci do przemowy. Dopiero wtedy, nie obawiając się, że zostanie przyłapany, powoli do nas „podszurał". Nawet nie mogłam powiedzieć, że podszedł, ponieważ od dobrych trzech lat, jak nie więcej, mój przyjaciel nosił te same, sponiewierane przez czas buty. Stare trampki, pomimo starań ich właściciela, nie wytrzymały próby czasu i od jakiegoś roku wręcz nie nadawały się do normalnego chodzenia. Przy każdym kroku dawały o sobie bowiem znać odpadające, poszarpane gumowe podeszwy, które wydawały z siebie nieokreślone dźwięki i zwijały się pod spód buta w najmniej oczekiwanych momentach. Joel nie zamierzał ich jednak wyrzucić, bo jak twierdził, zbyt mocno się do nich przywiązał. Zamiast po prostu dać za wygraną i kupić nową parę, szurał po szkolnych korytarzach niczym narciarz. Gdyby tego nie robił, istniałoby realne ryzyko, że buty od razu by się rozpadły.

– Co tu robicie? – zapytał chłopak, obejmując mnie na powitanie. Na Debbie tylko machnął ręką, co nastolatka skwitowała cichym prychnięciem.

Wtuliłam się w ciepłą pierś przyjaciela i tłumiąc westchnienie, głęboko zaciągnęłam się wonią jego perfum. Była tak intensywna, że lekko zakręciło mi się w głowie. Mimo to nie odsunęłam się on niego nawet na krok. Chciałam jak najlepiej zapamiętać ten tak dobrze mi znany, drażniący zapach cedru. Joel musiał wylewać na siebie chyba pół butelki perfum dziennie, żeby był aż tak odczuwalny.

Przygryzłam wargę, zastanawiając się jak zacząć pożegnalny dialog. Nagle w moim gardle pojawiła się gula, która utrudniała mi mówienie.

– Nam też miło cię widzieć Jo – mruknęła Debbie, opierając ręce na biodrach. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie. Postanowiłam poczekać z moim ważnym oświadczeniem na odpowiedni moment.

– Cześć. – Chłopak podrapał się po karku. – Co tu robicie?

Debbie uniosła oczy ku górze.

– Nie można ci zarzucić, że nie jesteś rzeczowy. – Poprawiła plecak na ramieniu.

Joel wzruszył ramionami i w końcu mnie puścił, pozwalając na powrót oddychać normalnym powietrzem.

Odsuwając się, poczułam w sercu nieprzyjemne ukłucie. Co prawda przyzwyczaiłam się, że nastolatek przyjmował wszystko wyjątkowo spokojnie, a co za tym idzie, miał do wielu rzeczy bardzo lekceważący stosunek, ale tym razem nie potrafiłam się z tym pogodzić. Wyjeżdżałam, więc mieliśmy się długo nie zobaczyć. Jego opanowanie i brak zainteresowania tylko pogłębiały mój smutek.

– A co jakbyśmy niczego nie chciały? - spytałam cicho.

– Wszystko jedno. Rozmowa z wami jest i tak lepsza od słuchania tamtych głupot. – Joel znacząco wskazał salę, z której wyszedł.

– Dzięki – prychnęła Debbie. Choć sama miałam ochotę zrobić to samo, szturchnęłam ją w ramię. Jeszcze tego mi brakowało, żeby zaczęli się kłócić na środku pustego korytarza.

– Możecie chociaż przez chwilę udawać, że się lubicie? – spytałam, przenosząc wzrok to na przyjaciółkę, to na przyjaciela. – Przyszłam się pożegnać i liczyłam, że zrobię to w pokojowej atmosferze.

Joel uniósł brwi, nie rozumiejąc, co miałam na myśli. Na chwilę zapomniał o Debbie i, czego najbardziej się obawiałam, skupił całą swoją uwagę na mojej twarzy. Wiedziałam, że czekał na wyjaśnienia.

Odetchnęłam i powoli do niego podeszłam. Serce waliło mi jak oszalałe, więc gdy tylko stanęłam w nim oko w oko, nagle odebrało mi mowę i zaniemówiłam.

– Jedziesz gdzieś? - odezwał się pierwszy, kiedy zrozumiał, że nie wyduszę z siebie nawet najkrótszego zdania.

Przełknęłam ślinę.

– M... można tak powiedzieć – wydukałam niepewnie. Nie mogłam się zdecydować, jakie dobierać słowa, więc zdecydowałam się na bezpośredniość. – Przenoszę się do innej szkoły.

Joel stał chwilę, nic nie mówiąc i trawiąc moją wiadomość. Wpatrywałam się w niego uparcie, modląc się, żeby nie zaczął mnie męczyć jak Debbie, żebym została. W końcu znaliśmy się od dzieciństwa.

– Daleko?

Tak bardzo nie spodziewałam się takiego pytania, że na początku w ogóle nie zorientowałam się, że było skierowane do mnie.

– Nie wiem. Chyba tak. – Podrapałam się po ramieniu. W sumie była to prawda, bo położenie szkoły Ursula Cennerowe'a miało być dla mnie utajnione, dopóki się tam nie pojawię.

– Kiedy? – dopytywał dalej chłopak, nie okazując żadnych uczuć.

– Jutro – oznajmiła Debbie, zanim zdążyłam odpowiedzieć.

Joel pokiwał głową. Chyba jako jedyna osoba na świecie potrafił zachowywać się tak, że nikt nigdy nie wiedział, czy był wesoły, smutny, a może zły. Po prostu zawsze miał pokerową twarz i bezinteresowne spojrzenia.

– Idziemy do Mollyn na imprezę pożegnalną – dodała moja przyjaciółka. – Możesz się z nami zabrać, jak chcesz. Wyjątkowo jestem skora tolerować twoje towarzystwo.

Joel skrzyżował ręce na piersi.

– Ten klub nie jest od osiemnastu lat?

Nie znałam odpowiedzi na to pytanie, więc zmrużyłam oczy i spojrzałam na nastolatkę znacząco.

– No co? – dziewczyna podrapała się po karku. – Zawsze chciałam pójść z tobą do jakiegoś prawdziwego klubu, a skoro to twój ostatni dzień w mieście... Wyglądamy na pełnoletnie.

– Raczej was sprawdzą. – Joel spojrzał na zegarek. – Nie mogę iść. Mam jakieś trzydzieści sekund, zanim nauczyciel zacznie coś podejrzewać.

Wyciągnął ręce, na co uśmiechnęłam się lekko. Wpadłam w jego ramiona, mocno go przytulając, a on czule odwzajemnił uścisk. Jego przydługie włosy wpadały mi do oczu, ale starałam się to ignorować. W końcu zawsze mogłam powiedzieć, że to przez jego gęste pukle moje oczy zrobiły się wilgotne od łez.

Joel chrząknął, więc zadarłam głowę, sądząc, że poczuł się niekomfortowo i chciał, żebym go już puściła. Próbowałam się odsunąć, ale chłopak skutecznie mi to uniemożliwił. Sugestywnie zacisnął palce na mojej talii i tym samym zmusił, abym znów na niego spojrzała. Zanim zdążyłam się odezwać i przypomnieć, że powinien wracać do klasy, zrobił coś, czego w ogóle się po nim nie spodziewałam. Odgarnął z mojego czoła grzywkę i przejechał po nim palcem, sunąc opuszkiem aż do miejsca, gdzie zaczynało się ucho. Założył za nie włosy i uśmiechnął się smutno, patrząc na pojedyncze, niesforne kosmyki, które od razu zaczęły się wysuwać.

Gapiłam się na niego jak zahipnotyzowana, nie potrafiąc zrozumieć, co zamierzał. Nigdy czegoś takiego nie robił, więc byłam tym bardziej zaskoczona, kiedy poczułam w na skórze jego ciepłe, drżące usta. Złożył na moim czole krótki, pożegnalny pocałunek.

Nie trwało to długo, bo chłopak natychmiast odsunął się na bezpieczną odległość, żebym nie nad interpretowała jego gestu. Zaśmiał się przy tym cicho, bo zobaczył moją skołowaną minę.

– Zadzwoń kiedyś. – Poklepał mnie przyjaźnie po głowie, po czym obrócił się i poszedł w stronę klasy.

Zacisnęłam usta w wąską linijkę, próbując się nie rozpłakać. Przez to, co zrobił, czułam się fatalnie. Wściekałam się na cały świat, a w szczególności na moich rodziców i Radę za to, że nie mogłam pobiec do przyjaciela, aby go zatrzymać i powiedzieć, że wszystko, co usłyszał, było jedynie głupim, nieprzyjemnym żartem.

Opuściłam ramiona i spojrzałam na Debbie, która od dłuższego czasu stała z boku w milczeniu. Przynajmniej ten jeden raz powstrzymała się od komentarzy i po prostu ścisnęła mnie pocieszająco za rękę. Chwilę stałyśmy w milczeniu, po czym dziewczyna skinęła głową, żebyśmy szły dalej.

Później odnalazłyśmy jeszcze kilku znajomych. Inni, w przeciwieństwie do Joela, wypytywali o najdrobniejsze szczegóły mojego wyjazdu. Pojawiły się na przykład pytania, dlaczego opuszczałam stare liceum, jakie będę mieć zajęcia w nowej szkole, czy o nikim nie zapomnę, a także czy wrócę na czas ferii i wakacji. Jedna z moich bliższych przyjaciółek, Eliss, chciała nawet wiedzieć, czy przenosiłam się z powodu jakiegoś chłopaka, którego poznałam w Internecie. Zapewniłam ją, że nie, chociaż, w gruncie rzeczy, wolałabym, żeby właśnie tak było. Wtedy przynajmniej mogłabym znaleźć jakieś pozytywy tak nagłego wyjazdu.

Nikt nie mógł urwać się z lekcji, żeby iść od klubu.

Po obejściu wszystkich znajomych poczekałyśmy z Debbie do przerwy. Gdy zadzwonił dzwonek, odszukałam swoją klasę i oficjalnie poinformowałam wszystkich o wyjeździe. Nie zapomniałam też o uczących mnie nauczycielach i wychowawczyni, która już wcześniej wiedziała o mojej zmianie szkoły. Każdy życzył mi wysokich osiągnięć w nauce, poznania wielu nowych przyjaciół i tym podobnych bzdur. Dobrze znałam tę śpiewkę, więc tylko grzecznie kiwałam głową, czekając, aż skończą.

Gdy pożegnania miałam już za sobą, poszłyśmy z Debbie do szatni, żebym mogła zabrać swoje rzeczy. Nie było tego dużo. Na górnej półce szafki znalazłam dwa pogięte zeszyty, stary błyszczyk, którego kiedyś szukałam i wydawało mi się, że go zgubiłam, książkę do biologii, której też nie mogłam do tej pory nigdzie znaleźć, a także biały szalik w renifery. Wszystko bez większego zainteresowania spakowałam do plecaka.

Wyszłyśmy ze szkoły jakby nigdy nic.

– Myślisz, że zapytają o dowód? – zagadnęłam Debbie, kiedy kierowałyśmy się w stronę głównej bramy.

– Może. – Pokiwała głową, a jej mina wyrażała coraz większą niepewność. Słowa Joela sprawiły, że zaczęła tracić zapał. – Jakoś wmieszamy się w tłum. Co prawda jest wcześniej, ale znając życie i tak znajdzie się tam kilka osób, które nie mają co robić z życiem.

Wyciągnęła z kieszeni czarny, skórzany portfel i zaczęła liczyć pieniądze.

– Wystarczy na jednego drinka. – Zmarszczyła nos. – Ewentualnie na dwa małe.

Uśmiechnęłam się.

– Moja mama nie ucieszy się, jak wrócę „ze szkoły" pijana.

– Jednym drinkiem? – zdziwiła się Debbie, szukając więcej drobnych po kieszeniach. – Musisz mieć naprawdę słabą głowę.

Już miałam odpowiedzieć, ale przypadkiem zauważyłam kątem oka coś, co skutecznie przykuło moją uwagę, konkretnie, srebrny samochód z przyciemnianymi tylnymi szybami stojący na parkingu jakby nigdy nic. Dobrze znałam to auto. Wręcz aż za dobrze!

– Cholera! – syknęłam i pociągnęłam Debbie za najbliższe drzewo. Dziewczyna wypuściła z ręki kilka drobniaków.

– Co ty wyprawiasz? – zapytała zaskoczona, chcąc się wrócić po upuszczone pieniądze. Mocno zacisnęłam palce na jej ramieniu, więc stanęła i spojrzała na mnie z wyrzutem.

Wyjrzałam zza drzewa, aby upewnić się, że miałam rację. Niestety przeczucie mnie nie myliło.

– Moja mama przyjechała pod szkołę – wyjaśniłam, zgrzytając ze złością zębami. Debbie otworzyła szerzej oczy.

– Tak wcześnie? – szepnęła konspiracyjnie i na wszelki wypadek się zgarbiła, chociaż z tej odległości mama i tak by jej raczej nie usłyszała, ani nie dostrzegła. – Co ona tu robi?

Zamknęłam oczy. Dlaczego akurat tego dnia kobieta postanowiła być kochaną matką i odebrać mnie spod szkoły? Ponadto była dwie godziny za wcześnie, więc pewnie nawet nie wiedziała, o której kończyłam zajęcia.

– Może uda nam się ją ominąć. – Moja przyjaciółka rozejrzała się na wszystkie strony. Do klubu najszybciej dostałybyśmy się, idąc przez parking, ale, jako że na środku stała mama, trzeba było znaleźć inną, alternatywną drogę.

Zaczęłam intensywnie myśleć. Pojawienie się mojej rodzicielki zmotywowało mnie do działania. Nawet jeśli wcześniej wahałam się, czy iść do klubu nagle zdałam sobie sprawę, że bardzo tego chciałam. Nie iść na godzinę, czy dwie, ale na całe popołudnie. Na całą noc. Zapomnieć o tym, że powinnam wracać do domu, aby się pakować. Zrobić coś głupiego, chociażby po to, żeby zrobić na złość mamie i pokazać, że nie miała nade mną takiej władzy, jaką pragnęłaby mieć.

– Zagajnikiem powinnyśmy ominąć parking i zostać niewidoczne, prawda? – zapytałam z zacięciem, wychylając się zza drzewa. Moje szare komórki pracowały na najwyższych obrotach, za wszelką cenę starając się wymyślić jakąś w miarę sensowną drogę ucieczki.

Debbie przygryzła kciuk.

– Tak – przyznała, lustrując moją zaciętą twarz. Nie bardzo pojmowała, czemu tak mocno zależało mi na konspiracji, a zaciśnięte do granic możliwości mięśnie, gdy się pochylałam, widocznie tylko upewniały ją w przekonaniu, że coś przed nią ukrywałam. No tak, przecież nie miała bladego pojęcia, że przepisano mnie ze szkoły na siłę i ostatnią rzeczą, o której marzyłam, było wyjeżdżanie w siną dal. – Ale nadłożymy sporo drogi. To kompletnie w drugą stronę.

– Trudno. Nie mamy wyjścia. – Plan nie wydawał się zły, więc nastawiłam się mentalnie na jego wykonanie. Musiałam przy tym pamiętać o mojej przyjaciółce, która wciąż nie wydawała się do końca przekonana, nie tylko co do zmiany trasy, ale, co gorsza, również do moich intencji. Pociągnęłam ją za rękę, notując w duchu, że w klubie warto byłoby przynajmniej spróbować wyjaśnić dziewczynie to i owo w związku z moim wyjazdem. – Debbie, ja cię błagam. Cho...

– America.

Zatrzymałam się w połowie kroku i posłałam w przestrzeń kilka siarczystych przekleństw. Debbie spojrzała na mnie karcąco, po czym odwróciła się pierwsza, żeby zobaczyć, jak moja mama szła w naszą stronę z kamienną twarzą.

Znowu przeklęłam, tym razem w duchu, a następnie uśmiechnęłam się sztucznie i zrobiłam pół obrotu, aby stanąć twarzą w twarz z czerwonowłosą czarownicą. Chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, szukając w swoich spojrzeniach zalążków oskarżeń, albo winy. Mocny, ale niezbyt przesadzony makijaż mamy, optycznie pogłębiał kolor jej już i tak wyrazistych oczu. Zimny pruski błękit łagodnie przechodzący w kolor atramentu stawał się przez to nieprzenikniony niczym bezkresny ocean, pochłaniał każdego, kto próbował dostrzec w jego wnętrzu źrenicę lub kilka jaśniejszych linii biegnących na całej długości tęczówki.

Oczy kobiety były naprawdę piękne, głębokie, jednolite i zimne, a jednocześnie emanujące ciepłem, które roztopiłoby najtwardszy sopel lodu. Magiczne geny jeszcze bardziej potęgowały ten efekt, więc wychodziło na to, że w oczach mojej rodzicielki zamknięto wręcz idealną definicję ciemnego błękitu. Jak to mówił mój tata, „w tym niepozornym kolorze dało się po prostu zatracić".

Mimo to, gdy mama stała ze mną twarzą w twarz, pod pasmem gęstych, ciemnych rzęs nie widziałam niczego, co mogłoby mnie pochłonąć, w chłodnym spojrzeniu kryła się wyłącznie powaga i swego rodzaju nagana.

– Cześć mamo. Co ty tu robisz? – zapytałam zgryźliwie, opierając dłonie na biodrach. Specjalnie zaakcentowałam drugie zdanie, aby wiedziała, że kryło się za nim jeszcze kilka innych pytań bez odpowiedzi.

Kobieta zrobiła minę, która ewidentnie mówiła, że wiedziała, że spróbuje uciec z lekcji. Również się uśmiechała, ale wiedziałam, że zwyczajnie zachowywała pozory, bo stała z nami Debbie. Tak naprawdę kipiała ze złości, gdyż było widać gołym okiem, że zamierzałam uciec z zajęć.

– Uznałam, że skoro jedziesz do nowego liceum, przydałoby ci się kupić jakieś nowe ubrania. Pomyślałam, że pojadę z tobą do centrum handlowego – powiedziała trochę zbyt obojętnym tonem i przeniosła wzrok na moją przyjaciółkę. – Witaj Debbie. Co u twoich rodziców?

Moja przyjaciółka uśmiechnęła się niewinnie. Zdecydowanie lepiej ode mnie potrafiła ukryć, że planowałyśmy wagary. Gdyby miała na sobie mundurek i włosy uczesane w elegancki kucyk, można by było ją uznać za wzorową uczennicę, która wyszła ze szkoły, aby załatwiać sprawunki dla nauczycieli.

– Dobrze, dziękuję. – Ukryła dłonie za plecami. – A u pani?

– Też w porządku – odparła mama już nieco cieplejszym tonem. Przynajmniej ludziom z zewnątrz umiała okazać choć trochę sympatii. – Co robicie poza szkołą? Skończyłyście zajęcia?

Oczywiście wiedziała, że nie, ale nie dała tego po sobie poznać. Jak na kogoś, kto pewnie nigdy nawet nie słyszał o kółku teatralnym, a same teatry omijał szerokim łukiem, grała zaskakująco dobrze.

– Nie – powiedziała zgodnie z prawdą Debbie. – Mamy jeszcze dwie lekcje, ale chciałyśmy się z nich urwać. Dowiedziałam się, że America wyjeżdża, więc chciałam z nią spędzić trochę czasu, zanim się rozstaniemy. Tak jak pani, planowałam zabrać ją do centrum handlowego na ostatnie, babskie zakupy.

Najchętniej przejechałabym sobie ręką po twarzy, ale ograniczyłam się do otworzenia ust. Tylko Debbie potrafiła powiedzieć prosto z mostu coś takiego i mogło jej to ujść płazem.

Mama też lekko się zdziwiła, chociaż przez te kilka ostatnich lat zdążyła na tyle dobrze poznać moją przyjaciółkę, aby wiedzieć, że była specyficznym człowiekiem. W końcu była u nas w domu tyle razy, że nawet tata po jakimś czasie zauważył, że Debbie miała dziwny nawyk mówienia prawdy. No... naginanej prawdy, bo planowałyśmy w końcu iść do klubu, a nie na zakupy, ale...

– Rozumiem. – Mama przerwała moje rozmyślenia. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. – Wyjątkowo nie mam ci tego za złe. Szczerze mówiąc, domyślałam się, że America nie będzie mogła wytrzymać na zajęciach.

Uniosłam brwi, ale się nie odezwałam. Zastanawiało mnie natomiast, czy zamierzała podać ten argument, gdybym wyszła ze szkoły sama i zaczęła się dopytywać, czemu przyjechała tak wcześnie.

– Pożegnałaś się już ze wszystkimi?

– Ze szkoły? Tak. – Skrzyżowałam ręce na piersi. – Zostali mi tylko sąsiedzi z osiedla, babcia i całe dotychczasowe życie.

Mama cmoknęła z dezaprobatą. Nie spodobał jej się mój pretensjonalny ton.

– Trzeba było przestrzegać zasad. – Uniosła rękę, w której trzymała pęk kluczy. – Skoro już wszystko załatwiłaś, to wsiadaj do auta. Czeka nas długie popołudnie.

Z wściekłością spojrzałam w bok i znacząco rozstawiłam nogi. Nie zamierzałam się nigdzie ruszać, a tym bardziej, jeśli zamierzała mi rozkazywać.

– A co do ciebie Debbie... – mama przeniosła wzrok na moją przyjaciółkę. Nic sobie nie robiła z mojej walecznej postawy. – Myślę, że powinnaś wracać na zajęcia. Zabrałabym cię z nami, ale nie mogę tego zrobić, jeśli wciąż trwają lekcje. Chyba rozumiesz.

Dziewczyna kiwnęła głową.

– Czy mogę się jeszcze pożegnać z Americą? – zapytała.

Mama uśmiechnęła się ciepło i pokiwała przyzwalająco głową. Nie wiedziałam jakim cudem, z taką łatwością potrafiła przybrać wizerunek przykładnej, ludzkiej matki.

– Oczywiście. – Odsunęła się i wskazała parking, za swoimi plecami. – Będę czekać przy samochodzie.

Posłała mi znaczące spojrzenie i poszła. Wiedziałam, że jej ostatnie zdanie wcale nie miało mieć informacyjnego wydźwięku. Mama zwyczajnie chciała mnie ostrzec, uświadomić, że będzie widzieć, jeśli spróbuję uciec.

– Zadzwonisz do mnie, prawda? – Debbie objęła mnie i mocno przytuliła. Była drobna, a jednak ścisnęła mnie mocniej niż niejeden chłopak, z którym żegnałam się tego dnia. – I będziesz pisać.

Pokiwałam głową i odwzajemniłam uścisk.

– Spróbuję to robić jak najczęściej – obiecałam. – Nie wiem, jak tam będzie, ale raczej nie zabiorą mi telefonu.

– Jeśli to zrobią, masz wysyłać gołębie pocztowe – powiedziała dziewczyna poważnie. – Chce wiedzieć o wszystkim i o wszystkich. Zwłaszcza jeśli będą tam jacyś fajni faceci.

Przewróciłam oczami.

– Debbie...

– Po prostu pisz, okej? – poprosiła, pociągając nosem. – Będę tęsknić.

Przyrzekłam, że będę się z nią systematycznie kontaktować, ostatni raz ją przytuliłam i poszłam do mamy. Kiedy kobieta zobaczyła moje przygnębienie, miałam wrażenie, że przez chwilę nawet mi współczuła. Zaraz jednak przykryła emocje maską obojętności i znów stała się kategoryczną, niewzruszoną czarownicą, jaką znałam na co dzień.

~~*~~


Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro