Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*Rozdział 9 cz.2*

- Cześć cukiereczku.

Zacisnęłam usta w wąską linijkę i zamknęłam oczy. Z mojego dobrego humoru zostały podarte na kawałeczki strzępy.

Dlaczego ze wszystkich wampirów ze szkoły musiałam trafić akurat na tego?

Zresztą, kiedy zdążył wejść do biblioteki i niepostrzeżenie podejść?

- Czego chcesz? - zapytałam oschle, biorąc pierwszą lepszą książkę. Dobrałam jeszcze dwie z brzegu i wróciłam do stolika. Chłopak usiadł na krześle naprzeciwko. - Przykro mi, ale nie wiem czy nazywasz się Aro, czy Vincent.

Wampir wyszczerzył zęby. Założył nogę na nogę i oparł się ramieniem o oparcie krzesła.

- Vincent, różowa owieczko.

- Czego chcesz, Vincent?

Nastolatek wzruszył ramionami. Przewróciłam oczami. Tym razem chłopak nie miał na sobie dresów, ale czarną, ładną koszulę z kołnierzem, luźno zawiązany, popielaty krawat, a także dobrze dopasowane dżinsy. Włosy znów miał związane w kucyk.

Otworzyłam zeszyt na czystej stronie. Przewertowałam pobieżnie książki, które wzięłam, żeby sprawdzić, od której zacząć. Jedna wydawała się szczególnie ciekawa, więc położyłam ją na wierzchu i zaczęłam czytać pierwszą stronę.

- Dlaczego nikomu nie powiedziałaś o naszym spotkaniu? - odezwał się Vincent po tym jak zrozumiał, że zamierzałam go ignorować.

Przekręciłam kartkę. Książka była wypełniona czarno-białymi portretami i opisami rożnych postaci, więc musiała być czymś w rodzaju spisu sławnych czarodziei.

- A powinnam? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

Chłopak wziął do ręki jeden z moich zeszytów i zaczął go oglądać.

- Normalna wiedźma od razu pobiegłaby z płaczem do dyrektorki. - nie przestawał się uśmiechać. - Sądziłem, że jeszcze tego samego dnia dostanę naganę, a tu proszę, dowiaduję się, że przekonałaś Licavoli'ego, że wszystko było w porządku.

Podniosłam wzrok.

- Wcale go nie przekonałam. - wyciągnęłam z piórnika długopis, aby zanotować jedno z nazwisk. - Poprosiłam tylko, aby nikomu nic nie mówił.

- To to samo cukiereczku.

- Nie. - trochę za głośno położyłam książkę na stół. - W porządku byłoby, gdybyście razem ze swoim kolegą mnie nie zaczepiali, nie obrażali, nie pili mojej krwi, ani nie robili mi siniaków na rękach. To jest różnica.

Vincent spojrzał na mnie poważnie.

- Aro zrobił ci siniaki?

Przewróciłam oczami.

- Czy to ważne? Już praktycznie zniknęły.

- I po czymś takim naprawdę nikomu o niczym nie powiedziałaś? - chłopak wyglądał na zdziwionego.

Odetchnęłam. A przez sekundę myślałam, że się zmartwił...

- Najwyraźniej nie każda „wiedźma" jest tak okropna, jak myślisz. - przygryzłam końcówkę długopisu, szukając czegoś interesującego w książce. Nie mogłam się skupić przez obecność chłopaka.

- Nie rozumiem tego. - przyznał Vincent, krzyżując ręce. - Wie... to znaczy, czarownice nie przepadają za wampirami.

- O ile wiem, jest też na odwrót, więc co tu robisz? - spojrzałam mu prosto w szare oczy.

Zmarszczył brwi.

- Biblioteka nie jest tylko dla magów. - zauważył. - Nie miałem pojęcia, że akurat teraz tu przyjdziesz.

- Chodzi mi o to, że usiadłeś przy tym samym stole. - zabrałam mu zeszyt. - Chyba rozumiesz, że po naszym pierwszym spotkaniu, raczej nie mam ochoty z tobą rozmawiać.

Vincent się uśmiechnął. Nie wiedzieć czemu, bardzo mnie to zirytowało.

- Byłem ciekawy co powiesz. - oparł głowę na dłoni. - Na początku myślałem, że cię nastraszyliśmy i po prostu milczałaś ze strachu, ale po twoim zachowaniu widzę, że to nie o to chodziło. Jaki był więc powód?

Miałam go już dosyć.

- Sama przyszłam do waszego skrzydła. - zdenerwowałam się. - Wiedziałam, że jeśli ktoś się o tym dowie, też wpadnę w kłopoty. Jestem nowa, nie potrzebuje problemów z wampirami. Zadowolony?

Chłopak prychnął.

- Kłamiesz. - powiedział z wyrzutem. - Twoje serce bije jak oszalałe.

- Skoro wiesz lepiej to po co żądasz odpowiedzi? - podniosłam się z impetem i chwyciłam swoje rzeczy. Wzięłam jeszcze z pobliskiego regału kilka książek i tak wyposażona, zamierzałam wyjść.

- Hej! - Vincent też wstał. - Nie skończyłem!

- A ja owszem. - szybkim krokiem poszłam do bibliotekarza. Podniósł wzrok znad kartek, kiedy z impetem położyłam przed nim książki. - Chciałabym to wypożyczyć do jutra.

Mężczyzna spojrzał na biurko.

- Odniesiesz je przed południem?

- Nawet wcześniej. - odwróciłam się do Vincenta. Stał obok w milczeniu. - Potrzebuje ich tylko na dzisiejszy wieczór.

Bibliotekarz podrapał się po brodzie.

- Masz czas do południa. - powolnym ruchem przejechał ręką nad książkami. Symbole po bokach zaświeciły na chwilę jasnym światłem.

Podziękowałam i wzięłam książki. Było mi trochę ciężko, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Chciałam jak najszybciej pozbyć się Vincenta.

Wyszłam z biblioteki i skierowałam się w stronę skrzydła dla magów. Nastolatek za nic nie chciał się odczepić.

- Będziesz udawać obrażoną dziesięciolatkę? - zapytał, kiedy weszliśmy do holu. Na szczęście nikogo w nim nie było.

Nie odpowiedziałam.

- Hej! Mówię do ciebie!

Zatrzymałam się i zawróciłam.

- Chcesz wiedzieć, dlaczego na was nie naskarżyłam?! - podeszłam do niego tak blisko, że aż się cofnął. - Dasz mi spokój, jeśli ci powiem?

Prychnął.

- Nie obiecuję niczego czarownicom. - skrzyżował ręce na piersi.

Dobrze, że trzymałam całą stertę książek, bo inaczej chyba bym go uderzyła.

- Nic nie mówiłam, bo to była moja wina! - warknęłam. - Sama przyszłam i się wystawiłam, więc nie mogłam was o nic oskarżać. Zwłaszcza, że w ostateczności nie zrobiliście mi krzywdy.

Vincent oniemiał, słysząc moje wyznanie. Był jednak wampirem, więc szybko się otrząsnął. Zdziwienie zastąpił rozdrażnieniem.

- Nie zrobiliśmy ci krzywdy? - powtórzył, a w jego głosie zabrzmiało coś tak groźnego, że poczułam lęk. - Nie zrobiliśmy?!

Chwycił mnie za rękę i szarpnął za rękaw bluzy. Zrobił to tak szybko, że nawet nie zdążyłam zaprotestować. Książki i zeszyty upadły na podłogę.

Chłopak ze złością wskazał na fioletowe siniaki na moich ramionach. Po tak długim czasie nadal były doskonale widoczne.

- W takim razie powiedz mi, co to jest?

Spróbowałam się wyrwać, ale Vincent nie zamierzał rozluźnić uścisku.

- Co to jest?!

- Puść mnie! - nie chciałam się poddawać, ale nie miałam też siły się opierać. Ponadto, akurat teraz, w najgorszym możliwym momencie, ze zdwojoną siłą powrócił ból głowy.

Zacisnęłam zęby. Mogłam zjeść na obiedzie więcej, niż kilka nitek makaronu.

- Vincent. - powiedziałam, czując, że zbladłam na twarzy. - Zaraz naprawdę coś mi zrobisz.

Chłopak znieruchomiał. Spojrzał na swoją dłoń i na palce, które wbijał w moje nagie, posiniaczone ramię.

- Puść mnie. - poprosiłam.

Powoli się odsunął.

- Ja nie...

Odetchnęłam i przyłożyłam zimną dłoń do czoła.

- Po prostu pozwól mi już wrócić do pokoju, okej? - kucnęłam, żeby pozbierać rzeczy. Westchnęłam, widząc, że piórnik się otworzył i wypadły z niego wszystkie pisaki. - Nie mam siły się z tobą kłócić. Już i tak mam naprawdę kiepski dzień.

Przez chwilę Vincent stał nieruchomo, a ja w milczeniu zbierałam długopisy. W końcu chłopak bąknął coś pod nosem i przykląkł na jedno kolano.

- Jesteś dziwna. - skwitował i zaczął mi pomagać.

- Bo nie zaczęłam krzyczeć, że chcesz mnie zagryźć? - spytałam, wrzucając ołówki do piórnika.

- To też, ale głównie dlatego, że nie potrafię cię zrozumieć. - ułożył książki na kupce. - Jeszcze nikt nigdy tak ze mną nie rozmawiał.

Wzruszyłam ramionami.

- Kiedyś musiał być ten pierwszy raz.

Vincent uśmiechnął się przelotnie, ale zaraz spoważniał.

- Pokaż to. - przysunął się i delikatnie ujął w dłonie moją rękę.

Tym razem się nie wyrywałam. Z lekką obawą, pamiętając, że ostatnio siłą chciał w podobny sposób pić moją krew, pozwoliłam, aby chłopak uważnie obejrzał siniaki, obok których pojawiły się nowe, czerwone plamy po jego palcach.

- Będziesz miała ślady przez kolejny tydzień. - mruknął. - Nie chciałem, żeby tak wyszło.

Pokręciłam głową.

- W porządku. - włożyłam ostatni pisak do piórnika i dobrze go zamknęłam. - Ja nie miałam zamiaru, aż tak na ciebie naskakiwać.

Vincent westchnął.

- W takim tempie zginiesz przed końcem semestru. - wskazał na moje obsypane drobnymi siniakami nogi. - Czyja to zasługa?

Zakłopotałam się.

- No... tak jakby... - podrapałam się po karku. - Zandera.

Chłopak uniósł brwi.

- Czy to przypadkiem nie on ostatnio cię przed nami bronił? - odgarnął włosy z czoła. - Czym mu tak podpadłaś, że aż cię pobił?

- Niczym. - oburzyłam się. - Po prostu trenowałam z nim na zajęciach.

Vincent parsknął śmiechem.

- Albo naprawdę cię lubi, albo nienawidzi skoro posunął się tak daleko. - zebrał wszystkie zeszyty i wstał.

Zmarszczyłam czoło.

- Co masz na myśli?

Nastolatek wręczył mi pozbierane rzeczy. Pochylił się jeszcze, żeby podnieść temperówkę leżącą obok mojego buta i położył ją na wierzchu kupki.

- Licavoli jest zazwyczaj ostrożny i nie ma w zwyczaju aż tak dosadnego pokazywania swojej siły. - stwierdził, po czym włożył ręce do kieszeni spodni. - Jeśli chodzi o zwykłych uczniów, stara się raczej zachować dystans i pozować na rozważnego pseudo opiekuna. Musiałaś go jakoś do siebie przekonać skoro nie miał oporów, żeby z tobą walczyć.

Uniosłam ze zdziwieniem brwi.

- I ty mówisz, że to ja jestem dziwna? Posłuchaj sam siebie.

Vincent wywrócił oczami.

– Jak na czarownicę, która wydaje się tak nietuzinkowa, jesteś nad wyraz nierozumna. – odparł kapitulując. – Powiem to w bardziej dosadnym języku. Zander darzy cię swoistą... sympatią. Widocznie dostrzega w tobie kogoś więcej, niż zwykłą panienkę myślącą o malowaniu paznokci i świeceniu przed nim tyłkiem. Najwyraźniej traktuje cię jak kogoś godnego zaufania. Swoją drogą nawet mu się nie dziwię.

O mało co znowu nie upuściłam książek.

– Nie spodziewałam się, że usłyszę od ciebie takie zdanie. – wydukałam.

Chłopak poklepał mnie po głowie.

– Przyzwyczajaj się, cukiereczku. – ziewnął, a mnie przypomniało się, że przecież dla wampirów trwała akurat cisza dzienna. – Tyłkiem może nie masz jak świecić, bo go nie masz, ale podoba mi się twój hart ducha. Zamierzam często z tobą w ten sposób rozmawiać.

Wydęłam usta i puściłam mimo uszu jego uwagę o moich kobiecych walorach. Obawiałam się, że próbując wejść z nim na ten temat w dyskusję, tylko pogorszyłabym sytuację.

– Musisz mnie ciągle tak nazywać? – zapytałam zamiast tego, wchodzac na schody. – Mam na imię America, nie cukiereczek, czy różowa owieczka.

– Nie podoba mi się to imię. – skrzywił się. – Wolę mówić tak jak dotąd.

– Co ci nie pasuje w moim...?

Nie mogłam dokończyć, bo zadzwonił dzwonek oznaczający koniec obiadu. Ostatni maruderzy zaczęli wychodzić ze stołówki. Usłyszeliśmy z Vincentem dźwięk kilkunastu osób.

- Pójdę już, cukiereczku. - chłopak machnął ręką. - Nie mogę się pokazywać w towarzystwie wiedźm.

Uśmiechnęłam się. Nastolatek przekrzywił filuternie głowę.

- Wiesz, że dużo ładniej wyglądasz, kiedy nie krzyczysz? - zapytał, po czym odszedł.

Vincent <3 Szczerze mówiąc to moja ulubiona postać, choć czasami mam wrażenie, że nie udało mi się stworzyć tak idealnej postaci jak planowałam. No cóż :P Każdy ma jakieś niedoskonałości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro