*Rozdział 7 cz.2*
Minęło kilka dni. Powoli zaczęłam przyzwyczajać się do nowego trybu życia. Codziennie wstawałam, ubierałam się, szłam na śniadanie i na zajęcia (w tym ostatnim przypadku, bardzo pomocne okazały się książki od Ivy Magelli). Po lekcjach starałam się natomiast jak najlepiej zagospodarować wolny czas. Zauważyłam, że popadłam w ten sposób w pewien schemat. Albo spędzałam wieczory z Misurie i Dafne, albo uczyłam się sama w pokoju, żeby podgonić innych uczniów. Parę razy rozmawiałam również z Dorianem, Aachem i Zanderem.
Weekend był na swój sposób bardzo przyjemny. W moim pokoju pojawiły się dwa wazony z kwiatami. Okazało się, że pani Allessi, nauczycielka wiedzy o magicznych roślinach, była nad wyraz miła (dowiedziałam się dodatkowo, że w szkole pracował również jej mąż, który był ogrodnikiem). Gdy pierwszy raz przyszłam na jej zajęcia, zapytała jakie kwiaty są moim zdaniem najpiękniejsze. Odpowiedziałam, że nie potrafię tego stwierdzić, ponieważ uważam, że wszystkie mają w sobie coś wyjątkowego.
- W takim razie – kobieta pochyliła się i włożyła do ziemi małą, niezidentyfikowaną sadzonkę. - jaki zapach kwiatów lubisz?
- Hmm. - przygryzłam kciuk. - Może... bzu, albo... kwiatu moreli.
Pani Allessi uśmiechnęła się pogodnie.
- Tak. - przyznała. - Rzeczywiście pięknie pachną. Zarazem mocno, jak i delikatnie. Przede wszystkim jednak bije od nich niesamowita świeżość.
Później zaprowadziła mnie do ogrodu, w którym rosło mnóstwo drzew. Niezliczone zapachy i kolory sprawiły, że zakręciło mi się w głowię. Nauczycielka zostawiła mnie przy wejściu. Sama poszła w głąb ogrodu, a gdy wróciła, niosła całe naręcze fioletowego bzu i gałązek z kwiatami moreli.
- To prezent na powitanie w nowej szkole. - wyjaśniła, wręczając mi bukiet. - Możesz iść do stołówki i poprosić o jakieś wysokie naczynie, żeby włożyć kwiaty do wody. Nie powinny zwiędnąć przez kilka najbliższych tygodni.
Zrobiłam tak jak powiedziała i już po kilku godzinach od ustawienia wazonu na parapecie okna, w całym pokoju rozchodził się cudowny zapach.
Oprócz zajęć z botaniki, w sobotę odbywało się kilka innych lekcji, zarówno magicznych jak i takich, które były w każdej ludzkiej szkole. Okazało się jednak, że nie były obowiązkowe, więc poszłam tylko na matematykę i fizykę. Resztę weekendu spędziłam snując się od stołówki, do biblioteki i do pokoju. Misurie i Dafne chętnie dotrzymywały mi towarzystwa, ale zważywszy na to, że musiały się przygotować do zaliczania, a także poprawiania różnych testów, nie mogły być ze mną przez cały czas.
Do poniedziałku miałam wyraźny luz jeśli chodziło o zajęcia. Po nim, nauczyciele najwyraźniej uznali, że mój okres bycia „tą nową" powoli powinien się kończyć. Dostawałam tyle samo zadań co inni uczniowie, a pan Sampe zasugerował mi nawet, że niedługo mogę być odpytana z ostatnich tematów. Traktowano mnie jakbym chodziła do szkoły co najmniej od kilku miesięcy, co, nie licząc masy pracy domowej, bardzo mi pasowało.
Jedyne, co mnie martwiło to to, że nie dostałam ani jednego telefonu od rodziców, ani starych przyjaciół.
We wtorek była bardzo przyjemna, choć parna pogoda. Od rana na niebie nie pokazała się ani jedna chmura, więc słońce bez żadnych przeszkód grzało teren szkoły. Chłodu nie dało się znaleźć nawet w cieniu, więc większość uczniów pochowała się w budynku, gdzie grube mury zapewniały swoistą klimatyzację.
Mi upał nie przeszkadzał. Samotnie krążyłam po dziedzińcu, zastanawiając się, co robić. Zajęcia już dawno się skończyły, a z pracą domową uporałam się bez większych problemów w niespełna godzinę, więc nie miałam nic do roboty.
Ktoś położył mi rękę na ramieniu.
- Cześć America. Co słychać?
Odwróciłam się z niemałym zaskoczeniem, że ktoś poza mną zdecydował się opuścić chłodne ściany Cennerowe'a i spojrzałam na dziewczynę, która miała na szyi czarną charakterystyczną tasiemkę.
- Cześć Odette. Jakoś leci. - uśmiechnęłam się szeroko. Odkąd poznałam nastolatkę na zajęciach pana Sampe, od razu przypadła mi do gustu. Zawsze emanowała niesamowicie pozytywną energią. - A ty jak się miewasz?
Odette wygięła się do tyłu i zaczęła się przeciągać.
- Bardzo dobrze. - powiedziała radośnie. - Idę pobiegać. Chcesz do mnie dołączyć?
Uniosłam brwi i zadarłam głowę.
- Nie jest zbyt duszno na jogging? - wskazałam palcem na niebo.
- No coś ty. - dziewczyna tylko się roześmiała. - Nie słyszałaś o złotej zasadzie, że więcej chudniesz jeśli ćwiczysz, kiedy jest gorąco? Pocisz się równocześnie przez wysiłek i temperaturę.
Zachichotałam z rozbawieniem.
- To chyba tak nie działa. - odparłam.
- E tam. - Odette machnęła ręką. - Najwyżej dostanę udaru i położą mnie w skrzydle szpitalnym. Wtedy moim jedynym pożywieniem będzie kroplówka, a to też sprawi, że szybko stracę na wadzę.
Pokręciłam głową.
- Jesteś niemożliwa.
- To idziesz ze mną, czy wolisz dalej opalać się w mundurku?
Przygryzłam wargę.
- W sumie... czemu nie. I tak nie mam nic ciekawszego do roboty.
Dziewczyna odgarnęła włosy z czoła.
- Okej. - chwyciła mnie za ramiona i obróciła przodem do głównego wejścia do szkoły. - To ja tu poczekam, a ty migusiem leć się przebrać w jakieś wygodniejsze ciuchy. Tylko szybko, bo dostanę tego udaru zanim zdążymy zacząć bieg.
Śmiejąc się, pobiegłam do szkoły, prosto do mojego pokoju. Tam zrzuciłam mundurek i założyłam sportową, oddychającą koszulkę z długim rękawem (ślady po palcach Aro jeszcze nie zeszły, więc przez jakiś czas byłam zmuszona nosić ubrań, które zasłaniały mi ramiona). Spódnicę zamieniłam na czarne, cienkie legginsy, a tenisówki na adidasy. W ostatniej chwili zgarnęłam jeszcze z biurka mp3 i słuchawki. Wróciłam tą samą drogą.
- Już? - zdziwiła się Odette, gdy przed nią stanęłam.
- Tak. - pokiwałam głową. - Albo nie... moment.
Zostawiłam zdziwioną dziewczynę na dziedzińcu i pobiegłam do stołówki. Do kolacji były jeszcze dwie godziny, ale pomieszczenie jak zawsze było otwarte.
Od razu wypatrzyłam jedną z kucharek.
- Dzień dobry. - uniosłam rękę w geście przywitania.
- A, dzień dobry, dzień dobry. - kobieta uśmiechnęła się wesoło i wytarła ręce w biały fartuszek. - Jesteś może głodna? Co prawda już jest dawno po obiedzie, ale mamy kana...
- Nie, nie po to przyszłam. - przerwałam jej. - Chciałam zapytać, czy ma pani może jakieś butelki z wodą.
Kucharka uniosła brwi.
- Na stołach jest przecież kompot.
- Tak, wiem, ale idziemy z koleżanką pobiegać i pomyślałam, że może nam się przydać coś do picia.
- Aha. - kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem. - Trzeba było tak od razu. Oczywiście, że dam wam wodę.
Wyszła ze stołówki drzwiami dla personelu, żeby po chwili wrócić z dwiema, niedużymi butelkami z przeźroczystą cieczą.
- Tylko nie ćwiczcie za długo. - ostrzegła, podając mi wodę. - Pogoda nie sprzyja nadmiernemu wysiłkowi.
Zamiast odpowiedzieć, że doskonale o tym wiedziałam, tylko pokiwałam głową.
- Dziękuję.
Wyszłam ze stołówki i poszłam do Odette. Dziewczyna akurat poprawiała wiązanie butów.
- Już możemy biec. - powiedziałam.
- Na pewno? - wyprostowała się i spojrzała na mnie, jakby nie była pewna, czy znowu nie zachcę pobiec do szkoły.
- Tak. - podałam jej wodę. - Byłam na stołówce. Pomyślałam, że przyda nam się coś zimnego.
- Kurcze, rzeczywiście. - Odette zmarszczyła brwi. - Ja na to nie wpadłam.
Uśmiechnęłam się i podłączyłam słuchawki do mp3.
- To co? - włączyłam szybką muzyką. - Kierujemy się w stronę lasu, czy biegamy wokół terenu szkoły?
- Do lasu. Będzie chłodniej.
Na początku ruszyłyśmy powoli, żeby móc zorientować się jak każda z nas biegała. Jeśli chciałyśmy zachować stały rytm, musiałyśmy dostosować do siebie nasze tempa. Nie było z tym większego problemu, ponieważ okazało się, że obie lubiłyśmy spokojny, umiarkowany bieg pozwalający na pokonywanie długich dystansów. Z łatwością dotrzymywałyśmy sobie kroku.
- Długo już biegasz? - zapytałam, kiedy wbiegałyśmy do lasu. Pokonałyśmy już około dwóch kilometrów, a Odette nie miała nawet zadyszki.
- Jakoś trzy lata. - powiedziała dziewczyna, wychodząc na prowadzenie. Ścieżka była zbyt wąska, żebyśmy obie się na niej zmieściły. - Zaczęłam jeszcze w gimnazjum. W mojej starej szkole miał być bal, więc kupiłam taką śliczną, błękitną sukienkę. Okazała się jednak o rozmiar za mała. Koniecznie chciałam się w nią wcisnąć bez oszukiwania, więc stwierdziłam, że zamiast używać magii, zacznę po prostu ćwiczyć. Na początku było ciężko, ale potem tak się przyzwyczaiłam do biegania, że nie mogłam przestać.
To musiała być prawda. Odette miała typową figurę biegaczki. Jej długie nogi były smukłe, a pod przylegającymi legginsami dało się zauważyć delikatny zarys mięśni. Łydki dziewczyny również były umięśnione co mogło świadczyć o tym, że próbowała swoich sił w biegach krótkodystansowych.
Schyliłam głowę, żeby nie uderzyć w gałąź, która nagle wyrosła przed moją twarzą. Odette zachichotała i spojrzała na mnie przepraszająco.
- A jak było z tobą? - chciała wiedzieć, odwracając się. - Widać, że też jesteś wysportowana.
- Ja nie miałam takiej motywacji jak ty. - uśmiechnęłam się.
- Czyli po prostu lubisz sport. - domyśliła się nastolatka.
Pokiwałam głową. Dopiero po chwili zorientowałam się, że przecież Odette nie mogła tego zobaczyć.
- Można tak powiedzieć. - chwyciłam mp3 i przyciszyłam piosenkę.
Dotarłyśmy do rozwidlenia ścieżki, więc trochę zwolniłyśmy. Odette spojrzała najpierw na jedną, a później na drugą drogę i podrapała się po karku. Skorzystałam z okazji, że się zatrzymałyśmy i upiłam łyk wody.
- Którędy teraz?
- Hmm... Tędy. - dziewczyna wskazała ścieżkę po prawej stronie. - Tak, tędy będzie dobrze.
Ruszyłyśmy dalej, ale nie kontynuowałyśmy rozmowy. Skupiłam się więc na oglądaniu otoczenia.
Wszędzie rosły sosny i świerki. Rozpoznałam lipy, kilka dębów średniej wielkości, a także mnóstwo brzóz, które rzucały cienie na nieduże krzaki znajdujące się pod nimi. Niektóre mniejsze roślinki, dziwnie świeciły, ale raczej nie przykuwały mojej uwagi na dłużej niż na kilka milisekund, kiedy obok nich przebiegałam. Wychowana w magicznym świecie, dawno przestałam reagować na tajemnicze owoce, nieznane gatunki zwierząt, czy błyszczące światełka unoszące się w powietrzu.
Po kolejnym kilometrze i kilkuset metrach, na drodze skończył się żwir, a drzewa stały się gęstsze. Wbiegałyśmy z Odette do dzikszej części lasu.
Dziewczyna odwróciła się i przyłożyła palec do ust.
- Może zobaczymy Oregotki. - zaczęła bacznie się rozglądać. - Podobno widywano je w tej części lasu.
Spojrzałam na pobliskie krzaki. Oregotki były małymi, płochliwymi zwierzątkami z wyglądu przypominającymi trochę zminiaturyzowane lemury. Miały nie tylko po dwa, długie, lśniące ogony, którymi potrafiły chwytać się gałęzi drzew, ale i poroże, bardzo ceniony materiał wśród szamanów, którzy robili z niego wyszukane magiczne proszki dla specjalnych klientów. Wyszukane, ponieważ Oregotki były bardzo zwinne i nie dało się ich złapać bez pomocy przynajmniej kilku osób. Chociaż charakteryzowała je ciekawość, potrafiły się świetnie kamuflować. Nawet jeśli ktoś jakimś cudem je wypatrzył to znajdowały się w bardzo dużej, bezpiecznej odległości.
- Sądzisz, że gdy zobaczą dwie biegnące dziewczyny to się nie przestraszą? - zapytałam z powątpiewaniem.
Odette wzruszyła ramionami.
- Nie mamy złych zamiarów. - zwolniła, żeby się napić. - One to ponoć wyczuwają. Jeśli nikt nie chce ich złapać to się pokazują.
Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Raczej w to nie wierzyłam. W swoim życiu widziałam Oregotkę tylko dwa razy, w książce.
- To raczej mało prawdopodobne, że akurat nam jakaś się ukaże.
- Gdzie twoje pozytywne myślenie, Americo? - Odette przeszła do szybkiego marszu. - To, że coś jest rzadkie, nie oznacza od razu, że akurat my nie możemy tego zobaczyć.
- Nie jestem aż taką szczęściarą, żeby natknąć się na Oregotkę. - powiedziałam.
- Ja za to jestem. - Odette wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
- Przykro mi, ale najprawdopodobniej mój pech na ciebie przeszedł, więc nie łódź się, że...
Nie dokończyłam, bo Odette doskoczyła do mnie i przyłożyła mi rękę do ust. Zmarszczyłam brwi nie wiedząc, o co jej chodziło.
- Ciii – nastolatka odsunęła się i wskazała coś w głębi lasu. - Słyszałaś to?
Spojrzałam na nią z powątpiewaniem.
- Usłyszałaś Oregotkę? - zapytałam ironicznie.
- Oj weź. - dziewczyna uderzyła mnie lekko w ramie. - Nie śmiej się ze mnie. One ponoć naprawdę tu są.
- No dobrze. - skrzywiłam się i pomasowałam ramię. Siniaki zrobione przez Aro znów dały o sobie znać. - To co w takim razie usłyszałaś?
Odette podrapała się po brodzie.
- Nie wiem. - mruknęła. - Wydawało mi się... Zresztą nie ważne. To pewnie wiatr.
Drzewa zaszumiały jakby chciały potwierdzić jej słowa. Zadarłam głowę. Słońce, które nadal paliło i zniechęcało do robienia czegokolwiek, przedzierało się przez gęste gałęzie, oświetlając kilkanaście metrów lasu przed nami. Pozostała część była zbyt schowana, by docierała do niej wystarczająca ilość promieni mogąca ujawnić ścieżkę.
- Może ktoś ze szkoły wpadł na ten sam pomysł co ty i też postanowił pobiegać. - zasugerowałam. Próbowałam wytężyć wzrok, ale nie rejestrowałam w pobliżu żadnego najmniejszego ruchu.
Odette odkręciła korek butelki.
- Nie sądzę. - napiła się. - Znam co prawda kilka osób, którym chciałoby się uprawiać sport w taki upał, ale, o ile wiem, wszystkie są teraz na zajęciach.
- Więc pewnie się przesłyszałaś. - zrobiłam kilka skłonów, żeby rozciągnąć obolałe kości. - Jesteśmy dosyć daleko od szkoły. Ta część lasu raczej nie wygląda na zbyt często odwiedza...
Gdzieś w pobliżu rozległ się szum. Jak na zawołanie, obie z Odette spojrzałyśmy w tamtym kierunku. Odgłos wcale nie przypominał dźwięków wydawanych przez drzewa poruszane wiatrem.
- A teraz słyszałaś? - zapytała Odette, nie odrywając wzroku od pobliskich krzaków.
Kiwnęłam głową.
- To nie brzmiało jak Oregotki. - nastolatka zbladła i zaczęła się cofać. Podskoczyła ze strachu, gdy nadepnęła na suchą gałąź, która zatrzeszczała pod jej nogami.
Przyłożyłam palec do ust, żeby dziewczyna była przez chwilę cicho i nasłuchiwałam. Po jakichś trzydziestu sekundach szum się powtórzył. Ponieważ byłyśmy cicho, mogłam wyłapać poszczególne dźwięki i...
- Słyszę czyjeś głosy. - zmarszczyłam brwi i odwróciłam się do Odette. - Czy ktoś ma teraz zajęcia w terenie?
Dziewczyna przygryzła kciuk.
- O ile wiem to chyba nie. - zamyśliła się. - Ale... czekaj! Pani Allessi czasami wyprowadza swoje klasy do lasu, żeby szukać rzadkich roślin.
Rozluźniłam się trochę. Skoro to był nauczyciel to nie miałyśmy się o co martwić.
- Pójdziemy sprawdzić, czy to rzeczywiście ona? - zapytałam i wskazałam ścieżkę.
- No nie wiem. - Odette nie była przekonana. - A co jeśli to ktoś inny?
- To ukryty wymiar. - przypomniałam, machając ręką (zapomniałam o siniakach, więc się skrzywiłam). - Raczej nie spotkamy tu jakiegoś przypadkowego mordercy. To musi być ktoś ze szkoły. W najgorszym wypadku: pan Sampe, albo Licavoli, który każe nam robić pompki. Chociaż ten drugi jest mniej prawdopodobny, bo dzisiejszy dzień jest wyjątkowo nieprzyjemny dla wampirów.
Odette mimowolnie zachichotała.
- Chyba masz rację. - odgarnęła włosy. - Możemy to sprawdzić, ale jeśli to serio pan Sampe i będzie robił w lesie dziwne rzeczy, to obiecuję, że się na ciebie obrażę.
Uśmiechnęłam się.
- W porządku.
Ruszyłyśmy w stronę źródła hałasu. W miarę jak się zbliżałyśmy, szum stawał się coraz wyraźniejszy. Po trzydziestu krokach, byłam już pewna, że to musiała być większa grupa osób, po czterdziestu pięciu potrafiłam odróżnić poszczególne głosy. Nadal jednak nikogo nie widziałam.
Po jakichś czterech minutach powolnego marszu dotarłyśmy z Odette na niewielką polanę. Drzewa rozstąpiły się, ujawniając tym samym długą, zieloną trawę oświetloną pięknie przez słońce. Nie było na niej żadnych kwiatów, ale soczysta zieleń dominująca na całej powierzchni była równie urzekająca co całe łąki pełne róż, czy tulipanów.
Najbardziej niesamowita rzecz znajdowała się jednak trochę wyżej, tam, gdzie kończyły się gałęzie drzew. Nad polaną unosiły się błyszczące drobinki tańczące w rytm tylko sobie znanej muzyki. Poruszał nimi niewidzialny wiatr, który niżej nie był wcale odczuwalny. Porwane po drodze liście podążały za drobinkami niczym po specjalnie wyznaczonych szlakach. Wiatr nie wzmagał się, ani nie uspokajał. Wiał cały czas z tą samą siłą.
Westchnęłam z zachwytu i kucnęłam. Włożyłam palce w trawę.
- Nie wiedziałam, że na terenie Cennerowe'a jest takie miejsce. - Odette też kucnęła. Na jej twarzy widniała fascynacja. - Tu jest niesamowicie.
Spojrzałam w górę na wir liści i kryształków.
- Myślisz, że to magia?
Odette zamknęła oczy.
- To bardzo prawdopodobne. - nabrała do płuc mnóstwo powietrza i zaczęła je powoli wypuszczać. - Cudowne...
- Skąd się tu wzięłyście?
Obie podskoczyłyśmy jak oparzone. Nawet nie zwróciłyśmy uwagi, kiedy obok nas pojawił się starszy chłopak w zielonej bluzie. Lustrował nas podejrzliwie od stóp do głów.
Poderwałam się z ziemi i wyprostowałam.
- Biegamy. - wyjaśniłam. Wyciągnęłam rękę, żeby się przywitać. - Jestem America, a to Odette. Usłyszałyśmy czyjeś głosy i postanowiłyśmy sprawdzić, co się dzieję.
Nastolatek nieufnie, ale uścisnął moją dłoń.
- Jacob. To pewnie nas słyszałyście. - powiedział i wskazał ręką za siebie. - Mamy w pobliżu zajęcia. Znaleźliśmy Sylfa, więc było niezłe poruszenie.
Otworzyłam usta. Odette prychnęła.
- Ściemniasz. - oparła ręce na biodrach. - Sylfy się nie pokazują. Są zbyt płochliwe. Poza tym to legendarne stworzenia i nie ujawniają się od tak.
Chłopak uniósł brwi.
- Tak, też zastanawialiśmy się, co tu robi. Chciał uciec, ale jest ranny i nie może się ruszać. Jedna z dziewczyn poleciała po pielęgniarkę. Sądzimy, że może ona będzie umiała go wyleczyć, ale jak na razie Sylf nie daje się nawet do siebie zbliżyć. Hills szuka sposobu jak go przekonać, że nie chcemy go skrzywdzić.
Podrapałam się po brodzie. Musiało chodzić o Elisabeth Hills, więc to były zajęcia z białej magii.
- To naprawdę prawdziwy Sylf? - zainteresowałam się.
- Oczywiście. - Jacob wyglądał na urażonego, że mogłabym go posądzać o kłamstwo. - Hills pieje z zachwytu, że udało się jej go zobaczyć. Harsh potwierdził, że to Żywiołak.
Odette westchnęła słysząc nazwisko nauczyciela Czterech Żywiołów. Nie była zbyt dobra z tego przedmiotu.
- Możemy go zobaczyć? - poprosiła – Znaczy... nie pana Harsha tylko Sylfa.
Chłopak się zamyślił.
- W sumie... - wzruszył ramionami. - Chyba nie mogę wam tego zabronić. Na zajęcia dodatkowe może przyjść każdy.
Odette klasnęła w dłonie i pociągnęła mnie za chłopakiem. Poszliśmy w stronę zarośli.
- Myślimy, że Sylf może być związany z tą polaną. - odezwał się nastolatek. - To miejsce służy do zbierania powietrznej energii. W każdym magicznym wymiarze są kręgi energetyczne żywiołów. Żywiołaki najprędzej można znaleźć właśnie w pobliżu takich miejsc.
- To ta polana jest tu od zawsze? - zdziwiła się Odette. - Biegam w tym lesie odkąd znalazłam się w do Cennerowe'ie, a jeszcze nigdy na nią nie trafiłam.
Jacob uśmiechnął się.
- Kręgi powietrzne często zmieniają swoje położenie. - odgarnął gałęzie. - Mamy ogromne szczęście, że jeden znalazł się akurat tutaj. No i że pojawił się przy nim Sylf.
- A co z pozostałymi kręgami energetycznymi? - zapytałam. - Też są gdzieś na terenie szkoły?
Nastolatek przytaknął.
- Z pewnością. Zgaduję, że wodny krąg jest gdzieś przy rzece, a ognisty... W sumie to nie wiem, gdzie może być, ale przeczuwam, że gdzieś obok ognia.
Odette uniosła brwi.
- Coś gorącego i płonącego na terenie Cennerowe'a? - powiedziała znacząco. - Magelli w życiu by na to nie pozwoliła.
- W każdym wymiarze są kręgi Żywiołów. - powiedział dobitnie Jacob. - Ten nie jest wyjątkiem.
- No to jak je znajdziesz, daj znać. - uśmiechnęła się nastolatka. - Z chęcią pobiorę sobie trochę energii na zaliczenie u Harsha.
Po chwili drzewa zaczęły gęstnieć. W oddali widać już było zarysy postaci, które gromadziły się w jednym miejscu i patrzyły w tym samym kierunku. Kilka osób odwróciło się słysząc łamane gałęzie.
- Witajcie dziewczynki. - panna Hills dostrzegła nas jako pierwsza. Emanowała szczęściem. Jej dziecięca twarz była szeroka, ale dość krótka. Miała wyraźne kości policzkowe, mały nos, jak również wąskie, różowe usta. Jej oczy posiadały bardzo jasny, morski kolor. Posiwiałe włosy z szarymi końcówkami związała w elegancki kok. - Przyszłyście zobaczyć Sylfa?
Podeszła do nas i położyła nam dłonie na ramionach. Jacob dyskretnie się ulotnił i wmieszał w tłum magów.
- Właściwie to biegałyśmy w okolicy i usłyszałyśmy hałas. - Odette wskazała na swój sportowy strój. - Przypadkiem się tu znalazłyśmy.
- To nic. - kobieta uśmiechała się jak małe dziecko po dostaniu niesamowitego prezentu. - Chodźcie, chodźcie. Sylf nie zdarza się codziennie. Popatrzycie sobie.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Kobieta nawet pomimo wieku zachowywała się jak ciągle podekscytowana nastolatka.
Hills popchnęła nas w stronę grupy. Okazało się, że uczniowie nie byli chaotycznie porozstawiani, ale tworzyli wręcz swoistą kolejkę. Nadal jednak nie było widać Sylfa. Stłoczyło się wokół niego tyle osób, że Żywiołak praktycznie niknął w tłumie.
- Odsuńcie się! - usłyszałam naganny głos pana Harsha. Mężczyzna trzymał się z boku i machał rękami na grupę. Wyglądał na lekko poirytowanego. - Stresujecie go!
- Mówiłam im, żeby się ustawili i po kolei próbowali podejść, ale są strasznie niecierpliwi. - panna Hills cmoknęła z dezaprobatą. - Pchają się jeden na drugiego, a Sylf i tak nie ucieknie dopóki ktoś go nie opatrzy.
- Co się właściwie stało? - spróbowałam stanąć na palcach, ale nic to nie dało.
- Nie mamy bladego pojęcia. - odparła kobieta. - Ma chyba zranioną tylną łapę, ale z daleka zbyt dobrze nie widać.
- No to czemu nikt nie podejdzie? - Odette z zacięciem zaczęła się przepychać pomiędzy magami. - Przecież to tylko...
Nagle stanęła jak wryta, a jej usta otworzyły się ze zdziwienia. Zamrugała jakby nie mogła uwierzyć w to, co widziała.
Powiodłam za jej spojrzeniem.
Przed tłumem uczniów znajdowało się monstrualnych rozmiarów drzewo z rozłożystymi gałęziami i zielonymi, przepięknymi liśćmi. Korzenie wystawały ponad ziemię tworząc małe mosty i tunele. Pomiędzy nimi widać było jakieś zwierzę.
- Czy to... - wskazałam w tamtym kierunku.
Panna Hills przytaknęła.
- Sylf. - powiedziała z dumą.
Zwierzę przypominało wilka; było jego rozmiarów, posiadało podłużny pysk i charakterystyczną budowę typową dla tego gatunku. Miało długie, płaskie uszy, z których wystawało srebrne futro. Całe było natomiast śnieżnobiałe, a wokół niego rozchodziła się błękitno-zielona łuna jakby ciało Sylfa emanowało własną energią. Jego długi na dwa metry ogon wił się po ziemi zostawiając za sobą jasną smugę światła. Głębokie, niebieskie, mądre oczy spowijała długa, unosząca się delikatnie na wietrze grzywa.
Żywiołak wyglądał niesamowicie, ale rzeczywiście był ranny. Choć siedział, od razu rzucała się w oczy długa rana ciągnąca się na zewnętrznej stronie prawej łapy. Sierść wokół tego miejsca była posklejana i pokryta wyblakłą krwią nieokreślonego koloru.
- Ta rana wygląda okropnie. - skwitowałam, krzywiąc się ze współczuciem.
- I musi strasznie boleć. - przyznała Odette, która otrząsnęła się z zaskoczenia. Znów pchała się do przodu. - Idę bliżej.
- Hej! - jakaś dziewczyna odepchnęła ją ramieniem. - Stań w kolejce. Każdy chce podejść.
- Ale...
- Lepiej poczekajcie. - poprosiła panna Hills, przygryzając kciuk. - Jeśli zrobi się rozgardiasz, Sylf się zdenerwuje.
Odette wydęła z urazą usta, ale się wycofała.
Pokręciłam głową i też zajęłam miejsce w kolejce.
- Myślisz, że pozwoli nam się zbliżyć? - odgarnęłam włosy z czoła i poprawiłam gumkę, która podtrzymywała kucyk.
- Nie rób sobie nadziei. - Odette wygięła się do tyłu, żeby rozprostować kości. - Skoro nawet Harsh trzyma się z boku to znaczy, że ten wilczek nie chce mieć bliskich przyjaciół.
- W sumie powinien wiedzieć co robić w sytuacji, kiedy spotka się Żywiołaka. - spojrzałam na nauczyciela. - W końcu o tym uczy.
- Próbował do niego podejść. - wtrącił się chłopak przed nami. Miał obcięte na jeża włosy i duże, piwne oczy z jaśminowymi plamkami. - Sylf mało co go nie dziabnął.
- Podobno one same wybierają kto może się zbliżyć. - dodała inna nastolatka, wychylając się zza przedmówcy. Jej długie, kręcone pukle opadły na wszystkie strony. - Cześć dziewczyny.
Uśmiechnęłam się. Też ją rozpoznałam.
- Hej Triss. - przełożyłam butelkę z wodą do lewej ręki i wyciągnęłam prawą w stronę siedemnastolatki. - Co tu robisz? Myślałam, że jesteś w szkole.
Triss skrzywiła się.
- Jest tak gorąco, że nie mogłam usiedzieć w pokoju. - wskazała za siebie. - Zobaczyłam, że Hills gdzieś idzie z grupą uczniów, więc się przyłączyłam. Jak widać to był świetny pomysł. Mitch pęknie z zazdrości jak się dowie, że widziałam Sylfa.
- Może jeszcze okażesz się wybrańcem, którego zaakceptuje. - zachichotał chłopak. - Wtedy nawet Harsh będzie się przed tobą kłaniał na zajęciach z Czterech Żywiołów.
Roześmiałam się i pokręciłam głową.
- Cii. - Odette szturchnęła mnie w ramie. Syknęłam i spojrzałam na nią z wyrzutem. - Lyssa idzie.
Wszyscy zwróciliśmy się w stronę drzewa i „wilka". Dziewczyna podobna z postury do mnie, wyszła z szeregu i powoli kierowała się w tamtym kierunku. Miała nietęgą minę, ale wystawiła kciuk w górę, gdy pan Harsh zapytał, czy na pewno chce spróbować podejść do Sylfa.
- Lyssa jest prymuską jeśli chodzi o magię powietrza. - szepnęła mi do ucha Odette z nieukrywaną zazdrością. - Jest Magiem II stopnia i jeśli ktoś stąd ma oswoić Żywiołaka, to właśnie ona.
- Po niej jestem ja. - Triss zatarła ręce. - Już nie mogę się doczekać.
- Jak coś, to pielęgniarka ma się pojawić lada moment, Jedynko. - uśmiechnął się dokuczliwie chłopak obok. - Wiesz, jakby Sylf postanowi zżyć się z tobą aż za bardzo.
Za swoje słowa dostał od nastolatki po głowie.
- Zobaczymy jak tobie pójdzie. - prychnęła dziewczyna, ale w jej głosie nie było ani krzty złości. Raczej rozbawienie.
Lyssa niezbyt pewnie zaczęła się zbliżać do drzewa. Sylf uniósł głowę i bacznie ją obserwował. Kiedy nastolatka była już w odległości kilku metrów, wyszczerzył zęby i warknął gardłowo.
- Powoli. - instruował Harsh. - Bez gwałtownych ruchów.
Dziewczyna przełknęła ślinę i odetchnęła głęboko. Zrobiła krok do przodu.
- To chyba nie jest dobry pomysł. - przygryzłam kciuk, obserwując jak ogon wilka niespokojnie się poruszył.
Lyssa wyciągnęła dłoń ze smukłymi, długimi palcami. Łuna bijąca od Sylfa objęła jej skórę i zaczęła się rozszerzać. Na palcu dziewczyny błysnął sygnet. Tysiące kolorowych refleksów zatańczyło na powierzchni kamienia księżycowego.
- Dobrze. - powiedział cicho nauczyciel.
Przyjrzałam się Żywiołakowi. Z dystansem podchodził do tego, że ktoś próbował się do niego zbliżyć.
- Ugryzie ją. - pokręciłam głową.
Nikt mnie chyba nawet nie usłyszał. Wszyscy z fascynacją patrzyli jak Lyssa zbliżała się do drzewa. Od Sylfa dzieliły ją trzy metry pustej przestrzeni.
W końcu dziewczyna zatrzymała się i zatoczyła ręką koło. Nad jej dłonią powstała wirująca kulka powietrza, która zaczęła powoli płynąć do przodu. Kolor na sygnecie natychmiast się zmienił. Umiejętności dziewczyny musiały być imponujące skoro przybrał głęboki, niebieski kolor.
Uniosłam rękę, na której widniał mój pierścień. Jak dotąd jedynym kolorem, który miał mój kamień, był blado-żółty odcień przypominający płatki wyblakłego słonecznika.
Westchnęłam ciężko.
Powietrzna kulka Lyssy dotarła tymczasem do Sylfa i rozpadła się, otulając prawie niedostrzegalnym kokonem pysk wilka. Zwierzę przymknęło oczy, ale zastrzygło uszami oznajmiając, że nie straciło czujności. Dziewczyna jednak tego nie dostrzegła, sądząc, że udało jej się oswoić Sylfa. Przysunęła się bliżej, na co ten zareagował pokazaniem ostrych jak brzytwa zębów.
Spojrzałam z niepokojem na pana Harsha. Chyba także zrozumiał, co się zaraz stanie.
- Lyssa. - odparł spokojnie, wyciągając ręce jakby chciał ją odciągnąć. Był jednak za daleko. - Lepiej się cofnij.
Dziewczyna odwróciła się w jego stronę.
- Jest dobrze. - szepnęła. Nie miała zamiaru się odsuwać. Nie na oczach tylu osób, które wierzyły, że jej się uda.
- Lyssa! - powiedział mężczyzna dobitnie, ale wciąż nie podnosił głosu, żeby nie rozjuszyć wilka. - Wracaj tu natychmiast.
Tym razem nastolatka nawet się nie odwróciła. Przesunęła się natomiast o krok naprzód.
Wiedziałam... Byłam pewna, że Sylf tylko czekał, aż Lyssa będzie jak najbliżej, aby bez trudu mógł jej dosięgnąć. Tylko czekał na odpowiednią sekundę.
Nie mogłam tak stać i patrzeć jak dziewczyna z własnej głupoty pchała się w zęby Żywiołaka. Musiałam jakoś zareagować.
Nastolatka wyciągnęła rękę.
Przeprosiłam w duchu Zandera za złamanie obietnicy, którą mu złożyłam i wybiegłam z kolejki. Usłyszałam przerażony krzyk panny Hills i wrzask pan Harsh. Nie zrozumiałam jednak o co im chodziło, bo skupiłam się na szybkim dotarciu do Lyssy. Gdy byłam jakiś metr od niej, Sylf momentalnie się poderwał i nienaturalnie mocno otworzył pysk. W ostatniej chwili udało mi się dopaść dziewczynę i odepchnąć na bok. Śnieżnobiałe, zakrzywione jak szpony kły mignęły mi przed twarzą.
Upadałam na ziemię.
No i pojawiło się pierwsze magiczne zwierzę - Sylf. Dla tych, którzy nie wiedzą, Sylf w średniowieczu oznaczał ducha powietrza, żywiołaka, z którym mógł się zaprzyjaźnić człowiek, który zachować czystość duszy.
Oprócz Sylfów można wyróżnić gnomy - żywiołaki ziemi, ondyny - żywiołaki wody i salamandry - żywiołaki ognia.
Macie czyste dusze? Jeśli tak uważajcie na Żywiołaki. Niektóre są naprawdę niebezpieczne :)
A tak w ogóle, jak myślicie, co się stanie z Americą i Lyssą?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro