*Rozdział 5 cz.1*
Z tego co się orientowałam, na terenie szkoły było tylko jedno miejsce, gdzie mogła się znajdować sala na tyle duża, żeby przeprowadzać w niej zajęcia sportowe. Widziałam ją idąc z Dafne na boisko. Duże, zabudowane pomieszczenie z kilkunastoma oknami będącymi na wysokości piętra. Z każdego okna było widać tą samą, białą ścianę, końce jasnobrązowych drabinek do niej przyczepionych, jakąś siatkę i szare, zabudowane świetlówki zwisające z sufitu. To musiało być jedno, sporej wielkości pomieszczenie. Na tyle duże, żeby pomieścić kilkudziesięciu uczniów i sprzęt sportowy taki jak materace, liny do wspinaczki, albo kozły do skakania.
Wyszłam głównym wyjściem. Natychmiast poczułam zimny podmuch wiatru, który uniósł moje włosy. Wzdrygnęłam się i nałożyłam kaptur na głowę. Miałam na sobie własny, improwizowany strój sportowy składający się z ciemnych legginsów i obcisłej szarej bluzki niewidocznej spod długiej bluzy, w której wcześniej zeszłam na śniadanie. Włosy zostawiłam rozpuszczone, ale na ręce miałam kilka kolorowych gumek, żeby je później związać.
Ukryłam dłonie w kieszeniach i poszłam ścieżką za szkołę. Następnie zeszłam na usypaną żwirem dróżkę, która moim zdaniem prowadziła do hali sportowej. Miałam rację. Po jakichś dwóch minutach dotarłam pod podwójne drzwi budynku. Pchnęłam te po prawej.
W sali było kilkanaście nastolatków. Zajmowali się własnymi sprawami i rozmowami, więc nie zauważyli, że w pomieszczeniu pojawił się ktoś nowy. Nawet mi to pasowało. Mogłam się spokojnie rozejrzeć.
Moje przeczucie mnie nie myliło. To zdecydowanie była sala gimnastyczna. Podłogę wyłożono błyszczącymi panelami. Pod boczną ścianą, na której umieszczono drabinki, leżało kilkanaście materacy różnej wielkości. Dalej stały dwa, pokaźnych wielkości, kozły do skakania. Jedna ze świetlówek, które widziałam wcześniej, bujała się przy akompaniamencie śmiechów dwóch postawnych chłopaków, którzy rzucali w nią piłką i obserwowali co się stanie.
Przez to, że uniosłam głowę, zauważyłam kilka solidnych haków wbitych w sufit. Na jednym wisiała gruba lina, na dwóch innych sznurki z kółkami. W kącie znajdowały się nieduże drzwi. To pewnie był magazynek.
Akurat gdy spojrzałam w tamtą stronę, drzwi się otworzyły. Najpierw pojawiła się długa noga, którą ktoś w nie kopnął, a potem dołączył do niej postawny, umięśniony mężczyzna z naręczem kijów. Ubrany był w czarną koszulkę, która napinała się na brzuchu i ramionach.
- Co ty tu robisz? - krzyknął, widząc mnie. - Zaraz zaczną się zajęcia. Wracaj do szkoły.
- Właśnie na nie przyszłam. - zdjęłam kaptur. - America Dusney.
Nauczyciel cmoknął i zmrużył oczy.
- Coś tam mi wspominali, że przyjdzie ktoś nowy. - odłożył kije pod ścianę i przeciągnął się. - Dobra. Wchodź. Masz jakiś strój sportowy?
Rozpięłam bluzę i wyciągnęłam ręce z niemym pytaniem, czy to, co miałam na sobie, wystarczyło. Mężczyzna podrapał się po brodzie.
- Ujdzie. Zwiąż jeszcze tylko włosy. - rozkazał i gestem wskazał, żebym za nim szła.
Zdjęłam z nadgarstka dwie gumki. Idąc za nauczycielem, zaczęłam wiązać włosy w wysoki kucyk.
- Poczekaj.
Nauczyciel stanął. Byliśmy na środku sali. Mężczyzna przyłożył palce do ust i głośno gwizdnął. Jak na zawołanie uczniowie momentalnie zebrali się przed nim w równej linii. Dziewczyny były ubrane w przylegające niebieskie T-shirty i jednolite spodenki do kolan. Każda miała włosy ciasno związane w kucyk, żeby żadne pasemko nie uciekło. Chłopcy mieli na sobie zwykłe białe koszulki z malutkim logo szkoły wyszytym na piersi, a także granatowe spodenki.
- Dzień dobry wszystkim. - zaczął nauczyciel, chowając dłonie za plecami. Splótł je i przyjrzał się podopiecznym.
- Dzień dobry. - rozległa się głośna odpowiedz kilkunastu osób.
Wychowawca skinął głową, słysząc zgranie uczniów. Mocno zarysowana, wysunięta szczęka ze śladami dwu- trzydniowego zarosty sprawiała, że wyglądał bardzo profesjonalnie i poważnie. Szaro srebrnymi oczami świdrował wzrokiem otoczenie.
- Wierzę, że jesteście wypoczęci i zdążyliście się wygadać. - kontynuując, zgromił wzrokiem dwie nadal rozmawiające dziewczyny. Te natychmiast przestały chichotać i stanęły wyprostowane jak na zbiórce w wojsku. - Dziękuję. Jak wspominałem ostatnio, będziemy dzisiaj ćwiczyć obronę. Nasza nowa koleżanka, America Dusney – wskazał na mnie. - dostaje ode mnie na czas nieokreślony taryfę ulgową, żebym mógł ocenić jakie są jej sportowe umiejętności. W tym czasie zabraniam wam walczyć z nią bez mojego nadzoru, a tym bardziej wyzywać ją na pojedynki. Zrozumiano?
Skrzywiłam się. Walczyć? Wyzywać na pojedynki? Co dokładnie robiło się na wychowaniu fizycznym w magicznych szkołach?
Powiodłam po uczniach, szukając kogoś znajomego. Nie wiem czemu liczyłam na to, że ujrzę Shirley. W końcu chodziła na samoobronę. Ona mogłaby... w sumie nie wiedziałam, co by mogła, ale na pewno widząc ją, poczułabym się raźniej.
Nauczyciel przez chwilę prowadził swój monolog. Gdy skończył, przeczesał palcami grafitowe, ostrzyżone na jeża włosy i stanął w rozkroku. Oparł dłonie na szerokich biodrach.
- Na rozgrzewkę przebiegniecie się siedem razy wokół szkoły.
Rozległy się przyciszone jęki i marudzenia.
- Czy ja usłyszałem, że wolicie zrobić dziesięć kółek? - mężczyzna uniósł znacząco brwi.
Nikt nic nie odpowiedział. Uczniowie bez słowa podeszli do ściany przy drzwiach wejściowych i po kolei zabierali stamtąd ciepłe bluzy. Wcześniej nie zwróciłam na nią uwagi. Było tam specjalnie wydzielone miejsce na wieszaki na ubrania.
- Oczekuję, że zajmie wam to maksymalnie dwadzieścia minut. - głośno rzucił w ich stronę nauczyciel. - I bez oszukiwania, bo zaraz tam do was przyjdę.
Przygryzłam wargę.
- Czy ja też mam iść? - zapytałam, bo stałam nadal obok mężczyzny. Perspektywa porannego biegania na dworze niezbyt mi się uśmiechała. Nie, gdy temperatura prawdopodobnie nie przekraczała kilku stopni.
Wychowawca spojrzał na mnie.
- Zostaniesz tutaj. Chciałbym najpierw sprawdzić twoje możliwości. - wskazał kozła obitego w brązową sztuczną skórę. - Niestety muszę iść dopilnować tych leniwych czarodziei. Rzadko dokładnie wykonują moje polecenia.
Automatycznie przytaknęłam.
- Poczekasz tu. - powiedział, już idąc do drzwi. Zdjął z wieszaka czarną bluzę i narzucił na siebie. Obrócił się. - Zander Licavoli powinien zaraz się pojawić. Powie ci co i jak i sprawdzi, co potrafisz.
Nabrałam nosem dużo powietrza.
Nauczyciel przyjrzał mi się, nie kryjąc rozbawienia. Najwyraźniej przyzwyczaił się do tego, że uczennice nie reagowały obojętnie na jego pomocnika. Zarumieniłam się zawstydzona. Mężczyzna tylko pokręcił głową i zatrzasnął za sobą drzwi.
Zostałam całkiem sama w sali.
Przygryzłam wargę. Co miałam robić?
Westchnęłam i zgodnie z aluzją nauczyciela (przynajmniej tak mi się wydawało, że to miał na myśli), podeszłam do jednego z kozłów. Sięgał mi prawie do szyi i stał bardzo blisko ściany. Gdybym na nim usiadła mogłabym się wygodnie oprzeć i poczekać na Zandera.
Zaparłam się rękami o skórzane obicie i podciągnęłam. Obróciłam się o 180 stopni i usiadłam, wygodnie opierając się plecami o zimną ścianę. Splotłam nogi, które dyndały jakieś piętnaście centymetrów nad podłogą.
Siedziałam tak około pięciu minut, nucąc cicho melodyjkę, którą gdzieś usłyszałam (może w radiu) i przyglądając się hakom na suficie. Nurtowało mnie, czy służyły tylko do zawieszania na nich lin, czy może do czegoś jeszcze. Wyglądały bardzo solidnie.
- Cześć.
Natychmiast przestałam nucić i patrzeć w sufit. Uśmiechnęłam się zawstydzona.
- Zapomniałam, że wampiry potrafią się bezszelestnie poruszać.
Zander zmarszczył brwi. Zacisnęłam usta i zaklęłam na siebie w myślach. W sumie chłopak nie powiedział mi, czy jest wampirem.
- Tak. - przyznał w końcu i oparł dłonie na kształtnych biodrach.
Otworzyłam lekko usta i znów zaklęłam. Licavoli miał na sobie dopasowane, czarne dresy i szarą koszulkę. Włosy opadały mu na czoło i oczy, ale zdawał się ignorować ten fakt. Wyglądał jakby wyjął pierwszą lepszą rzecz z szafy, świadomy tego, że we wszystkim będzie mu świetnie.
Przełknęłam ślinę.
- To – zeskoczyłam z kozła. - co będziemy robić?
Zander skrzyżował ręce na piersi.
- Co ty będziesz robić Americo. - poprawił mnie.
Zaskoczona, uniosłam brwi.
- To ty będziesz tylko stać, wydawać polecenia i się na mnie gapić? - zdenerwowałam się. Nie przepadałam za byciem w centrum uwagi.
Chłopak uśmiechnął się, najwyraźniej rozbawiony moim skrępowaniem.
- Takie mam polecenia. - powiedział, wzruszając ramionami. - Stać, wydawać polecenia i się na ciebie gapić.
Przejechałam ręką po twarzy. Czemu musiał powiedzieć coś tak atrakcyjnego?
- Dobra. Miejmy to już za sobą. - przeciągnęłam się.
Zander skinął głową.
- Miło, że jesteś taka chętna do współpracy, ale najpierw chciałbym ci wytłumaczyć zasady bezpieczeństwa.
Przewróciłam oczami. W mojej dawnej szkole, na początku roku, zawsze czytano nam regułki i zasady obowiązujące na sali gimnastycznej. Znałam je prawie na pamięć.
- Nie możemy tego pominąć? - odchyliłam głowę do tyłu. - Wiem, że nie można samemu używać sprzętu sportowego, ćwiczyć bez nadzoru nauczyciela i opuszczać zajęć. Nie muszę tego co roku słuchać.
Chłopak uniósł brwi.
- Przykro mi, ale to mój obowiązek. - ukrył ręce za plecami.
- No dobrze. - oparłam się z rezygnacją o kozła. - Proszę bardzo. Wyjaśnij mi ratujące życie zasady BHP.
Zander uśmiechnął się jakby chciał pokazać, że nawet bez mojej aprobaty by mi o nich powiedział.
- Po pierwsze... - zaczął, lustrując mnie wzrokiem. - każdy z uczniów biorących udział w zajęciach sportowych musi mieć odpowiedni strój. Chłopcy ubierają proste białe koszulki i granatowe spodnie, dziewczęta niebieskie bluzki i spodenki do kolan. Jeśli ktoś ma długie włosy ma je związywać. Taka fryzura... - wskazał na moje uciekające spod gumki pasemka. - jest ładna, ale niepraktyczna. Ktoś mógłby cię przypadkiem lub specjalnie pociągnąć za włosy.
Założyłam kosmyk włosów za ucho, mając na końcu języka pytanie, dlaczego ktoś miałby mnie specjalnie szarpać za włosy.
- Nie mam odpowiedniego stroju. - powiedziałam zamiast tego.
- W takim razie, przed kolejnymi zajęciami zgłoś się do pana Westa. On wszystko załatwi.
- A pan West to...
- Nauczyciel wychowania fizycznego. - wyjaśnił chłopak. - Nazywa się Aiden. Powinnaś go już spotkać.
Pokiwałam głową.
- Po drugie, na zajęcia uczniowie mają obowiązek przychodzić co najmniej pięć minut przed czasem, żeby nauczyciel mógł ocenić ich przygotowanie do lekcji. Nie może się także zdarzyć sytuacja, że uczeń zapomniał stroju sportowego.
Zander zaczął się przechadzać w tę i z powrotem po niewidzialnej linii na podłodze. Wyglądał bardzo poważnie. Skojarzył mi się z oskarżycielem w sądzie.
- Po trzecie, uczniowie muszą słuchać poleceń nauczyciela. Odmowa wykonania jakiegokolwiek zadania jest równoważna z nieobecnością na treningu. Opiekun może w takim wypadku wymyślić karę za niesubordynację ucznia taką jak, na przykład jednorazowe przyjście na zajęcia dodatkowe czy bieganie po lekcjach. Oczywiście kara musi być odpowiednia do poziomu wysportowania ucznia i nie może kolidować z jego innymi zajęciami.
Wydęłam usta. Licavoli wyglądał jakby recytował wszystkie zasady z pamięci. Ani razu się nie zawahał, ani nie przerwał monologu, żeby zastanowić się nad wypowiadanymi słowami. Zachowywał się jakby czytał reguły z książki.
- Czwarta zasada dotyczy zachowania na lekcjach. - na ustach chłopaka pojawił się lekki uśmiech. - Jak już sama wspomniałaś, uczniom zabrania się używania sprzętów sportowych i wszystkiego innego co znajduje się na terenie sali gimnastycznej jeśli w pobliżu nie ma kogoś kompetentnego. To samo tyczy się wynoszenia przedmiotów. Jeśli coś takiego się wydarzy to skończy się to poważnymi konsekwencjami dla ucznia lub uczniów.
Pokiwałam głową.
- Po piąte... - Zander uniósł ostrzegając palec. - pamiętaj, że zasady obowiązują wszystkich. Co prawda jesteś nowa i masz specjalne przywileje, ale to nie oznacza, że możesz łamać reguły. Na zajęciach zabronione jest atakowanie innych uczniów bez wyraźnego polecenia, używanie czarów, a tym bardziej wyzywanie uczniów na pojedynki przed zajęciami i po nich. Rozumiemy się?
Otworzyłam zaskoczona usta. Licavoli opuścił rękę i podszedł bliżej.
- Masz jakieś pytania? - zapytał miękko, gdy nic nie odpowiedziałam. Przyglądał się mojej twarzy, czekając na jakąś reakcję.
Przygryzłam kciuk.
- O co chodzi z tymi... pojedynkami? - chciałam wiedzieć, odwracając się do niego. Zandera i mnie dzielił zaledwie metr wypełniony jedynie niewidocznym powietrzem.
Gdy ten usłyszał moje pytanie, wydał się zdziwiony.
- Nie wiedziałaś, że na zajęciach są organizowane kontrolowane walki? - skrzyżował ręce na piersi.
Pokręciłam głową.
- Służą do tego, by przygotować uczniów do... - zawahał się. - nieprzewidzianych sytuacji. Zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że jakiś wampir zaatakuje czarodzieja, albo czarodziej wampira. Oczywiście są podjęte wszelkie możliwe środki ostrożności, ale Rada uznała, że lekcje samoobrony są obowiązkowe w szkołach, do których uczęszczają obie rasy.
Przygryzłam wargę.
- Będę musiała się z kimś bić? - zapytałam.
Zander zmarszczył nos.
- Nie martw się. - powiedział zamiast konkretnej odpowiedzi „tak" czy „nie". - Na razie jesteś nowicjuszką i nikt nie ma prawa nawet pomyśleć, żeby wyzywać się do walki. Chyba, że zdecydowałabyś się wybrać samoobronę jako zajęcia dodatkowe. Wtedy często brałabyś udział w pojedynkach.
Odetchnęłam z ulgą.
- Nie zamierzam wybierać samoobrony. - powiedziałam. - Nie przepadam za krzywdzeniem innych i niechętnie pcham się gdzieś, gdzie skrzywdzą mnie.
Licavoli uśmiechnął się.
- Dobrze. - rozejrzał się po sali. - Skoro poznałaś zasady i zapewniłaś mnie, że nikogo nie zaatakujesz to chyba możemy zaczynać.
Przytaknęłam.
- Na rozgrzewkę... - chłopak odsunął się pod ścianę. - przebiegnij piętnaście kółek. Nie chcę cię przemęczać podczas pierwszego treningu. Zajęcia sportowe w Cennerowe'ie są dosyć ciężkie.
Zmrużyłam z oburzeniem oczy. Najpierw się do mnie uśmiechał, a po chwili mówił, że nie chce mnie przemęczać. Uważał, że byłam słaba?
Sprawdziłam, czy miałam dobrze zawiązane buty, po czym jednym gwałtownym ruchem zdjęłam bluzę. Cisnęłam ją w stronę Zandera, który złapał ją bez żadnego problemu i bez dalszych pytań zaczęłam biec. Uparcie patrzyłam się centralnie do przodu, ignorując wwiercające się we mnie spojrzenie chłopaka. Bez względu na wszystko postanowiłam na niego nie patrzeć i mieć zamknięte usta, żeby nawet nie mógł liczyć, że z braku tlenu dostanę zadyszki.
Równomierne tempo biegu sprawiło, że trochę się rozluźniłam. Czułam jak włosy, które podskakiwały za każdym razem, gdy odbijałam się od ziemi, obijają się o mój kark i plecy. Lubiłam bieganie i wszystko co się z nim wiązało. Nie przeszkadzał mi ból, który pojawiał się po jakimś czasie, ani kropelki potu ściekające po czole. Podobało mi się, gdy oddech stawał się nierówny i łapczywy jak po długim wstrzymywaniu go. To było jak ucieczka od rzeczywistości. Dosłownie i w przenośni.
Zaskakująco szybko przebiegłam wyznaczoną ilość kółek i wróciłam do Zandera. Pochyliłam się, żeby zaczerpnąć oddech. Nabrałam dużo powietrza do ściśniętych płuc i powoli je wypuszczając, wyprostowałam się. Czułam, że byłam zarumieniona od wysiłku.
Licavoli stał ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Z zastanowieniem podrapał się po brodzie.
- Dobrze. - powiedział krótko. - Chcesz chwilę odpocząć?
Pokręciłam energicznie głową. Zander obdarzył mnie promiennym uśmiechem.
- Podoba mi się twój entuzjazm. - wskazał drabinki. - Trzydzie... Pięćdziesiąt brzuszków.
Uśmiechnęłam się z satysfakcją i podeszłam do drabinek. Usiadłam i wsunęłam końce butów pod ostatni ze szczebli, żeby się podeprzeć. Bez słowa zaczęłam robić brzuszki. Zander mógł mówić co chciał. Wszedł mi na ambicję twierdząc, że nie chce mnie przemęczać.
Chłopak milcząc, obserwował mnie uważnie.
- Pięćdziesiąt. - powiedziałam i położyłam się na drewnianej podłodze. Bolały mnie mięśnie brzucha, ale to przemilczałam.
- Chcesz chwilę odpocząć? - ponowił swoje pytanie Zander. Znów zaprzeczyłam. - Okej. Potrafisz wchodzić na linę?
Wyciągnął rękę, żeby pomóc mi się podnieść, ale udałam, że tego nie widzę.
- Tak. - wstałam bez jego pomocy.
Zander przejechał palcami po dolnej wardze. Odwróciłam się z irytacją i wskazałam na najbliższą linę.
- Ta może być? - zapytałam. Wyciągnęłam dłonie i szarpnęłam, upewniając się, że sznur był wystarczająco mocny. Licavoli milczał.
Chwyciłam oburącz linę. Zacisnęłam dłonie najmocniej jak potrafiłam i się podciągnęłam. Sznur zaczął drgać, ale udało mi się utrzymać równowagę. Rozluźniłam chwyt prawej ręki i przeniosłam ją wyżej. Następnie to samo zrobiłam z lewą i ponownie z prawą. Powoli zaczęłam się wspinać.
- Zaciskaj kolana. - Zander stanął pod liną i zadarł głowę. - Nie będzie przyjemnie jak spadniesz.
- To może postaram się nie spadać. - wysyczałam, z zawzięciem pnąc się dalej. Lina bujała się na wszystkie strony, co jeszcze bardziej utrudniało mi stabilną wspinaczkę. Byłam jakieś dziesięć metrów nad ziemią.
Licavoli chyba się zaniepokoił, bo chwycił sznur u dołu. Spojrzałam na niego takim wzrokiem, że od razu go puścił i się odsunął.
- Jesteś pewna, że wiesz co robisz? - spytał, opierając ręce na biodrach. - To dopiero pierwsze zajęcia. Nie musisz mi niczego udowadniać.
Uśmiechnęłam się do niego ironicznie.
- Kto powiedział, że chce ci coś udowodnić? - wysunęłam wysoko dłoń, żeby szybciej dostać się na samą górę.
- Wspinasz się strasznie chaotycznie. Zaraz zlecisz. - powiedział Zander z naciskiem na ostatnie słowo. - Wiem co mówię.
Zignorowałam go i weszłam jeszcze wyżej. Do sufitu brakowało tylko kilku metrów.
- Sam chciałeś, żebym weszła na linę. - krzyknęłam.
Zander przewrócił oczami.
- Dobrze. - dał za wygraną. - Proszę bardzo. Rób co chcesz. Tylko zaciskaj kolana, bo nie mam zamiaru cię łapać.
Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Bolały mnie mięśnie, ale ostatnie dwa metry pokonałam z wielkim zadowoleniem. Dotknęłam sufitu i powoli zaczęłam zsuwać się po linie w dół.
- Brawo, Americo. - Zander spojrzał na zegarek. - Mamy jeszcze sporo czasu, więc... W sumie czemu nie? Przebiegnij znowu piętnaście okrążeń.
Zrzedła mi mina.
- Żartujesz. - powiedziałam niepewnie.
- Tak. - na ustach chłopaka pojawił się cień uśmiechu. - Żartuję. Dwadzieścia kółek.
Za nami pierwsze zajęcia z wf-u. Przypadły naszej bohaterce do gustu? Zander z pewnością tak.
Jakie jest wasze zdanie? Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania :) Wypominanie błędów również mile widziane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro