*Bonus - special - *5*
VINCENT POV cz.2
– Vincent. - ktoś klepnął mnie po przyjacielsku w ramię. Zrobił to mocno, ale dzięki wrodzonemu zmysłowi równowagi, nawet nie drgnąłem. – Jednak przyszedłeś!
Uśmiechnąłem się i odwróciłem w stronę Setha. Chłopak też trzymał w dłoni kubek z przeźroczystą substancją, a po jego zapachu, czułem, że nie była to jego pierwsza porcja. Przynajmniej nie byłem jedynym, który się wyróżniał.
– Musiałem. - wzruszyłem ramionami i znacząco, zanurzyłem usta w palącej cieczy. – Inaczej skończyłbym jako otępiały morderca, biegający po alejkach i szukający ofiar.
Seth wydął usta i również się napił. Chwilę staliśmy w milczeniu, po czym chłopak stwierdził, że powinien poszukać swojej dziewczyny.
– Już zdążyłeś ją zgubić? - zmarszczyłem z niesmakiem brwi. Panna Setha była ładna, ale jakoś za nią nie przepadałem. Może było to związane z tym, że była człowiekiem i za każdym razem jak ją widziałem, miałem ochotę wbić się w nią kłami. Nie miałem pojęcia jak mój przyjaciel wytrzymywał w jej towarzystwie. Ja wariowałem zarówno przy ludziach, jak i czarodziejach, więc dziewczyna, która nie była wampirem, nawet nie wchodziła w grę.
Wypiłem więcej wódki, żeby szybciej zamroczyć umysł. Seth w tym czasie ruszył na poszukiwania swojej ukochanej. Nie zatrzymywałem go. Choć był moim przyjacielem, nie wymagałem jego obecności. Dla wampirów priorytetem nie byli przyjaciele. Dla nas liczyło się stłumienie pragnienia. To głód zawsze zajmował pierwsze miejsce na podium jeśli chodziło o hierarchię wartości. Krew była dla nas wszystkim.
Właśnie, krew! A ja stałem jak głupi z kubkiem wódki, bo zmarnowałem cały zapas pożywienia i musiałem się ratować zamiennikami. Wiedziałem, że nawet mając zapas alkoholu długo bym w ten sposób nie pociągnął. Musiałem szybko wymyślić jakąś alternatywę inaczej skończyłbym ze swoimi starymi na głowie. Gdyby matka dowiedziała się, że zmarnowałem zapas krwi na czarną godzinę... Wtedy to chyba nikt by mnie nie uratował.
Wypiłem wszystko i nalałem sobie kolejną porcję alkoholu. Chwyciłem do połowy opróżnioną butelkę wódki i skierowałem się w stronę korytarza. W połowie drogi usłyszałem krzyk, więc odwróciłem się w stronę drzwi prowadzących na podwórze. Najwyraźniej grupa chłopaków postanowiła spełnić swoje zamiary, bo zaczęli wrzucać dziewczyny do basenu. Te śmiały się i krzyczały na przemian, wierzgając nogami. Trudno było stwierdzić, czy były zadowolone, czy złe, gdyż z jednej strony próbowały się wyrwać, a z drugiej przylegały do niosących je chłopaków gorzej niż rzepy.
Przewróciłem oczami i wyszedłem na korytarz. Tam, tak jak w salonie, znajdowało się wiele osób, więc przecisnąłem się pomiędzy tańczącymi, rozmawiającymi i oczywiście całującymi się parami, aby dostać się na schody. Planowałem w spokoju znaleźć jakiś wolny pokój, upić się i dopiero wtedy włączyć się do zabawy. W stanie, w którym znajdowałem się obecnie, nie było nawet sensu zbliżać się do ludzi.
Wspiąłem się po schodach, opróżniając przy tym kubek. Zrobiłem to trochę za szybko, bo od razu poczułem lekkie zawroty głowy. Mój organizm był osłabiony, brak krwi spowolnił regenerację, a tym samym mocniej niż zwykle odczuwałem skutki picia tak dużych ilości wódki. Kto normalny wypiłby w końcu duszkiem cały kubek wódki?
Zamknąłem oczy i odetchnąłem. Wszystko wróciło do normy, więc poszedłem dalej. Muzyka na górze nie dudniła tak mocno jak na dole. Tłumiły ją ściany i duża odległość od głośników. Mimo to wciąż dało się słyszeć głośne otumaniające dźwięki i śmiech gości. Na pietrze nie było też aż tak duszno. Co prawda kilka osób postanowiło zaszyć się w miejscu, gdzie nikt ich nie widział, ale i tak, w porównaniu z tym co działo się na dole, było o wiele lepiej.
Minąłem jakąś obściskującą się parę i poszedłem dalej, oglądając wystrój. Dom nie różnił się niczym od innych domów średniej klasy, więc zbytnio mnie nie zachwycał. Normalne obrazy, w miarę czyste meble... Standard. Wampiry co prawda przykładały dużą wagę do wystroju wnętrz, ale tylko, jeśli było na czym zawiesić oko. Dom Arii taki nie był.
Stanąłem przed jednymi drzwiami i zacząłem nasłuchiwać. Ze środka dochodziły specyficzne odgłosy dwóch osób, więc nawet nie musiałem się skupiać, żeby wiedzieć, co tam się działo.
Wydąłem usta i spojrzałem na butelkę wódki. Praktycznie nic w niej nie było, więc nacisnąłem klamkę i wparowałem do środka jakby nigdy nic. W końcu można mi było zarzucić wszystko, ale nie brak wyczucia czasu.
- Hej, skarbeczki, macie może jakiś alkohol? - nawet nie zwróciłem uwagi na zaskoczoną parę, która poderwała się z łóżka i wpatrywała się we mnie z zaskoczeniem. Dziewczyna, blondynka (jakżeby inaczej), zasłaniała się kołdrą pod samą szyję, a jej włosy były potargane i sterczały na każdą stronę świata. Jej ubrania, tak samo jak ubrania chłopaka, leżały porozrzucane na podłodze.
Ignorując warczącego faceta, przeszedłem obok ciuchów i rozejrzałem się z zaciekawieniem. Byłem tak spragniony, że nawet nie fascynowałem się nagą nastolatką, która syczała na swojego kochasia, aby mnie wyrzucił. W sumie trochę szkoda, bo patrząc na to jak układała się na niej kołdra, musiała mieć naprawdę seksowne ciało.
- Tylko pamiętajcie o zabezpieczeniu. - z uśmiechem zatrzymałem wzrok na odpieczętowanej, ale praktycznie pełnej butelce whisky. Jack Daniel's! Eureka!
- Stary, wypieprzaj stąd! - powiedział groźnie chłopak, prostując się na łóżku. - Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?!
Spojrzałem na niego bez zainteresowania. Nastolatek był aż czerwony ze złości. Dyszał ciężko i wpatrywał się we mnie z morderczymi ognikami w oczach. No tak, sam też nie byłbym zadowolony, gdyby ktoś przerwał mi taki moment.
- Widzę, aż za dobrze. - odłożyłem butelkę po wódce i wziąłem zamiast niej whisky. Chłopak pewnie chciał się popisać przed dziewczyną, że wydał kasę na coś takiego. W końcu te rzeczy nie były znowu takie tanie. - Bez krępacji, kontynuujcie. Już mnie tu prawie nie ma. Możecie do woli testować łóżko starych Arii. Na waszym miejscu przeniósłbym się jednak gdzie indziej. Kto wie, co dzieje się tu wieczorami, kiedy ta kujonka idzie grzecznie spać.
Dziewczyna zmarszczyła mały nosek, a chłopak zatrząsł się z powodu rosnącej wściekłości. Chyba nawet nie zauważył, ze zabierałem mu whisky, bo wciąż piorunował wzrokiem moją zimną, pokerową twarz.
A to się biedak zdziwi, gdy się zorientuje.
Zażenowana nastolatka spojrzała na mnie błagalnie, więc mrugnąłem do niej i wyszedłem, zadowolony ze swojego łupu. Co prawda mogłem zostać w pokoju dłużej i doprowadzić tego pajaca do prawdziwej furii, ale byłem osłabiony i głodny. W normalnych okolicznościach, nawet jakby się na mnie rzucił, z łatwością (i wrodzoną elegancją) bym go znokautował. Teraz jednak skończyłoby się to tym, że straciłbym kontrolę. Cholera, nawet po wyjściu z pokoju wciąż czułem apetyczny zapach krwi zarówno jego jak i blondynki.
To whisky spadło mi chyba z nieba.
Poszedłem dalej, szukając jakiegoś wolnego pomieszczenia. Przelałem sobie przy tym dużą porcję whisky. Głód stawał się nie do zniesienia, a alkohol jak na złość go nie zagłuszał. Jeszcze skończyłoby się na tym, że musiałbym wrócić na dół zanim znalazłbym pustą sypialnie.
Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Zamrugałem i aż musiałem chwycić się ściany, żeby nie wylać cennego whisky. Opierając się, szybko ją wypiłem, aby w miarę doprowadzić się do porządku. W połączeniu z resztami wódki, która została na dnie kubka, smakowała dziwnie, ale nie miałem czasu marudzić.
Syknąłem i spojrzałem z nienawiścią na kubek. Po co w ogóle bawiłem się w szklanki?
Zgniotłem plastik i wypiłem alkohol prosto z gwinta. Byleby zagłuszyć głód. Byleby nie czuć tego okropnego, palącego uczucia...
Pomogło. Alkohol szybko uderzył mi do głowy i znowu mogłem w miarę racjonalnie myśleć. Zrozumiałem, że powinienem jak najszybciej opuścić lokal. Miałem dobry alkohol, po drodze mogłem zabrać ze stołu jeszcze przynajmniej ze dwie butelki wódki. Wróciłbym do domu i tam zapił się do nieprzytomności.
Już miałem zawrócić, kiedy tknięty nagłym przeczuciem, spojrzałem na kolejne drzwi. Dochodziły zza nich ciche, przytłumione dźwięki jakiejś dziewczyny. Chyba płakała, bo słyszałem siorbanie nosem i szuranie chusteczek higienicznych. Jeszcze tego brakowało, żeby tam wejść i niańczyć jakąś małolatę, którą pewnie rzucił chłopak, albo nie mogła się odnaleźć w towarzystwie.
Chciałem odejść, ale wtedy zrozumiałem, kto płakał. Aria... Ta laska, do której należał dom.
Tylko dlaczego płakała?
Poklepałem się po policzkach i powtarzając sobie w duchu, że robiłem duży błąd, nacisnąłem klamkę. Byłem ciekawy, co się stało. W końcu jako gospodarz imprezy powinna być na dole i zabawiać gości. Impreza, z tego co można było wywnioskować patrząc na parę z sąsiedniego pokoju, wyglądała na udaną.
- Hej księżniczko. - wpakowałem się do środka i pomachałem butelką whisky. - Jak się bawisz?
Arie poderwała się na równe nogi i spojrzała na mnie przerażona. Odrzuciła białą, zmiętą chusteczkę w tył i zastąpiła mi drogę jakby bała się, że wejdę głębiej do pokoju.
- V... Vincent? - dyskretnie otarła łzy. - Czemu nie jesteś na dole?
- Szukałem jakiegoś cichego miejsca. - podszedłem i udałem, że oglądałem wystrój. Znalazłem się prawdopodobnie w pokoju Arii, gdyż biurko stojące w rogu było pełne książek. Łóżko, na którym nastolatka przed chwilą siedziała zasłano kremową pościelą w błękitne różyczki, a drewniane meble ustawiono obok siebie pod jedną ze ścian. Szafki zapełniono jakimiś figurkami, a także ramkami wypełnionymi zdjęciami uśmiechniętej rodziny.
Podszedłem do jednej z ramek i przyjrzałem się nienaturalnie wyszczerzonej grupie ludzi, pozujących na tle domku letniskowego.
- Mógłbym cię w sumie zapytać o to samo. - zauważyłem. - Czemu nie jesteś zalana w trupa i nie biegasz półnaga na podwórku jak reszta gości? To przecież twoja impreza.
Dziewczyna zacisnęła usta w wąską linijkę i opadła zmęczona na łóżko. Ukryła twarz w dłoniach.
- Właśnie, moja. - pociągnęła nosem. - Rodzice mnie zabiją, gdy dowiedzą się, co tu zaszło.
- A kto powiedział, że się dowiedzą? - wypiłem więcej wódki i pokręciłem głową. Zapach Arii wydawał mi się wyjątkowo mocny jak na tak drobną kujonkę. Doprowadzał mnie do szaleństwa. - Przecież wracają dopiero za dwa dni.
- Wracają jutro rano. - nastolatka zaniosła się płaczem. Słyszałem, że jej serce przyspieszyło i wybijało teraz mocny rytm. Bała się i martwiła zarazem. - Przed chwilą dzwonili, żeby mnie o tym poinformować.
Uniosłem brwi. No to laska naprawdę miała przechlapane. Takiego syfu nie dało się posprzątać w kilka godzin, a przecież nie mogła od tak nagle wszystkich wyrzucić skoro od tej imprezy zależało jej dobre imię w szkole.
- Skoro i tak nic nie poradzisz, to chyba nie ma sensu martwić się na zapas. - chciałem podejść bliżej, ale moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Już nawet nie wiedziałem, czy byłem pijany, czy głodny, bo wszystko zaczęło mi się mieszać w głowie. - Czerp z życia dopóki możesz księżniczko, bo jutro z pewnością je stracisz.
Aria oderwała ręce od twarzy. Zobaczyłem na niej czyste przerażenie.
- Tak myślisz?
- To bardzo możliwe. - wzruszyłem ramionami i oparłem się o szafę. - Jesteś mądra, wylicz sobie prawdopodobieństwo tego, że twoi starzy przeżyją zawał, gdy zobaczą, co zrobiłaś pod ich nieobecność.
Nastolatka jęknęła żałośnie i zaczęła się kołysać jak małe dziecko. Bujała się tak w przód i w tył, a ja patrzyłem na nią, dopóki nie zrobiło mi się niedobrze.
- Możesz przestać. - zacisnąłem powieki. Cholera, ten jej zapach! - Wkurza mnie to twoje kiwanie. Masz jakieś tiki nerwowe, czy co?
Aria zalała się łzami i buchnęła jeszcze gorszym płaczem. Wyprowadziło mnie to z równowagi. W sekundę znalazłem się obok i mocno zacisnąłem palce na jej ramionach, żeby się uspokoiła.
- Przestań. - wycedziłem przez zęby.
Aria zaskomlała jak pies i, korzystając z okazji, że się zbliżyłem, chwyciła mnie w pasie, wtulając się we mnie. Chyba oczekiwała, że ją przytulę i jak dobry chłopczyk zacznę pocieszać i głaskać niczym biednego, porzuconego szczeniaczka.
Momentalnie cały zdrętwiałem. Zrozumiałem jak poważny błąd zrobiłem, podchodząc.
Ona zrobiła jednak jeszcze większy. Zbliżyła się do głodnego, ledwie kontrolującego się wampira i tym samym naraziła się na ogromne niebezpieczeństwo.
A ja nie mogłem się już dłużej kontrolować.
Pociągnąłem Arię za ramiona, a sam zająłem jej miejsce na łóżku. Chwyciłem zdezorientowaną dziewczynę za pośladki i szarpnąłem ją tak, aby upadła na moje kolana. Nastolatka nie miała pojęcia jak zareagować, ale najwyraźniej jej się to spodobało. Jej wyraz twarzy zmienił się; pojawił się na niej szeroki, kokieteryjny uśmiech. No cóż, jak każdy z mojego gatunku byłem przystojny, a moje ciało zaczęło się przygotowywać na żer. Zadziałały wampirze feromony, które wpływały na ludzi niczym silne narkotyki. Aria, chcąc nie chcąc, momentalnie zaczęła mnie pożądać, a jej krew popłynęła szybciej po wpływem podniecenia.
Wyszczerzyłem zęby, kiedy poczułem wysuwające się kły. Aria była otumaniona, nie wiedziała, co się z nią działo, więc mogłem robić z nią co tylko chciałem. Wpiłem się w jej usta, pozwalając tym samym oswoić się jej z moim dotykiem. Dziewczyna rozsunęła wargi, dając mi lepszy dostęp, ale ja skupiłem się na jej policzku, a następnie na szyi. Nie wiedząc, co robię, zsunąłem się na obojczyk i odszukałem najodpowiedniejsze miejsce do wkłucia. Nastolatka w tym czasie jęczała z rozkoszy, bo wsunąłem palce pod jej bluzkę i dotykałem jej rozgrzanych pleców.
Gdy ją ugryzłem, odchyliła głowę do tyłu i wytrzeźwiała. Poczuła ból i zaczęła się wyrywać, więc natychmiast wpuściłem do jej krwi toksynę, żeby nie cierpiała. Nastolatka od razu się uspokoiła. Odrzuciła głowę do tyłu i wydała z siebie kilka nieokreślonych dźwięków. Chwyciła mnie za włosy i zaczęła mierzwić je dłońmi. Nie powiem, nawet mi się to spodobało. Dzięki temu jeszcze mocniej przyciskała mnie do zagłębienia w szyi i mogłem szybciej sączyć jej pyszną krew. Z rozkoszą zlizywałem każdą kroplę i napawałem się widokiem łez, które płynęły po policzkach mojej księżniczki. Obudził się we mnie instynkt mordercy.
Czułem się niesamowicie. Zaledwie kilka kropel podziałało na mnie lepiej niż cały alkohol, który do tej pory wypiłem. Od razu mi się polepszyło, a co za tym idzie, przestało mi się kręcić w głowie i być niedobrze. Odzyskiwałem siły, które straciłem przez ostatni tydzień.
Cholera! Jak ja dawno piłem gorącą, świeżą krew! Zawsze tylko torebki i odpadki ze szpitali, aby Rada się do mnie nie przyczepiła. Jasne, nie byłem święty i nie raz kosztowałem krwi prosto z ludzi, ale zawsze byłem ostrożny. Tym razem zacząłem wysysać posokę z dziewczyny, która była gospodarzem dużej imprezy, a następnego dnia mieli wrócić jej rodzice. Poza tym na przyjęciu były też inne wampiry. Już pewnie zdążyły wyczuć krew i zastanawiały się, kto złamał zakaz.
Nie interesowało mnie to. Rada, czy nie Rada, umierałem z pragnienia. Nie udało mi się odczepić od Arii nawet, gdy poczułem, że zaczynała tracić przytomność. Bezwiednie osunęła się w moje ramiona i zbladła. Straciła tak dużo krwi, że jeszcze trochę, a bym ją zabił.
Jak przez mgłę, zrozumiałem, co zrobiłem. Musiałem się opamiętać! Musiałem ją puścić!
Wyrwałem kły z jej szyi i wgryzłem się boleśnie w swoją rękę. Syknąłem i dopiero wtedy udało mi się opanować. Z moich ust kapała krew, a oczy z pewnością poczerniały i były przekrwione. Ubrudziłem zarówno koszulę, bluzkę nastolatki jak i jej pościel. Wszystko było pokryte rubinowym odcieniem. Wyglądało to jakbym znalazł się w pomieszczeniu, gdzie popełniono jakąś zbrodnię.
- Nie! - poderwałem się i z wampirzą prędkością przylgnąłem do okna. Zerwałem przy tym w żaluzje, które upadły z głuchym łoskotem na podłogę. - Co ja zrobiłem?!
Aria leżała nieprzytomna na łóżku, a rana na jej szyi wyglądała tragicznie. Wyrywając kły, poszarpałem ją i poszerzyłem. Co prawda dzięki temu nie wyglądało to jak ugryzienie wampira, ale mimo wszystko, wprawne oko rozpoznałoby czyja to była sprawka. Zaatakowałem bezbronną dziewczynę! Piłem krew z człowieka, czyli złamałem zakaz wprowadzony przez Radę!
Jak w amoku doprowadziłem pokój i dziewczynę do umiarkowanego porządku i opuściłem dom. Koszulę zdjąłem i wytarłem nią twarz, nie chcąc, żeby ktokolwiek z gości zauważył krew. Pod spodem miałem na szczęście jeszcze koszulę, więc nikt nie zwrócił uwagi, gdy pośpiesznie wybiegałem na ulicę. Stamtąd pobiegłem prosto do siebie i zabarykadowałem drzwi. Byłem tak wściekły, że o mały włos nie wyrwałem ich z zawiasów. Rozpierała mnie energia, ale aktualnie nie miałem czasu, żeby myśleć o adrenalinie. Wiedziałem, że spieprzyłem po całości.
...
Dwa dni później przyszedł list.
Był sygnowany znakiem Rady.
No i proszę. Teraz już wiecie, co zrobił Vincent, że trafił do Cennerowe'a. Mam nadzieję, że rozdział z jego perspektywy wam się spodobał ;) Co ja mówię, przecież go uwielbiacie :> Jestem ciekawa, czy nadal tak jest :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro