*Bonus - special - *4*
Nie wiem jak wy, ale mi brakowało jeszcze jednego bonusa ;) Co prawda miałam zakończyć książkę, ale wiem, że ktoś bardzo czekał na coś z perspektywy tego bohatera :)
VINCENT POV cz.1
Tydzień!
Cholerny, niesamowicie męczący tydzień, podczas którego nie wiedziałem, co ze sobą począć i gdzie się podziać. Wegetowałem niczym warzywo przez siedem, długich dni, nie mając do roboty nic, poza bezczynnym wylegiwaniem się w domu i suszeniem swojego ciała na wiór. Akurat teraz, gdy najbardziej tego potrzebowałem, nikt nie wpadł na pomysł, żeby zrobić jakąś grubszą imprezę.
Tydzień... Dokładnie tyle czasu minęło odkąd ostatni raz byłem na jakimkolwiek przyjęciu. Tydzień odkąd miałem w ustach alkohol, czy świeżą, sycącą krew.
Niechętnie zwlokłem się z kanapy i powlokłem do kuchni, z nadzieją, że w lodówce znajdę coś w miarę zjadliwego. Krew w torebkach skończyła się już jakiś czas temu, więc nie warto się było łudzić. Nie było też sensu schodzić do spiżarni w poszukiwaniu zapasów, bo znalazłbym tam tylko puste chłodziarki. Dom zwyczajnie świecił pustkami. Przeliczyłem się, jeśli chodziło o worki na czarną godzinę. Podczas ostatniej domówki poszły wszystkie. W opróżnionych pudełkach nie zostały nawet pojedyncze krople posoki. Szkoda, teraz byłyby dla mnie istnym zbawieniem.
Starzy mieli rację. Nie wiedziałem, co to znaczy umiar.
Szarpnąłem drzwiami lodówki i zajrzałem do środka. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio wybrałem się do sklepu po coś, co nie miało procentów. Dziesięć? Piętnaście dni temu? Jak na złość, zawsze wolałem wydawać pieniądze na wino, whisky, albo, w najgorszym wypadku, wódkę niż na coś pożywnego. Zresztą nie widziałem w tym najmniejszego sensu. W końcu jako wampir nie potrzebowałem normalnego jedzenia. Zawsze wystarczała mi krew.
Tylko, że ona skończyła się tydzień temu! Umierałem z głodu, a nawet nie miałem w domu żadnego alkoholu, żeby zagłuszyć palące pragnienie rozrywające moje wnętrzności od środka. Od niepamiętnych czasów było wiadomo, że wampiry miały problemy z długim okresem wegetacji. Tylko silny umysł, albo mocne, uderzające do głowy, trunki potrafiły uciszyć w nas rządzę mordu. Właśnie dlatego tak bardzo czekałem, aż ktoś w okolicy zrobi imprezę. Nie miałem skąd zdobyć krwi, chyba że zaplanowałby splądrowanie jakiegoś szpitala, czy punktu krwiodawstwa. Nic innego nie wchodziło w grę. Gdybym rzucił się jakiejś bezbronnej duszy na szyję, od razu miałbym przechlapane z powodu Rady. Nie zamierzałem trafić do jakiejś cholernej szkoły tylko dlatego, że nie potrafiłem się wystarczająco dobrze kontrolować.
Syknąłem z wściekłości, widząc pustą lodówkę. Nie było w niej kompletnie nic, nawet przeterminowanych soków, czy spleśniałego mięsa. Była ogołocona ze wszystkiego, co dałoby się włożyć do ust.
Moja rodzinka znalazła sobie słaby miesiąc na wyjazdy zagraniczne.
Gdy już miałem zaczął przeklinać, usłyszałem dźwięk telefonu. Moja komórka, która wciąż znajdowała się w salonie, wibrowała i tańczyła po szklanym stoliku niczym jakaś baletnica. Ignorując głód, wróciłem do pokoju i spojrzałem na numer, wyświetlający się na ekranie.
Uśmiechnąłem się i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Miałem nadzieję, że moje przeczucia mnie nie myliły.
- Stary, impreza! - wrzasnął mi do ucha Seth. Skrzywiłem się i odsunąłem telefon od ucha. - Dzisiaj wieczorem u Arii!
Odetchnąłem z ulgą i opadłem na kanapę. Zostałem uratowany przez małą kujonkę.
- Starzy jej pozwolili? - zapytałem, bo dobrze znałem Arię ze szkoły. Należała do grupy typowych, nieśmiałych dziewczynek, które nigdy nie sprzeciwiały się rodzicom i zawsze miały pracę domową na czas. Jakoś nie umiałem sobie wyobrazić, że taka nastolatka postanowiła zrobić imprezę.
- Nic nie wiedzą. - zaśmiał się Seth. Najwyraźniej był w znakomitym humorze i też cieszył się, że uda mu się upić. Tak jak ja, urodził się wampirem i starał się jak najczęściej tuszować głód za pomocą alkoholu. - Podobno ciotka Arii jest w szpitalu i cała ferajna pojechała do stolicy, żeby ją odwiedzić. Nie będzie ich przez cztery dni, zaczynając od wczoraj.
Ściągnąłem brwi.
- A ty skąd o tym niby wiesz?
- Stary, wszyscy wiedzą. Laska od wczoraj trąbi na portalach społecznościowych, że robi przyjęcie i zaprasza wszystkich z naszego rocznika.
- Próbuje się podlizać. - powiedziałem sam do siebie, ale i tak Seth odebrał to jako pytanie.
- Pewnie tak. - zaśmiał się. - Matko, Vin... Mam nadzieje, że ktoś załatwi wódkę, bo jestem spłukany i cholernie spragniony. Od trzech dni ledwo udaje mi się powstrzymać.
Prychnąłem.
- Od trzech dni? Ja nie miałem nic w ustach od tygodnia!
Po drugiej stronie zapanowała głucha cisza. Zaskoczony Seth starał się przyswoić moje słowa.
- Czyś ty kompletnie oszalał?! - warknął do telefonu. - I ty w takim stanie chcesz iść na imprezę?!
- Przecież to ty do mnie zadzwoniłeś. - oburzyłem się.
- Rzucisz się na kogoś zanim zdążysz wypić pierwszy kieliszek wina. - zauważył mój przyjaciel. - Czemu się nie żywiłeś?!
- Spieprzaj, co! - położyłem nogi na stole. - Niby czym miałem się żywić? Po ostatniej imprezie wszystkie chłodziarki świecą pustkami! Kasa od starych zaczyna się kończyć, więc mnie też na nic nie stać.
Seth wypuścił powietrze z płuc i chrząknął w zamyśleniu.
- Z jednej strony nie powinieneś iść na przyjęcie, gdzie będą ludzie, ale z drugiej powinieneś się napić... - rozważał. - Nie wiem, stary. Rób jak uważasz.
- Zrobię. - powiedziałem, patrząc w sufit.
Oczywiście, że zamierzałem iść na imprezę Arii. Gdybym miał głodować na sucho przez kolejny dzień chyba bym zwariował. Musiałem się napić, a najlepiej tak, żeby kac trzymał mnie przez dobre kilkadziesiąt godzin. Tylko tak mogłem odsunąć od siebie myśl o mordowaniu niewinnych sąsiadów.
- Hej. Fajne, że przyszedłeś. - w progu przywitała mnie jakaś wytapetowana nastolatka. Była z równoległej klasy i kojarzyłem ją z widzenia, ale za nic nie potrafiłem sobie przypomnieć jej imienia. - Chodź, chodź! Zabawa już się rozkręciła.
Chwyciła mnie za ramię i na ile pozwalał jej tłum, na tyle wciągnęła do środka. Zaraz po tym od razu mnie puściła za co byłem jej niezmiernie wdzięczny. Miała obcisłą bluzeczkę bez rękawów, przez co jej piękna, alabastrowa szyja była odkryta i ujawniała drobne, błękitne żyłki. Przełknąłem ślinę, starając się na nią nie patrzeć. W myślach już wyobrażałem sobie pod jakim kątem wbijałbym kły w jej gładką, zroszoną potem skórę.
Postanowiłem skupić się na otoczeniu. Od razu po przekroczeniu progu zalała mnie bowiem fala ciepła i zapach wielu rozgrzanych ciał zmieszanych z wonią alkoholu. Zacisnąłem usta, próbując przyzwyczaić się do apetycznej woni krwi płynącej w żyłach większości osób. Czułem obecność jeszcze kilku wampirów, ale żaden nie miał aż tak dużego problemu z zagłuszaniem głodu. Tylko ja byłem na tygodniowym odwyku i czułem wszystko i wszystkich sto razy mocniej. Każdy wyglądał dla mnie jak potencjalna ofiara, jak worek na gorącą, świeżą krew.
Pokręciłem głową i nie siląc się na powitania, od razu skierowałem się w stronę bufetu. Dom był duży, ale nie miałem czasu, żeby skupiać się na wystroju. Udało mi się tylko zauważyć, że eleganckie meble poodsuwano pod ściany, a głośna, żywiołowa muzyka leciała z czarnych, zapewne drogich głośników.
Bufet, który składał się z dwóch złączonych stołów, przykrytych obrusem, stał obok drzwi prowadzących na podwórko i basen. Były uchylone, więc było przez nie słychać śmiech wstawionych nastolatków, którzy w ubraniach wskakiwali do wody. Dzięki wyostrzonym zmysłom widziałem opróżnione butelki pływające w basenie i wyłapałem rozmowę, a raczej bełkot, chłopaków, którzy planowali wrzucić do wody jakieś dziewczyny trzymające się bliżej domu. Tamte nie miały pojęcia, co się święci, więc w najlepsze plotkowały o uczestnikach imprezy i licytowały się w tym, której uda się poderwać najprzystojniejszego faceta.
Skrzywiłem się z niesmakiem i zerknąłem na zawartość bufetu. Było tam trochę jedzenia, ale wcale się na nim nie skupiałem. Bardziej zainteresowały mnie przeźroczyste butelki, ustawione niedbale na jednym z rogów stołu. Choć było ich sporo, nie zauważyłem wśród nich żadnego wina, ani whisky. Trudno, najwyraźniej byłem zmuszony uraczyć się wódką, albo piwem.
Wzdrygnąłem się na samą myśl o piciu piwa. Najtańszy, najgorszy i tak lubiany przez młodzież napój nie należał do moich ulubionych trunków. Smakował paskudnie, świadczył o braku znajomości alkoholi. Gdybym miał wybierać między najgorszym winem, a najlepszym piwem, zdecydowanie wybrałbym to pierwsze.
Chwyciłem pierwszy lepszy kubek i przelałem do niego sporą ilość wódki. Nie bawiłem się w gustowne kieliszki, w których zazwyczaj podawano ten alkohol. Wampiry musiały pić naprawdę dużo, żeby się upić, więc jeden kubek był dla mnie niczym pół porcji wódki dla normalnego człowieka. Co prawda, dziwnie na mnie patrzono, gdy przelewałem wódkę do gigantycznego kubka, ale wszyscy byli tak pijani, że nawet nie raczyli się tego skomentować. Spodziewałem się, że i tak nie będą o niczym pamiętać, gdy następnego dnia obudzą się na niezłym kacu.
No i jeszcze jedno. Zachęcam was do czytania innych moich książek, a między innymi: "Bunkry", "Nie pisz więcej słów" i "Wszystko i nic". Są to pozycje, na których skupiam się w czasie przerw od korekty "Przebudzenia" i pisania II Tomu :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro