Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVI


Układałem książki w bibliotece, przyglądając się danym tytułom. Niestety, nic mi one nie mówiły. Zwykle czytałem literaturę faktu, encyklopedie i tym podobne utwory. Zresztą jako demon, który wiedział niemal wszystko nie czułem potrzeby czytania. Dipper postawił stół i krzesła za pomocą magii. Ostatni dzień był naprawdę niesamowity. Na samą myśl o tym czułem, że zaczynam się rumienić. Nie miałem pojęcia, co w nas wstąpiło wtedy. Wiedziałem jednak, że chłopakowi się podobało.

- Serio? - zapytałem, patrząc na niego kątem oka. Westchnął i podszedł do mnie.

- Serio. - Mruknął, całując mnie lekko w usta. - I nie każ mi tego więcej powtarzać, dobra?

- Dobra. - Kiwnąłem głową. Pokazałem mu jakąś książkę. - Znasz to?

- Oczywiście, że tak. Ty nie? - zerknął na mnie z ciekawością, a ja tylko wzruszyłem ramionami.

- Nie miałem czasu czytać. Byłem zajęty ulepszaniem świata.

- Chciałeś powiedzieć niszczeniem. - Prychnął, a ja trzepnąłem go otwartą ręką w głowę. Zamrugał, a po chwili mi oddał. Odebrał mi przy okazji książkę.

- To "Romeo i Julia". O dwóch ludziach z odmiennych środowisk, którzy się pokochali. - Wyjaśnił mi, wertując książkę obojętnie. - Nie podobało mi się. Mabel za tym szalała.

- Nie dziwię się. - Spojrzałem na różową okładkę. - Kobiety lubią takie łzawe historie.

- Zaraz... A Tolkiena znasz? - zapytał, a po mojej minie widocznie uznał, że nie. Zrobił przerażoną minę, a jego oczy się rozszerzyły. - No nie wierzę...

- Może piłem z nim kawę, ale książek nie czytałem. Zresztą jako wszechwiedzący demon nie mam przyjemności z ich czytania. - Prychnąłem, biorąc jakąś inną powieść. - Zło zostaje pokonane, dobro wygrywa, Snape zabija Dumbledore'a, a Saruman zdradza...

- Gdybym tego nie czytał posądziłbym cię o spoilery. - Zaśmiał się, a potem podszedł do mnie. Uśmiechnął się do mnie, a ja mimowolnie odwzajemniłem uśmiech. Niech zginie każdy, kto nie docenia tego chłopaka. - Ale widzisz, nie chodzi o rozwiązanie. Chodzi o przyjemność z szukania odpowiedzi.

- To jakiś filozof? - zapytałem.

- Nie. To ja.

Nie powiedział nic więcej, bo nachyliłem się nad nim, całując go delikatnie. Zarzucił dłonie na moją szyję, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nie obchodziło go to, jak wyglądam i kim jestem. On po prostu mnie kochał i tylko tego potrzebowałem.

- Jesteś naprawdę wyjątkowy... - szepnąłem.

- Nie chcę być wyjątkowy.  - Popatrzył na mnie stanowczo. - Chcę być zwyczajny.

***


Po co to powiedziałem? Bill poluźnił uścisk, odwracając wzrok.

- Tego nie mogę ci dać. - Powiedział sztywno. Puściłem go i wróciłem do przeglądania książki, ale atmosfera w pomieszczeniu z chwili na chwilę robiła się coraz chłodniejsza. Usłyszałem jego głos, któremu starał się nadać wesołe brzmienie:

- Idę wyprowadzić psa. Możesz potem przyjść.

- Okej. - Powiedziałem cicho, patrząc na niego i przycisnąłem książkę do piersi. Dał mi tak wiele, a ja znowu sprawiłem, że był smutny. Patrzyłem, jak wychodzi na zewnątrz i po chwili opadłem na ziemię. Oparłem się o szafkę, patrząc na okładkę trzymanej książki. Chyba coraz bardziej rozumiałem rozpacz tych dwóch kochanków z Werony. W końcu byli z zupełnie dwóch światów, a pokochali się. Rodzina nie patrzyła na to przychylnym okiem. My mieliśmy takie szczęście, że mieliśmy niesamowite moce. Poza tym nic nas od nich nie różniło. Dotknąłem palcami jednej ze stron, a obok mnie usłyszałem jakiś  głos. Z wrażenia upuściłam książkę, odsuwając się szybko.

- To trudne, prawda? - zapytała kobieta, trzymając złożone dłonie przed sobą. Miała na sobie długą sukienkę w kolorze różowym, a blond włosy miała upięte w kok. Przeniosła na mnie wzrok i ręka powędrowała do ust, a ona zaśmiała się cicho.

- Och, nie jesteś księżniczką.

- Nie, raczej nie... - Mruknąłem, patrząc na nią ostrożnie.

- Wybacz. To zawsze one mają problemy miłosne, a ja do nich przychodzę.

Usiadła płynnie na brzegu fotela. Wstałem i otrzepałem włosy, które pokryły się kurzem z półek.

- Nie mam problemu miłosnego. - Spojrzałem na nią czujnie. - W ogóle to kim jesteś?

- Julia Capuletti, do usług. - Uśmiechnęła się delikatnie. - Opowiesz mi o tym?

- Nie mam problemu! - podniosłem głos. Pokręciła głową.

- Oczywiście, że masz.

- Nie mam. Po prostu zakochałem się w swoim najgorszym koszmarze, który okazał się całkiem spoko. To znaczy, okazało się, że mogą być rzeczy gorsze od najgorszego koszmaru. Na przykład jak twoja siostra i wujek chcą zniewolić rasę, której przedstawiciel kiedyś narobił niezłego bigosu. I jak im się udaje, a ty nagle zaczynasz rozumieć, że wcale nie o to w tym wszystkim chodzi. Bo robi ci się żal swojego wroga i... I... - Poczułem, że zaczynam płakać. Otarłem oczy gniewnym ruchem.

- Miłość nigdy nie jest łatwa. Wybaczanie wymaga cierpliwości. Nienawiść musi być stłumiona w zarodku.

- Ale ja jej nie stłumiłem. Tylko ją podsycałem, myśląc o wszystkich złych rzeczach. A teraz jest za późno.

- Dziecko, nigdy nie jest za późno. Ucieczka nie jest rozwiązaniem.

- Jestem starszy od ciebie. - Burknąłem, patrząc na nią spod łba. Pamiętałem, że w książce miała około czternaście lat. - Poza tym musiałem uciec. Inaczej zabraliby mojego demona.

Uśmiechnęła się delikatnie, a potem wstała i pogładziła mnie po głowie.

- Czasem lepiej stracić niż trwać w błędnym kole. Trzeba pozwolić miłości odejść.

- Czy ty sugerujesz, że mam im pozwolić zabić Billa? - zapytałem, ale nie odpowiedziała mi.

Jedyne, co jeszcze przez chwilę słyszałem, to jej miły dla ucha śmiech...





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro