Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVI

- Pożałujesz tego, Dipper.

Mabel wyszła z pokoju, spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem i wyminęła. Usłyszałem jej kroki na schodach, a później Chata zatrzęsła się w posadach, kiedy dziewczyna mocno zamknęła drzwi. Zniecierpliwiony tą całą szopką, gwałtownie wtargnąłem do pokoju. Dipper stał i patrzył na coś za oknem. Odwrócił się, widziałem strach w jego oczach.

- Sosenko, co się dzieje?! - ze zdziwieniem zauważyłem, że mój głos się załamał. Odchrząknąłem, zirytowany.

- Miałeś mnie tak nie nazywać - wyszeptał.

- Co to miało być?! Dlaczego Mabel nie zwracała się do mnie normalnie?! Co to za apel?! Sosenko, proszę...

- Miałeś się tak do mnie nie odzywać.

Szaleństwo. W jego oczach dostrzegłem potęgę. Uniósł dłoń, a ja cofnąłem się. Stanowczo mi się to nie podobało.

- Dipper, co ty...

Nagle poczułem, że coś mnie dusi. Ciało nie wytrzymało i upadłem na kolana.
Moc - tak dobrze mi znana i lubiana. Najczęściej właśnie przez uduszenie pozbywałem się ofiar. A teraz mogłem sam tego doświadczyć.

Życie jest zabawne i uwielbia zaskakiwać. Morderca z czasem też może stać się ofiarą.

- Jesteś moim demonem i masz mnie szanować.

Aż ciarki mnie przeszły, gdy usłyszałem jego ton. Uniosłem głowę i mimo braku powietrza w płucach, wydyszałem:

- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, Sosenko.

To go jeszcze bardziej rozjuszyło. Po chwili wylądowałem na ścianie, a lustro eksplodowało razem z oknem. Łóżko przewróciło się, a pościel zaczęła wirować jak opętana. Dipper za pomocą telekinezy zaczął unosić różne przedmioty i rzucać nimi we mnie. Czułem się jak na szkoleniu wojskowym - pochylony i biegnący, starałem się jak najszybciej opuścić teren. Tylko karabinu brakowało.
Drzwi. Były już całkiem blisko, już sięgałem do klamki... Kiedy wszystko ustało jak za dotknięciem różdżki. Zawieszka w kształcie sosny zaświeciła. Odwróciłem się i westchnąłem cicho. Dipper siedział na środku pokoju pośród odłamków i patrzył na swoje dłonie. Krwawiły.

Podszedłem do niego i uklęknąłem, a on uniósł głowę i spojrzał na mnie stanowczo.

- Nie mów tak do mnie więcej.

- Przyjąłem. A teraz chodź do kuchni - podniosłem się i przeciągnąłem tak, że aż mi w krzyżach strzyknęło. - Tym razem to ja pobawię się w pielęgniarkę.

***

Kręciło mi się w głowie i kilka razy wymiotowałem, ale Bill znosił to wyjątkowo spokojnie. Aż zacząłem się zastanawiać czy nie pomyliłem demona.

- Co? - przyłapał mnie. Westchnąłem głęboko i wyrecytowałem:

- Nie jestem potworem.

- Nikt tak nie twierdzi.

- Ale... Po tym wszystkim? - zamrugałem, próbując odgonić napływające mi do oczu łzy. Nienawidziłem siebie za te nagłe zmiany nastroju. Mogłem "podziękować" mojemu wujkowi i jego grupie za to, że byłem wiecznym nastolatkiem. Starzałem się  w zwolnionym tempie. Na dobrą sprawę powinienem już dawno nie żyć.

- Każdemu się zdarza - Bill wzruszył ramionami jakby to była błaha sprawa.

- Jakim cudem po tym wszystkim... Przecież ja robię chyba wszystko źle. Nie mówię ci o ważnych rzeczach. Zachowuję się tragicznie. A ty... Ty się do mnie uśmiechasz! - spojrzałem na niego. Rzeczywiście, jego usta układały się w lekki uśmiech. - Jesteś dziwny.

- A o tym to każdy wie. Ameryki nie odkryłeś.

- Widziałeś swoją śmierć... Po takim czymś nawet najsilniejszy demon załamałby się - wyszeptałem i spojrzałem w te oczy, których kiedyś nienawidziłem. Teraz widziałem w nich spokój i jakieś... ciepło? Tak, to nie był zimny uśmiech i zimne spojrzenie. To było ciepło, którego nie doświadczyłem przez jakieś sto lat. On nie zdawał sobie z tego pozytywnego zjawiska sprawy. Postanowiłem zostawić go w takiej nieświadomości.

- Dobra, gotowe - mruknął, a ja speszony odwróciłem wzrok. Powędrował on na zabandażowane nadgarstki. Tym razem naprawdę przesadziłem... - A teraz oczekuję wyjaśnień.

- Od czego mam zacząć?

- Najlepiej od początku.

- Okej - odetchnąłem głęboko i zacząłem opowiadać:

- Jak już wiesz, wszystko się zmieniło. Życie moje, Mabel... To zaczęło się dwa lata po twoim pokonaniu. A właściwie... To zaczęło się, kiedy wróciłem do Kalifornii. Na początku cieszyłem się spokojem i normalnie chodziłem do szkoły. Jednak z czasem wszystko zaczęło wracać do stanu sprzed wyjazdu. Opowiadałem przyjaciołom z klasy o tobie, wujkach i wszystkich tych niesamowitych rzeczach. Na początku słuchali z zainteresowaniem, ale później zaczęli mnie wyśmiewać. Mabel starała się to załagodzić, ale ja wiedziałem jedno: byłem świrem w ich oczach. W końcu ktoś podważył nawet istnienie Gravity Falls. Wkurzyłem się i przyjechałem tu z dość dużą grupą znajomych. Akurat... - mój głos lekko zadrżał. - Akurat wtedy mój wujek prowadził pierwsze badania razem ze grupą badawczą. Na początku byłem zafascynowany tym, że próbują oswajać demony. Inni też byli pod wrażeniem. Wujek podarował mi nieśmiertelność - mnie i Mabel. Wtedy pierwszy raz widziałem śmierć demona. To była dziewczynka z czekoladowymi włosami... - Dostrzegłem ból w oczach blondyna, więc szybko przeszedłem dalej. - Po tym wszystkim wróciłem do Kalifornii, ale Mabel została. Coraz bardziej angażowała się w to oswajanie... Ona i cała rodzina. W końcu każdy mógł mieć swojego demona, który mu służył. Wujek Ford wysyłał mi je jak zwierzęta. - Skrzywiłem się z obrzydzenia. - Jako prezenty na święta, urodziny... Bezmózgie ameby, przyjazne i miękkie jak pluszaki. Nienawidziłem ich i ignorowałem. Czasami przy napadach złości po prostu zabijałem. A one umierały z tym psim wyrazem twarzy...

- Dość. Rozumiem. - Bill wstał i podszedł do okna. Jego plecy lekko drżały. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że próbuje się uspokoić. No pewnie, Dipper. Nie ma to jak opowiadać demonowi o tym, jak traktowałeś jego... rodzinę? Braci?

- Czy demony są z sobą jakoś spokrewnione? - spytałem, zaintrygowany.

- Są, ale nie tak jak ludzie. Można powiedzieć, że tworzymy wspólnotę, jeden organizm. Nie ma między nami więzi rodzinnych. Jeżeli chodzi o Willa, to nazywam... Nazywałem go bratem ponieważ był mi szczególnie bliski. Jednak nie jest nim w sensie genetycznym. Demony... - Westchnął cicho i spojrzał na mnie. - Ludzie nie powinni ingerować w ich świat, Dipper. Tak samo jak one we wasz. Ja... Ja popełniłem błąd. I teraz inni cierpią.

Wydawało mi się, że się przesłyszałem. On przyznaje się do błędu? Chyba dostrzegł zdziwienie na mojej twarzy, bo zaśmiał się.

- No, co się tak dziwisz? Uwierz mi, miałem mnóstwo czasu, żeby przemyśleć sobie wszystko. Życie w wiecznej pustce nie jest przyjemne, owszem. Ale też pożyteczne.

Spojrzał na mnie jakoś inaczej, poważniej. Poczułem ciarki na całym ciele. Otworzyłem usta, a potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko.

Kamień. Roztrzaskana szyba. Krew na jego czole. Przerażenie. Upadł.

- Wujku...

Moje usta poruszały się, ale z gardła nie wydostał się żaden dźwięk.

Usłyszałem głos za moimi plecami:

- Ostrzegałam.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro