48. Po prostu Louis i Harry
- Mamo? Harry też poszedł do aniołków? - zapytał mały chłopiec, patrząc na swoją rodzicielkę.
- Tak, skarbie. - odparła i starła samotną łzę z policzka.
- Jest z Louisem, prawda? - zapytała najmłodsza z dziewczynek.
- Obaj są u aniołków. - odpowiedziała za nią Lottie. - Są razem, wiesz?
- Boo nie będzie już sam. - dodała Daisy. - Myślę, że są szczęśliwi.
- Na pewno są. - zgodziła się z nimi Jay. - Moi kochani chłopcy...
Zapadła długa cisza. Każdy patrzył na nowy napis na nagrobku. Harry chciał być pochowany przy Louisie. Prosił o to w liście, więc jego wola została spełniona.
Wieść o śmierci młodego Stylesa przyszła zaledwie kilka tygodni po opuszczeniu przez niego domu Tomlinsonów. Długo nie walczył w Iraku. Jay przepłakała całą noc, tak jak po stracie swojego syna. W zasadzie Harry również nim był, kochała go równie mocno. Młodsze dzieci widząc tego pamiętnego dnia tych samych panów ubranych w piękne mundury, nie miały wątpliwości. Już ich widziały i wtedy ich mama również była smutna i płakała. Ci mężczyźni zwiastowali nowinę śmierci. Powiedzieli im, że ich braciszek zginął i już więcej się z nimi nie pobawi, ani go nie przytulą.
Niall Malik miał poważne zadanie. Musiał dostarczyć właściwe listy odpowiednim osobom. Ostatnio robił to z polecenia Louisa, lecz tym razem prosił o to zielonooki. Pomagał mu w tym Zayn. Ale jeden list zostawili na sam koniec. Był do nich. Po doręczeniu ich wszystkich, zabrali się za swój. Przeczytali w nim mnóstwo podziękowań za minione, choć krótkie lata przyjaźni. I choć żal ściskał ich serca, uśmiechali się i cieszyli. Wiedzieli, że Harry ma już kogoś, kto się nim zajmie tam na górze. Byli o niego spokojni.
Liam swój list otworzył chwilę po tym, jak dowiedział się, że jego narzeczona spodziewa się dziecka. To niezwykłe, jak jedna wiadomość mogła wszystko zmienić. Ale nie czuł z tego powodu smutku, lecz wręcz przeciwnie. Po tylu rozmowach z Harrym wiedział, że to dobra wiadomość. Oczywistym był fakt, że przybył na pogrzeb przyjaciela. Wspólnie z Olivią zdecydowali nazwać swoje dziecko Larry, co miało upamiętniać dwóch wspaniałych ludzi, pod warunkiem, że nie będzie to dziewczynka. Jeśli tak, pomyślą jeszcze nad imieniem.
Nathaniel czerpał z życia jak najwięcej. Było to do czasu, aż jego żona nie pogoniła go pewnej nocy miotłą z powodu upojenia alkoholowego. Od tamtej pory nieco przystopował i był przykładnym mężem. Ale spójrzmy prawdzie w oczy... Frost i bycie poważnym? Adele, jego małżonka nie mogła wymarzyć sobie równie rozrywkowego faceta. Czasem nie rozumiała jego poczucia humoru, ponieważ nie była Thomasem. Ten to akurat dusił się ze śmiechu na niebiańskim obłoczku, jak to mawiał Nathaniel. List otworzył w klubie. Na początku ogarnęła go wielka rozpacz, lecz w kolejnej sekundzie wybuchnął śmiechem i postawił kolejkę dla każdego. Cieszył się, że jego przyjaciele w końcu są razem, nie ważne czy w deszczowym Londynie czy na chmurce w niebie. Skoro oni byli szczęśliwy, nie trzeba było się martwić prawa? Wychodząc z tego założenia wrócił nad ranem do domu i nawet miotła, którą oberwał po głowie nie była w stanie popsuć mu humoru. I nikt nie musiał wiedzieć, że przyglądał się temu wszystkiemu Greenwood, który gdyby nie był już martwy, umarłby ze śmiechu. Bo takich dwóch przyjaciół nie było na całym świecie.
A co do rodziny Harry'ego, to w końcu znalazła dla niego czas. Trochę tylko szkoda, że za późno. Anne uświadomiła sobie, że tak naprawdę kancelaria nie upadnie przez to, że zrobi sobie dzień wolnego, a ukochany chłopak Gem nie ulotni się jak para wodna, jeśli opuści go na trochę i wróci do kraju. A co do ojca? Pojawił się z całą rodziną na pogrzebie. To był chyba szczęśliwy zbieg okoliczności, gdyż dowiedział się tego od swoich kolegów, że jakiś Styles, w jakimś Iraku, uratował jakiegoś żołnierza i chyba umarł... jakoś. Później oczywiście dostał pismo i faktycznie ktoś umarł. I może nie ktoś, a jego własny syn. Ale to nie powód, by nie wyjeżdżać następnego dnia na misję, czyż nie? Harry przecież dostał piękne róże na swój grób, więc mieli problem z głowy. To nie tak, że jego własna rodzina poświęciła mu tylko kilka minut modlitwy i sobie poszła. Nie... Zaczął padać deszcz, a eleganckie ubrania nie mogły się zmoczyć. Przecież ludzie są z cukru, prawda? Oni tak uważali, lecz Harry zawsze twierdził inaczej. Po pogrzebie wrócili do swoich spraw. Wrócą tu za rok. Jedyne co się w ich życiu zmieni to to, że nie dostaną kartki na święta i w końcu nikt nie będzie na siłę chciał się spotkać, marnując ich cenny czas.
Ale Harry nie miał tylko jednej rodziny. Miał Tomlinsonów. Oni kochali go całym sercem i poświęcali mu tyle uwagi, jakiej nigdy nie otrzymał przez całe swoje krótkie życie. Miał drugą mamę, co prawda przyszywaną, ale ją miał. I ona dla niego była zawsze. Nie ważne czy skaleczył się nożem i był dużym chłopcem, dostał swój plasterek, którego nigdy nie otrzymał od Anne. Gdy był chory nie musiał prosić sąsiadów o wykupienie recepty, którzy za tę usługę drogo sobie liczyli. Jay potrafiła czuwać przy nim całą noc i gotowa była nawet wytrzeć mu nosek, gdyby tylko tego chciał. A miała przecież kilka innych dzieci, lecz nigdy nie zbrakło jej czasu na żadne z nich. Kochała każde tak samo. A Harry niczego w życiu nie potrzebował, jak odrobinę miłości, której miał u nich w nadmiarze.
Była też jedna, szczególna osoba, która kochała loczka najbardziej ze wszystkich. Tą osobą był Louis, niski szatyn o niebieskich oczach. Ciągle był uśmiechnięty i mógł powtarzać słowa swojej miłości nieskończenie wiele razy w ciągu dnia. To nigdy mu się nie znudzi. Przez cztery lata był samotny, ale w końcu pojawił się ktoś, na kogo tyle czekał. I choć z początku był zły na Harry'ego za to, że pojawił się za wcześnie, nie potrafił ukryć faktu, że był szczęśliwy. I może by skakał aż pod chmury, gdyby nie fakt, że znajdowali się już pomiędzy nimi i cieszyli się swoją obecnością. Obserwowali z góry osoby, które kochali całym sercem, swoje rodziny i przyjaciół. Czuli się lekko, bo nie cierpieli ani nie mieli żadnych zmartwień.
Po prostu był Louis, nie zmaltretowany porucznik z połamanymi kośćmi i ogromnym ciężarem na swych barkach. Zwykły, roześmiany Louis.
I był też Harry, nie głupiutki, niczym niewyróżniający się żołnierz ze strachem przed strzeleniem do człowieka, bez czucia w nogach. Zwykły, rumieniący się przez zwykłego Louisa, Harry.
Po prostu Louis i Harry.
><><><><><><><><><><><
Witajcie żołnierze!
To już koniec Proud until death!
Dziękuję, że czytaliście ten ff i komentowaliście ♥
Dziękuję również za to, że stworzyliście swoje własne postacie, które użyłam w pracy, nawet, jeśli wzięłam tylko same ich nazwy. Trochę ciężko mi było nadążyć kto zginął, a kogo jeszcze nie użyłam XD
Jesteście zadowoleni z zakończenia?
Przypominam o zwiastunie do Proud until death, który możecie tutaj znaleźć ;)
Zapraszam do czytania innych moich prac! Niektóre mogą być lepiej/gorzej napisane. Ciągle się uczę niektórych rzeczy i pierwsze moje opowiadania nie są za rewelacyjne, więc traktujcie je z przymrużeniem oka ;)
A kto jeszcze nie ma dosyć porucznika Siega, zapraszam na Hell or Heaven i już niedługo ff w klimacie świata czarodziejów o Larrym - Just one spark!
Zapraszam do zajrzenia na mój profil! ^.^
Jeszcze raz dziękuję, jesteście wspaniali! ♥♥♥
Do następnego ff?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro