44. Mówiłem, abyś się nie złościł, mały
Harry
- Witaj, Louis. - przywitałem się, przysiadając na piętach jak zwykle. - Trochę mnie nie było, co?
Spojrzałem w niebo i widziałem ciemne chmury. Padał deszcz i całkowicie mnie już zmoczył, ale musiałem przyjść. Nic nigdy nie jest w stanie zepsuć mi spotkania z moim promyczkiem. Wyczekiwałem tego dnia z niecierpliwością.
- To już dwa tygodnie, prawda? Coraz rzadziej tu przychodzę, ale myślę, że to w porządku. Kiedyś potrafiłem być tu codziennie po dwa razy. Pamiętasz tą starszą panią, która dziwnie się na mnie patrzyła? Rozmawialiśmy wtedy o twojej rodzinie, kiedy podeszła by upewnić się, że nie jestem jakimś wandalem. Potem zrozumiała, że przychodzę do mojej miłości życia i się odczepiła. Przez nią zapomniałem ci powiedzieć, że Lottie nie jest ze Stephanem. Był nawet w porządku, ale dobrze, że lepiej przemyślał sobie sprawę, zanim skrzywdziłby dziewczynę. Nie chciałbym ja jego skrzywdzić. - zaśmiałem się. - Robię się stary, Lou.
Usiadłem na trawie, nie przejmując się tym, że spodnie właśnie mi przesiąkły i potem będę zmuszony wracać tak do domu. To nie miało znaczenia.
- Cztery lata, Loueh. Tyle minęło. Mam dwadzieścia osiem lat. Teraz ty jesteś młodszy, dzieciaku. Całe dwa lata! - uśmiechnąłem się. - Kto by pomyślał, prawda? Jak ten czas szybko leci...
Zamyśliłem się na chwilę i przymknąłem oczy. Trochę było mi zimno przez te krople deszczu, ale nie chciałem teraz odchodzić. Następnym razem wróciłbym znów za dwa tygodnie.
- Pamiętasz Liama? Wspaniały chłopak. Ostatnio poznał dziewczynę, wiesz? - powiedziałem. - Naprawdę ładna, ale nie w moim typie. Wolę niskie szatynki o niebieskich oczach oraz najlepiej płci męskiej. Tak w ogóle to jestem Louseksualny. - zaśmiałem się z tego, co wymyśliłem. - To chyba najlepszy z moich tekstów. Wracając do Payne'a, to wyjechał. Ma mi wysyłać listy, to taka jego terapia. Śmiejesz się pewnie z tego, bo w dobie komputerów i e-maili nikt nie pisze tradycyjnego listu. Ale ty jesteś nie lepszy, też zostawiłeś listy. Wiesz, że jeszcze je mam? Czytałem je tyle razy, tyle płakałem, że chyba zmył się ołówek, którym je napisałeś. Ale nie szkodzi, znam na pamięć cały list.
Zaczesałem swoje mokre kosmyki włosów do tyłu. Miałem całkiem długie włosy. Nie ścinałem je od tamtego czasu, może jedynie lekko podcinałem końcówki. Dziewczynki uważają, że ładnie jest mi w nich, za to Jay mówi, że wyglądam jak owca. Chyba ma rację... Ale i tak ich nie zetnę!
- Napisałem już sporo piosenek, wiesz? - kontynuowałem. - Nie wiem dlaczego ktoś mi za nie płaci, bo nie są dobre, przynajmniej ja tak uważam. Ostatnio jak liczyłem to doszedłem do wniosku, że mam na koncie wystarczającą sumę pieniędzy by dziewczyny mogły pójść do dobrych szkół. I nie burz się, Boo. Wiem, że nie chciałeś, abym zarabiał na waszą rodzinę, ale mi pieniądze są zbędne. I tak cieszę się, że Jay nie ma mnie jeszcze dość.
Jasny piorun przeciął niebo i po chwili rozległ się głośny huk. Westchnąłem tylko i spojrzałem na nagrobek.
- Mówiłem, abyś się nie złościł, mały. - zaśmiałem się. - Sprzedałem swoje mieszkanie. Na początku je trzymałem z myślą o Lottie, ale ona nie zamierza studiować w tamtym mieście, więc się go pozbyłem. Dzięki temu Jay nie musi sprzątać w hotelach. Dorabia w piekarni, ale przynajmniej nie jest to ciężka robota. Ostatnio skarżyła się na kręgosłup, więc z dziewczynkami na jej urodziny wykupiliśmy pobyt w SPA. Myślisz, że jej się spodoba?
Kolejny błysk przeciął niebo, a deszcz rozpadał się na dobre. Musiałem kończyć odwiedziny, jeśli nie chciałem jutro być chory. Pewnie i tak będę, ale nie chcę, aby Jay się martwiła.
- Rozmawiałem ze swoją matką i Gemmą, wiesz, to moja siostra. Anne poświęciła mi tylko godzinę, a potem musiała iść do kancelarii w której pracowała. Zdziwiła się, kiedy powiedziałem, że byłem na misji w Iraku. To dopiero mnie zaskoczyło! Troskliwa matka... - westchnąłem. - Ale kocham ją. A Gem skończyła studia i wyjechała gdzieś za granicę. Przyjechała na dwa dni na święta i wtedy w końcu widziałem rodzinę w komplecie. Był nawet ojciec i pierwsze o co zapytał, to kiedy zamierzam powrócić i wyjechać na misję. I tak sobie pomyślałem, że... W sumie nieważne. Będę się już zbierał, Loueh. Do zobaczenia za dwa tygodnie, tak?
Podniosłem się i ruszyłem ku wyjściu ze cmentarzu. Byłem tu tylko ja. Nie często ktoś tu przychodził, a nawet jeśli ktoś tu był, to dawno wypłoszył go deszcz. A przecież nikt nie jest z cukru, prawda?
************************
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
Miłego poniedziałku! ☺ ♥ ☺
Przypominam o poprzednich rozdziałach!!!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego! Xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro