Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Proud Of You...

Patrzyłem na niego. Stojącego dumnie na najwyższym stopniu podium Pucharu Świata po raz pierwszy w swojej karierze. Radość na jego twarzy była porażająca, miałoby się wrażenie że nawet zaraźliwa, ponieważ wszyscy wokół też się cieszyli. Mieli oczywiście różne powody - Ryoyu wygrał Złotego Orła po raz drugi, ja i Marius stanęliśmy na podium Turnieju Czterech Skoczni tuż obok niego, również drugie miejsce w dzisiejszym konkursie przypadło mi, Karl świętował trzecie. Lecz przez tą jedną magiczną chwilę wydawało się, że to właśnie pierwsze zwycięstwo Daniela tak wszystkich uskrzydliło.

Mnie na pewno.

Byłem tak rozentuzjazmowany, że ktoś postronny mógłby stwierdzić, iż cieszyłem się z wygranej rywala bardziej niż ze swojego drugiego stopnia podium. Ale to była prawda. Najszczersza i najprawdziwsza prawda. Mógłbym śmiało wykrzyczeć wszystkim obecnym, że cieszyłem się ze zwycięstwa Daniela Hubera. Skoczka utalentowanego i z wielkim potencjałem do wyjścia z cienia austriackich mistrzów, jakim był kiedyś Schlierenzauer i dalej był Kraft. Człowieka ciepłego, wesołego i sympatycznego.

Mężczyzny, w którym bezwarunkowo się zakochałem.

To też mógłbym przyznać publicznie bez bicia, gdyby nie paraliżujący strach przed reakcją na to wyznanie. Zwłaszcza jego samego. Nie chciałem niszczyć łączącej nas od paru dobrych lat serdecznej przyjaźni. Poznaliśmy się jeszcze na zawodach Pucharu Kontynentalnego, kiedy o powołanie do kadry na Puchar Świata mogliśmy jedynie marzyć.

Pamiętałem jak dziś ten dzień. Zawody w Ruce. Jedna z najbardziej wietrznych skoczni, a więc i jedna z najbardziej przerażających dla nas młodzików. Notowałem już tu dobre starty, więc aż tak się nie obawiałem. Niemniej warunki były tego dnia ciężkie, więc i ja nieco drżałem przy swojej próbie. Po pierwszej serii byłem na prowadzeniu. Tuż za mną uplasował się właśnie on - Daniel Huber. Może z dwa, trzy razy wymieniliśmy miedzy sobą kilka zdań i to by było na tyle, jeśli chodziło o naszą znajomość. Jednak nie miałem ani jednego powodu, by tego chłopaka nie lubić. Austriak zawsze był dla wszystkich miły i nieraz widziałem, jak rzuca słowa pocieszenia do każdego skoczka, któremu nie wyszło, nie ważne nawet czy tą osobę dobrze znał. Po prostu zachowywał się, jakby wszyscy zawodnicy byli dla niego bliskimi przyjaciółmi. Od niego niejeden człowiek mógłby się uczyć serdeczności oraz otwartości na innych.

Nastała chwila, kiedy swoje skoki miała oddać najlepsza dwójka zawodników. Właśnie miedzy mną a nim toczyła się zacięta walka o zwycięstwo. Wiedziałem, że potrafi skakać daleko. Od pewnego czasu wyrastał na coraz bardziej wymagającego przeciwnika. Wyzwanie nie miało być więc łatwe.

Obserwowałem, jak zajmuje miejsce na belce startowej i odprawia ten sam rytuał - klepie się dłońmi po udach, po czym jedną pięścią uderza się kilka razy po klatce piersiowej. Każdy z nas miał jakieś swoje zwyczaje przed oddaniem skoku, niektórzy mniej widoczne, inni bardziej. Ja za każdym razem po prostu miałem w głowie swoją rodzinę. Myśl o nich zawsze dodawała mi sił oraz pomagała w utrzymaniu niezbędnej koncentracji.

Daniel otrzymał zielone światło oraz sygnał od swojego trenera i ruszył w dół rozbiegu. Cały czas nie spuszczałem z niego wzroku, chcąc się zorientować ile mniej więcej będę musiał skoczyć, by go wyprzedzić. Pierwsza faza lotu już wskazywała na to, że chłopak wyląduje daleko. Mknął w powietrzu, co jakiś czas targany przez mocniejszy podmuch wiatru. Mimo tego widać było, że się nie poddaje i walczy o każdy kolejny metr.

Nie wiem, co poszło nie tak - czy to wiatr przypuścił silniejszy atak, czy on sam stracił koncentrację. Huber tuż przy ziemi gwałtownie runął na zeskok, jedna z jego nart przy uderzeniu o ziemię się wypięła.

Wstrzymałem oddech, podobnie pewnie jak wszyscy obecni wokół skoczni. Moje serce zaczęło bić szybciej, gdy z niepokojem ściągałem na chwilę gogle, by lepiej widzieć co się dzieje na dole. Medycy wybiegali na śnieg. Dostrzegłem, że Daniel usiłuje wstać samodzielnie. Nie zdążyłem zobaczyć, czy mu się to uda, gdyż w tym momencie został otoczony przez ekipę ratunkową. Dosyć długo się przy nim uwijali, a mój niepokój wzrastał z każdą sekundą. Nie chciałem, żeby doświadczył jakiejś poważnej kontuzji. Zwyczajnie było mi go szkoda. Szczerze, to nawet było mi w tej chwili wszystko jedno czy wygram ten pieprzony konkurs. Pragnąłem tylko się upewnić, że mojemu koledze nic się nie stało. Mogłem go chyba tak nazwać. Zresztą, on był kolegą dla nas wszystkich. Widziałem duże poruszenie przy barierkach, świadczące o zatroskaniu innych skoczków.

Po dłuższej chwili, która zdawała się trwać w nieskończoność, mogliśmy wszyscy odetchnąć z ulgą. Austriak lekko utykając, lecz samodzielnie, opuścił zeskok. Zapaliło się żółte światło, więc sam zająłem miejsce na belce. To był chyba pierwszy raz, kiedy tak się bałem przy swojej próbie. Jeżeli upadek Daniela był spowodowany jakimś silniejszym podmuchem wiatru, obawiałem się że mnie też może czekać jakaś niemiła niespodzianka. Tak jak zwykle, pomyślałem o rodzicach i siostrze, lecz w tym momencie po raz pierwszy uderzyła mnie myśl, że być może wspominam ich po raz ostatni. Może miałem upaść tak tragicznie, że miałbym nie opuścić zeskoku żywy?

W ostatniej chwili potrząsnąłem głową, odganiając te pesymistyczne wizje ze swojego umysłu. Zapaliło się zielone światło, a trener machnął chorągiewką. Odepchnąłem się od belki, usiłując się jednocześnie maksymalnie skoncentrować. Wykonując skok, już wiedziałem że wszystko będzie dobrze. Pewnie mknąłem w dół zeskoku, opierając się zdradzieckim podmuchom zimnego wiatru. Wylądowałem bezpiecznie, znacznie za zieloną linią. Przepełniła mnie euforia. Jeszcze nigdy się tak nie cieszyłem, że bez komplikacji dotknąłem nartami ziemi. A zwycięstwo było tylko takim dodatkiem, mimo tego, że powinienem skakać z radości, ponieważ była to moja pierwsza wygrana.

Szykując się do dekoracji, dostrzegłem idącego w moją stronę Daniela. Dalej delikatnie kulał. Ignorując ból, obdarzył mnie znajomym, szerokim uśmiechem.

–;Gratulacje, Halvor! Zasłużyłeś na to zwycięstwo jak nikt inny. To był wielki zaszczyt z tobą o nie rywalizować. – uścisnął moją dłoń. Zarumieniłem się. Nie byłem gotowy na takie komplementy, zwłaszcza z jego strony.

– Dzięki. Dla mnie to też był zaszczyt, naprawdę. – zapewniłem go odruchowo – A jak tam z tobą, nie złamałeś sobie niczego, prawda? – przyjrzałem się mu z troską. Wyszczerzył się w odpowiedzi i poklepał mnie po ramieniu.

– Nic a nic złamane, nie martw się. Mam tylko stłuczoną kostkę, dlatego jeszcze trochę boli. – skrzywił się na potwierdzenie własnych słów.

– Świetnie. To znaczy, wiesz, że nie masz nic złamanego. – poprawiłem się, czując się jak idiota. Zaśmiał się, patrząc na mnie z tą tak uwielbianą u niego serdecznością. Poczułem, że po prostu muszę coś dla niego zrobić.

– Hej, może... Pomogę ci się dostać do twojego pokoju, jeśli na mnie zaczekasz? – kiwnąłem głową w stronę organizatorów, przygotowujących podium. Teraz to on jakby lekko się zawstydził.

– Nie-... To-... Wow, dzięki za miłą propozycję, ale nie chcę ci robić jakiegoś kłopotu czy coś. – podrapał się nerwowo po szyi. Pokręciłem głową.

– Hej, to żaden kłopot. Przecież jesteśmy kolegami, koledzy sobie pomagają. – obdarzyłem go przyjaznym uśmiechem, który natychmiast odwzajemnił. Już w tamtym momencie w moim brzuchu pojawiły się motylki na ten widok. Był dla mnie atrakcyjny, lecz nie dopuszczałem wtedy jeszcze do siebie myśli, że mógłoby mnie w ogóle ciągnąć do osób tej samej płci. To było bardziej takie luźne spostrzeżenie, ot, przyjacielska opinia.

W końcowym efekcie przyjął moją pomoc. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o stołówkę, skąd przemyciliśmy do jego pokoju dwa kubki parującej, gorącej czekolady. Od czasu do czasu mogliśmy sobie przecież pozwolić na takie przyjemności, czyż nie? Spędziłem u niego dobrych parę godzin, uprzednio powiadamiając o tym oczywiście chłopaków i trenera, który nie miał nic przeciwko takiej międzynarodowej integracji.

To było jedno z moich najlepszych wspomnień związane z okresem występów w zawodach niższej rangi. Przede wszystkim przez tą całą sytuację zyskałem naprawdę bliskiego przyjaciela. Fakt, że pochodziliśmy z innych krajów, kompletnie nie miał na to wpływu. Zawsze dogadywałem się z nim równie dobrze, jak z moimi norweskimi kumplami.

Co nie zmieniało faktu, iż kompletnie nie spodziewałem się tego, że z upływem czasu zacznę odczuwać wobec niego coś więcej niż zwykłą przyjaźń. Zwłaszcza zaobserwowałem to w czasie poprzedniego sezonu, w którym brylowałem wśród najlepszych. On też bardzo często meldował się w pierwszej dziesiątce. Raz zażartował nawet, że aż przypomniały się mu się tamte stare, dobre czasy pucharu kontynentalnego, kiedy to ja byłem w znakomitej formie, a on deptał mi po piętach tak jak w aktualnej sytuacji. Siedzieliśmy wtedy u mnie w pokoju. Johann – mój współlokator – akurat gdzieś wyszedł z Mariusem i paroma innymi chłopakami, więc zaprosiłem Hubera. Dosyć często u siebie przesiadywaliśmy jak na kumpli z innych reprezentacji, ale nigdy nikt z otoczenia nie zwracał na to większej uwagi. Zarówno moja kadra, jak i austriacka chyba była już przyzwyczajona do naszej bliskiej więzi.

W trakcie tych chwil, kiedy mieliśmy okazję pobyć sam na sam, coraz częściej przyłapywałem się na wyłączaniu się z rozmowy w randomowej chwili tylko po to, by słuchać tego co on ma do powiedzenia, jednocześnie wodząc wzrokiem po jego twarzy oraz ciele. Uważałem, że jest bardzo atrakcyjnym facetem. Tyle, że na początku zdawało mi się, że to tylko i wyłącznie obiektywne spostrzeżenie.

Po pewnym czasie jednak musiałem się przed samym sobą przyznać, że zwyczajnie się w nim zabujałem. W moim związku z Karoline już od jakiegoś czasu w sumie niezbyt się układało. Dziewczyna robiła mi wyrzuty, że strasznie rzadko rozmawialiśmy, a nawet jak już znajdywałem czas to te pogawędki niezbyt się kleiły. Zupełnie inaczej wyglądało to jeszcze choćby na początku sezonu. Mogłem z nią konwersować godzinami, co chwila wymienialiśmy między sobą smsy. A potem... Było między nami kompletnie sztywno. W końcu, jakoś tak w połowie zimowych zmagań, Karoline oznajmiła mi, że to wszystko nie ma sensu. Czuła, że w mojej głowie kłębią się jakieś problemy, jednak nie drążyła tematu. Po prostu odeszła. A ja nawet nie protestowałem.

To otępienie nie trwało długo. Gdy tylko dotarło do mnie, że właśnie zerwała ze mną dziewczyna, tylko dlatego że nie jestem w stanie rozeznać się we własnych uczuciach względem mojego serdecznego przyjaciela z Austrii (który na domiar złego był żonaty), poczułem się jak ostatnie zero. Moja sytuacja była, krótko mówiąc, beznadziejna. Nie było mowy o przyznaniu się mu do tych przemyśleń. Owszem, wiedziałem, że nie jest tym typem człowieka, który by mnie wyśmiał albo zwyzywał od najgorszych. Zdążyłem go już przecież dobrze poznać. Czułby się po prostu skrępowany i zapewne wolałby się ode mnie oddystansować, by mnie nie ranić. Nie umiałby tak po prostu zachowywać się jak zawsze, gdyby gdzieś w tyle głowy plątała się mu myśl, że darzyłem go uczuciem, którego nie potrafił odwzajemnić.

Na domiar wszystkiego, nie wiedziałem czy mogę o tym komukolwiek powiedzieć. Zresztą, nikt i tak by nie umiał nic poradzić na trapiący mnie problem. Huber był dla mnie równie osiągalny, co gwiazda z nieba. Musiałem się z tym pogodzić.

Zerkając teraz na sekundkę na jego twarz - przymknięte powieki oraz wargi wykrzywione w lekkim uśmiechu - w czasie grania hymnu Austrii, poczułem bolesne ukłucie w sercu. Powodowała je świadomość, że nigdy nie będę mógł tuż po ceremonii podejść do niego i pogratulować mu czułym pocałunkiem, po czym szepnąć mu na ucho jak bardzo jestem z niego dumny. Nie tylko jako przyjaciel, ale partner, z którym zawsze mógłby się podzielić wszelkimi troskami i obawami, przez które przeszlibyśmy razem. Ramię w ramię.

Oczywiście, musiałem bardzo dobrze maskować swoje przeżycia. W końcu znajdowaliśmy się wszyscy przed kamerami, dziennikarzami oraz w sercu całego środowiska skoczkowego. Uśmiechałem się, unosząc najpierw nagrodę za zajęcie drugiego miejsca w dzisiejszym konkursie. Nie mogłem się powstrzymać i poprosiłem jedną z fotografek, by zrobiła wspólne zdjęcie mi oraz Danielowi. Stanęliśmy blisko siebie, obaj rozentuzjazmowani i ściskający w rękach nasze trofea. On po raz pierwszy trzymał nagrodę za zajęcie najwyższego stopnia podium w zawodach najwyższej rangi. Pamiętałem doskonale, jak sam przeżywałem to samo sezon temu. Wiedziałem, jaka to euforia. Postanowiłem, że nie zepsuję tego wielkiego święta i po prostu będę cieszyć się z tego razem z nim. Jak dobry przyjaciel.

– Gratulacje, Daniel! Zasłużyłeś na to zwycięstwo jak nikt inny. To był wielki zaszczyt z tobą o nie rywalizować. – umyślnie użyłem tego samego zwrotu, którego użył on, gdy gratulował mi zwycięstwa w tamtym konkursie, od którego można powiedzieć oficjalnie zaczęliśmy naszą długoletnią przyjaźń.

Staliśmy wtedy poza zeskokiem, ja musiałem się już szykować na ceremonię wręczenia nagród za całość Turnieju Czterech Skoczni. Ale wcześniej chciałem mu przekazać, właśnie w ten szczególny sposób, jak ważny był dla mnie jego sukces. Udało mi się to z nawiązką. Austriaka na chwilę wcięło w ziemię. Gdy udało mu się skojarzyć, skąd pochodzą moje słowa, niespodziewanie z jego oczu popłynęły łzy.

– Chryste, Halvor... Jakieś ostrzeżenie przed łzawymi gadkami, a raczej cytatami, byłoby miłe. No i masz babo placek, się wzruszyłem! – zaszlochał, przyciągając mnie do siebie w ciasnym, czułym uścisku. Zaśmiałem się, lecz moje oczy również zrobiły się niebezpiecznie wilgotne.

– Ja też płaczę, durniu, więc z łaski swojej nie gadaj i po prostu przyjmuj gratulacje. – poklepałem go po plecach, wtulając twarz w jego kurtkę. Poczułem przy tym delikatny, cytrusowo-morski zapach. Używał bardzo ładnych perfum. Od razu mi się spodobały. Przez głowę przeleciała mi głupia myśl, że jak będzie okazja to zapytam go o nie. Być może łatwiej byłoby mi znosić brak jego osoby w pobliżu, gdybym sam nosił na sobie tą cudowną woń.

Ech, weź się w garść Granerud, to już jest obsesja...

Odsunęliśmy się od siebie. Odczuwałem na sobie intensywny wzrok reszty jego kadrowiczów. A najgorsze było to, że na mojej twarzy doskonale zapewne widać było intensywne rumieńce.

– No to... Ja się zbieram, zaraz dekoracja. – niezręcznie mu pomachałem, po czym z pochyloną głową odwróciłem się w kierunku skoczni. Zrobiłem zaledwie krok, kiedy poczułem na ramieniu rękę Daniela.

– Hej, wpadnij może później do mnie. Pokój numer 394. Jeśli masz czas, oczywiście. Philipp umówił się na jakieś szwendy z Hoerlem, także mamy cały apartament do dyspozycji. – rozłożył wymownie ramiona. A ja dostałem palpitacji serca, bo przez moment w moim umyśle pojawiły się bardzo niestosowne myśli. Bałem się, że mógłby jakimś cudem wyczytać je z mojej twarzy. Jak najszybciej więc posłałem mu nieśmiały uśmiech, żeby to zamaskować.

– Nie no, nic w planach nie mam, także z przyjemnością. O której chcesz, żebym był?

Na chwilę się zamyślił.

– Wiesz, jeszcze nie wiadomo ile nas tutaj przytrzymają. Także może daj znać potem na Whatsappie, kiedy będziesz dostępny.

Wymieniliśmy się ostatnio namiarami. Usprawniliśmy przez to nasz kontakt, a sama aplikacja działała lepiej niż inne, typu Instagram.

– Okej. Widzimy się potem. – wyciągnąłem rękę, a Huber jak zwykle świetnie odczytał sygnał i wymienił ze mną męski uścisk. Byliśmy ze sobą już tak zsynchronizowani, że równie dobrze mogliśmy czytać sobie w myślach.

Gdy odszedł z kolegami, westchnąłem ciężko. Byłem w dupie, no byłem w ciemnej dupie! Czemu nie istniało coś takiego jak przycisk "odkochaj się"? Ilu ludziom by to problemy rozwiązało...

Przez chwilę żałowałem, że dałem się mu namówić. Mogłem przecież wymówić się jakimś świętowaniem z chłopakami. Ostatnio uświadamiałem sobie coraz bardziej, jak takie częste spotkania działały na moje nieszczęśliwie zakochane serce. Jego obecność koiła moje nerwy i wszelkie obawy oraz troski. Jednocześnie przygnębiałem się, wiedząc jak bardzo nie miałem u niego szans. Pogrążałem się coraz bardziej w dołującym friendzone.

Ceremonia wręczenia nagród najlepszym skoczkom Turnieju Czterech Skoczni poprawiła mi humor. Trzecie miejsce to naprawdę dobry wynik, zważywszy na fakt, że w zeszłym roku musiałem się zadowolić miejscem tuż za podium. Małymi kroczkami do celu. Byłem również dumny z osiągnięć Mariusa. Chłopak był dla mnie trochę jak młodszy brat. Odkąd pamiętałem, zawsze mogłem liczyć na jego wsparcie. Duma mnie zatem rozpierała, kiedy patrzyłem jak odbiera puchar za drugie miejsce w tak prestiżowym turnieju. Tak jak Huber na swoje pierwsze zwycięstwo, Lindvik zasłużył na to jak nikt inny.

Po dekoracji podziwialiśmy jeszcze pokaz sztucznych ogni, a potem organizatorzy zebrali nas na konferencję prasową. Byliśmy już dosyć zmęczeni ale jednocześnie buzowały w nas emocje. Podejrzewałem, że jak tylko ze mnie zejdą, padnę jak stara kłoda. Wcześniej czekało mnie jednak spotkanie z Danielem. Podrygiwałem niespokojnie na swoim miejscu, myślami będąc już w pokoju 394.

W końcu wpakowaliśmy się z chłopakami do busa i ruszyliśmy w stronę hotelu. Moja ekscytacja się nasilała. Dostrzegł ją nawet siedzący obok mnie Johann.

– Coś ty taki pobudzony? Robimy jakąś imprezę kadrową? Jak zapraszacie z Dannym do siebie, to ja z chęcią wpadnę. – wyszczerzył się. Pokręciłem głową, nieco zawstydzony.

– Nie. Umówiłem się z kimś. – wyznałem odruchowo. Po sekundzie uświadomiłem sobie, że nie był to dobry pomysł. No tak, niby nigdy nie odczuwałem potrzeby ukrywania przed Forfangiem czy innymi kadrowiczami spotkań z Danielem. Byli do tego przyzwyczajeni.

Lecz teraz zastanowiłem się, jak mój kolega zinterpretuje tą sytuację, widząc mój stan. Widziałem już, jak jego jedna brew wędruje ku górze. Niedobrze.

– Łauu, a z kim to się randkuje? Tak szybko znalazłeś pocieszenie po Karoline? – zareagował dokładnie tak jak się tego obawiałem. Musiałem wybrnąć z tej sytuacji tak, jakby to nie było nic wielkiego. Po prostu, cieszyłem się na spotkanie z przyjacielem.

– A skąd. – zaprzeczyłem – Idę do Daniela.

Przez chwilę z jego twarzy nie dało się wyczytać nic konkretnego.

– A, to... No tak, to bawcie się dobrze. – jego uśmiech mnie przerażał. Był jakiś taki... niewyraźny. Nietypowy jak na niego.

– Co jest? Chcesz, żebym został? – zapytałem z troską. Może Johann ma jakieś problemy, o których chciał ze mną dzisiaj pogadać, a ja krzyżowałem mu te plany? Był moim bliskim przyjacielem, więc byłem jak najbardziej gotowy wszystko odwołać. Jeśli potrzebował mojego wsparcia, miałem mu zamiar go udzielić.

Potrząsnął lekko głową, ale dalej miał niemrawą minę. W tym momencie w ogóle już spoważniał. Zaniepokoiłem się jeszcze bardziej.

– Nie, to nie chodzi o mnie. Halvor... – spojrzał mi badawczo prosto w oczy. Tego się nie spodziewałem, więc nie miałem czasu by odwrócić swój wzrok.

– Chcesz mi coś wyznać? Jesteśmy przyjaciółmi. Pamiętaj, że możesz mi powiedzieć wszystko. – dokończył przyciszonym głosem. W busie panował standardowy rozgardiasz, więc tym niepasującym do tego wszystkiego tonem głosu uświadamiał mi, że naprawdę zależało mu na poważnej rozmowie.

Cholera, ale się wpakowałem...

– Czemu myślisz, że coś jest nie tak? Czuję się dobrze, raczej nie mam aktualnie żadnych trosk poza tym, by utrzymywać jako taki poziom moich skoków. – wysiliłem się na tyle, by sprezentować mu przy tych słowach mój standardowy uśmiech. Coś jednak musiało mi się nie udać. Może zadrżały mi nieco kąciki ust, może zobaczył coś w moich oczach zanim ponownie wbiłem wzrok w swoje kolana, a może po prostu podążył za moim spojrzeniem i dostrzegł moją nerwową zabawę palcami.

– Proszę. Przestań udawać. Ja widzę co się z tobą dzieje. Tak właściwie to wszyscy widzimy. I mamy swoje podejrzenia, lecz chcę żebyś powiedział mi to wprost. Przecież cię nie wyśmieję, ani nie potępię, żaden z nas tego nie zrobi. Tak nie postępujemy w tej drużynie, wiesz o tym doskonale. Pomożemy ci, razem uporamy się z tym wszystkim. – zapewnił, dotykając delikatnie mojego ramienia w wspierającym geście.

To przelało czarę. Ta jego troska. I wspomnienie o kadrowej jedności. Miał rację. Byliśmy dla siebie jak rodzina, nie było tu miejsca na żadne plotki, przykre słowa czy robienie sobie żartów z kogoś problemów.

Poczułem łzy, zbierające się w kącikach oczu. No pięknie. Czyli nie mam wyboru, muszę im powiedzieć, a przynajmniej Johannowi. Chociaż i tak, skoro wedle jego słów wszyscy już widzieli mój stan, i tak mieli się dowiedzieć. Zresztą, nie dałbym radę dłużej dźwigać samodzielnie tego ciężaru.

– Och, Halv... Chodź tutaj. – bez wahania otworzył swoje ramiona, a ja niczym dziecko dałem się mu nimi otulić. Pociągałem nosem, usiłując powstrzymać falę szlochu. Trząsłem się przy tym przeraźliwie.

– O boże, Halvor. Co się stało? – usłyszałem przerażony głos Mariusa, który musiał się najwyraźniej przechylić przez siedzenia z pierwotnym zamiarem wciągnięcia nas w jakąś wojnę na dowcipy, którą toczyli z tyłu. Nie odsuwałem się od Forfanga. Na razie musiałem się uspokoić i zebrać siły, by w końcu ulżyć swojej uczuciowej agonii. Chłopak odruchowo przeczesywał moje włosy, cały czas uspokajając mnie szeptem. Słyszałem już więcej zaniepokojonych głosów nad nami.

– Ciii, spokojnie... Dajmy mu czas, chłopaki. Jeśli będzie gotowy, opowie nam co go trapi. – zwrócił się do nich.

– Jasna sprawa. Na spokojnie, Halvor. Pamiętaj, jesteśmy z tobą, nie ważne co by się działo. – usłyszałem łagodny głos Roberta oraz poczułem jego rękę na moim drugim ramieniu. Ścisnął je pokrzepiająco.

Byli wspaniali. Cierpliwi i współczujący. Gdy w końcu podniosłem się niepewnie na swoim siedzeniu, z oczami zapuchniętymi od płaczu, Johann po raz kolejny zapytał mnie czy chcę podzielić się z nimi swoim problemem. A ja już nie miałem wątpliwości, że to najlepsze co mogę zrobić.

– No więc... – przygryzłem nerwowo wargę – Ja... Cholera, nie wiem jak to ubrać w słowa.

Na chwilę zapadła cisza. Przerwał ją dopiero nietypowo cichy głos Daniela.

– Chodzi o Hubera, prawda? – zapytał z niesłychanym przekonaniem. Spojrzałem odruchowo na niego. W jego oczach nie widziałem ani krztyny żadnej negatywnej emocji: obrzydzenia, gniewu, niechęci. Patrzył na mnie tylko ze współczuciem oraz troską.

Pokiwałem tylko głową. Bałem się, że jak tylko się odezwę, ponownie wpadnę w szloch. Kilkanaście kolejnych sekund przepłynęło bez słów.

– Zakochałeś się w nim? – szepnął Federik. Tym razem wychwyciłem jednak tą nutkę niepewności, w przeciwieństwie do wypowiedzi Tandego, która nawet nie przypominała w gruncie rzeczy pytania. Villumstad za to ewidentnie pytał.

No tak, nie chcieli mimo wszystko zakładać niczego z góry. Przesłuchiwali mnie z ostrożnością, obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Naprawdę to doceniałem. Dodało mi to odwagi. W końcu pojąłem, że nie mam się czego obawiać. Byli gotowi stać przy mnie w największą burzę.

– Tak. – przyznałem już głośno, choć mój głos i tak był zachrypnięty przez płacz. Przeciągnąłem wzrokiem po twarzach wszystkich. Marius i Daniel pokiwali tylko głowami ze zrozumieniem. Reszta milczała, ale starali się mi przekazać swoje wsparcie wzrokowo. Johann westchnął. Odwróciłem się w jego stronę.

– No cóż. Musimy ci przyznać, że nas nie zaskoczyłeś. Tak jak mówiłem, braliśmy to pod uwagę. – spojrzał odruchowo na chłopaków, a ci mu przytaknęli – Niemniej, nie dziwię ci się, że tak to przechodzisz. To... trudna sytuacja. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, co czujesz. Ale jesteśmy gotowi, by cię w tym wspierać. – położył dłoń na moim ramieniu i poklepał mnie po nim. Uśmiechnął się do mnie, co niepewnie odwzajemniłem. I tak czułem ulgę, mogąc z siebie przynajmniej częściowo zrzucić ten ciężar.

– Będzie dobrze, Halvor. Najwyżej pozbędziemy się Franzi i pomożemy ci na maksa rozkochać w tobie tego gałgana. Coś się wymyśli. – szturchnął mnie żartobliwie Johansson. Zachichotałem.

– Ja w to wchodzę. Zresztą kochany, ja cię tak odpitolę, że nawet i mając ukochaną żonkę Huber straci dla ciebie głowę i sam powie jej "papa". – prychnął Tande. Teraz zarechotali wszyscy.

Byli cudowni. W ich obecności czułem się o wiele lepiej, mając teraz jeszcze świadomość że mnie rozumieją. Nie wiedziałem jedynie, co uczynić z moim obiektem zainteresowań...

Gdy dotarliśmy do hotelu, biłem się z myślami. Mając wsparcie przyjaciół, spojrzałem na to wszystko z nowej perspektywy. Uświadomiłem sobie, że nie miałem ochoty dłużej tak żyć – w zakłamaniu i udawanej "tylko przyjaźni". Nie miałem już siły tak dalej walczyć ze swoimi uczuciami, musiałem to w końcu zakończyć. Podjąłem więc decyzję.

Powiem mu to dzisiaj. Jeśli miał mnie odrzucić – trudno. Byłem nawet w stanie pogodzić się z utratą przyjaciela. To i tak w moim przekonaniu byłoby lepsze niż ciągłe oszukiwanie siebie oraz jego.

Z bojowym nastawieniem pukałem więc do pokoju 394. Miałem nadzieję, że dotarli już do hotelu. Moje prośby zostały wysłuchane, gdy otworzył mi blondyn, ubrany w kadrowy dres i szarą koszulkę. Jego zaskoczenie mnie zdziwiło.

– O, hej Halv. Myślałem, że was jeszcze nie ma, bo nic nie pisałeś do tej pory.

A no tak.

– Aj, przepraszam. Skleroza ze mnie, zapomniałem że się tak umawialiśmy. – klepnąłem się w czoło ze śmiechem – Jak jestem za wcześnie czy nie zdążyłeś się jeszcze ogarnąć, to ja na spokojnie mogę przyjść póź-

– Nie, nie! Wchodź śmiało, Philipp wyszedł już tak z dwadzieścia minut temu. Jesteśmy sami. – mrugnął do mnie. Cholera, czy on musi tak robić? Poczułem na twarzy piekące rumieńce.

– Uhuhu, a co to za buraczek? Masz dla nas coś w planach o czym nie wiem? Z chęcią wysłucham propozycji, a potem pomogę zrealizować. – poruszył znacząco brwiami, przepuszczając mnie w drzwiach. Serce podeszło mi do gardła. Miałem nadzieję, że będę umiał się bardziej kontrolować! A tymczasem on wyczytał z mojej twarzy każdą brudną fantazję z jego udziałem.

Tyle dobrze, że najwyraźniej zinterpretował to w bardziej żartobliwy sposób. Chociaż i tak pewnie miał już jakieś podejrzenia. Szlag by to trafił. Ale cóż... I tak miałem mu już wszystko wyznać, więc wszystko jedno.

– No... Nie mogę skłamać, że takie myśli nigdy w mojej głowie nie gościły. – napomknąłem nieśmiało, odwracając się do niego. Daniel zamykał właśnie za mną drzwi. W reakcji na moje słowa jego głowa gwałtownie przekręciła się w moim kierunku.

– Co-... Co? – zająknął się, zdezorientowany. Westchnąłem.

Teraz albo nigdy.

Zrobiłem parę kroków do przodu, tak by maksymalnie zmniejszyć między nami odległość. A w szczególności między naszymi twarzami. A potem, delikatnie musnąłem swoimi wargami te należące do jego. To był motyli pocałunek. Nie miałem odwagi, żeby go pogłębić. Odsunąłem się bardzo szybko, zanim zdążyłby mnie odepchnąć albo spoliczkować, których to reakcji się właśnie spodziewałem. Na razie na nic takiego się nie zapowiadało. Patrzył na mnie oniemiały.

– To, Daniel. Kocham cię. Bardziej niż przyjaciela. I chciałem ci to okazać, chociaż ten jeden raz.

Dalej nie doczekałem się z jego strony żadnej reakcji. Posmutniałem. Tak jak myślałem. Tracę teraz wszystko.

– Żegnaj, Danny. Ja wiem, że potrzebujesz teraz czasu, żeby to sobie poukładać w głowie. Tak czy inaczej i tak nie mam pewnie na co liczyć. Co ja w ogóle gadam... Przecież nie jesteś gejem, a do tego masz kochajacą żonę, którą ty też zresztą kochasz do utraty tchu! – na chwilę straciłem panowanie nad swoimi emocjami. Obudziłem chyba dzięki temu z szoku Austriaka.

– Halvor... – powiedział tylko. Przeraziłem się. Zareagowałem instynktownie.

– Przep- Przepraszam. To nie miało tak zabrzmieć, wybacz mi. Ja... Pójdę już. Może zapomnijmy o tym. Jesteśmy przyjaciółmi, zawsze byliśmy i zawsze będziemy. Wszystko wróci do normy. Wygłupiłem się strasznie. Po prostu wymaż to z pamięci, a ja nigdy już czegoś takiego nie odwalę, obiecuję... – plotłem wszystko co mi ślina na język przyniosła, byleby uratować się jeszcze z tej beznadziejnej sytuacji.

Naprawdę miałem nadzieję, że chłopak nie jest na mnie strasznie zły ani nie ma zamiaru mnie wyśmiać. Nie przeżyłbym tego. Tak czy inaczej, i tak miałem zamiar się stąd ewakuować, by zgodnie z obietnicą, dać mu czas na przemyślenie moich słów. Nie oczekiwałem jednak cudów. W najlepszym wypadku rzeczywiście będzie starał się zapomnieć o tej mojej wpadce, ale nie czarujmy się – między nami nie miało być już jak dawniej.

Ruszyłem pośpiesznie w stronę drzwi. Bolało mnie serce. Ale tak należało postąpić. On nigdy nie będzie w stanie tego odwzajemnić. Nienawidziłem siebie w tym momencie. Czemu, znajdując tak cudownego przyjaciela, musiałem oczywiście wyhodować względem niego jakieś porąbane uczucie?

Niespodziewanie, zanim zdążyłem nacisnąć klamkę, jego dłoń zacisnęła się na moim ramieniu.

– Halvor, cholera jasna, stój! – słysząc jego podniesiony głos przełknąłem ślinę. Szarpnął mną, zmuszając tym samym do cofnięcia się. Sam stanął ponownie tuż przede mną z zaciętą miną. Jakby to już groźniej nie mogło wyglądać, teraz zagradzał mi drogę ucieczki.

Ze strachu aż zaczęły mi drżeć nogi. Tak właściwie to cały się już trzęsłem. Mimo całego zaufania, jakim go do tej pory darzyłem, w tym momencie dopadły mnie wątpliwości. A może jednak był w stanie zdenerwować się czymś na tyle, by okazać agresję? Może potrafiłby mnie nawet uderzyć? Czemu niby miałby mnie w ten stanowczy sposób zatrzymywać? Z jakiego innego powodu, niż żeby na mnie nakrzyczeć?

Spiąłem wszystkie mięśnie, jakbym oczekiwał na cios, gdy zobaczyłem, że chce coś powiedzieć.

– Jak śmiesz stąd odchodzić, kiedy ja czekam już dobry rok na tą chwilę?

Zamarłem.

Nie no, przesłyszałem się chyba. Albo to tylko jakiś absurdalny sen (jeden z wielu już zresztą), w którym Huber wyznaje mi miłość, a potem kochamy się w jakimś randomowym miejscu. Tak, zdecydow-

Usta na moich. To czuję w następnej chwili. Pocałunek w żadnym stopniu nie przypominający tego sprzed paru minut. Chociaż tamtego ledwo możnaby było tak nazwać. Stanowczy, mocny, namiętny. Zdominował mnie w nim całkowicie. Zszokowany, nie opierałem się gdy Daniel podprowadził nas w kierunku łóżka, po czym usiadł na jego brzegu i wciągnął mnie na swoje kolana.

Siedząc na nim okrakiem, w końcu zacząłem chyba dochodzić do siebie. W samą porę, ponieważ Huber miał chyba zamiar właśnie się odsunąć. Teraz wybuchła we mnie euforia. Tak się raczej nie całuje przyjaciela, jeśli chce się mu przekazać "sorry, bardzo cię kocham, ale tylko jako kumpla, masz tu buziaka i tylko na tyle licz". Z entuzjazmem, zacząłem oddawać jego intensywną pieszczotę. Uśmiechnął się w moje wargi. Aż czułem przepływające przez niego szczęście.

W końcu musieliśmy jednak przerwać, gdyż najzwyczajniej w świecie zabrakło nam powietrza. Dyszeliśmy, opierając o siebie swoje czoła. Nasze serca biły w szaleńczym rytmie. Niepewnie wplotłem palce w jego miękkie, blond włosy i zacząłem go głaskać po głowie. W reakcji zamruczał niczym kot i schował twarz w mojej szyi.

– Danny... Ja... Rozumiem, jeśli jesteś po prostu tak naładowany emocjami po tym konkursie, że nie wiesz co robisz ale... Proszę, nie rób tego, jeśli masz mi tylko narobić nadziei. – odezwałem się niepewnie po kolejnych kilku minutach. W moje serce ponownie wlała się zimna obawa. To też był całkiem możliwy scenariusz. Po prostu go poniosło. Ale czy w takim razie wypowiedziałby wcześniej tamte słowa?

"... czekam już dobry rok na tą chwilę..."

Czy miał to na myśli?

Spojrzał na mnie jak na chorego umysłowo.

– Halvor. Proszę, wysłuchaj mnie. Może i wydaje ci się to nieprawdopodobne, ale to nie żaden sen, czy omamy, czy moje buzujące emocje pokonkursowe. To rzeczywistość. Kocham cię, już od tego poprzedniego sezonu chciałem ci to powiedzieć. Ale bałem się. Byłeś w udanym związku z kobietą, cieszyłeś się z Kryształowej Kuli, a na mnie patrzyłeś tylko i wyłącznie jak na przyjaciela. Jak miałbym to wszystko popsuć?

Teraz to ja wpatrywałem się w niego, jakby oszalał.

– Żartujesz sobie chyba! To ja się bałem, dokładnie z tych samych powodów. No, wyłączając Kryształową Kulę, ale i tak... Jesteś żonaty, też odnosiłeś duże sukcesy, mimo tego zamieszania z koronawirusem u was. Byłem z ciebie tak cholernie dumny. Ech... Wychodzi na to, że poprostu byliśmy obaj zajebistymi aktorami, skoro uwierzyliśmy, że każdy z nas patrzy na drugiego tylko jak na dobrego kumpla ze skoczni.

Austriak parsknął śmiechem.

– Fakt, trochę to porąbane. A, i zaaktualizuj swoją bazę danych, złotko. Nie jestem już żonaty od jakiegoś roku. – poinformował mnie nonszalancko, jak gdyby nigdy nic.

– No nie wierzę! – jęknąłem, opierając głowę o jego klatkę piersiową. Z chichotem powtórzył moją wcześniejszą pieszczotę, wplatając swoje palce w moje rozczochrane, przydługie włosy.

– Tak po prostu wyszło. Powiedziałem Franzi wprost, że się w tobie zabujałem. Wzięliśmy cichy rozwód, nie chcieliśmy się tak afiszować. O tej całej sprawie wie jedynie nasz sztab no i ci debile z mojej kadry, którzy na tą wieść ucieszyli się chyba bardziej niż Morgenstern z flaszki od Żyły. Już od dawna planowali, jakby tu nas zeswatać. – byłem niemal pewien, że wywrócił oczami.

– Naprawdę? – spytałem z rozbawieniem. Wyprostowałem się, by móc popatrzeć mu w oczy. Te piękne, błękitne oczy.

– Nie kituję. Poczekaj tylko jak się dowiedzą, że jesteśmy w końcu razem. Urządzą taką balangę, że trenerów wypierdzieli z kapci.

Wstrzymałem oddech.

– Um... A jesteśmy?

Nie przerywaliśmy kontaktu wzrokowego, więc zaobserwowałem doskonale zmianę na jego twarzy. Wyraźnie spoważniał, i jakby trochę posmutniał.

– A nie chcesz, żebyśmy byli? – spytał. Miał przy tym minę zbitego psa, zatem nie potrafiłem go trzymać w takiej niepewności.

– Oczywiście, że chcę. Ale nie zapytałeś mnie tak oficjalnie, więc nie byłem pewien. – wzruszyłem ramionami. Misja zakończona sukcesem. Na jego twarzy ponownie pojawił się tak uwielbiany przeze mnie uśmiech.

– Och, moja wina. A więc, oficjalnie: Halvor Egner Granerud, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moim chłopakiem oraz przyszłym panem Huberem?

Z chichotem trzepnąłem go w ramię.

– Z chęcią, ale jak zmieniamy nazwisko to na moje, skarbie.

– Pfff, śnisz chyba. Daniel Granerud źle brzmi.

– A co ja mam począć z Halvorem Egnerem Huberem? – fuknąłem. Blondyn wybuchnął śmiechem.

– Jest ładne, o co ci chodzi?

Uśmiechnąłem się mimowolnie.

– Jesteśmy parą od dziesięciu sekund, a ty już mnie wkurzasz. I ja mam za ciebie kiedyś wyjść?

Przybliżył się do mojej twarzy. Mój śmiech raptownie umilkł. Patrzył na mnie z zadziornymi iskierkami w oczach.

– Ach, tak? Wkurzam pana?

Przełknąłem ślinę.

– Tak. Wkurza mnie pan.

– A teraz? – pochylił się i musnął wargami moją szyję. Gwałtownie wciągnąłem powietrze w reakcji.

– D-Dalej... Dalej jestem... bardzo... wkurzony.

Moje ciało reagowało absurdalnie na jego poczynania. Gdy jego dłoń wsunęła się pod moją koszulkę na plecach, wstrząsnął mną rozkoszny dreszcz. Poczułem przy mojej skórze, że się uśmiecha.

– Nie wydaje mi się, mój drogi. – szepnął, przygryzając lekko płatek mojego ucha. Poddałem się z jękiem.

– Niech ci już będzie. Nie jestem! A teraz pocałuj mnie, idioto.

– Tak myślałem.

Drugi już raz zastygliśmy w namiętnym pocałunku. Tym razem o wiele odważniej poznawaliśmy nawzajem swoje ciała. Nasze dłonie pewnie krążyły w okolicach bioder, brzucha, raz po raz wplatały się we włosy i ciągnęły za nie. W końcu Daniel nie wytrzymał i pociągnął za rąbek mojej koszulki. Nie zastanawiając się długo, pozwoliłem mu ją ze mnie zdjąć. Gdy t-shirt wylądował na podłodze, zlustrował mnie pożądliwym spojrzeniem.

– So schön... – mruknął, oblizując zmysłowo wargę. Na moich ramionach, plecach oraz karku błyskawicznie pojawiła się gęsia skórka. Mimo niezbyt dobrej znajomości języka, to akurat zrozumiałem.

Boże... Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że kiedykolwiek podniecę się w reakcji na słowa wypowiedziane w języku niemieckim. Ale dzisiaj przyszedł kurwa ten moment.

Nie miałem takich doświadczeń z facetami, więc nie bardzo wiedziałem, jak powinienem posunąć akcję bardziej do przodu. Miałem zamiar po prostu ponownie złączyć nasze wargi, kiedy nagle otworzyły się drzwi do pokoju.

Przestraszeni, gwałtownie się od siebie odsunęliśmy. Przez swoją niezdarność zatoczyłem się i wylądowałem na podłodze. Odruchowo zakryłem się koszulką. Spojrzałem w stronę korytarza.

W progu stali Philipp i Jan z szokiem wymalowanym na twarzach.

– Wow... To my... Ten... – zająknął się młodszy z nich, niezdarnie wskazując z powrotem na drzwi. Tak, Jan, to chyba byłoby najlepsze rozwiązanie. Chociaż sytuacja była tak żenująca, że chyba bardziej już i tak nie mogła być. Blondyn, nieco nieprzytomnie, usiłował złapać za ramię Aschenwalda, który wyglądał jakby był głęboko straumatyzowany tym co właśnie zobaczył. Po chwili jednak Hoerl zdołał go otrzeźwić.

– Taa, my znajdziemy sobie inne lokum. Damy wam trochę prywatności, gołąbeczki. – brunet puścił mi oko, po czym zwrócił się do mojego świeżo upieczonego chłopaka – Róbcie co chcecie, bawcie się dobrze, warunek jest jeden: tylko nie na moim łóżku, Huber.

Zza jego pleców usłyszałem chichot ich młodszego kolegi. Daniel wywrócił oczami.

– Mając świadomość, co robiliście na nim dzisiaj rano z Hoerlem jak byłem na siłowni, bałbym się tu nawet usiąść.

Zakrztusiłem się własną śliną. Gdy usiłowałem odkaszlnąć, troskliwy dwudziestodziewięciolatek zerwał się z miejsca. Przyklęknął przy mnie i zaczął klepać mnie po plecach.

– Dobra Aschenwald, bierz swojego alvaro i wypad mi stąd! Zaraz zabijecie mi mojego chłopaka, którym zdążyłem się nacieszyć przez jakieś pięć minut, zanim żeście przyleźli i wszystko zepsuli.

Kiedy udało mi się opanować kaszel, dla odmiany dostałem ataku śmiechu.

– Łauuu... No nie wierzę... Philly i Janek... Kto by pomyślał? – wykrztusiłem między kolejnymi skurczami przepony. Obaj chłopacy wyraźnie się zarumienili. Teraz dopiero dostrzegłem ciemnoczerwone ślady na ich szyjach, których z pewnością nie mieli kiedy widzieliśmy się ostatnio na skoczni.

– To... dosyć świeża sprawa. – odchrząknął starszy z nich. Jan przytaknął i splótł ze sobą ich dłonie. Tylko na nich patrząc, człowiek mógłby dostać cukrzycy.

– Super. Naprawdę uroczo ze sobą wyglądacie, muszę przyznać. Kiedyś pójdziemy we czwórkę na podwójną randkę, co wy na to? – zaproponowałem. Wymienili ze sobą spojrzenia. Spojrzałem na Daniela. Rzucił mi łobuzerski uśmiech.

– Ciekawa propozycja, aczkolwiek nie wiem czy chcesz oglądać przez bite parę godzin jak ci dwaj połykają sobie twarze. W Klingenthal wylądowałem z nimi w trójosobowym pokoju. Tyle mi już wystarczy z takich oraz gorszych widoków. Nie polecam. – skrzywił się, po czym udawał, że wymiotuje.

– Przynajmniej miałeś czas się doszkolić. – odgryzł się Philipp.

– Właśnie. A teraz, proszę bardzo. – Hoerl wskazał na mnie na podłodze – Masz faceta swoich marzeń, tutaj, w swoim pokoju. Działaj, tygrysie!

Roześmiani chłopacy szybko opuścili pokój, unikając przy tym uderzenia poduszką, rzuconą w ich kierunku przez Hubera.

– Idioci... – mruknął, po czym prychnął z zażenowaniem.

– Ale wiesz... Ta ich propozycja wcale nie jest taka głupia. – podniosłem się i na nowo usadowiłem na jego kolanach z uwodzicielskim uśmiechem.

– Hm... Chciałbyś się trochę pomiziać? – mruknął. Umieścił swoje dłonie najpierw na moich ramionach, po czym zmysłowo przesunął je w dół, wzdłuż klatki piersiowej i brzucha, końcowo kładąc je na moich biodrach, w bardzo niewielkiej odległości od gumki dresów. Westchnąłem z rozkoszą, odchylając głowę w tył.

– Bardzo. Chcę pogratulować mojemu zwycięzcy i wręczyć mu kolejną nagrodę. Jestem z ciebie dumny. – szepnąłem, gdy ponownie spojrzałem mu w twarz. Uśmiechnął się, po czym znienacka opadł plecami na miękki materac, ciągnąc mnie za sobą. Wylądowałem na jego torsie. Objął mnie ciasno ramionami, w ten sposób moje ciało przylegało do jego na całej długości. Przygryzłem wargę, bo w tej chwili wyraźnie poczułem pod sobą jak bardzo jest podniecony.

– Największą nagrodą jesteś dla mnie dzisiaj ty. Kocham cię, Halv.

Z tymi słowami złączył nasze wargi w czułym pocałunku. Zaśmiałem się w jego usta, w końcu w pełni szczęśliwy.

– Ja ciebie też, Danny. Bardzo, bardzo.

~~~~~~
Dobra może i kusiło mnie, by rzucić tu jakąś sceną +18 (jak to always horny ja) ale stwierdziłam, że takie zakończenie będzie najlepsze. Poza tym, to już by było mega długie.

Niewykluczone jednak, że w tej książce pojawią się jeszcze jakieś bonusiki w postaci takich pojedynczych rozdziałów, typu Huber i Granerud na randce, reakcja innych skoczków na ich związek, może jakieś parę rozdziałów z dramą, a potem pogodzeniem się... No i oczywiście jakieś seksy, wykombinuje się coś napewno.

Możecie oczywiście też rzucić jakąś propozycją, co by można było tutaj z tą parką pokombinować. Ja jestem zawsze otwarta na sugestie 😁

Na razie ustawiam status tej książki jako zakończona, ale tym się nie przejmujcie.

Mam nadzieję, że to love-story się wam spodobało. Włożyłam w to dosyć dużo pracy oraz istnej pasji, bo naprawdę ta dwójka ostatnio skradła moje serce 🥰

Jakże bym mogła zapomnieć o dedykacjach. A dedykuję tą małą opowiastkę nastepującym skokowym freak'om: x_Illuminati_x, Winter_-_Falcon, WorldCup18, zzzddd2, Volley_fan, flourentte-, kaja_kate_kk , pourvelle, bloody_roses_2

!Aktualizacja - dopisałam tutaj parę osób, o których mi się albo kompletnie zapomniało albo dały tutaj w komentarz o sobie znać, że czytają. I będę tak robić jak ktoś jeszcze się pojawi lub mi przypomni!

Do zobaczenia tutaj, w nowym rozdziale Huberów, albo może nawet i w jakimś moim nowym dziele, kto wie ^^

Love ya,

War_Eternal 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro