Wyzwól mnie ze szponów śmierci
Witajcie w OneShocie gdzie głównym bohaterem jest Dante Capela!
Z dedykacją dla Pieknadamusi
Chciałabym dodać kilka słów przed tym jak weźmiecie się do czytania tego OneShota w którym starałam się uchwycić emocje, które każdy kiedyś przeżył bądź przeżywa.
Mam nadzieję, że nie wyszedł z tego wyciskacz łez tylko książka, która posiada jakieś ukryte przesłanie w sobie z którego każdy wyniesie jakieś wnioski.
Ponieważ wiem jak czasami ciężko jest gdy każdy ma gorszą chwilę!
Ostrzegam was przed tym iż mogą wystąpić bardzo depresyjne stany i rzeczy, ale nie widziałam jak inaczej za to się wziąć, a chciałam kiedyś napisać coś podobnego lecz brakło mi odwagi.
Miałam zrobić +18, ale raczej po popsuło, by to klimat. Może kiedyś dopiszę w innej części!
Słów 6497
Czas pisania 2 dni
Przepraszam za błędy!
Miłego czytania <3
================================
-103 status 3 - zgłosiłem na radiu zmęczony dzisiejszą służbą. Miałem dosyć, ponieważ wszyscy na mnie naskoczyli i zaczęli mnie obrażać oraz wyzywać. Niby codzienność, ale dziś po prostu było to dla mnie za dużo. Gdyż każdy stwierdził żebym wypierdalał skoro nie potrafię nic dobrze zrobić. Nie chcąc się z nimi kłócić, bo to było bez sensu oni przecież wiedzą najlepiej i jak ma być. Z wymalowanym smutkiem na ustach opuściłem mury komendy gdzie czułem się najlepiej, ale nie dzisiaj.
Byłem nikim
Byłem śmieciem
Byłem niewartym 103
Byłem niepotrzebny w tej jednostce
Powstrzymywałem łzy za maską smutku aby po prostu nie pokazać słabości, ale z dnia na dzień było mi co raz gorzej, a proste rzeczy stawały się problematyczne do wykonywania. Nawet jechanie swoim mustangiem nie pomagało w poprawie samopoczucia czy humoru, a wstanie na służbę było co raz to trudniejsze gdyż chciałbym po prostu zniknąć. Teraz to czułem się jak totalne gówno, a psycha mi siadła. Spojrzałem w niebo, a z niego zaczęły spadać ciężkie krople deszczu powoli mocząc moje ubranie, włosy i skórę, ale nie ruszyłem się z miejsca w końcu byłem jak te krople. Ulotny jak one mające swoją chwilę raz na jakiś czas gdy chmury mogły czuć z pewnością byłby to teraz smutek. W końcu czasami się mówi, że chmury też płaczą. Jednak ja nie byłem w stanie zmusić się do płaczu chociaż bardzo chciałem z siebie wyrzucić te wszystkie emocje, które buzowały we mnie. Nie wiem gdzie popełniam błąd, że jestem tak traktowany. Nie odzywam się nie proszony i jestem cicho przez większość czasu, ale jak widać nawet moja obecność ludziom przeszkadza. Zamknąłem oczy i poczułem jak kropla deszczu spływa po moim policzku na wzór łzy, której sam nie potrafiłem z siebie wydusić chociaż tak bardzo chciało mi się płakać.
Jednak płacz to słabość, a ja jestem słaby więc dlaczego nie potrafię płakać nawet w tym jestem zjebany?
Westchnąłem cicho i ruszyłem w stronę apartów. Moje życie zjebało się bardziej gdy zostałem sam. Nikomu nie mówiłem, bo komu miałbym powiedzieć skoro nikt nie interesuje się tym co czuje i tym, że zmarkotniałem nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Pola zostawiła mnie z dnia na dzień zostawiając list tylko po sobie.
Wtedy tą noc nie przespałem patrząc się w rozgwieżdżone niebo zadając sobie pytania, a w dłoni trzymałem od niej list, który spowodował mój stan zawieszenia między światem żywych, a umarłych chociaż nie byłem martwy. Lecz czy to na pewno?
Dlaczego mnie nie kochała?
Czy byłem nie wystarczający?
Czy to przez moją pracę?
Czy to moja wina?
Jeśli ona mnie nie kochała to kto pokocha kogoś takiego jak ja?
Minęły od tego fatalnego wieczoru z dwa dni. Czułem jak deszcz nie oszczędził mojego ciała i nie było na mnie żadnego suchego miejsca. Jednak nawet to nie ruszało mnie jak słowa, które padły dzisiejszego dnia. Miałem jeszcze z kilometr do mieszkania, ale nie chowałem się pod dachami aby przeczekać tą ulewę. Szedłem w niej nie za bardzo interesując się światem wokół. Patrzyłem w chodnik zastanawiając się czy warto jest tu po co żyć. Cokolwiek bym nie zrobił jest źle. Jakkolwiek bym się nie starał moje starania nie są zauważalne. Jestem balastem dla jednostki przez to, że nie potrafię się ogarnąć i po prostu iść dalej, ale czułem jak utknąłem w dziurze, która powiększa się z dnia na dzień. Przez to nie potrafiłem się z niej wydostać.
-Hej Capela! - usłyszałem głos mężczyzny, którego nie sądziłem, że dziś usłyszę. Więc spojrzałem na niego jak zwalnia samochodem i patrzy się na mnie przez uchylone okno w aucie - Wyglądasz jak sto nieszczęść, chodź pod wiozę cię pod apartamenty!
-Nie trzeba przejdę się - powiedziałem cicho w jego stronę i wróciłem wzrokiem na mokry chodnik od kropel deszczu.
-Wchodź do auta, bo zaraz wezmę kajdanki i zakuje cię nimi wsadzając do wozu! - widać, że zdenerwowałem go zwykłym odmówieniem.
Dlaczego powoduje, że każdy jest na mnie zły?
-Dobrze - odpowiedziałem i niepewnie wsiadłem do samochodu siwowłosego, który uśmiechnął się do mnie, ale nie potrafiłem odwzajemnić tego uśmiechu, a raczej nie byłem po prostu w stanie przez to, że w mojej głowie panował harmider emocjonalny. Miałem ochotę zniszczyć wszystko wokół, rozpłakać się jak dziecko i schować się pod kocem, ale wiedziałem, że problemy nie miną. Jedynie się potęgują cały czas. Zamknąłem drzwi za sobą i zapiąłem pasy bezpieczeństwa.
-Coś taki markotny Capela? - spytał i spojrzał na mnie kontem oka, prowadząc ostrożnie pojazd. Otworzyłem usta aby mu odpowiedzieć, ale nie potrafiłem nic z siebie wydusić, coś mnie blokowało. Chciałem się komuś zwierzyć pozbyć choć trochę balastu z swoich ramion, ale nie potrafiłem, bo co jeśli wyśmieje mnie z tego, że jestem pizda, a nie chłop. Byłem dorosły i powinienem sobie sam radzić z problemami tylko te problemy zaczęły mnie przerastać.
-Jest wszystko w porządku - wydusiłem w końcu po dłuższej chwili ciszy między nami.
-Na pewno?
-Tak Carbo - odparłem i oparłem głowę o szybę. - Jak u was? - spytałem chcąc na chwilę odrzucić swoje złe samopoczucie na drugi plan.
-Nawet okej! Rozjebaliśmy trochę policji i było spore Kongo - zaśmiał się dźwięcznie przez to kąciki ust podniosły się do góry chociaż przez ich kongo, ja miałem spore kongo w jednostce i wina padła na mnie, bo ja się trzymam z zakshotem oraz współpracuję przecież z nimi. Kiwnąłem głowa na jego słowa i patrzyłem jak krople ścigają się, która szybciej spłynie po szybie. -Dante? - nie spodziewałem się z jego ust mojego imienia.
-Hm?
-Wiesz, że jak coś to zawsze możesz mi powiedzieć co cię trapi? - zaczął, ale uciekłem wzrokiem od niego nie chcąc zdradzić tego co się ze mną dzieje, bo to nie było ważne.
Nie byłem ważny w tym życiu
Dla nikogo ani dla siebie
-Jest dobrze - wymusiłem na sobie uśmiech aby nie martwił się, bo to tylko da więcej problemów niż pożytku dla nas obydwóch.
-No powiedzmy, że ci ufam - powiedział i podjechaliśmy pod aparty - jak coś to dzwoń!
-Jasne dzięki - powiedziałem i wysiadłem z auta kierując się do wejścia do budynku. Czułem się źle okłamując go, ale nie potrafiłem wydusić z siebie tych kilku słów co mnie dręczyły. Wszedłem do pustego mieszkania i od razu wszystkie złe myśli spotęgowały się w jedno. Nie miałem nawet jak przed tym uciec. Nie piłem, nie paliłem, nie ćpałem po prostu nie interesowałem się używkami. Nie miałem jak uciec przed złymi myślami, które co raz bardziej buzowały we mnie. Poszedłem od razu pod prysznic i stałem w miejscu gdy woda spływała po moim ciele.
Jestem sam i zawsze będę
Po co ja to nadal ciągnę?
Spojrzałem w stronę półki gdzie była moja stara przyjaciółka, która mnie jako jedyna rozumiała. Nie pytała jak się czuję, nie mówiła abym się ogarnął, nie kazała mi wypierdalać, nie opuściła mnie ani razu w ciężkiej chwili. Wyszedłem spod prysznica i otworzyłem półkę wyciągając z niej to czego teraz potrzebowałem. Moje wyzwolenie, które nie będzie osądzać mnie za to co robię bądź zrobiłem. Nie będzie określać tego kim jestem i jak nisko upadłem. Niepewnie sięgnąłem po żyletkę, a nawet nie zauważyłem jak trzęsą mi się ręce, a wokół robi się mokro przez to, że woda ze mnie spływała.
Boję się, że nie pomoże
Boję się, że uśmierzy ból na chwilę
Boję się, że znowu się uzależnie
Jednak wyciągnąłem ją wiedząc, że popełniam ogromny błąd, ale czym są blizny na ciele porównaniu z bliznami na psychice. Jedne znikną po czasie, a drugie zostają z człowiekiem na zawsze. Wszedłem pod prysznic i usiadłem w brodziku, skulony. Czułem jak moje ciało panikuje, ale psychika mówiła zrób to, bo co mi szkodzi. Nikt w końcu nie zauważy mych ran.
Nikt nie zauważyłby mego braku
Wziąłem chaotyczny wdech i spojrzałem na swoją lewą dłoń przykładając do niej żyletkę.
Dalej zrób to przecież potrafisz!
Przecież to jest jedyne wyjście, bo skończyć ze sobą nie potrafisz
Nie masz nic do stracenia
Te kilka myśli wystarczyło aby na moim ciele pojawiły się pierwsze delikatne cięcia jednak nie były wystarczające aby uśmierzyć mój ból psychiczny. Każde kolejne było silniejsze, a po wewnętrznej części mej ręki powoli spływała krew, która mieszała się z ciepłą wodą lecącą z natrysku. Czułem jak przez ból moja głowa zaczyna mnie boleć dając ukojenie złym myślą. Poczułem w końcu tą pustkę jak i ukojenie, które chciałem poczuć od dwóch dni. Oparłem głowę o kafelki patrząc jak co raz to więcej krwi spływa po moim ciele barwiąc wodę na czerwony kolor, który przechodził powoli na róż.
Jestem żałosny uciekając do takiej formy radzenia sobie z bólem psychicznym
Zamknąłem powieki i nawet nie wiem kiedy od płynąłem. Od płynąłem będąc pod prysznicem, który delikatnie ogrzewał ciepłą wodą moje ciało, ale z drugiej strony powodował szybszą utratę krwi. Obudziłem się nawet nie wiem kiedy, ale woda nie płynęła już z natrysku. Musiałem jakoś nieświadomie wyłączyć prysznic. Czułem się bardzo słabo, ale musiałem wstać i zobaczyć, która godzina i czy nie muszę iść do pracy. Podniosłem się ledwo z brodzika czując jak bolą mnie wszystkie mięśnie po nie wygodnej pozie, w której zasnąłem w nocy. Wyciągnąłem z szafki wodę utlenioną oraz bandaż. Rany cięte nadal krwawiły jednak nie wszystkie, a bardziej te najgłębsze. Za gryzłem zęby i po lałem po ranach wodą utlenioną, która niemiłosiernie zaczęła szczypać otwarte rany i pienić się. Jęknąłem z bólu jaki to mi przysporzyło jednak nie mogłem tego nie odkazić. Nie chciałem aby jakieś zakażenie się do tego dostało. Związałem bandażem cały odcinek od ramienia do dłoni aby ukryć chwilę słabości. Spojrzałem w lustro i widziałem wrak człowieka, którym się stałem przez pewną kobietę, która postanowiła mnie pozostawić. Włosy wilgotne, roztrzepane na wszystkie strony, pod oczami fioletowe wory, blada jak nigdy dotąd cera i te niebieskie oczy w których nie potrafiłem zobaczyć nic innego jak ból i pustkę. Kilka lat związku i takie coś mi zrobiła ona, co było bardzo bolące i nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Wziąłem głęboki wdech i wydech, prze pukałem twarz zimną wodą z kranu i wytarłem się cały i ubrałem świeże bokserki. Wyszedłem z pomieszczenia i od razu zobaczyłem na zegarku pierwszą w nocy. Czekała mnie długa noc, ponieważ wiedziałem, że już nie położę się spać. Wyszedłem na balkon wyłącznie w bokserkach i owiniętym bandażem wokół dłoni. Noc wy pogodziła się przez to można było zobaczyć na niebie gwiazdy. Zwykle patrzyłem w niebo szukając odpowiedzi gdzie robię błąd albo jak powinienem postąpić jednak dziś patrzyłem w niebo aby znaleźć jakieś zajęcie na resztę czasu, który miałem do wykorzystania. Nie szczególnie miałem ochotę na wędrówki po mieście w takim stanie. Depresja doskwierała mi co raz bardziej przez to zacząłem zastanawiać się nad jakimiś psychotropami. Jednak gdybym miał je zażyć to mogłem pożegnać się samotnymi patrolami mustangiem. Nie chciałem z tego rezygnować, bo tylko to jeszcze trzymało mnie w jednostce. Miasto żyło swoim życiem chociaż była noc to jednak nie wszyscy spali o tej godzinie. Nie byłem wyjątkiem, który z pewnością nie spał. Na szczęście na polu było w miarę ciepło dzięki temu mogłem tak długo stać na balkonie. Gdy słońce powoli wchodziło na niebo powoli rozjaśniając mrok nocy. Ja wróciłem do mieszkania, ubrałem byle jakie ciuchy i wziąłem telefon do ręki. Od razu zauważyłem, że kilka osób dzwoniło do mnie w nocy. Wziąłem pierwszy lepszy numer i oddzwoniłem.
-Capela ile można do ciebie dzwonić w nocy?! - mogłem usłyszeć po drugiej stronie słuchawki głos Nicollo.
-Wybacz spałem - powiedziałem cicho i spojrzałem w stronę lodówki. Od dwóch w sumie to już od trzech dni niczego nie jadłem. Jedynym posiłkiem był monster ze sklepu aby nie usnąć w czasie służby. Wystarczyły w sumie te trzy dni abym schudł na wadze, bo zwykle jadłem mało bądź czasami w ogóle, a teraz to totalnie odmówiłem sobie jedzenia. Nie żebym to specjalnie robił, ale nie mogłem nic przełknąć jak widziałem jedzenie po prostu żołądek mi się zaciskał i nie potrafiłem nic przełknąć.
-No dobra powiedzmy, że wierze!
-Co chcieliście?
-Impreza będzie za kilka dni i chcieliśmy cię na nią zaprosić wraz z Grzesiem!
-Mam rozumieć, że ja i Gregory mamy być tylko z policji?
-Tak - odparł, a ja oparłem się o ścianę i zjechałem po niej.
Znowu będą mówić?
Znowu będę jebany za znajomość z nimi?
-Poinformuje Grzesia, ale nie wiem czy będę - odpowiedziałem zamykając powieki.
-No weź Dante! - dziwnie się czułem gdy z jego ust padło moje imię. - Zabawisz się i zapomnisz o pracy!
-Zastanowię się - mruknąłem i spojrzałem na ścianę na przeciwko siebie.
-Dzięki! Mam nadzieję, że będziesz! Muszę lecieć do później! - rozłączył się zostawiając mnie sam na sam z przemyśleniami. Cokolwiek i tak bym postanowił i tak będzie źle. Podniosłem się ledwo na nogi i poczułem jak mroczki powoli przejmują mój wzrok. Chwilę musiałem stanąć w miejscu aby one zniknęły. Zaczęły się w sumie pojawiać od momentu gdy straciłem sporo krwi z organizmu przez rozcięcia. Ubrałem buty na stopy i opuściłem mieszkanie przez które wspomnienia wracają. Westchnąłem gdy wyszedłem z apartów i skierowałem się do najbliższego sklepu po monstera. Założyłem kaptur na głowę aby ludzie mnie od razu nie poznali i wszedłem do sklepiku, w którym zwykle kupowałem energetyk. Podszedłem do lodówki i wybrałem pierwszy lepszy kolor, który symbolizował smak. Zapłaciłem kartą za niego i wyszedłem. Na zewnątrz otworzyłem go pospiesznie i zacząłem pić idąc w stronę komendy. Wiedziałem jednak, że to nie wystarczy mi na długo. Czułem jak z dnia na dzień ucieka ze mnie życie. I tak naprawdę nic z tym nie robiłem. Nie widziałem nawet sensu aby to robić, a nawet nie robiłem pozorów, że wszystko jest okej, bo widać było gołym okiem, że coś ze mną jest nie tak, ale moi współpracownicy potrafili tylko dokładać cegiełkę do mojej depresji. Zamiast chcieć mi w jakiś sposób pomóc. Wszedłem na komendę i do piłem energetyka, a puszkę wyrzuciłem do kosza. Od razu znalazłem się przy szatni, ale zatrzymał mnie głos Pisiceli.
-Capela musimy porozmawiać.
-O co chodzi? - spytałem i zerknąłem na niego spod kaptura bluzy.
-W biurze - tylko tyle powiedział i znikał za drzwiami biura, które kiedyś należało do mnie. Niepewnie wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi, by po chwili usiąść na przeciwko Janka. -Co się z tobą ostatnio dzieje? Słyszę od wszystkich złe słowa na twój temat, a nigdy tak nie było! Bawisz się w Montanhe?
-Nie ja... - nie wiedziałem co mam odpowiedzieć nawet na jego słowa.
-Capela musisz się ogarnąć i tą twoją depresję! Jesteś na służbie masz być policjantem!
-Tak jest - odpowiedziałem patrząc się w swoje ręce.
-Wyglądasz jak sto nieszczęść co się dzieje?
-Nie wyspałem się - odparłem kłamiąc mu prosto w oczy.
Kłamca
Nieudacznik
-Co Pola nie dogodziła? - zaśmiał się, a ja zacisnąłem wargi w prostą linie. Nikt nie wiedział, że wyjechała, nikt nawet nie pomyślał o tym dlaczego jej nie ma na służbie. Nie miałem zamiaru otrzymać od nich fałszywego wsparcia, a wolałbym żadnego.
-Przestań - powiedziałem i wstałem z krzesła - zajmij się się lepiej sobą - rzekłem i opuściłem biuro idąc do szatni. Szybko przebrałem się w mundur i przeklnąłem zapominając, że nie mam długiej koszuli przez to było widać bandaż. Nie miałem wyboru aby inaczej się ubrać gdyż nie posiadałem nic innego w szafce. Nie powiem, ale patrząc w lustro cholernie widoczny był ten bandaż. Nie spodziewałem się, że ktoś wejdzie do szatni o tej porze.
Zobaczył?
Będzie się śmiać?
-Siema Dante! - przywitał się Montanha, który podszedł do swojej szafki - Co się stało w twoją dłoń?
Kurwa co mu powiedzieć?
-Wypadek w pracy - odpowiedziałem kłamiąc nawet jego - wiesz, że jesteś zaproszony na imprezę?
-Tak wiem Erwin mi mówił - oznajmił - pewnie do ciebie Carbo dzwonił?
-Yhym - mruknąłem potwierdzając.
-Fajnie byłoby gdybyś wpadł, bo ostatnim razem nie byłeś długo.
-Bo pewien chłop chciał mi polać bimbru - szczerze się zaśmiałem i zdziwiłem się ze swojej reakcji, bo nie sądziłem iż dam radę się uśmiechnąć czy nawet zaśmiać.
-Gdybyś choć raz dał sobie polać to chłop dałby sobie spokój, a tak to postawił sobie na cel aby Cię upić!
-Nie uda mu się - odparłem i ruszyłem do wyjścia z szatni.
-Dante. Wiesz, że jak coś cię męczy to wystarczy, że powiesz? - zdziwiłem się tym co powiedział - Widać, że coś jest nie tak, a Janek jest ślepy.
-Wszystko w porządku - odparłem i zamknąłem na chwilę powieki chowając za nimi swoje niebieskie tęczówki.
-Nie o kłamiesz mnie z tym. Zachowujesz się niczym Erwin gdy coś go dręczy, ale nie chce o tym powiedzieć - zerknąłem na niego smutnym wzrokiem.
-Poradzę sobie z tym Grzesiu - odpowiedziałem i wyszedłem kierując się na piętro niżej na podziemny parking gdzie czekał mój konik. Wsiadłem do niego i westchnąłem ciężko gdy wyjechałem na górę, i kierując się do bramy - 103 status 1 i status 5 - powiedziałem do radia zgłaszając swój status gdy wyjechałem na czynną służbę. Długo nie musiałem czekać na to aby coś się działo gdyż ktoś zaczął jubilera.
-10-76 na jubilera - ktoś zgłosił więc stwierdziłem, że też wezmę udział.
-103, 10-76 na 10-90 jubiler - oznajmiłem i włączyłem sygnalizacje dźwiękową oraz świetlną. Nie minęła chwila a byłem już na miejscu.
-Capela negocjator! - powiedział Xander - Zaś ja superwaizor! Radio dwa!
Dlaczego ja?
Naprawdę nie mam siły, by negocjować
Zmieniłem częstotliwość radiową ani dwójkę. Bez słów ruszyłem do szklanych drzwi jubilera i stanąłem przy nich.
-Dzień dobry komendant 103 Dante Capela, jestem negocjatorem ze strony PD. Ile posiadacie zakładników, a ile napastników?
-Dobry ja będę negocjatorem Dantuś - zaśmiał się mężczyzna i spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami - 8 zakładników, 4 napastników!
-Negocjator do SV - zgłosiłem na radiu.
-No mów!
- 4 napastników, a 8 zakładników - oznajmiłem, ale nie otrzymałem odpowiedzi. - Co chcecie za zakładników? - zwróciłem się do mężczyzny.
-Za pierwszego wolny odjazd, za dwóch kolejnych brak kolczatek na całej długości, za pięciu brak helikoptera na cały pościg.
-Przekaże - mruknąłem i zacząłem mówić żądania złej strony Xanderowi, który nie wydawał się być zainteresowany nawet tym napadem.
-Nie ma kurwa szans na brak helikoptera, minimum 2 minuty!
-Ale mają prawo o to, bo mają wystarczającą ilość zakładników - rzekłem.
-Gówno mnie obchodzi ich prawo albo 2 minuty albo robimy wjazd! Mają decyzję! - Xander dziś strasznie miał mustwin włączony przez to nie dało się z nim żyć. Spojrzałem na Carbonare, który również nie wyglądał na zadowolonego.
Znowu zawiodłem wszystkich?
-Słyszałem nie musisz powtarzać. Niech będą te dwie minuty - odparł chłodno przez to mój wzrok uciekł w chodnik - coś zrobił w rękę?
-Wypadek w pracy - znowu i znowu kłamałem, bo nie chciałem sprawiać więcej problemów czy zmartwień.
-Wczoraj tego nie miałeś, a jak szedłeś do pracy z rana już miałeś!
Wpadłem?
Czy będę miał przejebane?
Poczułem jak serce zaczyna bić mi co raz bardziej i szybciej, a wszystko wokół zaczęło się rozmazywać. Przed oczami pojawiły się mroczki przez które straciłem wizję, a w uszach zaczęło mi co raz to bardziej dzwonić. Nie wiem nawet kiedy poczułem jak moje ciało staję się bezwładnie, a ja od płynąłem w objęcia Morfeusza...
Nie wiem ile tak spałem, ale nie mogłem podnieś powiek jednak słyszałem głosy.
-Pana Capeli nie najlepsze są wyniki - to chyba był lekarz -spora utrata krwi, odwodnienie i prawdopodobieństwo anemii przez nie zażywanie jedzenia. Na dodatek cała pocięta dłoń. Obawiam się silnych stanów depresyjnych!
-Ale wyjdzie z tego? - mogłem usłyszeć głos Grzesia.
-Nie wiemy czym spowodowane jest samookaleczenie się jednak może na tym nie zaprzestać.
-Jak nie zaprzestać?! Dlaczego w ogóle on to robił?!
-Pan Capela od kilku lat choruje na depresję.
Dlaczego im to mówisz?
Dlaczego zdradzasz im takie rzeczy?
Dlaczego jesteś przeciwko mnie?
-Niestety - podparł go Montanha.
-Nie wiedziałem - bałem się obrzydzenia i wyśmiania ze strony Nicollo - mimo tego nadal jest dla mnie w jakimś sensie ważny.
Ja?
Ważny dla kogoś?
Nawet nie wiem kiedy uchyliłem powieki, które dosyć mocno mi ciążyły i chciały się zamknąć, ale nie chciałem spać, bo sen kojarzy się mi tylko z koszmarami. Od razu zauważyłem stojąca całą ekipę z zakshotu i Montanhe wokół mego łóżka. Niewiele myśląc zamknąłem z powrotem powieki i schowałem się pod koc.
-Nie uciekaj! - mogłem usłyszeć zmartwiony głos Carbonary.
-Dante - westchnął Montanha.
-Nie chce o tym rozmawiać - wyszeptałem.
Proszę zostawcie mnie
Nie chce czuć waszego współczucia
To wszystko to kłamstwa
-Ale...- już których chciał powiedzieć coś, ale ktoś powstrzymał go gdyż nie słyszałem dalszego zdania.
-Potrzebujesz czegoś? - zapytał Grzesiu, który rozumiał, że nic nie powiem.
-Nie - odparłem cicho.
-Jak coś to dzwoń - powiedział - idziemy chłopaki, bo w ten sposób mu nie pomożemy. Dante potrzebuje teraz ciszy i spokoju.
-Na pewno?
-Tak Nico nic nie zrobimy póki sam nie będzie chciał powiedzieć. Dajcie mu na razie przestrzeń!
-Jak coś to dzwoń Dante - powiedział pieczarka, a po chwili w sali była cisza. Tego właśnie potrzebowałem, żeby móc odpocząć jakoś psychicznie i rozluźnić się chociaż wiedziałem, że będą na mnie patrzeć inaczej. Nie chciałem być w ten sposób traktowany. Wolałem jak nikt nie wiedział o moich problemach. Wtedy świat wydawał się łatwiejszy, a teraz wydaje się jeszcze gorszy widząc ich zmartwione oczy wpatrzone we mnie i moją pocharataną dłoń. Nie miałem na niej bandaża, ponieważ większość ran była zszyta pewnie niedawno mi to zrobili. Odrzuciłem od siebie koc i wyrwałem przez przypadek kroplówkę, ale nie patrzyłem na to teraz czułem się źle i to mnie powoli niszczyło potrzebowałem się wyżyć, ale nie miałem jak. Niewiele myśląc spojrzałem na prawą dłoń. Czułem złość, agresję i frustracje. To wystarczyło abym się zatracił i nie myślał racjonalnie. Pazurami zacząłem drapać dłoń tak, że rozciąłem skórę na prawej dłoni. Krzyknąłem z bólu mając przed oczami zawiedzione miny swoich przyjaciół, ale czy oni nimi byli?
Jestem żałosny
Jestem słaby
Jestem beztalenciem
Jestem nic wart
Nawet nie wiem kiedy do pomieszczenia wpadł lekarz w towarzystwie Carbonary, który musiał zostać na szpitalu. Był przerażony tym do czego byłem w stanie sobie zrobić.
Całą dłoń miałem w zadrapaniach z których delikatnie wydobywała się krew i spływała na łóżko. Zaraz za lekarzem wpadł jakiś drugi, którzy przytrzymali mnie abym nie mógł zrobić sobie krzywdy, a nawet nie wiem kiedy jeden z nich wbił mi igłę w szyję. Jednak po chwili nie czułem nic. Byłem otępiały. Musieli mi podać dosyć mocny środek uspokajający.
Jaki ja jestem żałosny
Nie potrafię sobie poradzić z jedną rzeczą
-Dante - mój wzrok poleciał na siwowłosego, który złapał mnie za dłoń gdy lekarz opartywał mi drugą dłoń. -Dlaczego to sobie robisz?
-Nie ważne - wyszeptałem.
-Ważne! Bez przyczyny byś tego nie robił. Nie jesteś sam masz mnie Gregorza i resztę zakshotu - ścisnął bardziej mą dłoń w swoich.
-Nie chce o tym rozmawiać.
-Dante nie widzisz, że jak trzymasz to w sobie tym bardziej robisz się destrukcyjny? - jednak gdy nie odpowiedziałem na jego pytanie westchnął tylko - Dante spójrz na mnie! - niepewnie spojrzałem na niego czułem jak oczy robią się szklane, ale żadna łza nie wydobywa się z nich.
-Przepraszam - wyszeptałem, a on pociągnął mnie do siebie tak, że schował mnie w swoich ramionach. Niewiele myśląc wtuliłem się w niego, a dłońmi złapałem jego koszulę, którą mocno ścisnąłem. Właśnie tego potrzebowałem, trochę ciepła od drugiej osoby, która:
nie będzie oceniać,
nie będzie się śmiać,
nie będzie rozkazywać,
nie będzie zakazywać,
nie będzie nienawidzić,
nie będzie fałszywe współczuć.
-Nie przepraszaj mnie tylko siebie i swoje ciało, które zraniłeś - wyszeptał i delikatnie głaskał mnie po plecach w uspokajający sposób. Było mi tak cholernie dobrze w jego ramionach, że nie wiem kiedy usnąłem. Jednak ten sen był przyjemny i nareszcie mogłem odpocząć zapominając o całym świecie.
W szpitalu spędziłem z kilka dni trochę lekarze upychali mi psychotropy, których oczywiście nie brałem i miałem rozmowy z psychoterapeutą, który tak naprawdę nic nie wzniósł mi do życia, bo wiedział, że nic do mnie nie dotrze. Poznał mnie na tyle, że wiedział iż nie zmieni mojego punktu widzenia i tylko cud może to zrobić. Wypisywałem się na własne życzenie, bo naprawdę nie miałem siły już dłużej siedzieć w tym miejscu, ale wiedziałem, że do domu też nie chce wracać. Nie spodziewałem się jednak Carbo przed szpitalem, który uśmiechał się do mnie.
-Nie myśl, że w tym stanie pozwolimy Ci być samemu - powiedział - zamieszkasz u mnie przez ten czas abyś nie próbował głupich rzeczy dobrze?
-Mam wybór?
-Tak jechać ze mną albo wracać do mieszkania.
Miałem wybór
Nie decydował za mnie
Martwił się chociaż nie potrzebnie
-Dobrze - westchnąłem cicho i ruszyłem w jego kierunku. Na co uśmiechnął się szeroko i otworzył mi drzwi do swojego Elegy. Wsiadłem do auta, bo miał rację nie chciałem wracać tam do mieszkania w którym nie czekałby na mnie nikt. Oprócz pustki, samotności i wspomnień. Wspomnień, których nie chciałbym mieć i przeżywać ich co noc. Pierwszy raz widziałem miejsce w które zabrał mnie On, a był podobno to jego dom. Zaparkował na pod jeździe, a w głowie opracowywałem to jak długo zajmie mi na piechotę dojście do pracy.
-Montanha kazał Cię poinformować, że masz chwilowy urlop abyś odpoczął na pewno i nie zbliżał się do komendy nim nie odpoczniesz psychicznie i fizycznie.
-Yhym - mruknąłem i byłem zaskoczony tym, że ma mały zwyczajny, szary, miły domek w ustronnej części miasta.
-Czuj się u mnie jak u siebie - powiedział i otworzył mi drzwi przez które niepewnie wszedłem do środka, a on zaraz za mną. Ściągnąłem buty na wejściu aby nie na brudzić i mogłem zobaczyć piękną kuchnię połączoną z salonem w sumie to była przestronna i otwarta przestrzeń, która powiększała trochę małe pomieszczenie. -Tu jest twoja sypialnia obok jest moja, a na końcu jest łazienka - wyjaśnił, a ja zauważyłem, że pomieszczenie ma wysokie sufity oraz okna w nich. Miejsce te miało swój urok, ale nadal trzymałem szczelnie w ramionach torbę ze swoimi ciuchami, które zostały dostarczone przez Grzesia abym nie musiał chodzić w szpitalnym kitlu. Carbo pokazał mi wszystko w swoim domu i nie wiedziałem co powinienem zrobić gdy on tutaj był. Więc postanowiłem, że postaram się chociaż trochę zasnąć i odpocząć przed kolejnym dniem. Jednak sen to był najgorszy pomysł na jaki wpadłem, bo nie wiem o której obudził mnie czyiś dotyk, ale czułem jak ciężko jest mi nabrać powietrza.
-Już spokojnie oddychaj! -widząc, że to nie działa - Weź głęboki oddech! - jednak nadal nie potrafiłem się uspokoić - Patrz na mnie! - złapał mnie za policzki i zmusił do tego abym spojrzał w jego oczy. Niewiele myśląc spojrzałem w jego piwne tęczówki - Oddychaj Dante! No wdech i wydech! - mój zbyt szybki oddech unormował się do tego stopnia, że mogłem zaczerpnąć świeżego powietrza. Chwilę zajęło mi aby się uspokoić, ale patrząc w jego oczy znacznie szybciej mi to pomogło. -Jest już dobrze?
-Yhym - mruknąłem bardzo szybko nie mając siły na to aby odpowiedzieć mu słownie na mój atak. Jednak on nadal trzymał mnie delikatnie za twarz, a jego kciuki głaskały mnie powodując to, że mimowolnie moje ciało się rozluźniło pod wpływem jego dotyku. Teraz zauważyłem, że był w samych bokserkach więc pewnie przerwałem mu sen.
Przeszkadzam tylko...
-Ej nie, nie! Nie spuszczaj tak wzroku! To nie jest twoja wina Dante! Każdy ma koszmary! - jednak nadal miałem spuszczony wzrok na swoje dłonie, aż nie poczułem dłoni na podbródku, która mi go podniosła. Siłą można powiedzieć, że zmusił mnie do spojrzenia z powrotem w jego oczy. -Nie jest twoja wina! - powiedział ponownie - Rozumiesz? - niepewnie kiwnąłem głową na co on westchnął.
Nie byłem w stanie się odezwać ani wydobyć z siebie innego głosu. Puścił mój podbródek przez to poczułem chłód w miejscu gdzie przed chwilą była jego dłoń.
-Przesuń się - powiedział nagle przez to popatrzyłem na niego zdziwiony - nie uśniesz ponownie po koszmarze sam - miał w tym rację, ale nie kłóciłem się i przesunąłem się na łóżku do ściany dając miejsce jemu. Poczułem po chwili jak kładzie się przy mnie po drugiej stronie łóżka. Gdy poczułem jego dłoń na swoim brzuchu spięły mi się wszystkie mięśnie, a On przysunął mnie do siebie tak, że czułem jego ciepło oraz oddech na głowie. -Spokojnie nic ci nie zrobię. - wyszeptał, ale ja dopiero po chwili uspokoiłem swoje szybko bijące serce i rozluźniłem się, wtulając w jego klatkę piersiową swoje plecy. Wzmocnił delikatnie uścisk na mojej tali, ale to był bardziej czuły gest, że jest przy mnie.
Kolejne dni spędziłem w towarzystwie siwowłosego, który starał się mi pomóc w jakiś sposób abym choć trochę wrócił do swojego wcześniejszego zachowania niż tego teraz. Jednak nie odzywałem się zbytnio do niego przez to czasami po prostu prowadził monolog gdy ja kiwałem głową. Nico spał ze mną w nocy gdyż koszmary nadal mnie opuszczały. Jednak mogłem przyznać przed sobą, że przyzwyczaiłem się do jego obecności. Najwięcej czasu spędzałem na zewnątrz leżąc w leżaku gdy Carbo robił coś w swoim domku ogrodowym. Nie powiem, ale kusiło mnie czasami aby zobaczyć co on tam robi tyle czasu. Po całym tygodniu w końcu przełamałem się i spojrzałem przez uchylone drzwi.
-Siema Dantuś! - uśmiechnął się do mnie szeroko, a mój wzrok zwęził się nie rozumiejąc co on robi. -Byłem ciekawy kiedy prze łamiesz się i zobaczysz co robię! Mam nielegalną bimbrownie bimbru limonkowego!
-Czego? - spytałem na co z jego dłoni wypadła limonka.
-Bimbru - uśmiechnął się szeroko do mnie - cieszę się, że w końcu coś powiedziałeś innego niż yhym.
-Nielegalne?
-Nie wydasz mnie chyba - uśmiechnął się jeszcze bardziej.
-Chyba nie...ale jak to tłumaczysz sąsiadom?
-Grilla robię - odparł i zaciągnął mnie do środka za dłoń.
-I wierzą w to?
-Nie mają wyboru - odparł i podał mi limonkę. Patrzyłem jak z fascynacją tłumaczy mi co gdzie i do czego. Jego uśmiech był zaraźliwy więc gdy przejęzyczył się nie powstrzymałem się i zaśmiałem z niego. Popatrzył na mnie jak na kosmitę, ale wtulił się po chwili we mnie na co uśmiechnąłem się. - Brakowało mi ciebie jako ciebie! Gdy masz tą swoją depresję, ale potrafisz się zaśmiać.
-Yhym - mruknąłem delikatnie się rumieniąc - dziękuję Nico.
-Nie masz za co Dantuś - wyszeptał - to co bimberek do posmakowania?
-Nie ma mowy nie pije alkoholu! - stanowczo odmówiłem, ale jak spojrzał w moje oczy aż przygryzłem wargę od środka. -Nie ma, nie pije!
-I tak nam kiedyś ulegniesz - wyszeptał zbliżając się dosyć niebezpiecznie blisko mej twarzy.
Jesteś mym aniołem Nico
Zaśmiałem się cicho z jego słów gdyż byłem abstynentem od wielu lat i wiem, że nawet jeśli świata, by się walił nie ulegnę.
Po kilku kolejnych dniach wróciłem do czynnej służby. Brakowało mi tego i w sumie było mi od razu lepiej gdy byłem zajęty czymś co kochałem robić. Większość policjantów patrzyło na mnie krzywo inni traktowali mnie jak jajko, które może w każdej chwili pęknąć, a jeszcze inni mieli wyjebane. Najbardziej chciałem aby było wróciło wszystko do normy, ale wiedziałem, że nie wróci w najbliższej przyszłości, bo każdy musiałby zapomnieć o tym iż trafiłem do szpitala. Służba w dzień, a na wieczór, wracałem do domu Carbo, któremu nie przeszkadzało to, iż trochę zamieszkałem w jego domu. Przed pracą robiłem śniadanie, ale nie jadłem nadal dużo jednak liczyło się to, że wróciłem do regularnego jedzenia. Gdy wracałem do domu robiłem kolację. Nico chyba podobało się to, że wróciłem do siebie sprzed dwóch tygodni. Nawet delikatnie się uśmiechałem co było kiedyś naprawdę rzadkie. Nie powiem, ale Carbonara trochę dał mi szczęścia do życia i naprawdę dużo czasu poświęcał mi chociaż nie musiał. Nawet złe myśli, które pojawiały się w mojej głowie zniknęły. Jednak jak to zwykle bywa nie zawsze szczęście trwa nieskończoność. Powoli myślałem, że On czuje coś do mnie więcej gdyż często okazywał mi czułość oraz wsparcie, które chciałem od kogoś otrzymywać przez cały czas. Jednak widząc go z kobietą zrozumiałem, że szczęście i ja nie idziemy tą samą drogą. Mogę próbować ile chce, ale wciąż upadam w dół, a dół robi się co raz to większy i co raz cięższy do wyjścia. Poczułem jak moje serduszko rozpada się znowu na małe kawałki, a dopiero niedawno było sklejane. Zgłosiłem status 3 i wróciłem do komendy. Pożegnałem się Grzesiem dziękując mu za wszystko i wyszedłem. Wolał mnie, ale nie słuchałem go ani nie zatrzymałem się chociaż prosił o to.
Dobrze robisz jesteś nie potrzebny
Każdy się tobą tylko bawi
Nikt nie będzie płakać
Pociągnąłem nosem i szedłem w stronę miejsca w którym kiedyś już planowałem swój koniec. Jednak wtedy uratowała mnie Ona. Teraz nie miał kto. W końcu zaznam spokoju, a żadne emocje nie będą już problemem. Chciałem zaznać tylko szczęścia, a jedynym wyjściem do tego jest koniec. Szedłem po chodniku kierując się w miejsce w którym chciałem zakończyć swoje cierpienie. Nie widziałem innego wyjścia gdyż inne sposoby były zbyt ryzykowne, że nie uda się. Telefon wydzwaniał do mnie cały czas, ale nie nie potrafiłem go odebrać. Jeśli bym to zrobił wiedziałem, że nie zrobiłbym tego kroku w przód. Od mojego celu dzieliło mnie tak niewiele, ale dłoń co chwile lądowała na kieszeni z telefonem.
Nie odbierać?
Choć raz może zrobię coś dobrze?
Gdy mnie nie będzie inni w końcu odpoczną?
Poczułem na policzku mokrą ciecz i zdziwiłem się, ponieważ od długiego czasu nie potrafiłem zmusić się do łez, a one nagle pojawiły się. Wytarłem policzek ścierając mokry ślad po słonej łzie. Jednak pojawiła się kolejna i kolejna, a ja rozkleiłem się przez to trudniej było mi wziąć oddech. Łzy zasłoniły wizję przez to upadłem pod drzewem, które dzieliło mą drogę jednak nie potrafiłem zrobić tych kilkunastu kroków w przód. Oparłem się o nie i złapałem się za kolana, które przycisnąłem do klatki piersiowej chcąc w ten sposób odrzucić od siebie wszystkie złe rzeczy. Jednak z łzami wszystkie złe wspomnienia zaczęły wracać, a raczej były głęboko we mnie, bo tak naprawdę nie pogodziłem się z nimi, a próbowałem je zapomnieć. Lecz wspomnienia zawsze wracają te gorsze jak i te dobre. Tylko od nas zależy jak bardzo uderzą w nas. Czułem jak rozrywa mnie niewidzialny ból, który dusił mnie co raz bardziej. Łkałem cicho, a moje ciało całe się trzęsło w spazmach przez ból i samotność.
Dlaczego jestem taki słaby?
Dlaczego nie potrafię sobie poradzić?
Dlaczego wszyscy muszą tylko ranić?
Podniosłem się ledwo i ruszyłem w stronę tamy. Wystarczyło abym doszedł i zrobił ten krok w przód. Miałem małą trudność, ale wszedłem na mini budynek na tamie i spojrzałem w dal. Słońce przyjemnie muskało moją zapłakaną twarz po której nadal płynęły łzy. Śmieszne było to, że jak potrzebowałem nie mogłem poczuć trochę ulgi dzięki łzom. Westchnąłem i zamknąłem powieki biorąc głęboki oddech, a wiatr rozwiał moje włosy na wszystkie strony.
Zrób to
Telefon nie dzwonił dzięki temu miałem spokój aby przemyśleć swoje dotychczasowe życie, które nie było idealne jednak jakieś było. Nagle usłyszałem głos silnika samochodu. Miałem mało czasu aby skończyć to. Zrobiłem krok w przód, ale ktoś przerwał mi w robieniu kolejnego w przepaść.
-Dante nie rób tego! Błagam! - otworzyłem oczy i popatrzyłem na niego, zmęczony całym światem -Nie warto kończyć tego życia! Masz jeszcze tak wiele do przeżycia!
-N-nie wiedzę sensu - wyszeptałem, a z oczu nadal spływały mi łzy.
-Błagam, ale ja widzę sens!
-Niby jaki?
-Ciebie! Ty jesteś sensem mego życia więc nie kończ go, bo podążę za tobą nawet na ten drugi świat! - warga zaczęła mi drgać gdy powiedział te słowa, a z oczu wyleciały kolejne łzy.
Czy nie chce mnie tylko wykorzystać?
Czy nie zrani?
Czy mówi prawdę?
-Możesz mi nie wierzyć, ale Dante od długiego czasu zakochałem się w tobie! Chciałem Ci wiele razy to powiedzieć, ale byłeś z nią! Wiem, że boli Cię jej strata, ale daj sobie pomóc!
-Jestem tylko problemem - wyszeptałem, a on wyciągnął w moją stronę swą dłoń.
-Nie jesteś Dante - wyszeptał również - daj sobie pomóc. Razem sobie damy radę. Proszę złap mą dłoń! Nie zranie Cię, daj mi proszę szanse. Zaufaj mi.
Nie ufaj mu
Czy ja również go kocham?
Czy ktoś może kochać takiego mnie?
Niepewnie wystawiłem do niego dłoń. Patrzył na mnie z uczuciem, którego potrzebowałem i pragnąłem. Położyłem dłoń na jego dłoni, a on delikatnie splotł nasze dłonie razem. Poczułem jak delikatnie pociągnął mnie do siebie przez to wpadłem na jego klatkę piersiową, a on objął mnie wolnym ramieniem. Wybuchnąłem płaczem i osunąłem się na kolana, a ze mną On upadł. Jednak nie puścił mnie tylko schował mnie w sobie bardziej czego właśnie teraz potrzebowałem.
-Dziękuję Dante - wyszeptał i pocałował mnie w głowę - nie rób mi tego więcej, bo bez ciebie życie nie miałoby sensu.
-Przepraszam - wyłkałem, a on puścił dłoń i złapał mnie za policzki, kciukami wytarł moje łzy.
-Nie przepraszaj - szepnął i pocałował mnie w usta. Przez chwilę nie rozumiałem co się dzieje, ale po chwili odwzajemniłem pocałunek, w którym mogłem wyczuć strach, lęk nadzieję i ulgę.
-Smakujesz limonką - stwierdziłem cicho gdy odsunął się od mych ust. Na moje słowa zaśmiał się, a z jego oczy zaszkliły się, a po chwili poleciały z nich pierwsze łzy, które wyznaczyły tory po których mają spływać kolejne.
-Na trzeźwo ciężko było mi myśleć więc wziąłem kilka łyków bimberka. Nawet nie wiesz jak mnie przeraziłeś tym, że nie odbierałeś telefonu. Montanha poinformował nas o tym co planujesz - ponownie złączył nasze usta razem. -Obiecaj mi, że porozmawiamy następnym razem, a nie rób pochopnych decyzji. Mamy jedno życie i wykorzystajmy je wspólnie.
-Obiecuję Ci.
Jakiś czas później
Byłem na imprezie z Carbo wraz z całym zakshotem. W tle leciała muzyka, a ja siedziałem ze swoim chłopakiem przy barze chociaż ja piłem tylko sok. Kontem oka widziałem jak Erwin klei się do Montanhy. Sam mógłbym się wtulić w Nico, ale nie miałem ochoty na to. Nie żałuję tego, że spróbowaliśmy, a nawet jestem szczęśliwy z tego. Mogłem w końcu cieszyć się z życia, a On pokazuje mi co raz to nowsze rzeczy dzięki temu czułem się coraz lepiej, a o Niej powoli zapomniałem. W pełni ciesząc się z życia i tego, że służyłem nadal w policji napiłem się soku.
-O co chodzi? - spytałem patrząc się na Carbo, który patrzył się w swój kieliszek z bimbrem, który uwielbiał pić.
-Bo jutro stracę swoje autko, bo założyłem się z Siwym o nie, że przekonam Cię do napicia się jakiekolwiek alkoholu - westchnął cicho.
-I nie udało Ci się nadal? - zapytałem, ale wiedziałem jaka jest odpowiedź. Kiwnął głowa na tak, a ja westchnąłem cicho. Wstałem z krzesła barowego i pocałowałem Nico w policzek, a przy okazji ukradłem mu pod jego nieobecność kieliszek z bimbrem. Podszedłem do stolika gdzie siedział Erwin z Montanhą.
-Co potrzebujesz? - spytał Grzesiu i spojrzał na mnie, a raczej na kieliszek w mojej dłoni.
-Nie zrobisz tego - mruknął Erwin, a ja westchnąłem.
-A więc tu się podział mój kieliszek i Policjant - poczułem ciepłe powietrze na szyi oraz dłonie które oplotły się wokół mojej tali.
-Odważę - odpowiedziałem i na szybko wziąłem łyk alkoholu, który na samą myśl mnie stopował. Od razu skrzywiłem się gdy zaczęło palić mnie gardło jednak było czuć ten delikatny posmak słodko kwaśnej limonki. Carbo odebrał ode mnie kieliszek i do pił bimberek. Nie wiem czy zrobili wielkie oczy przez to iż napiłem się alkoholu czy to, że Nico zaborczo mnie obejmował. Nie wiedzieli, że ja i Carbo jestem razem. Wolałem aby ta wiedza była dla nas jednak jak już się wydało no to trudno.
-Widzisz Erwin, Dantuś się napił mego bimberka - pocałował mnie w szyję, a ja wziąłem butelkę z colą od Grzesia.
-I tak cud, że nie pali go aż tak bardzo - zaśmiał się Erwin na co przewróciłem niebieskimi oczami.
-Pali - wyszeptałem i popiłem szybko. -Nie piję więcej - mruknąłem do Nico.
-Przy pierwszym zawsze jest ciężej później idzie gładko - wymruczał w moją szyję przez to przymrużyłem powieki czując jak delikatne dreszcze przechodzą po moim ciele.
-Dlaczego nie mówiliście, że jesteście razem?
-Z tego samego powodu co ty Grzesiu nie chciałeś się przyznać - odpowiedział Nico i pocałował mnie w szyję - to ja porywam go - dodał po chwili i zaciągnął mnie na parkiet. Prze tańczyliśmy cały wieczór i nie tylko na tym skończył się ten cudowny dzień.
Mimo cierpienia znalazłem jednak swoje szczęście.
Szukałem go po prostu w złej osobie! Bądź po prostu byłem ślepy na swoje uczucia!
================================
Dotrwałeś czytelniku do końca?
Zostaw po sobie ślad!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro