Najlepszy prezent urodzinowy
tommolittlecutie: Harry i Lou mieszkaja w LA. Lou jest w zaawansowanej ciazy. Na swieta postanawiaja wybrac sie do Londynu do rodziny czy znajomych. Ale niestety jest taka sniezyca ze odwoluja im samolot i musza sie w wigilje zatrzymac w hotelu. Biora pokoj i jada winda na gore. Winda sie psuje (ale prad jest) i Lou z wrazenia zaczyna rodzic. Przerazony Harry musi odbierac porod. Nie wiem czy taka opcja Ci pasuje czy wolisz cesarke ;) wiec jesli tak to winda moze sie naprawic i wezwa lekarza. A Lou urodzi w swoje urodziny :D xx
Uwagi: mpreg
*************************************************
- Przykro nam, ale dzisiaj samolot nie odleci. Wiemy, że jest wigilia, ale w drodze i nad samą Anglią panuje potworna śnieżyca. Prawdopodobnie dopiero jutro będzie można lecieć – ton kobiety był przepraszający, a jej wzrok pokazywał, że naprawdę jest jej przykro.
- Dobrze, rozumiem – westchnął – Dziękuję za informację – uśmiechnął się delikatnie i odwrócił w kierunku miejsc siedzących, pod oknem. Jego chłopak drzemał na jednym z nich, ręką obejmując swój, sporej wielkości, brzuch. Jego twarz była oświetlona przez kolorowe, świąteczne lampki przyczepione do okiennych ram.
Nie zdziwił go ten widok. Było naprawdę późno, a Louis będąc w 8 miesiącu ciąży był często zmęczony i potrzebował dużo snu.
Podszedł do chłopaka przykucając przed nim i lekko pogładził go po policzku.
- Lou, skarbie – szatyn zmarszczył uroczo nos i po chwili otworzył swoje błękitne tęczówki.
- Haz - na jego usta wpłynął senny uśmiech – Lecimy? – spytał przecierając oczy.
- Nie dzisiaj – zaprzeczył – Jutro może się uda. Chodź.
- Jestem śpiący Harry – jęknął, podnosząc się z krzesła, z pomocą loczka.
- Wiem kotku – objął mniejszego, przyciągając go do siebie – Dlatego nie wrócimy do domu. To na drugim końcu miasta. Nie opłaca się skoro jutro mamy tutaj wrócić. Wynajmiemy pokój w hotelu, co ty na to?
- Tak – pokiwał głową. Harry podziwiał ten widok z lekkim uśmiechem. Zaspany Lou był strasznie uroczy.
Przerzucił sobie torbę przez ramię, w dłoń chwycił walizkę, a drugą ręką ciągle obejmował szatyna. Ruszyli w kierunku wyjścia z lotniska.
*****
- Skarbie, przepraszam, że przeze mnie masz takie urodziny – mruknął Harry, całując Louisa w głowę i prowadząc go do windy w hotelu – Gdybym nie ja już teraz bylibyśmy w Londynie.
- Harry dobrze wiesz, że to nie twoja wina. Nic na to nie mogłeś poradzić.
Harry i Louis planowali już kilka dni wcześniej polecieć do Londynu, aby móc spędzić święta z rodziną. Niestety z powodu pracy loczka plany te się nie udały. Mieli lecieć 23 grudnia o 20.20. Najpierw samolot miał opóźnienie 3 godziny, a ostatecznie dowiedzieli się, że w ogóle nie mogą lecieć. I tak oto 23, a prawie 24 grudnia zamiast być w drodze do Anglii, znajdowali się w hotelu w Los Angeles.
Weszli do windy i Styles nacisnął numer piętra, wcześniej odkładając bagaże pod ścianę. Louis oparł się o ukochanego i przymknął oczy. Z głośników w windzie sączyła się jakaś świąteczna piosenka. Louis był tak strasznie zmęczony, dodatkowo od kilku dni ich mała kruszynka była strasznie ruchliwa.
Nagle szarpnęło windą. Światła na moment przygasły, a winda się zatrzymała.
- Harry - głos szatyna był lekko spanikowany.
- Spokojnie Lou – próbował uspokoić szatyna – To tylko niewielka awaria.
Loczek podszedł do panelu na ścianie i nacisnął przycisk alarmu, chcąc poinformować pracowników o zaistniałej sytuacji.
- Zaraz nas uwolnią – zapewnił Louisa, przyciągając go do uścisku. Tomlinson położył głowę na jego ramieniu chcąc się uspokoić.
Nagle wzdrygnął się czując mocniejszy skurcz. Po nim nastąpił kolejny, a z jego ust wydostał się cichy krzyk.
- Lou? – Harry wystraszony spojrzał na chłopaka - Co jest?
- Haz boli – udało mu się wypowiedzieć, zginając się odrobinę i trzymając za brzuch. Coś mokrego popłynęło w dół jego nóg, mocząc spodnie.
- Lou! – zszokowany Harry wpatrywał się w ukochanego – Lou, czy ty…
- Harry, ja rodzę! Odeszły mi wody! Haz, rodzę! Nie, to za wcześnie! Nie mogę, nie tutaj, Haz! – krzyczał spanikowany.
- Skarbie spokojnie, oddychaj – pomógł Louisowi usiąść na podłodze i oprzeć się o ścianę.
Wyciągnął szybko telefon i wykręcił numer pogotowia.
- Tak? – usłyszał lekko znudzony kobiecy głos.
- Mój chłopak rodzi, a my jesteśmy uwiezieni w hotelowej windzie.
- Dobrze, już kogoś wyślę. Proszę podać adres.
Styles szybko podał miejsce pobytu i poprosił o poinformowanie doktor Lock’a.
- Wezwałem pomoc – kucnął obok ukochanego – Wszystko będzie dobrze. Oddychaj Lou.
Próbował wesprzeć szatyna, ale sam był potwornie przestraszony. Właśnie rodziło się jego dziecko.
- Haz to boli, błagam zrób coś – jego twarz była wykrzywiona w grymasie, z jego gardła co chwilę wydostawały się krzyki bólu, a po policzkach płynęły łzy.
- Zaraz kochanie nas uwolnią. Musisz trochę poczekać.
- Kurwa, nie mogę czekać – warknął przez żeby – Co z tobą nie tak Styles? To twoje dziecko właśnie postanowiło pchać się na świat. Jak ja kurwa mam czekać?
- Louis spokojnie, proszę cię. Oddychaj – czuł jak coraz bardziej ogrania go panika. Jednak nie mógł pozwolić przejąć jej nad sobą kontrolę. Musi wspierać swojego męża.
- A co kurwa robię? – powiedział w przerwie między oddechami.
Harry czuł się zdesperowany i modlił się, aby jak najszybciej ich stąd uratowali.
Minęło około 30 minut, wypełnionych krzykami szatyna, jego przekleństwami i próbami pomocy ze strony loczka, nim w końcu winda ruszyła w dół i zatrzymała się na parterze. Drzwi się otworzyły, a do środka od razu wpadł doktor Lock.
- Louis, jak się czujesz?
- Zajebiście kurwa – wycedził przez zęby.
- Jedziemy do szpitala – lekarz zwrócił się do ratowników medycznych, którzy również przybyli.
Pomogli niebieskookiemu wejść na nosze i od razu zabrali go to karetki. Styles pobiegł za nimi, mając nadzieję, że będzie mógł z nimi jechać, ale zatrzymał go lekarz.
- Harry, pojedziesz ze mną – skinął głową w kierunku miejsca, gdzie stał jego samochód. Chłopak skinął głową i udał się za doktorem Lock’iem.
*****
- Gdzie do cholery jest Harry? – warczał szatyn, czując jak z każdą chwilą skurcze są coraz silniejsze i częstsze.
Kilka chwil wcześniej został umieszczony na porodówce, gdzie za chwilę miał przybyć jego lekarz, aby odebrać dziecko. Jednak jego zdaniem brakowało tu jeszcze jednej, dość ważnej, osoby – jego małżonka.
- Proszę się uspokoić i oddychać – obok niego pojawiła się pielęgniarka.
- Niech pani mi… - przerwało mu nagłe wtargnięcie jego męża – Nareszcie.
- Lou – chwycił dłoń szatyna i pocałował go w czoło – Już jestem, zaraz będzie po wszystkim.
- Louis – w pomieszczeniu pojawił się doktor Lock – Zaraz podam ci znieczulenie i poczujesz się lepiej.
Rzeczywiście, po chwili poczuł jak ból znika. Za pomocą niewielkiego parawanu odgrodzili Louis’owi widok na jego brzuch i to chyba nawet dobrze. Kto chciałby patrzeć jak lekarz rozcina jego brzuch?
Minuty mijały, a Harry cały czas siedział bok szatyna mówiąc mu, że wszystko jest dobrze, że nie ma się czym martwić, że zaraz zobaczą ich małą kruszynkę i co chwilę składał pocałunku na jego dłoni lub czole. Szatyn się nie odzywał, tylko z lekkim uśmiechem wpatrywał w swojego męża.
W końcu po sali rozniósł się tak bardzo upragniony płacz dziecka.
- Gratuluje – usłyszeli lekarza – Macie zdrową córeczkę – poinformował ich, podając dziecko pielęgniarce.
W tym momencie szatyn nie wytrzymał i po jego policzkach potoczyły się łzy. Harry z szerokim uśmiechem wpatrywał się w oczy swojego ukochanego. Czuł jak i pod jego powiekami zbierają się łzy.
- Harry, ona jest śliczna – uśmiechnął się, spoglądając na małą dziewczynkę, którą właśnie podała mu pielęgniarka – Nareszcie ją mamy.
- Tak, Lou – nachylił się nad nimi, aby móc lepiej przyjrzeć się swojej córeczce – Jest z nami i tylko nasza.
- Chyba już nie polecimy do Londynu – zachichotał szatyn spoglądając na loczka.
- Może to i lepiej – odpowiedział – W tym momencie, nie chciałbym się wami dzielić z nikim innym – cmoknął męża w usta, po czym ostrożnie nachylił się nad ich kruszynką i delikatnie pocałował w czoło – Nasz mały cud.
- Najlepszy prezent urodzinowy – dodał Louis, również całując maleństwo, kiedy odsunął się Harry.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro