Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Najlepszy prezent urodzinowy

tommolittlecutie: Harry i Lou mieszkaja w LA. Lou jest w zaawansowanej ciazy. Na swieta postanawiaja wybrac sie do Londynu do rodziny czy znajomych. Ale niestety jest taka sniezyca ze odwoluja im samolot i musza sie w wigilje zatrzymac w hotelu. Biora pokoj i jada winda na gore. Winda sie psuje (ale prad jest) i Lou z wrazenia zaczyna rodzic. Przerazony Harry musi odbierac porod. Nie wiem czy taka opcja Ci pasuje czy wolisz cesarke ;) wiec jesli tak to winda moze sie naprawic i wezwa lekarza. A Lou urodzi w swoje urodziny :D xx

Uwagi: mpreg

*************************************************

 - Przykro nam, ale dzisiaj samolot nie odleci. Wiemy, że jest wigilia, ale w drodze i nad samą Anglią panuje potworna śnieżyca. Prawdopodobnie dopiero jutro będzie można lecieć – ton kobiety był przepraszający, a jej wzrok pokazywał, że naprawdę jest jej przykro.

 - Dobrze, rozumiem – westchnął – Dziękuję za informację – uśmiechnął się delikatnie i odwrócił w kierunku miejsc siedzących, pod oknem. Jego chłopak drzemał na jednym z nich, ręką obejmując swój, sporej wielkości, brzuch. Jego twarz była oświetlona przez kolorowe, świąteczne lampki przyczepione do okiennych ram.

Nie zdziwił go ten widok. Było naprawdę późno, a Louis będąc w 8 miesiącu ciąży był często zmęczony i potrzebował dużo snu.

Podszedł do chłopaka przykucając przed nim i lekko pogładził go po policzku.

 - Lou, skarbie – szatyn zmarszczył uroczo nos i po chwili otworzył swoje błękitne tęczówki.

 - Haz -  na jego usta wpłynął senny uśmiech – Lecimy? – spytał przecierając oczy.

 - Nie dzisiaj – zaprzeczył – Jutro może się uda. Chodź.

 - Jestem śpiący Harry – jęknął, podnosząc się z krzesła, z pomocą loczka.

 - Wiem kotku – objął mniejszego, przyciągając go do siebie – Dlatego nie wrócimy do domu. To na drugim końcu miasta. Nie opłaca się skoro jutro mamy tutaj wrócić. Wynajmiemy pokój w hotelu, co ty na to?

 - Tak – pokiwał głową. Harry podziwiał ten widok z lekkim uśmiechem. Zaspany Lou był strasznie uroczy.

Przerzucił sobie torbę przez ramię, w dłoń chwycił walizkę, a drugą ręką ciągle obejmował szatyna. Ruszyli w kierunku wyjścia z lotniska.

*****

 - Skarbie, przepraszam, że przeze mnie masz takie urodziny – mruknął Harry, całując Louisa w głowę i prowadząc go do windy w hotelu – Gdybym nie ja już teraz bylibyśmy w Londynie.

 - Harry dobrze wiesz, że to nie twoja wina. Nic na to nie mogłeś poradzić.

Harry i Louis planowali już kilka dni wcześniej polecieć do Londynu, aby móc spędzić święta z rodziną. Niestety z powodu pracy loczka plany te się nie udały. Mieli lecieć 23 grudnia o 20.20. Najpierw samolot miał opóźnienie 3 godziny, a ostatecznie dowiedzieli się, że w ogóle nie mogą lecieć. I tak oto 23, a prawie 24 grudnia zamiast być w drodze do Anglii, znajdowali się w hotelu w Los Angeles.

Weszli do windy i Styles nacisnął numer piętra, wcześniej odkładając bagaże pod ścianę. Louis oparł się o ukochanego i przymknął oczy. Z głośników w windzie sączyła się jakaś świąteczna piosenka. Louis był tak strasznie zmęczony, dodatkowo od kilku dni ich mała kruszynka była strasznie ruchliwa.

Nagle szarpnęło windą. Światła na moment przygasły, a winda się zatrzymała.

 - Harry - głos szatyna był lekko spanikowany.

 - Spokojnie Lou – próbował uspokoić szatyna – To tylko niewielka awaria.

Loczek podszedł do panelu na ścianie i nacisnął przycisk alarmu, chcąc poinformować pracowników o zaistniałej sytuacji.

 - Zaraz nas uwolnią – zapewnił Louisa, przyciągając go do uścisku. Tomlinson położył głowę na jego ramieniu chcąc się uspokoić.

Nagle wzdrygnął się czując mocniejszy skurcz. Po nim nastąpił kolejny, a z jego ust wydostał się cichy krzyk.

- Lou? – Harry wystraszony spojrzał na chłopaka - Co jest?

- Haz boli – udało mu się wypowiedzieć, zginając się odrobinę i trzymając za brzuch. Coś mokrego popłynęło w dół jego nóg, mocząc spodnie.

 - Lou! – zszokowany Harry wpatrywał się w ukochanego – Lou, czy ty…

 - Harry, ja rodzę! Odeszły mi wody! Haz, rodzę! Nie,  to za wcześnie! Nie mogę, nie tutaj, Haz! – krzyczał spanikowany.

 - Skarbie spokojnie, oddychaj – pomógł Louisowi usiąść na podłodze i oprzeć się o ścianę.

Wyciągnął szybko telefon i wykręcił numer pogotowia.

 - Tak? – usłyszał lekko znudzony kobiecy głos.

 - Mój chłopak rodzi, a my jesteśmy uwiezieni w hotelowej windzie.

 - Dobrze, już kogoś wyślę. Proszę podać adres.

Styles szybko podał miejsce pobytu i poprosił o poinformowanie doktor Lock’a.

 - Wezwałem pomoc – kucnął obok ukochanego – Wszystko będzie dobrze. Oddychaj Lou.

Próbował wesprzeć szatyna, ale sam był potwornie przestraszony. Właśnie rodziło się jego dziecko.

 - Haz to boli, błagam zrób coś – jego twarz była wykrzywiona w grymasie, z jego gardła co chwilę wydostawały się krzyki bólu, a po policzkach płynęły łzy.

 - Zaraz kochanie nas uwolnią. Musisz trochę poczekać.

 - Kurwa, nie mogę czekać – warknął przez żeby – Co z tobą nie tak Styles? To twoje dziecko właśnie postanowiło pchać się na świat. Jak ja kurwa mam czekać?

 - Louis spokojnie, proszę cię. Oddychaj – czuł jak coraz bardziej ogrania go panika. Jednak nie mógł pozwolić przejąć jej nad sobą kontrolę. Musi wspierać swojego męża.

 - A co kurwa robię? – powiedział w przerwie między oddechami.

Harry czuł się zdesperowany i modlił się, aby jak najszybciej ich stąd uratowali.

Minęło około 30 minut, wypełnionych krzykami szatyna, jego przekleństwami i próbami pomocy ze strony loczka, nim w końcu winda ruszyła w dół i zatrzymała się na parterze. Drzwi się otworzyły, a do środka od razu wpadł doktor Lock.

 - Louis, jak się czujesz?

 - Zajebiście kurwa – wycedził przez zęby.

 - Jedziemy do szpitala – lekarz zwrócił się do ratowników medycznych, którzy również przybyli.

Pomogli niebieskookiemu wejść na nosze i od razu zabrali go to karetki. Styles pobiegł za nimi, mając nadzieję, że będzie mógł z nimi jechać, ale zatrzymał go lekarz.

 - Harry, pojedziesz ze mną – skinął głową w kierunku miejsca, gdzie stał jego samochód. Chłopak skinął głową i udał się za doktorem Lock’iem.

*****

 - Gdzie do cholery jest Harry? – warczał szatyn, czując jak z każdą chwilą skurcze są coraz silniejsze i częstsze.

Kilka chwil wcześniej został umieszczony na porodówce, gdzie za chwilę miał przybyć jego lekarz, aby odebrać dziecko. Jednak jego zdaniem brakowało tu jeszcze jednej, dość ważnej, osoby – jego małżonka.

 - Proszę się uspokoić i oddychać – obok niego pojawiła się pielęgniarka.

 - Niech pani mi… - przerwało mu nagłe wtargnięcie jego męża – Nareszcie.

 - Lou – chwycił dłoń szatyna i pocałował go w czoło – Już jestem, zaraz będzie po wszystkim.

 - Louis – w pomieszczeniu pojawił się doktor Lock – Zaraz podam ci znieczulenie i poczujesz się lepiej.

Rzeczywiście, po chwili poczuł jak ból znika. Za pomocą niewielkiego parawanu odgrodzili Louis’owi widok na jego brzuch i to chyba nawet dobrze. Kto chciałby patrzeć jak lekarz rozcina jego brzuch?

Minuty mijały, a Harry cały czas siedział bok szatyna mówiąc mu, że wszystko jest dobrze, że nie ma się czym martwić, że zaraz zobaczą ich małą kruszynkę i co chwilę składał pocałunku na jego dłoni lub czole. Szatyn się nie odzywał, tylko z lekkim uśmiechem wpatrywał w swojego męża.

W końcu po sali rozniósł się tak bardzo upragniony płacz dziecka.

 - Gratuluje – usłyszeli lekarza – Macie zdrową córeczkę – poinformował ich, podając dziecko pielęgniarce.

W tym momencie szatyn nie wytrzymał i po jego policzkach potoczyły się łzy. Harry z szerokim uśmiechem wpatrywał się w oczy swojego ukochanego. Czuł jak i pod jego powiekami zbierają się łzy.

 - Harry, ona jest śliczna – uśmiechnął się, spoglądając na małą dziewczynkę, którą właśnie podała mu pielęgniarka – Nareszcie ją mamy.

 - Tak, Lou – nachylił się nad nimi, aby móc lepiej przyjrzeć się swojej córeczce – Jest z nami i tylko nasza.

 - Chyba już nie polecimy do Londynu – zachichotał szatyn spoglądając na loczka.

 - Może to i lepiej – odpowiedział – W tym momencie, nie chciałbym się wami dzielić z nikim innym – cmoknął męża w usta, po czym ostrożnie nachylił się nad ich kruszynką i delikatnie pocałował w czoło – Nasz mały cud.

 - Najlepszy prezent urodzinowy – dodał Louis, również całując maleństwo, kiedy odsunął się Harry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro