Thoughtful of me
Uwaga, to drugi prompt jaki dzisiaj wstawiam! Więc jak nie czytałeś poprzedniego, no to ... masz problem :")
Pomysł od HateVitae: Może tak... Lilo bądź Nouis? Co ci będzie bardziej pasować. Może być np jakaś próba gwałtu na Louis'ie, ale jeden z chłopaków (Liam albo Niall) w porę go ratuje i bezpiecznie odprowadza do hotelu, gdzie jest reszta chłopaków. Louis poprzez szloch ledwie wydusza z siebie, że chce iść do swojego pokoju, a jego "wybawca" nie pozwala mu zostać sam.
Mam nadzieję, że Ci się spodoba <3
Sponsorem mojej dzisiejszej weny twórczej jest xxJustMeBitchxx, która rano mnie jakoś zmotywowała :") <3
Plus suprajs dla Zuzi <3
1,9k słów
--------
Nowa trasa One Direction wydawała się przełomem 2014 roku. Bilety zostały wyprzedane w minuty, jak nie w sekundy. Tłumy rozszalałych fanek i fanów walały się po miastach z plakatami i koszulkami z nadrukiem zespołu. Kiedy pięciu chłopców wychodziło na scenę nikt nie piszczał. Każdy wstrzymywał oddech, aby z rykiem go wypuścić przy pierwszych słowach początkowej piosenki. Tak się stało i z tym koncertem. Odbywał się w Los Angeles, czyli mieście, w którym chłopcy bali się najbardziej. Nieraz zdarzyły im się tutaj różne wypadki, dlatego z wielką niechęcią grali tutaj koncert.
- Dziękujemy! - pod koniec finałowej piosenki, Harry podziękował wszystkim za przybycie, a piątka chłopców zniknęła za masywną kurtyną.
Zziajani pili wodę, inni prostowali swoje palce po zbyt długim i oschłym trzymaniu mikrofonu, a niektórzy próbowali zasnąć na niewygodnych skórzanych kanapach.
- Chłopcy, jestem głodny – Louis zaskomlał, kiedy piątka chłopców kierowała się do busa. Było już grubo po 22, dlatego, że menadżer znów miał problem z miejscowym wynajmem hotelu. Całe Los Angeles, nic tu porządnie nie załatwisz.
- Już jedziemy do hotelu, Lou – Liam uśmiechnął się do chłopca, widząc jaki ten jest blady na twarzy. Nie był do końca wyleczony, ale trasa musiała biec pełną parą. - Nałóż szalik – Payne syknął, ale szatyn zignorował go, uśmiechając się chytrze. - Uparciuch – ciemny blondyn sam założył chłopcu szalik, kiedy ten przymknął oczy na ciepło wokół jego szyi.
- Leeyum – szatyn westchnął, widząc jak pozostali chłopcy czekali w busie. - Nie chcę jeść tego hotelowego żarcia. Chcę iść do tej budki z kebabem, jest niedaleko. Stamtąd dojdę do naszego hotelu, okej?
Liam prychnął rozzłoszczony, mówiąc jak bardzo zły i pochopny jest ten pomysł. Przecież stado fanek może być wszędzie o tej godzinie. Jednakże Louis wypierał się tym, iż nikt go nie pozna. Payne był nieugięty, choć niski chłopiec znał pewien sposób jak go przekonać.
Wydął swoją dolną wargę, zaszklił niebieskie oczy i splótł palce ze sobą. Popatrzył się z dołu na mężczyznę, który przybrał współczujący wyraz twarzy.
- Proszę, Leeyum.
Starszy spuścił wzrok na nogi chłopca i westchnął ciężko. Miał to do siebie, iż był 'tatusiem' całego zespołu. Był zbyt opiekuńczy i pełen miłości, chociaż czasami Louis miał wrażenie, że tylko względem niego. Może się mylił, a może mężczyzna naprawdę myślał, że szatyn jest nieporadny.
- Okej, LouLou – Liam szybko wszedł do busa, przynosząc mu czerwoną czapkę z puchatą kuleczką na górze. - Trochę się martwię, bo jest już późno. - położył swoją ciepłą dłoń na jego policzku, memląc go pomiędzy palcami. - Uważaj na siebie, proszę.
Niebieskooki przytaknął wesoło, stając na palcach i dając Liam'owi buziaka w policzek. Mimo, że reszta zespołu widziała ten gest, nie był ani trochę spłoszony. Chłopcy wiedzieli o jego orientacji, a nieraz dawał im wszystkim małe buziaki, po prostu Liam'owi dawał je częściej.
- Zmykaj, szkrabie – mężczyzna przytulił chłopca, na co młodszy rozluźnił swoje mięśnie. Louis twierdził, iż zapach Liam'a przypominał gorzką wodę kolońską, miętę i cynamon.
- Papa, Liaś. - cmoknął do chłopaka w powietrzu, zanim nie pobiegł w stronę Washington Street.
***
Louis
Gdyby ktokolwiek miał jakieś zastrzeżenia, ten kebab był zdrowy, nawet sprzedawca powiedział, że od niego moje drobne ciałko nie utyję. Niezbyt lubiłem jedzenie w hotelu, dlatego, że menadżer zawsze zamawiał nam te najmniej kaloryczne żarcie, którym równie dobrze można nakarmić królika. Wszystko dlatego, że przy jakichkolwiek sesjach nie może nam widać choćby odrobinki brzucha. Ja nie często ćwiczyłem na siłowni, kiedy Harry, czy Liam spędzali tam godziny. Cóż, co się im dziwić. To przecież przez ich mięśnie brzucha, ślina dziewczyn spadała na podłogę.
Wyrzuciłem opakowanie po kebabie, wzdychając ciężko. Cóż, na pewno te żarcie nie jest tak lekkostrawne jak sałatka, czy warzywa, ale warto było. Teraz czuję się pełny dobrego jedzenia, a także moja wysoka temperatura znikła. Modest i jego działania antychorobowe ssą. Wżeranie owoców i faszerowanie mnie tabletkami wcale nie pomagało. Chciałem zjeść nawet jakiś proszkowany rosół, ale nie! Za dużo kalorii. Głupie sesje. Na szczęście Payne był na tyle dobry, aby samemu zrobić mi ciepły rosół.
Wszystko szło naprawdę dobrze. Nie widziałem żadnych fanek, poza tym było zbyt ciemno aby ktokolwiek mógłby mnie rozpoznać. Kroczyłem ostrożnie, kiedy usłyszałem szelest liści za mną. Który dzisiaj, 31 listopada? Czyżby to Halloween? Często słyszałem o jakiś przypadkach, kiedy na Halloween ludzie zostali bezprawnie napadani, jednak ... cholera dzisiaj nie ma Halloween! Jest zaledwie połowa listopada, więc może to tylko wiatr?
Nie przejmując się jednym hałasem, dalej szedłem przez siebie. Żarzące latarnie dawały mi pewnego rodzaju spokój, jednak puste ulice straszyły jeszcze bardziej. Moje nogi bolały od szybkiego przebierania nimi. Byłem niski, moje nóżki krótkie, więc szybkie chodzenie mnie męczyło. Przystanąłem na chwilę, wyjmując z kieszeni jeansów komórkę. Zanim zdążyłem odpalić wyświetlacz, ktoś mnie chwycił za ramię, a telefon wypadł mi w szoku z ręki. Chciałem się wyszarpać i zacząć krzyczeć, ale ktoś zatkał moje usta ręką. Czułem oddech na swojej szyi, a z moich oczu uleciało kilka łez. Chłopak chwycił moje obie ręce za plecami w jakiś magiczny sposób kneblując je swoją jedną dłonią. Kim on do cholery jest?
Zaczął mnie pchać w stronę najbliższej ciemnej uliczki. Zacząłem się wiercić, szarżować w jego uścisku, aby ten w końcu mnie puścił. Zrobił to, jedynie na chwilę, aby dać mi w twarz z pięści. Po moim nosie pociekła krew, a ja zacząłem głośno płakać. Chłopak przyparł mnie do muru.
- Z-zostaw mnie! - krzyczałem, kiedy ten swoją dłoń umiejscowił na mojej szyi. Mimo, że szerzej otworzyłem oczy, nadal nie mogłem zauważyć jego twarzy. Było zbyt ciemno, a moje płuca bolały od zbyt zachłannego brania haustów. - Puszczaj mnie, kurwa!
Chłopak zaśmiał się, przyduszając mnie, a moje ręce nagle stały się zimne. Chłód otulił nadgarstki moich dłoni. Ten cholerny chłopak zakuł mnie w kajdanki. Jeżeli to jest ukryta kamera, obiecuję, że wszyscy spłoną marnie.
- Dobrze się bawisz, dziwko? - szepnął mi na ucho, wciąż podduszając, na co zaczęło mi wirować w głowie. - Zaraz się dobrze zabawimy.
Puścił moją szyję, a gdy zacząłem krzyczeć, zawiązał na moich ustach czarną bandamkę. Czułem się osaczony z każdej możliwej strony. Mimo szarpania nadgarstkami, moja beznadziejna pozycja się nie zmieniła. Nie ukrywałem tego, że płaczę. Szlochałem głośno.
- Już nie płacz, kochany. Wypniesz się i po sprawie. - głos mojego wroga rozbrzmiał w moich uszach, jak najgorszy koszmar.
Kiedy mój oddech się uspokoił, poczułem chłód na udach. Moje spodnie zeszły do kostek, a gwałciciel przekręcił mnie tyłem do siebie. Opierałem policzkiem o zimny mur, kiedy moje oczy były zamglone przez ciemność oraz mokre od łez.
Przejechał swoją dużą dłonią po moim pośladku, tuż po tym zsuwając moje bokserki. Nie wiedziałem, jak mam się czuć. Podle w stosunku do siebie, że na to pozwalam? Przecież nie mam wyboru, a może jednak go miałem. Cholerny kebab.
- Mhm, kochanie, będzie bolało – poczułem jak główka jego penisa wsuwa się pomiędzy moje pośladki i bezlitośnie czubkiem głaszcze dziurkę. Myślałem, że zwymiotuję, byłem tego bliski, wyobrażając sobie, jakby to wyglądało na tle dziennym. Czyste okropieństwo.
- Hej! - usłyszałem jak ktoś krzyczy – Zostaw go! - gula stojąca w moim gardle zaczęła maleć. Może jednak nie stracę dziewictwa z obleśnym gwałcicielem? - Kurwa, zostaw go!
Poczułem jak chłopak stojący za moimi plecami warczy coś niezrozumiałego pod nosem, wysuwając penisa spomiędzy moich pośladków. Czułem się uratowany, a pewność dał mi odgłos uciekającego oprawcy. Z jednej strony ulga opanowała moje ciało, a z drugiej, czułem się jak ostatni śmieć, który nie był na tyle silny, aby się obronić. Słaby i bezużyteczny, przecież nie ma osoby, która by mnie polubiła za to, jaki jestem.
- Hej, hej, jest w porządku – chłopak, mój wybawiciel, podszedł do mnie, zgarniając mnie w mocnym uścisku, przed tym szybko ściągając bandamkę z moich ust - Już wszystko dobrze.
Nie krępowałem swoich łez i głośniejszych krzyków, czy skomleń. Uczucie zażenowania okryło mnie całym. Nawet nie zauważyłem, że chłopak przytula mnie nie zważając na to, że jestem w połowie rozebrany. Cóż, jego spodnie przylegały do mojego penisa.
Mężczyzna zauważył to i szybko podciągnął moje spodnie, podczas gdy ja dusiłem szloch w jego szyi. Musiałem się opanować. Nie dość, że jakiś obcy przechodzień uratował mnie, to ja na dodatek zagracam mu czas swoim płaczem. Zacząłem powoli miarować oddech. Zaciągnąłem się zapachem mężczyzny, a mięta, cynamon oraz gorzka woda kolońska otuliły moje nozdrza. Moje oczy gwałtownie się rozszerzyły.
- L-liam? - zapytałem, patrząc na czarną nicość.
Chłopak wiedział, jak ciemno jest w tej uliczce, więc postanowił zaprowadzić nas w stronę światła latarni. Nie myliłem się. Moim wybawicielem był Liam. Mój kochany Payne, którego tak bardzo w tym momencie kocham, Ba, nie w tym momencie, on po prostu był zawsze, kiedy go potrzebowałem i nawet teraz tu był, ratując mnie, jak mój prawdziwy, codzienny bohater.
- Kochanie, wszystko jest już okej, tak? Pojedziemy do hotelu, nie płacz – palcem starł krew, która wcześniej wypłynęła z mojego noska, a następnie pozwolił mi wtulić się w jego ciało.
- Dziękuję, Liam – westchnąłem – Tak bardzo d-dziękuję.
***
Gdy dojechaliśmy do domu, nie chciałem opowiadać o tym chłopcom, nie teraz. Liam posadził mnie w salonie, całując w czoło, aby następnie pognać do kuchni i zrobić mi herbatę.
- Hej, Lou! - Niall od razu się do mnie przysiadł z popcornem w ręce i Irlandzkim chichotem na twarzy. – Coś długo Cię nie było, budka z kebabem Cię połknęła? - Zayn i Harry zaśmiali się głośno, na co po moich policzkach stoczyły się łzy. Uśmiechy nie schodziły z ich twarzy, kiedy ja czułem się pod ich obserwacją.
Zacząłem głośno płakać, zwracając ich uwagę. Uciekłem do swojego pokoju.
Od razu, kiedy tam trafiłem wskoczyłem na swojego duże łóżko. Za ścianą słyszałem rozmowę Liam'a zresztą chłopców. Raczej nie był zadowolony z faktu, iż grupa sobie ze mnie żartowała, jednak ich winą to nie było. To była moja cholerna wina, aby być takim słabeuszem i prawie dać się zgwałcić. Gdyby nie Liam, nie wiem, co bym zrobił. Załamałbym się, nie miałbym wsparcia. Payne to jedyna osoba na której tak bardzo mi zależy.
Leżałem skulony na łóżku, słysząc ciche skrzypnięcie drzwi.
- Lou, śpisz? - spokojny głos Liam'a niósł ze sobą ukojenie.
- N-nie – odpowiedziałem trochę słabo – Proszę, zostań ze mną. - wypuściłem kilka łez na poduszkę.
- Nie śmiałbym sobie gdziekolwiek iść, kochanie.
Moje serce zaczęło bić szybciej słysząc słowo „kochanie", kierowane w moją stronę z ust Payne'a. Mężczyzna postawił herbatę na stolik nocny, siadając obok mnie. Powoli głaskał moje ciało, sprawiając wrażenie, jakbym powoli zapominał o tamtejszej sytuacji.
- Nie mogę sobie wybaczyć, że nie zobaczyłem tego wcześniej. - brązowooki warknął, łapiąc moją dłoń w swoją i delikatnie ją całując. - Boże, tak bardzo się o Ciebie bałem.
Mężczyzna biadolił, jak bardzo nieodpowiedzialny był puszczając mnie samego, jak bardzo mu na mnie zależy i ile by oddał, aby cofnąć czas. Na mojej twarzy zaczął się formować uśmiech, a przez oczy znów leciał łzy, tym razem szczęścia. Liam naprawdę się o mnie martwił, dbał o mnie, jak o kogoś ważnego. Kochał mnie całym swoim serduszkiem, a ja tego po prostu nie zauważałem. Życie bez niego teraz wydawałoby mi się puste, bezuczuciowe.
Usiadłem na łóżku, tuż naprzeciw jego twarzy, która ciągle memlała słowa, jaki to on beznadziejny, że mnie zostawił.
- Liam – zacząłem, ale chłopak nie chciał mnie wysłuchać, tylko mówił dalej. - Liam! - szturchnąłem go, ale ten nadal niewzruszony, zaczął wypuszczać łzy przez oczka, komentując swoją beznadziejność.
Nie wytrzymałem i uporczywie wbiłem się w jego usta. Pocałunek trwał kilka sekund, ale dla mojego serca, nawet kilka dni. Wargi mężczyzny smakowały kawą i czymś słodkim. Chciałem je mieć na swoich do końca życia. Były pulchne i całkiem miłe. Chłopak podczas pocałunku złapał za mój policzek głaszcząc go, przez co moje ciało nawiedziły zimne dreszcze.
- Liam – kiedy nasze twarze się oddaliły zacząłem. - Nie jesteś beznadziejny. Jesteś najbardziej opiekuńczym, kochanym i uroczym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem i cholera, mam tak bardzo miłe uczucie w sercu, kiedy Cię widzę.
Chłopak rozpromienił się.
- Ja też, skarbie. - westchnął, powoli kładąc moją głowę na swoim ramieniu. - Ja też.
----
Dziękuję za wszystko <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro