Sadist
Pomysł od _Lilth_: pomysłodawczyni nie chcę, aby publikować opis.
Pairing: Ziall
Uwaga! Sceny przemocy.
Mam nadzieję, że Ci się spodoba <3
2,3k słów
------
Chwiejnym krokiem wszedł do przedpokoju. Jego przesiąknięte wodą trampki, domagały się solidnego pucowania; woda uliczna w Nebrasce zazwyczaj była bagnista i mułowa. Nawet nie wiedział, dlaczego więc nazywano ją wodą, a nie dla przykładu bagnem. Odłożył jaskrawoniebieski plecak na dębową komodę i przemknął oczami po pomieszczeniu. Było pusto i w miarę możliwości cicho, pomijając rzecz jasna stukot rur zaściennych z których skapywała osadzona bagno-woda. Ściągnął buty i wolnym ruchem wychylił się za próg drzwi. Salon podobnie jak przedpokój świecił nicością. Po niemałym zawahaniu wszedł, a jego oczy ujrzały czysty, przesiąknięty rozkoszą spokój.
- Cholera. - szepnął, kiedy wsuwając się w głąb, zauważył na ścianach trochę swojej krwi.
To nie tak, że robił to specjalnie, choć można było to w ten sposób nazwać. Przecież to on nie dopilnował wczorajszego prania i przez n i e g o Zayn musiał pójść w starej koszuli do pracy. Zasłużył na karę, na dodatek mężczyzna (jak mówił) był tego dnia łaskawszy niż zazwyczaj.
Poszedł do kuchni po mokrą ścierkę i wracając, zaczął zmywać pozostałości krwi z wcześniejszych ran. Na szczęście z łatwością przyszła mu ta czynność i już po kilkunastu minutach szaroniebieska ściana lśniła w swoim jarze.
- Dzień dobry! - usłyszał czyiś głos; jego głos.
Czym prędzej przetoczył swoje poranione ciało do kuchni i wrzucił brudne ręczniki pod blat; udawał, że przyrządza posiłek. Po chwili do segmentu dołączył Zayn, czule witając się ze swoim ukochanym. Pocałował jego czoło i z troską objął ramionami. Niall miał przeczucie, że uronił kilka łez, oczywiście ze szczęścia.
- Dzień dobry, Zayn. – uśmiechnął się do niego promiennie, choć faktycznie nie było to łatwe, przez opuchniętą wargę od jednego z ciosów.
- Co moje kochanie zrobiło na obiad? - powiesił swoją czarną pelerynę na krześle barowym, a sam zaczął rozwijać się z szala.
Jego przełyk skurczył się na to pytanie.
- Uh, jeszcze nic. - odparł szeptem, ale widząc bulwersujące spojrzenie ciemnowłosego, dodał: - T-to znaczy, już robię, uhm, spaghetti, tak, tak, spaghetti. - wyliczał w głowie, czy aby na pewno ma wszystkie składniki potrzebne do owego dania.
- Spaghetti? - dopytał, opierając swoje gigantyczne dłonie o blat; zazwyczaj tonęły w czerwieni przez to, jak rygorystyczny pod względem fizycznym potrafił być dla drobnego blondynka. - To jakieś trzydzieści minut. - syknął, a Niall'a przeszedł niemiły dreszcz.
- Przepraszam, dopiero wróciłem ze szkoły i ... - Malik uniósł rękę, a chłopak zamilknął natychmiastowo, spuszczając głowę i wyciągając makaron z bocznej szuflady.
- Pamiętasz Evelyn? - puścił do niego oczko, w niemniej drażliwym geście. - Ta to była fajna. I w seksie i robieniu d o b r y c h obiadów.
Jedną wielką oczywistością było, że Evelyn nie istniała, jednak Malik uwielbiał go straszyć. Kochał wzbudzać w nim potrzebę bycia najlepszym, potrzebę potrzebowania oraz potrzebę jego złudnej miłości. Uważał go za śmieszną grę, z której w każdym momencie może się wylogować, lecz właśnie w tym się mylił. Niall nigdy nie „wyloguję" go ze swojego umysłu, on zawsze tam będzie siedzieć. Przetarty smugami błota, zaprzepaszczony nad skałami Kaukazu, nadal będzie nieudacznie tkwił w jego głowie, która nie ma szansy zapomnieć. Zayn nie patrzył na uczucia, był bezwzględny i zimny.
***
Cios za ciosem leciał w jego stronę, kiedy nogi odmawiały stabilności. Odbijał się o ściany, nawet nie czując bólu, kiedy jego biodro wpadło wprost na kant kaloryfera i pokryło się czerwoną zmazą. Ręce bolały od unoszenia ich przed uderzeniami, a po policzkach toczył się huragan łez.
- Zayn, p-przestań. - mówił wtedy. - Z-zee, proszę, ostrożniej.
Mężczyzna zaśmiał się srogo i popatrzył na niego sępliwie.
- Jak śmiesz mówić mi, co mam robić?! - rzucił groźnie.
Podszedł do niego wolnym krokiem i pchnął chłopca na ścianę; miał zaledwie siedemnaście lat, a zdążył poczuć wszystkie swoje kości, o których przeciętny człowiek nie ma pojęcia. Złapał go za szyję i przycisnął mocniej. Niall stał na palcach, aby tylko nie zawisnąć i złapać choć malutki procent powietrza. Czuł jak jego twarz jarzy się czerwonym jak krew płomieniem, podchodzą do niej wszelkie organy, w końcu jak ma stan omdlenia (prawie), odczuwa wszystko z ulgą. Zamyka powoli powieki, a krew odchodzi z głowy, zamiast niej pojawia się chłodny błękit, osaczający ją jak taflę lodu.
Zayn puścił.
Niall z kaszleniem rzucił się na podłogę, mając na wpół otwarte powieki; bał się że zwymiotuję, a nie miał konkretnej ochoty podziwiania własnych wymiocin. Wił się jak wąż na dywanie, póki nie nabrał powietrza jak powinien. Siedział skulony w pasywnej postawie.
- Powtarzam więc pytanie – obciągnął swój ścisły krawat. Niall'owi przeszło przez myśl, że chciałby się na nim powiesić, skoro jego życie ma wyglądać dokładnie tak, jak teraz. - Gdzie jest mój zegarek?
Blondyn podniósł wzrok na dwudziestopięciolatka.
- Nie wiem. - nie zmienił odpowiedzi.
Chwilę później pragnie wstać, ale wazon leci w jego stronę. Rozbija się o ścianę na jego prawo, a odłamek rysuję jego policzek do krwi. Nie wytrzymując, wymiotuję.
***
Niall praktycznie wymiotował dniami i nocami. Pierwszych dni owego zjawiska myślał, że to zwykłe zatrucie, z czasem zyskał niemałą pewność; zapach krwi. Była metaliczna w smaku, co powodowało podejście żółci do jego gardła, a jej zapach to ewidentna stęchlizna. Chciał, aby Zayn był z niego zadowolony, więc tego dnia postanowił zrobić jego ulubioną pieczeń, kompot, kupić wino oraz nastrojowe świece.
- Woah. - mężczyzna zipnął, wchodząc do nastrojowego pomieszczenia.
Filary zdobione świecącymi kryształkami, biały obrus, świece rozchodzące się po salonie i zachodzące do sypialni. Po przekroczeniu chociażby progu, jedyne co się praktycznie odczuwało to rozkoszny zapach i nastrój. Stół lśnił potrawami, od pieczeni po ciasta; Niall pragnął spędzić ten wieczór w pełni miłości.
- Dzień dobry, Zayn – uśmiechnął się i przytulił do niego. Charknął cichutko, kiedy mężczyzna zbyt mocno zgniótł go w uścisku, a jego świeże rany parzyły, jak po dotknięciu spirytusu.
- Hej – burknął. - Huh, co to ma znaczyć?
Jego ton wcale nie był taki, jaki Niall sobie wyobrażał. Myślał o czymś pogodnym, wesołym głosiku uśmiechniętego mężczyzny, zastał zaś chropowaty, jak pień pocierany przez umorusaną dłoń, ton.
- C-chciałem żebyś mnie pochwalił. - odpowiedział zupełnie szczerze.
Miał bowiem dość zbytniego rygoru w swoim domu, próbował zapanować nad sytuacją, stając się perfekcyjnym chłopakiem dla Malik'a. Ten jednak nie pochwalał jego zachowań.
- Wołowina? - zapytał, wchodząc w głąb jadalni. - Wiesz, że nie mam dzisiaj ochoty na mięso.
- N-nie wiedziałem, nie zadzwoniłeś do mnie w tej sprawie.
Zayn zmarszczył gąszcz brwi.
- Powinieneś to wiedzieć. - odparł beznamiętnie.
- Jak? Czytać Ci w myślach? - Niall wywrócił oczyma, jednak kiedy zdał sobie sprawę, że powiedział owe słowa nagłos, było już za późno.
Mężczyzna przybił go do ściany.
- Masz jakiś problem? - szorstki głos drapał uszy młodego chłopaka. - Co chcesz zrobić, żeby mi to wynagrodzić?
Blondyn sam nie wiedział, czy miało być to wynagrodzenie przez wołowinę czy „pyskówkę".
- J-ja, myślałem nad tym żebyśmy może się d-dzisiaj, uhm, kochali? - jego gardło piekło, jakby łzy wypłynęły drugą stroną.
Mulat zaśmiał się prosto w jego twarz.
- Kochać? Nawet pieprzyć bym się z Tobą nie chciał, a co dopiero kochać. - Niall poczuł, jak ktoś chwyta za jego szklane serce i rysuję igłą po otoczce. - Spójrz na siebie. Jesteś obrzydliwy. Ciągle chodzisz w swojej bordowej bluzie, która ma na sobie milion plam.
Niall chodził w niej tylko przez to, że dobrze maskowała krew, która przy którymś z ciosów, skapywała na jego ubrania.
- Do tego nie jesteś w ogóle atrakcyjny. Widziałeś siebie w lustrze? Mimo że masz zakaz podjadania i tak tyjesz. Twoje ciało jest całe w siniakach, ohydnych, zaczerwienionych siniakach. Masz wory pod oczami, jesteś po prostu brzydki, Niall.
Zayn strzelał swoimi słowami, wprost w serce młodszego; dotkliwie i boleśnie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że to on zniszczył Niall'a.
- Jestem w ciąży. - powiedział wtedy, z łkaniem uciekając na górę.
**
Jego mosiężne sygnety odbijały się od ciemnych, drewnianych drzwi, za każdym razem, kiedy zdecydował się ponowić próbę nachalnego walenia w nie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, przecież mężczyzna nie raz bił różne rzeczy (i Niall'a) tymi rękoma, jednak teraz trzęsły się; stres opanowywał jego ciało. Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Będzie ojcem, prawdziwym z krwi i kości, pod opieką mając swojego chłopaka i ich wspólne dziecko. Jednak teraz odrzucił tę myśl na bok, pragnął wyjaśnić coś z Niall'em, a ten zamknął się w łaźni, nie wyduszając żadnego pomruku.
- Niall, możemy porozmawiać, proszę. Wpuść mnie. - podobne słowa wychodziły przez jego usta, czasem zakłócane szlochem młodszego. - J-ja, przepraszam Niall. Nie chciałem Cię skrzywdzić.
Jego palce rysowały zaschniętą plamę krwi na drzwiach. Kiedyś wrócił do domu, kompletnie zbity z tropu; jego współpracownik naskarżył na niego. Wtedy wyżył się na swoim chłopaku, miotając nim tak, że buzią nabił się na klamkę, a spazmy krwi z rozciętego dziąsła, strzeliły obok. Nawet nie wiedział, dlaczego wtedy myślał, że to przyjemne, uspokajające, wiedząc, że sprawia tym ból swojemu ukochanemu. Tak samo, jak dzisiaj.
- N-niall, błagam. - zatopił twarz w dłoniach i zaczął cicho szlochać.
Płacz młodszego ustał i Zayn myślał przez chwilę, że mu otworzy i da się sobą zaopiekować. Mijały minuty, głucha cisza okalała jego zmarzłe uszy, wyczulone na każdy pomruk.
- N-niall? - puknął raz, potem drugi.
- Pomóż mi ... - usłyszał słowa, a po nich charknięcie.
Jego głowa zaczęła pulsować. Popadł w lekką panikę, jeżeli stan gorączki i niemocy, można uznać lekkim. Początkowo zaczął wybijać klamkę nogą, jednak jedynie ją nadszarpał. Wielkimi susami pobiegł w dół schodami, rozglądając się na boki.
- Gaśnica, gaśnica, gaśnica. - mówił na głos, telepatycznie przyciągając przedmiot do siebie, choć nie sprawdziło się. - Kurwa mać!
Chwycił chudymi dłońmi drzwi do segmentu kuchennego i znów rozejrzał się po pomieszczeniu. Mimo że wszędzie był porządek, Zayn miał wrażenie, jakby cały jego dom stał w płomieniach kurzu i gruzu. Jego wzrok spoczął na gaśnicy, leżącej za szklaną szybą. Nie myśląc wiele podszedł i swoim łokciem wybił ją. Kawałek tłuczonego szkła wbił się w jego skórę, powodując, że marynarka w pobliżu łokcia zyskała odcień czerwieni. Szybko wyciągnął gaśnicę z gabloty, a następnie pobiegł z nią na górę. Mimo że poślizgnął się na puszystym dywanie, nadal próbował nie schodzić z tropu.
- Niall, już jestem, zachowaj spokój. - zaczął walić gaśnicą w klamkę. - Słyszysz mnie? Co sobie zrobiłeś?
- Zayn, ugh.
Metal spotykał się z metalem, póki mulat nie usłyszał znajome trzasku rozbitego zamka. Odrzucił gaśnicę na bok i wpełzł do łazienki. Czuł w ustach smak krwi, jego łokieć bolał niemiłosiernie, a noga kulała przez poślizg. To co zobaczył, zbiło go ze zdrowego myślenia. Niall opierał się o ścianę wanny, jego nogi wolno leżały na ziemi, a z przedniej części dłoni, buchała pociemniała krew.
- Boże, kochanie. - klęknął przy nim, ręką sięgając po jeden z ręczników i zaciskając go na ranach chłopca. - Kocham Cię. Kocham cię, Niall. Słyszysz mnie? - potarł jego policzek kciukiem.
- Nie robisz tego, Zayn. - jego głos łamał się.
Mężczyzna zaczął szlochać głośno, przyciskając swoje wargi do czoła młodszego.
- Zrobię to.
- Nie chcę litości. - chłopak charknął.
- Nigdy jej nie dostawałeś. Teraz też obejdzie się bez niej.
***
Młodszy chłopak leżał na swoim posłaniu, kiedy obudziło go lekkie gilgotanie. Otworzył rozkoszne oczka, ziewając przeciągle. Słońce zaokiennego zgiełku wprawiało ten poranek w niespotykany klimat, taki, przy którym chłopak mógłby budzić się codziennie. Uwielbiał ten przejściowy okres pomiędzy zimą a wiosną, kiedy łyse drzewa zapuszczają swój zarost, a śnieg znika spod zasięgu wzroku. Wtedy ma ochotę do życia, po przejściu samobójczej jesieni oraz nostalgicznej zimy. Kiedy łaskotanie zaczęło wzmagać na sile, spojrzał zaspanymi oczkami w dół.
- Dzień dobry, kochanie. - Zayn powitał go, wracając do przerwanej czynności.
Mianowicie było to całowanie chłopca, we wszystkich zakamarkach, w których kiedykolwiek podniósł na niego rękę. Zaczął więc od ud, aktualnie skupił się na brzuchu, dokładnie całując zanikające siniaki oraz uśmiechając się na widok, jak jego dziecko urosło, a przynajmniej brzuch Niall'a.
- Dzień dobry, Zayn. - uśmiechnął się do niego promiennie, relaksując się tym czasem, kiedy to zarost mężczyzny łaskotał jego brzuch, wprawiając go w ekstazę. - Och, Zee. - chłopak złapał się za brzuch. - Coś się poruszyło.
Wzrok mulata zaczął się jarzyć niemiłosiernie jasno, słysząc tą wiadomość.
- Moje dziecko ma łaskotki. - przedrzeźniał się, na nowo gilgocząc brzuch nastolatka.
Niall zaczął zwijać się w geście obronnym, popadając w histeryczny śmiech.
- Ja też mam łaskotki!
Mulat zawisnął nad nim.
- No mówię przecież. „Moje dziecko ma łaskotki". Mam dwójkę dzieci, Ciebie i to w Twoim brzuszku, skarbie.
Blondyn podniósł się i czule złączyć ich usta na kilka sekund.
- Czyli insynuujesz mi, że spałem z własnym ojcem? - dotknął jego klatki piersiowej palcem wskazującym.
- Nie do końca, ale po Twoich wczorajszych krzykach, mógłbym insynuować. - zarechotał, dostając kuksańca od, mimo faktu, roześmianego blondyna. - Och, to nic dziwnego, skarbie. Każdy ma swoje fetysze.
Młodszy fuknął, jak małe dziecko, i przekręcił się na bok, tak, aby Zayn go nie widział. Przez chwilę mężczyzna się zmartwił; co jeśli to faktycznie dotknęło Nialla? Zaczął robić rachunek sumienia w głowie, kiedy znów jego uszy otulił śliczny głosik.
- To Twój fetysz, ty kazałeś mi tak mówić. - dogryzał z uśmiechem. - Boję się, że niedługo przejdzie to na etap Pięćdziesięciu Twarzy Malik'a.
Mężczyzna zgarnął go do siebie, kładąc głowę chłopca na swojej piersi, a dłonią masując odstający brzuch.
- Na razie to jest Pięćdziesiąt Twarzy Horan'a, kiedy jednego dnia jesz ogórkowe spaghetti, a drugiego marchewki w czekoladzie.
Obaj śmiali się w niezapomniane. Czuli, że przynależą do siebie, jak nigdy. Mimo że Niall początkowo chciał się wyprowadzić, opuścić Zayn'a, ten nie odpuścił i przez miesiąc przychodził pod jego dom, śpiewając serenady, mimo że fałszował, chłopiec to doceniał. Teraz są tutaj, w ich wspólnym mieszkaniu, pochłonięci tylko i wyłącznie sobą.
Mulat kreślił kółka na brzuchu chłopaka, póki nie poczuł, jak coś muska jego dłoń. Spojrzał w dół i zaśmiał się głośno.
- Niall, znowu? - zapytał, patrząc jak penis jego chłopaka twardnieję bez żadnego intymnego dotyku.
Blondyn spalił się rumieńcem.
- Uh, mam ochotę, to wszystko. - wtulił nos w jego szyję, kiedy mężczyzna nie przestawał chichotać.
- Wczoraj robiliśmy to całą noc. - wypomniał.
Młodszy musnął jego wargi.
- Wolisz to, czy ogórkowe spaghetti?
A odpowiedź była całkiem prosta.
---
Dziękuję za wszystko, naprawdę <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro