Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sadist

Pomysł od _Lilth_: pomysłodawczyni nie chcę, aby publikować opis.

Pairing: Ziall

Uwaga! Sceny przemocy.

Mam nadzieję, że Ci się spodoba <3

2,3k słów

------

Chwiejnym krokiem wszedł do przedpokoju. Jego przesiąknięte wodą trampki, domagały się solidnego pucowania; woda uliczna w Nebrasce zazwyczaj była bagnista i mułowa. Nawet nie wiedział, dlaczego więc nazywano ją wodą, a nie dla przykładu bagnem. Odłożył jaskrawoniebieski plecak na dębową komodę i przemknął oczami po pomieszczeniu. Było pusto i w miarę możliwości cicho, pomijając rzecz jasna stukot rur zaściennych z których skapywała osadzona bagno-woda. Ściągnął buty i wolnym ruchem wychylił się za próg drzwi. Salon podobnie jak przedpokój świecił nicością. Po niemałym zawahaniu wszedł, a jego oczy ujrzały czysty, przesiąknięty rozkoszą spokój.

- Cholera. - szepnął, kiedy wsuwając się w głąb, zauważył na ścianach trochę swojej krwi.

To nie tak, że robił to specjalnie, choć można było to w ten sposób nazwać. Przecież to on nie dopilnował wczorajszego prania i przez n i e g o Zayn musiał pójść w starej koszuli do pracy. Zasłużył na karę, na dodatek mężczyzna (jak mówił) był tego dnia łaskawszy niż zazwyczaj.

Poszedł do kuchni po mokrą ścierkę i wracając, zaczął zmywać pozostałości krwi z wcześniejszych ran. Na szczęście z łatwością przyszła mu ta czynność i już po kilkunastu minutach szaroniebieska ściana lśniła w swoim jarze.

- Dzień dobry! - usłyszał czyiś głos; jego głos.

Czym prędzej przetoczył swoje poranione ciało do kuchni i wrzucił brudne ręczniki pod blat; udawał, że przyrządza posiłek. Po chwili do segmentu dołączył Zayn, czule witając się ze swoim ukochanym. Pocałował jego czoło i z troską objął ramionami. Niall miał przeczucie, że uronił kilka łez, oczywiście ze szczęścia.

- Dzień dobry, Zayn. – uśmiechnął się do niego promiennie, choć faktycznie nie było to łatwe, przez opuchniętą wargę od jednego z ciosów.

- Co moje kochanie zrobiło na obiad? - powiesił swoją czarną pelerynę na krześle barowym, a sam zaczął rozwijać się z szala.

Jego przełyk skurczył się na to pytanie.

- Uh, jeszcze nic. - odparł szeptem, ale widząc bulwersujące spojrzenie ciemnowłosego, dodał: - T-to znaczy, już robię, uhm, spaghetti, tak, tak, spaghetti. - wyliczał w głowie, czy aby na pewno ma wszystkie składniki potrzebne do owego dania.

- Spaghetti? - dopytał, opierając swoje gigantyczne dłonie o blat; zazwyczaj tonęły w czerwieni przez to, jak rygorystyczny pod względem fizycznym potrafił być dla drobnego blondynka. - To jakieś trzydzieści minut. - syknął, a Niall'a przeszedł niemiły dreszcz.

- Przepraszam, dopiero wróciłem ze szkoły i ... - Malik uniósł rękę, a chłopak zamilknął natychmiastowo, spuszczając głowę i wyciągając makaron z bocznej szuflady.

- Pamiętasz Evelyn? - puścił do niego oczko, w niemniej drażliwym geście. - Ta to była fajna. I w seksie i robieniu d o b r y c h obiadów.

Jedną wielką oczywistością było, że Evelyn nie istniała, jednak Malik uwielbiał go straszyć. Kochał wzbudzać w nim potrzebę bycia najlepszym, potrzebę potrzebowania oraz potrzebę jego złudnej miłości. Uważał go za śmieszną grę, z której w każdym momencie może się wylogować, lecz właśnie w tym się mylił. Niall nigdy nie „wyloguję" go ze swojego umysłu, on zawsze tam będzie siedzieć. Przetarty smugami błota, zaprzepaszczony nad skałami Kaukazu, nadal będzie nieudacznie tkwił w jego głowie, która nie ma szansy zapomnieć. Zayn nie patrzył na uczucia, był bezwzględny i zimny.

***

Cios za ciosem leciał w jego stronę, kiedy nogi odmawiały stabilności. Odbijał się o ściany, nawet nie czując bólu, kiedy jego biodro wpadło wprost na kant kaloryfera i pokryło się czerwoną zmazą. Ręce bolały od unoszenia ich przed uderzeniami, a po policzkach toczył się huragan łez.

- Zayn, p-przestań. - mówił wtedy. - Z-zee, proszę, ostrożniej.

Mężczyzna zaśmiał się srogo i popatrzył na niego sępliwie.

- Jak śmiesz mówić mi, co mam robić?! - rzucił groźnie.

Podszedł do niego wolnym krokiem i pchnął chłopca na ścianę; miał zaledwie siedemnaście lat, a zdążył poczuć wszystkie swoje kości, o których przeciętny człowiek nie ma pojęcia. Złapał go za szyję i przycisnął mocniej. Niall stał na palcach, aby tylko nie zawisnąć i złapać choć malutki procent powietrza. Czuł jak jego twarz jarzy się czerwonym jak krew płomieniem, podchodzą do niej wszelkie organy, w końcu jak ma stan omdlenia (prawie), odczuwa wszystko z ulgą. Zamyka powoli powieki, a krew odchodzi z głowy, zamiast niej pojawia się chłodny błękit, osaczający ją jak taflę lodu.

Zayn puścił.

Niall z kaszleniem rzucił się na podłogę, mając na wpół otwarte powieki; bał się że zwymiotuję, a nie miał konkretnej ochoty podziwiania własnych wymiocin. Wił się jak wąż na dywanie, póki nie nabrał powietrza jak powinien. Siedział skulony w pasywnej postawie.

- Powtarzam więc pytanie – obciągnął swój ścisły krawat. Niall'owi przeszło przez myśl, że chciałby się na nim powiesić, skoro jego życie ma wyglądać dokładnie tak, jak teraz. - Gdzie jest mój zegarek?

Blondyn podniósł wzrok na dwudziestopięciolatka.

- Nie wiem. - nie zmienił odpowiedzi.

Chwilę później pragnie wstać, ale wazon leci w jego stronę. Rozbija się o ścianę na jego prawo, a odłamek rysuję jego policzek do krwi. Nie wytrzymując, wymiotuję.

***

Niall praktycznie wymiotował dniami i nocami. Pierwszych dni owego zjawiska myślał, że to zwykłe zatrucie, z czasem zyskał niemałą pewność; zapach krwi. Była metaliczna w smaku, co powodowało podejście żółci do jego gardła, a jej zapach to ewidentna stęchlizna. Chciał, aby Zayn był z niego zadowolony, więc tego dnia postanowił zrobić jego ulubioną pieczeń, kompot, kupić wino oraz nastrojowe świece.

- Woah. - mężczyzna zipnął, wchodząc do nastrojowego pomieszczenia.

Filary zdobione świecącymi kryształkami, biały obrus, świece rozchodzące się po salonie i zachodzące do sypialni. Po przekroczeniu chociażby progu, jedyne co się praktycznie odczuwało to rozkoszny zapach i nastrój. Stół lśnił potrawami, od pieczeni po ciasta; Niall pragnął spędzić ten wieczór w pełni miłości.

- Dzień dobry, Zayn – uśmiechnął się i przytulił do niego. Charknął cichutko, kiedy mężczyzna zbyt mocno zgniótł go w uścisku, a jego świeże rany parzyły, jak po dotknięciu spirytusu.

- Hej – burknął. - Huh, co to ma znaczyć?

Jego ton wcale nie był taki, jaki Niall sobie wyobrażał. Myślał o czymś pogodnym, wesołym głosiku uśmiechniętego mężczyzny, zastał zaś chropowaty, jak pień pocierany przez umorusaną dłoń, ton.

- C-chciałem żebyś mnie pochwalił. - odpowiedział zupełnie szczerze.

Miał bowiem dość zbytniego rygoru w swoim domu, próbował zapanować nad sytuacją, stając się perfekcyjnym chłopakiem dla Malik'a. Ten jednak nie pochwalał jego zachowań.

- Wołowina? - zapytał, wchodząc w głąb jadalni. - Wiesz, że nie mam dzisiaj ochoty na mięso.

- N-nie wiedziałem, nie zadzwoniłeś do mnie w tej sprawie.

Zayn zmarszczył gąszcz brwi.

- Powinieneś to wiedzieć. - odparł beznamiętnie.

- Jak? Czytać Ci w myślach? - Niall wywrócił oczyma, jednak kiedy zdał sobie sprawę, że powiedział owe słowa nagłos, było już za późno.

Mężczyzna przybił go do ściany.

- Masz jakiś problem? - szorstki głos drapał uszy młodego chłopaka. - Co chcesz zrobić, żeby mi to wynagrodzić?

Blondyn sam nie wiedział, czy miało być to wynagrodzenie przez wołowinę czy „pyskówkę".

- J-ja, myślałem nad tym żebyśmy może się d-dzisiaj, uhm, kochali? - jego gardło piekło, jakby łzy wypłynęły drugą stroną.

Mulat zaśmiał się prosto w jego twarz.

- Kochać? Nawet pieprzyć bym się z Tobą nie chciał, a co dopiero kochać. - Niall poczuł, jak ktoś chwyta za jego szklane serce i rysuję igłą po otoczce. - Spójrz na siebie. Jesteś obrzydliwy. Ciągle chodzisz w swojej bordowej bluzie, która ma na sobie milion plam.

Niall chodził w niej tylko przez to, że dobrze maskowała krew, która przy którymś z ciosów, skapywała na jego ubrania.

- Do tego nie jesteś w ogóle atrakcyjny. Widziałeś siebie w lustrze? Mimo że masz zakaz podjadania i tak tyjesz. Twoje ciało jest całe w siniakach, ohydnych, zaczerwienionych siniakach. Masz wory pod oczami, jesteś po prostu brzydki, Niall.

Zayn strzelał swoimi słowami, wprost w serce młodszego; dotkliwie i boleśnie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że to on zniszczył Niall'a.

- Jestem w ciąży. - powiedział wtedy, z łkaniem uciekając na górę.

**

Jego mosiężne sygnety odbijały się od ciemnych, drewnianych drzwi, za każdym razem, kiedy zdecydował się ponowić próbę nachalnego walenia w nie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, przecież mężczyzna nie raz bił różne rzeczy (i Niall'a) tymi rękoma, jednak teraz trzęsły się; stres opanowywał jego ciało. Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Będzie ojcem, prawdziwym z krwi i kości, pod opieką mając swojego chłopaka i ich wspólne dziecko. Jednak teraz odrzucił tę myśl na bok, pragnął wyjaśnić coś z Niall'em, a ten zamknął się w łaźni, nie wyduszając żadnego pomruku.

- Niall, możemy porozmawiać, proszę. Wpuść mnie. - podobne słowa wychodziły przez jego usta, czasem zakłócane szlochem młodszego. - J-ja, przepraszam Niall. Nie chciałem Cię skrzywdzić.

Jego palce rysowały zaschniętą plamę krwi na drzwiach. Kiedyś wrócił do domu, kompletnie zbity z tropu; jego współpracownik naskarżył na niego. Wtedy wyżył się na swoim chłopaku, miotając nim tak, że buzią nabił się na klamkę, a spazmy krwi z rozciętego dziąsła, strzeliły obok. Nawet nie wiedział, dlaczego wtedy myślał, że to przyjemne, uspokajające, wiedząc, że sprawia tym ból swojemu ukochanemu. Tak samo, jak dzisiaj.

- N-niall, błagam. - zatopił twarz w dłoniach i zaczął cicho szlochać.

Płacz młodszego ustał i Zayn myślał przez chwilę, że mu otworzy i da się sobą zaopiekować. Mijały minuty, głucha cisza okalała jego zmarzłe uszy, wyczulone na każdy pomruk.

- N-niall? - puknął raz, potem drugi.

- Pomóż mi ... - usłyszał słowa, a po nich charknięcie.

Jego głowa zaczęła pulsować. Popadł w lekką panikę, jeżeli stan gorączki i niemocy, można uznać lekkim. Początkowo zaczął wybijać klamkę nogą, jednak jedynie ją nadszarpał. Wielkimi susami pobiegł w dół schodami, rozglądając się na boki.

- Gaśnica, gaśnica, gaśnica. - mówił na głos, telepatycznie przyciągając przedmiot do siebie, choć nie sprawdziło się. - Kurwa mać!

Chwycił chudymi dłońmi drzwi do segmentu kuchennego i znów rozejrzał się po pomieszczeniu. Mimo że wszędzie był porządek, Zayn miał wrażenie, jakby cały jego dom stał w płomieniach kurzu i gruzu. Jego wzrok spoczął na gaśnicy, leżącej za szklaną szybą. Nie myśląc wiele podszedł i swoim łokciem wybił ją. Kawałek tłuczonego szkła wbił się w jego skórę, powodując, że marynarka w pobliżu łokcia zyskała odcień czerwieni. Szybko wyciągnął gaśnicę z gabloty, a następnie pobiegł z nią na górę. Mimo że poślizgnął się na puszystym dywanie, nadal próbował nie schodzić z tropu.

- Niall, już jestem, zachowaj spokój. - zaczął walić gaśnicą w klamkę. - Słyszysz mnie? Co sobie zrobiłeś?

- Zayn, ugh.

Metal spotykał się z metalem, póki mulat nie usłyszał znajome trzasku rozbitego zamka. Odrzucił gaśnicę na bok i wpełzł do łazienki. Czuł w ustach smak krwi, jego łokieć bolał niemiłosiernie, a noga kulała przez poślizg. To co zobaczył, zbiło go ze zdrowego myślenia. Niall opierał się o ścianę wanny, jego nogi wolno leżały na ziemi, a z przedniej części dłoni, buchała pociemniała krew.

- Boże, kochanie. - klęknął przy nim, ręką sięgając po jeden z ręczników i zaciskając go na ranach chłopca. - Kocham Cię. Kocham cię, Niall. Słyszysz mnie? - potarł jego policzek kciukiem.

- Nie robisz tego, Zayn. - jego głos łamał się.

Mężczyzna zaczął szlochać głośno, przyciskając swoje wargi do czoła młodszego.

- Zrobię to.

- Nie chcę litości. - chłopak charknął.

- Nigdy jej nie dostawałeś. Teraz też obejdzie się bez niej.

***

Młodszy chłopak leżał na swoim posłaniu, kiedy obudziło go lekkie gilgotanie. Otworzył rozkoszne oczka, ziewając przeciągle. Słońce zaokiennego zgiełku wprawiało ten poranek w niespotykany klimat, taki, przy którym chłopak mógłby budzić się codziennie. Uwielbiał ten przejściowy okres pomiędzy zimą a wiosną, kiedy łyse drzewa zapuszczają swój zarost, a śnieg znika spod zasięgu wzroku. Wtedy ma ochotę do życia, po przejściu samobójczej jesieni oraz nostalgicznej zimy. Kiedy łaskotanie zaczęło wzmagać na sile, spojrzał zaspanymi oczkami w dół.

- Dzień dobry, kochanie. - Zayn powitał go, wracając do przerwanej czynności.

Mianowicie było to całowanie chłopca, we wszystkich zakamarkach, w których kiedykolwiek podniósł na niego rękę. Zaczął więc od ud, aktualnie skupił się na brzuchu, dokładnie całując zanikające siniaki oraz uśmiechając się na widok, jak jego dziecko urosło, a przynajmniej brzuch Niall'a.

- Dzień dobry, Zayn. - uśmiechnął się do niego promiennie, relaksując się tym czasem, kiedy to zarost mężczyzny łaskotał jego brzuch, wprawiając go w ekstazę. - Och, Zee. - chłopak złapał się za brzuch. - Coś się poruszyło.

Wzrok mulata zaczął się jarzyć niemiłosiernie jasno, słysząc tą wiadomość.

- Moje dziecko ma łaskotki. - przedrzeźniał się, na nowo gilgocząc brzuch nastolatka.

Niall zaczął zwijać się w geście obronnym, popadając w histeryczny śmiech.

- Ja też mam łaskotki!

Mulat zawisnął nad nim.

- No mówię przecież. „Moje dziecko ma łaskotki". Mam dwójkę dzieci, Ciebie i to w Twoim brzuszku, skarbie.

Blondyn podniósł się i czule złączyć ich usta na kilka sekund.

- Czyli insynuujesz mi, że spałem z własnym ojcem? - dotknął jego klatki piersiowej palcem wskazującym.

- Nie do końca, ale po Twoich wczorajszych krzykach, mógłbym insynuować. - zarechotał, dostając kuksańca od, mimo faktu, roześmianego blondyna. - Och, to nic dziwnego, skarbie. Każdy ma swoje fetysze.

Młodszy fuknął, jak małe dziecko, i przekręcił się na bok, tak, aby Zayn go nie widział. Przez chwilę mężczyzna się zmartwił; co jeśli to faktycznie dotknęło Nialla? Zaczął robić rachunek sumienia w głowie, kiedy znów jego uszy otulił śliczny głosik.

- To Twój fetysz, ty kazałeś mi tak mówić. - dogryzał z uśmiechem. - Boję się, że niedługo przejdzie to na etap Pięćdziesięciu Twarzy Malik'a.

Mężczyzna zgarnął go do siebie, kładąc głowę chłopca na swojej piersi, a dłonią masując odstający brzuch.

- Na razie to jest Pięćdziesiąt Twarzy Horan'a, kiedy jednego dnia jesz ogórkowe spaghetti, a drugiego marchewki w czekoladzie.

Obaj śmiali się w niezapomniane. Czuli, że przynależą do siebie, jak nigdy. Mimo że Niall początkowo chciał się wyprowadzić, opuścić Zayn'a, ten nie odpuścił i przez miesiąc przychodził pod jego dom, śpiewając serenady, mimo że fałszował, chłopiec to doceniał. Teraz są tutaj, w ich wspólnym mieszkaniu, pochłonięci tylko i wyłącznie sobą.

Mulat kreślił kółka na brzuchu chłopaka, póki nie poczuł, jak coś muska jego dłoń. Spojrzał w dół i zaśmiał się głośno.

- Niall, znowu? - zapytał, patrząc jak penis jego chłopaka twardnieję bez żadnego intymnego dotyku.

Blondyn spalił się rumieńcem.

- Uh, mam ochotę, to wszystko. - wtulił nos w jego szyję, kiedy mężczyzna nie przestawał chichotać.

- Wczoraj robiliśmy to całą noc. - wypomniał.

Młodszy musnął jego wargi.

- Wolisz to, czy ogórkowe spaghetti?

A odpowiedź była całkiem prosta.

---

Dziękuję za wszystko, naprawdę <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro