Za często jednak chowa serce... cz. 3
To trzecia część prompta w której Harry jest kocią hybrydą.
Przepraszam, że musiałaś tyle czekać, ale mam nadzieję, że choć trochę będzie Ci się podobał...
No i jak zawsze im więcej motywujących komentarzy będzie tym szybciej pojawi się kolejny prompt z listy :)
1. Lashton.- sorry_not_sorry
2. Zarry.-xxxbajsfkkmnwyxxx
3.Malum -xxxbajsfkkmnwyxxx
SKRZYNKA ZAMKNIĘTA!
Harry:
Wzdrygnąłem się, kiedy poczułem od Zayna odór alkoholu. Za bardzo kojarzy mi się to z latami upokorzeń żebym mógł znieść go teraz tak blisko siebie. Byłem pewien, że zrozumie w końcu brunet przez ostatnie miesiące robił wszystko bym poczuł się z nim bezpiecznie. Jednak chyba znowu się pomyliłem, bo moja odmowa zdecydowanie nie przypadła mu do gustu. Po ostatnim wyzwisku nie wytrzymuję i wymierzam mu silny cios w policzek, a on patrzy na mnie zdezorientowany. Boję się go. Szybko uciekam do ogrodu, a jakiś czas później słyszę kroki na schodach i trzask drzwi. Wzdrygam się na nagły hałas, który jakby wybudza mnie z transu.
Przeraża mnie perspektywa przebywania z nim w jednym pomieszczeniu, bo chyba skończyła się moja spokojna bajka w wraca koszmar. Nie chce sobie niszczyć idealnego obrazu Zayna w mojej głowie, chociaż po dzisiejszym zdarzeniu pojawiły się już na nim pierwsze rysy. Chciałbym móc zachować z nim tylko te szczęśliwe wspomnienia, mieć jedną osobę, dla której nie estem bezwartościowym śmieciem. Nie mogę zniosę widoku jego twarzy wykrzywionej w wyrazie obrzydzenia. Dlatego cichutko wkradam się z powrotem i ubieram ciepłe buty i kurtkę, na głowę wsuwam dużą czarną czapkę. Chce mieć coś, co będzie mi o nim przypominać, o tym jak uśmiechał się, kiedy zachwycałem się Londynem na naszych wycieczkach, albo o sposobie, w jaki patrzył na moje usta tuż przed pierwszym pocałunkiem. Pamiętać tylko o tym, że jakimś cudem coś takiego jak ja znalazło miejsce w jego sercu, bo nie mam wątpliwości, co do tego, że mnie kocha... tylko nie chce czekać aż uświadomi sobie, że nie jestem tego warty. Pierwsze symptomy chyba mogłem zobaczyć dzisiaj, a może myślał już wcześniej o tym, że traci swój czas przy mnie, kiedy mógłby być dosłownie z każdym.
Chwilę zastanawiam się nad tym, dokąd mogę pójść, ale kiedy woda pod prysznicem przestaję płynąć sięgam po swój portfel, w którym nie ma wiele, ale Malik uparł się, że potrzebuję gdybym chciał wyjść na kawę, gdy go nie będzie czy zamówić pizzy, czego jednak nigdy nie zrobiłem. Tyle, co teraz odłożyłem to więcej niż miałem, gdy przyjechałem do Londynu. Ostatni raz zerkam na kanapę, która będzie pamiętać wiele naszych długich rozmów i leniwych filmowych wieczorów, popołudniowych dyskusji na temat najnowszych produkcji Marvella czy marzeń o przyszłości... Będę tak cholernie za tym wszystkim tęsknił, a najbardziej za Zaynem, bo to, co stało się dzisiaj nie sprawiło, że moje uczucia uległy zmianie. Przewiduję, że one nigdy nie znikną i właśnie, dlatego nie mogę zostać. Cokolwiek by nie zrobił ja i tak będę go kochać, ale jestem przerażony jego dzisiejszą postawą i nie czuję się na siłach by jeszcze raz patrzeć w jego oczy i zamiast szczęścia widzieć tam tylko złość. Potem wychodzę w zimną noc i zostawiam ten dom jak i właściciela za sobą.
Nie mam pojęcia, co z sobą zrobić, a kiedy docieram na przystanek akurat podjeżdża jakiś autobus. Wsiadam do niego, kupuję bilet i zapadam się w swoich myślach. Jestem przerażony perspektywą ponownej bezdomności, co prawda teraz umiem więcej, ale nie zabrałem żadnych papierów potwierdzających ukończony przeze mnie kurs kulinarny, więc bardzo prawdopodobne jest to, ż znowu wyląduję na ulicy. Znam adres Louisa i przez chwilę zastanawiam się nad poproszeniem go o pomoc, ale potem uświadamiam sobie, że to jeden z nielicznych przyjaciół Zayna i nie mogę mu go odebrać. Wiem jak opiekuńczy jest Tomlinson względem mnie... wole nie ryzykować, że odwróci się od Malika, bo ktoś taki jak Tommo potrzebny jest temu pracoholikowi.
Kierowca ogłasza koniec trasy, a ja niechętnie podnoszę się ze swojego miejsca, wychodzę i rozglądam się po okolicy, w której nigdy nie byłem. Widzę sporo domów jednorodzinnych, kilka knajp i kawiarni i jakiś market spożywczy. Wolnym krokiem przechodzę obok zapełnionych lokali wsłuchując się w szmery rozmów i dźwięczny śmiech szczęśliwych ludzi. Jednak, kiedy docieram do końca alejki skręcam w prawo i tutaj jest już mnie przyjemnie. Jakiś chłopak siedzi na stosie kartonów i skrzynek z jego ust wypływają takie wiązanki przekleństw, o których nie miałem pojęcia.
- Kurwa zabiję, a mówiłem, że interes z rodziną to najgorszy pomysł na świecie... Sukowaty, leniwy Pojeb.- Wstaje i mocno kopie w jedną z paczek.- Jesteś idiotą Horan, naiwnym idiotą.- Warczy i podskakuję na jednej nodze, co wywołuję mój chichot. W tej chwili odwraca się w moim kierunku i przygląda przez chwilę spod zmrużonych powiek. Nie wiem, dlaczego, ale ostrożnie się do niego przybliżam i wskazując ręką na cały ten stos pytam:
- Potrzebujesz z tym pomocy?- Może i mam jeden z najgorszych dni w życiu, ale mimo to podniesienie kilku paczek nie powinno mnie zabić.
- Kurwa TAK. Jeśli się zgodzisz mogę nawet ugotować moje popisowe danie...- Zaczyna bardzo entuzjastycznie nieznajomy, a jego akcent jest nieco nietypowy dla londyńczyka.- Albo cokolwiek naprawdę stary ratujesz mi dupe i to dosyć dosłownie, bo jeszcze trochę i przymarzłbym do tych kartonów. Wiem, że brzmię na zdesperowanego, ale mam oparzoną dłoń.- Odruchowo zerkam i widzę bandaż wokół prawej ręki.- Dlatego nie jestem w stanie podnieść żadnej z tych rzeczy, boli jak skurwysyn, a mój kuzyn, który miał pomagać mi w restauracji się nie zjawił, chociaż jeszcze dzisiaj rano zapewniał mnie jak bardzo poturbuję pracy...
- Yyh.- Mruknąłem nie wiedząc, co innego mógłbym powiedzieć.
- Sorki znowu mam słowotok. Tak już mam jak mnie coś wyprowadzi z równowagi. Jestem krzykaczem, ale jak trochę sobie powrzeszczę to mi jakoś tak lżej.
- Spoko... otworzysz drzwi i zaświecisz światło?- Pytam wskazując na szerokie drewniane drzwi, prawdopodobnie od zaplecza.
- Jasne!- Odpowiada śmiejąc się cicho. Podnoszę pierwszą skrzynkę wypełnioną przeróżnymi warzywami i wchodzę po kilku schodkach.- Tutaj mam magazyn.- Mówi jak jestem już w środku machając dłonią na prawo. Zostawiam tam to, co przyniosłem i wracam po kolejne paczki. Wniesienie wszystkiego zajmuję mi około dwudziestu minut, a kiedy odstawiam ostatnie dwie siatki z owocami mój oddech jest przyspieszony i czuję, że jest mi za ciepło w czapce. Zapominam się na chwilę i zdejmuję okrycie głowy i poprawiam wpadające mi do oczu włosy. Słyszę jak nieznajomy ze świstem wciąga powietrze i dopiero wtedy uświadamiam sobie, co ja najlepszego wyprawiam. Kilka tych miesięcy z Zaynem całkowicie uśpiły mój instynkt samozachowawczy.
- Uhm... to ja już może pójdę.- Westchnąłem widząc reakcję chłopaka.
- Nie! Zaczekaj, stój!- Zawołał, kiedy byłem już przy drzwiach wyjściowych.
- Naprawdę nic się nie dzieję... większość ludzi tak reaguję.- Odpowiedziałem i już postawiłem nawet jedną nogę na schodku, kiedy coś szarpnęło mnie do tyłu. Wciągnął mnie z powrotem do środka i oparł się o drzwi odcinając mi drogę ucieczki. Zaczynałem się porządnie stresować.
- Sorki za moją reakcję, ale na chwilę mnie zatkało. Dawno nie spotkałem kogoś
- Tak dziwnego?!- Warknąłem na niego, a nawet nie sądziłem, że potrafię być dla kogoś wredny. Chyba utrata Zayna źle na mnie wpływa.
- Chciałem powiedzieć kogoś takiego jak ja.- Mruknął cicho i zdjął własne nakryciem głowy, a moim oczom ukazała się para jasno szarych kocich uszu. Teraz to mnie zabrakło słów.
- Przepraszam- Westchnąłem.- Ale miałem dzień pełen niezbyt miłych niespodzianek i nie spodziewałem się niczego dobrego.
- Doskonale Cię rozumiem...
- Harry.
- Niall Horan miło mi Cię poznać przyjacielu, a teraz twoja obiecana kolacja. Nawet z jedną ręką potrafię sobie radzić w kuchni.
- To twój lokal?- Zapytałem kiedy weszliśmy do obszernej kuchni, a mi aż zaświeciły się oczy na widok tych wszystkich sprzętów.
- Tak, ale dopiero startuję. Otwarcie jest w najbliższy piątek, a nie mam jeszcze nawet drugiego kucharza i tylko dwie kelnerki.
- Jeżeli teraz ugotuję wszystko czego ty sobie zażyczysz to mogę liczyć na tą posadę?- Zapytałem z nadzieją.
- Uhm, a nie zrujnujesz mojej kuchni?
- Obiecuję, że nie.- Odparłem z ręką na sercu.- W międzyczasie opowiem Ci moją skróconą historię... może zrozumiesz, dlaczego jestem taki, jaki jestem.
- Okay.- Mruknął blondyn.- Tylko taka jedna uwaga... jestem wegetarianinem.
- W takim razie zupa z soczewicy i kotlety jajeczne proszę pana?- Chyba był zaskoczony, że faktycznie się na tym znam.
- Brzmi dobrze, ale może Ci pomogę tyle na ile będę mógł, bo nie lubię siedzieć bezczynnie i się patrzeć komuś na ręce.
- Jak wolisz...- Zostawiłem mu wybór w końcu to on tu jest szefem.
Gotowaliśmy wspólnie, co naprawdę było dla mnie miłe czułem się jakbym znalazł przyjaciela na całe życie, a znałem go tylko kilka godzin. Jednak po opowiedzeniu mu bardzo okrojonej wersji mojego dzieciństwa Niall się zapowietrzył... zaczął wyzywać mojego ojczyma z taką prędkością, że język mu się poplątał, a emocję sprawiły, że jego twarz stała się purpurowa. Dlatego wahałem się czy wspomnieć mu o Zaynie, ale potrzebowałem tego i dopiero wyrzuciłem z siebie wszystko, co się stało uświadomiłem sobie jak bardzo mi to pomogło. Częściowo zrzucić to z siebie.
Teraz minął już trzeci miesiąc odkąd pracuję w restauracji Horana. Każdego dnia budząc się nadal muszę uświadamiać sobie, że Malika nie ma obok mnie, a to za każdym razem boli tak samo. Nie zmienia tego fakt, że to ja odszedłem, bo wolałem taką opcję niż to, że w złości on mnie wyrzuci.
- Hazz obudź się!- Woła radośnie Niall wprost do mojego ucha.- Tej kapuście już wystarczy siekania.- Wskazuję na to, co robię i rzeczywiście pekinka przypomina wiórki kokosowe. Lekko się czerwienie.- Znowu o nim myślałeś?- Pyta miękko.
- Tak.- Nie ma sensu niczego przed nim ukrywać, bo i tak by wszystko ze mnie wyciągnął.
- Pogadamy w domu.- Mówi tylko, a ja zastanawiam się, czym zasłużyłem sobie na takiego dobrego kumpla, bo zapewnił mi pracę i to z całkiem niezłą wypłatą. On upiera się, ż eto i tak moja zasługa, że ta restauracja jest tak oblegana, ale prawda jest taka, że obaj gotujemy równie dobrze, ale on skoro nie musi nie tyka się żadnych mięsnych produktów. Dodatkowo zamieszkałem u niego w gościnnym, a dodajmy, że nie miałem żadnych swoich rzeczy oprócz kilkuset dolarów i zdjęcia zrobionego przez Louisa, na którym jestem ja i Zayn z szerokimi uśmiechami.- Teraz panie kucharzu mamy piątek wiec zapierdol jak się patrzy! Uszy do góry, rączki do pracy!- Poprawia jeszcze moją bandanę trzymającą moje loki z dala od potraw i odchodzi po kolejne zamówienie.- Dwa razy zupa cebulowa, raz marchewkowa i dwa razy panne z brzoskwiniami na słodko!- Krzyczy do mnie.- Wszystko jest Wege już kocham stolik numer siedem! Ty możesz się zająć mięsożercami.- Woła, bo dzisiaj naprawdę mamy komplet na Sali i ciężko się nam wyrobić.
- Janet!- Wołam dziewczynę ze zmywaka, która potrafi cokolwiek zrobić w kuchni bez ciągłego pytania mnie czy Horana. Wychodzi wycierając ręce.- Pomóż Niallowi, tam masz zamówienie.- Wskazuję na blat.
- Jasne szefie.- Woła wesoło.
- Ile razy mam Ci mówić, że to on jest twoim szefem?- Pytam zrezygnowany.
- Oj marudzisz.- Podśpiewuję blondyn i przybija piątkę dziewczynie.
***
Niall cały czas próbował dostrzec, kto siedzi przy tej siódemce, ale kiepsko mu szło ze względu na ciągły młyn, jaki panował w kuchni i ilość zamówień sypiących się od kelnerek i kelnera.
- Niall jak nie zatrudnisz jeszcze kogoś to odchodzę!- Powiedział Liam przyjaciel Nialla, który zatrudnił się po tym jak miał dosyć swojej poprzedniej pracy w firmie transportowej. Podobno szef to istny tyran... ta chyba domyślałem się, o kogo chodzi, ale wolałem się nie odzywać.- Nogi mi dzisiaj weszły...
- Nie kończ!- Zawołała Janet, a ten idiota dopiero zobaczył, że niebiesko włosa dziewczyna jest w kuchni i zaczerwienił się aż po korzonki włosów. Pokręciłem głową z politowaniem.
- Payne jeszcze tylko godzina do zamknięcia jakoś dasz rade.- Powiedział Niall nawet na niego nie patrząc.- Obczaj dla mnie, kto siedzi przy siódemce.
- Jeden chłopak na oko jakiś dwadzieścia pięć lat, dwie nastolatki i dwie kilkuletnie identycznie wyglądające dziewczynki.- Odpowiedział bez zająknięcia.- Wiedziałem, że o to zapytasz.
Zayn:
Jest końcówka czerwca, czyli minęły trzy miesiące odkąd Harry zniknął. Nie potrafię sobie wybaczyć tego, co zrobiłem tego feralnego wieczoru. Nie powinienem się tykać mocnego alkoholu wiedząc o bolesnych wspomnieniach mojego partnera. Jednak jestem idiotą i nic tego najwyraźniej nie zmieni.
Przez pierwsze dni czatowałem przy telefonie licząc, że może zadzwoni. Postanowiłem na dwa tygodnie wziąć wolne na wypadek gdyby wrócił, ale tak się jednak nie stało. Najgorsze jest to, że nawet Louis nie potrafi go znaleźć, bo Styles jakoś maskuję swój zapach. Podobno Tomlinson kilka razy wyczuł bardzo słaby jakby czymś przytłumiony w dziwnych miejscach: w sklepie rybnym na straganach z warzywami. Jednak po kilkunastu metrach jakby rozpływał się w powietrzu. Jedynym pocieszeniem było to, że z całą pewnością chłopak żyję.
Sama świadomość, że sprawiłem mu ból była dla mnie nie do wytrzymania. Wspomnienie jego załzawionych gniewnych oczu będzie prześladować mnie do końca życia. Nie rozumiem jak mogłem najpiękniejszą i najważniejszą dla mnie osobę potraktować w ten sposób?
- Stary obudź się!- Warknął Tomlinson- Pytałem czy pójdziesz ze mną i dziewczynami na obiad albo kolację z okazji zakończenia szkoły średniej przez Lottie?
- Raczej nie, ale dzięki za zaproszenie. Powinniście być sami jak rodzina...
- Jesteś nią.- Odpowiedział po prostu.
- Wiem, ale naprawdę nie mam siły. Przeproś młodą ode mnie.
- Jasne, ale jakbyś zmienił zdanie to restauracja nazywa się: „Four Leaf Clover".- Mruknął, chociaż chyba wiedział, że nie wyciągnie mnie dzisiaj z domu.
Louis:
Zayn jest uparty jak osioł, a ja nic nie mogę zrobić żeby jakkolwiek mu pomóc. Jedyną opcją, jaka mi pozostała jest odnalezienie Harry'ego, ale powoli traciłem nadzieję. Jednak wchodząc z młodszym rodzeństwem do przytulnej restauracji postanowiłem na jeden wieczór wyrzucić Malika z głowy. One też potrzebują mojej uwagi, a czuję, że ostatnio bardzo zaniedbałem obowiązki starszego brata.
-Dobry wieczór, co podać?- Od razu, kiedy siadamy przy stoliku pojawia się kelner.
- Na razie poprosimy o dwa kieliszki czerwonego wina i trzy soki pomarańczowe.- Powiedziałem do wysokiego chłopaka.
- Tak oczywiście.- I już go nie było. Rozejrzałem się ciekawie, dookoła, bo nigdy nie byłem w tym lokalu. Musiałem zdjąć banie, a to znaczy, że moje uszy będą widoczne. Bardzo żałuję, że nie ma jednak z nami Zayna, bo on roztacza wokół siebie taką aurę niebezpieczeństwa. Nikt nigdy nie zaczepia nas, kiedy z nim jesteśmy. Nie tylko ja odziedziczyłem geny po ojcu... Fizz też ma niewielkie brązowe uszy i ogon ukryty pod ramoneską. Ja już przyzwyczaiłem się do tego, że nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni do hybryd, ale nie wiem, co zrobiłbym gdyby ktoś obraził moją rodzinę. Kiedy dostaliśmy nasze zamówienia, a w lokalu nieco przeludniło poczułem mrowienie na karku jakby mnie ktoś obserwował. Rozejrzałem się dookoła nieufnie i zastrzygłem niespokojnie uszami. Fizzy wyczuła moje zdenerwowanie i też dyskretnie zerknęła na coś za moimi plecami, a kiedy na jej ustach pojawił się niewielki uśmiech rozluźniłem się, bo ona jest znacznie lepsza w rozpoznawaniu zagrożenia. Jeżeli ona uważa, że ten ktoś jest nieszkodliwy to nie mam powodu by jej nie wierzyć.
- Louuu.- Zawołała jedna z bliźniaczek.- Chce coś słodkiego.
- Ja też!- Od razu odezwała się druga. Westchnąłem i rozejrzałem się za kelnerem, ale nie było w tej chwili żadnego na Sali. Poszedłem w stronę kuchni, bo dziewczynki są niezwykle uparte, kiedy czegoś chcą.
- Hazz mówię Ci, że jest idealny, a ja nigdy nie mówię tak o czymś innym niż jedzenie, ale on o Jezu jakbyś go widział. Co ja mam zrobić? On stąd pójdzie i co wtedy?- Słyszałem czyś podekscytowany głos.
- To idź i do niego zagadaj Niall.- Usłyszałem znajomy głos i aż mnie wryło w podłogę. Z rozmachem otworzyłem drzwi, a blondyn siedzący obok Stylesa aż się zaczerwienił. Dopiero teraz dostrzegłem jego szare niezwykle urocze uszka schowane częściowo za niebieską bandaną.
- Witaj Harry.- Powiedziałem łagodnym głosem nie chcąc wystraszyć młodszego.- Dobrze Cię widzieć.
- Ciebie też Lou.- Odpowiedział loczek śmiejąc się i zerkając ode mnie do blondyna. Uniosłem brwi w dezorientacji.
- Twój purpurowy towarzysz to...?- Zapytałem nie mogąc się powstrzymać.
- Niall to właśnie jest Louis- Wskazał na mnie.- A to Niall Horan znany inaczej, jako kłębek pozytywnej energii.
- Miło poznać.- Wyciągnąłem rękę w stronę blondyna, a ten bardzo intensywnie się jej przypatrując podał mi swoją.
- Nie chce być nie miły Lou, ale co właściwie robisz w kuchni?- Zapytał Styles.
- Moje siostry to nienażarte potwory i chcą coś słodkiego.- Powiedziałem wesoło.
- Wcale ni przypominają potworów.- Mruknął Niall.
- Chyba już wiem, kto mnie obserwował!- Zanuciłem. Jednocześnie pisząc do Malika żeby ruszył te swoje leniwe cztery litery i tu przyjechał, bo znalazłem naszą zgubę.
-Tak... Sorki, ale rzadko spotykam inne hybrydy.- Zawstydził się Horan.- Dla twojego rodzeństwa mam niestety tylko babeczki i piernik reszta ciast poszła.
- Okay, a możecie usiąść z nami?
- O ile nie przyjdzie żaden nowy klient to tak.- Odpowiedział Styles i zabierając dwa talerzyki z ciastem ruszył na salę.
- Pisałeś do niego?- Zapytał blondyn.
- Uhm.-Mruknąłem domyślając się, że ma na myśli Zayna.
- I chwała za Ci za to. Mam dosyć jego maślanych oczek. A tak na serio to, jeśli ten idiota zrobi znowu coś takiego...
- Nie zrobi, uwierz. Znam go niemal tak dobrze ja siebie. Też to przeżył i to bardzo. Wiem, że to żadne usprawiedliwienie, ale miał ciężkie życie i w tamtym dniu trochę spraw zwaliło mu się na głowę. Wypił zdecydowanie za dużo, a po alko zawsze libido mu skacze... dobra ja już nic nie mówię. Sam się będzie tłumaczył.- Zakończyłem trochę kulawo, ale te niebieskie oczyska były kurewsko rozpraszające.
Zayn:
Po otrzymaniu krótkiej, ale niezwykle ważnej wiadomości od Louisa:
Znalazłem naszą zgubę, pracuję w tej restauracji, do której zabrałem siostry.-Natychmiast zerwałem się z kanapy i nie kłopocząc się przebieraniem z poplamionych sprayem ubrań wskoczyłem w samochód. Nie mam pojęcia ile cholernych przepisów po drodze złamałem, ale jakoś mnie to gówno obchodzi. Po kilkunastu minutach parkowałem już w spokojnej części Londynu pod lokalem z farbowanym na zielono szkłem w oknach.
Jeden oddech- Rusz się Zayn
Wydech- Nie bądź tchórzem.
Łapię za klamkę i cicho wślizguję się do środka, słyszę głośną rozmowę i śmiech sióstr Louisa. Podchodzę bliżej i ich widzę, ale oni nie zauważają mnie pukam niezręcznie w futrynę, a sekundę później chłopak z lokami odwraca się do mnie i wpatruję z lekkim szokiem wymalowanym na tej idealnej twarzy.
- Lou...- Mówi tylko, ale nie brzmi na złego.
- Musiałem, ale nie gniewaj się młody. Ręczę za niego własną głową jak coś.- Powiedział mój przyjaciel tak pewnym głosem, że aż mi się cieplej od środka zrobiło.
- Cześć Harry.- Witam się.
- Zayn...- Odpowiada i dalej wpatruję się we mnie bez słowa.
- Uhm... Może powinniśmy zostawić was samych. Lokal w zasadzie powinien być już zamknięty.- Odzywa się blondyn średniego wzrostu.
- Ale obiecałeś irlandzką piosenkę Niall!- Krzyczą unisono bliźniaczki.
- Właśnie chcemy naszą piosenkę.- Dodaję Louis jakimś dziwnie szczęśliwym głosem.
- Mój dom jest, naprzeciwko jeśli chcecie to zapraszam.- Odpowiada z uśmiechem blondyn.
Kilka minut chaosu i zostaję sam z Harrym, a on nadal tylko na mnie patrzy.
- Przepraszam Hazz... za tamten wieczór. Wiem, że zachowałem się jak jakiś napalony sukinsyn. Ja tak naprawdę nie mam nic na swoje usprawiedliwienie... Po prostu działasz na mnie aż za bardzo. Wtedy kompletnie nad sobą nie panowałem, byłem wściekły i dodatkowo wypiłem zdecydowanie za dużo.
- Patrzyłeś na mnie jak na coś gorszego i obrzydliwego... -Mówi, a moje kolana uginają się pod ciężarem winy.
- Nie to ja jestem tym popierdolonym sukinsynem, który nie potrafi docenić tego, co ma. Ty jesteś najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem, na początku myślałem, ż eto wręcz niedorzeczne. Później byłem zafascynowany tą twoją bezgraniczną, dziecięcą ciekawością świata. Zakochałem się w twoim śmiechu i zielonych oczach, w tym jak zwijasz się przy mnie w kłębek na kanapie w każdej pojedynczej rzeczy, która jest tobą i we wszystkim tym razem. Lubiłem nawet to jak patrzyłeś na mnie, kiedy maluję, a nikomu innemu na to nie pozwalam, bo to moja największa słabość. Dając komuś dostęp do tajemnic stajemy się wobec tego kogoś bezbronni i ja jestem całkowicie odsłonięty przed tobą Harry. Kocham Cię i to jest mój największy życiowy sukces. Nawet, jeśli ty już o mnie zapomniałeś i ruszyłeś dalej...
- Zee- Szepnął.- Nie bądź idiotą... kocham Cię, ale nie zniosę tego kolejny raz rozumiesz?!
- Obiecuje, że ja już nigdy
- Obietnice nic nie znaczą.- Syczy, a jego ogon uwalnia się spod bluzki i nerwowo porusza na boki. Jest wściekły.
- Proszę Cię o szanse. Kocham Cię wierzysz mi?
- Tak! Jednak ostatnim razem nie powstrzymało Cię to przed potraktowaniem mnie jak bezwartościowe szmaty!
- Wyrzuciłem cały alkohol, jaki miałem w domu i od tamtej pory nie wypiłem nawet łyka.
- Och... Myślisz, że to dla tego ty...
- Nie wiem, ale zawsze po spożyciu puszczały mi wszystkie hamulce. Tamtego dnia powinienem wrócić do domu i wypłakać Ci się w koszulkę, ż e przez dwóch idiotów straciłem kilka milionów funtów, a nie zaliczać najbliższy bar. Przepraszam, tak bardzo przepraszam. Myślałem, że nie wytrzymam bez ciebie, bo było tak cicho i Louis nie mógł wyczuć twojego zapachu.
- Mieszkam z inną hybrydą nasze zapachy się nawzajem przenikają to pewnie, dlatego.- Westchnął ze zrozumieniem, a ja poczułem bolesne ukucie w klatce piersiowej. On kogoś ma.- Myślałem, że masz gdzieś to czy w ogóle żyję, bo szczerze to przewidywałem, że wyślesz za mną Lou. Jak on w ogóle to przyjął.
- A jak myślisz?- Zachichotałem cicho.- Zrobił to, co obiecał: przypierdolił mi tak, że zobaczyłem gwiazdy.
- U-uderzył Cię?- Zająknął się.
- To nic. Należało mi się Hazz. Co z nami?
- Nie wiem.- Szepnął.- Poukładałem swoje życie. Mam pracę, którą lubię i przyjaciół...
- Och no tak. Nie powinienem się już narzucać...- Chciałem wyjść żeby nie widział ile bólu sprawiły mi jego słowa. Znam go i będzie się z tym źle czuł, a ja nie chce litości.
- Mógłbyś mnie wysłuchać do cholery?!- Wrzasnął. On naprawdę krzyknął. Harry, którego znałem był zbyt delikatny, a ten mężczyzna tutaj umie się postawić i walczyć o swoje. Chociaż pod tym wszystkim nadal pozostaję najpiękniejszą istotą na Ziemi.
- Okay.- Powiedziałem patrząc uparcie w podłogę. Podszedł do mnie i uniósł mi podbródek, a kiedy nasze oczy się spotkały powiedział coś, od czego zapomniałem jak się kurwa oddycha.
- Lubię moje nowe życie Zayn, ale nie jestem szczęśliwy... nie bez ciebie i nigdy nie będę, jeśli nie spróbujemy.
- Kocham Cię.- Odpowiedziałem tylko.
- Wiem Zee, wiem.- Musnął mój nieogolony policzek, a później zachichotał pocierając moją szyję.- Malowałeś?
- Tak... mamy graffiti w salonie.
- Musi być świetne.- Szepnął- Kiedyś z pewnością wpadne żeby je obejrzeć.
- To ty nie wrócisz ze mną?- Jęknąłem.
- Tym razem powoli... jak już mówiłem trochę się pozmieniało u mnie, ale jedno pozostało bez zmian kocham cię i pewnego dnia znowu się wprowadzę, ale na razie to za wcześnie.
- To, co randka?- Zapytałem lekko zdesperowanym głosem.
- Oczywiście. Jutro masz czas?
- Dla ciebie zawsze go znajdę.- Nagle usłyszeliśmy kroki przy drzwiach obejrzałem się i zobaczyłem jednego z moich byłych pracowników. Na szczęście to żaden z tych, przez których straciliśmy kasę.
- jak dobrze, że jeszcze jest ktoś!- Krzyknął uradowany nie patrząc na nas jeszcze szukając czegoś w plecaku.- Zapomniałem portfela z szafli.
- Dobry wieczór panie Payne.- Powiedziałem, a chłopak wyprostował się tak szybko, ze aż mu coś w karku strzyknęło.
- Ppan Malik? Co pan tu r-robi?- Miałem ochotę się roześmiać, ale się powstrzymałem jednak Hazz nie maił takich oporów i chichotał trzymając się za brzuch.
- Gdybyś widział swoją minę Li...
- To mój były szef Hazz, co on tu robi? Co ty tu z nim robisz?
- Hm... to mój były... chłopak?- Odpowiedział.
-Hej!- Zaprotestowałem- Myślałem, że do siebie wróciliśmy?
- Nie-e panie Malik jak na razie umówiliśmy się na pierwszą Radkę, co z tego wyjdzie to jeszcze nie wiemy...- skoro tak to ta jutrzejsza randka musi być idealna tak jak mój przyszły mąż.
Przepraszam za błędy :) Jutro to ogarnę
Dobranoc, albo dzień dobry, bo na moim zegarku: 02:31
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro