Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4-DeanmonxCas!Leviatan• Nikt mi nie dosięga do pięt.

Od autorki: To jest było dla mnie wyzwanie ;-; ale Gracja sobie zamówiła, to ma... Wybaczcie, że jest takie wyśrodkowane, ale nie wiem dlaczego nie mogę tego przywrócić do normalnej formy ;-;


- Wiesz co? - przejechał delikatnie palcem po jego policzku, który był w całości poplamiony krwią Deana Winchestera. - Gdybyś się tak  nie sprzeciwiał to nie zrobilibyśmy ci krzywdy. No, może małą, ale przecież to lubisz, co?

Uśmiechnął się szatańsko, szukając dłonią noża, za sobą. Byli w bunkrze Winchesterów. Starszy z barci siedział na krześle. Na dłoniach miał kajdanki przeciw demonom, a wokół niego była wielka, pomalowana pułapka na te czarnookie bestie. Drugi z braci Winchester - Sam - leżał martwy na stole w pokoju głównym, lecz nie lewiatany, które znajdowały się w słudze bożym, go zabiły, tylko sam Dean Winchester. 

Widząc poważną minę Deana twarz, niegdyś anioła, się skrzywiła, ale tylko na chwilę, bo już po paru sekundach wrócił dobrze znany demonowi uśmieszek.

- Och, Dean-o... Rozczarowujesz nas - mruknął, przejeżdżając nożem po policzku, robiąc ranę. Zielonooki jęknął z bólu. Automatycznie gdy nóż dotknął ponownie jego rany jego oczy stały się czarne, a on warknął w stronę lewiatanów, szarpiąc się na krześle. Od razu dostał z wody święconej, na co się trochę uspokoił. - Może zabiłeś swojego brata i innych ludzi, ale nie zrobiło to na nas żadnego wrażenia.

Podszedł powoli do niego, mając ciągle nóż w dłoni i usiadł rozkrokiem na udach demona. Zawiesił ręce wokół jego szyi i złączył ich czoła.

- A myśleliśmy, że się zaprzyjaźnimy - udawał skruchę, uderzając lekko swoim czołem o jego. - Jednak okazałeś się jak te wszystkie czarnookie pokraki - tchórzliwy i nudny.

- Ja? Błagam cię. Nikt mi nie dosięga do pięt. Oni wszyscy to tylko sukinsyny, którzy wolą być pod władzą tego dupka Crowleya - uśmiechnął się lekko na myśl o dawnym królu piekła, którego także zabił. - A wybacz, byli.

Lewiatany w ciele Castiela wstały, uśmiechając się zadziornie i podeszły do stolika, na którym były jakieś kartki. Były to listy osób, które zabił Dean, a bardziej miały, bo mu przeszkodzono w tym.

- Dlaczego tak bardzo nie chcesz sprzymierzyć się z nami? - uniósł brwi, kartkując strony. - Moglibyśmy podbić świat, a nawet lepiej. Stworzyć swój własny. Wyobraź sobie: kiedy my wyjdziemy z tego - wskazał na naczynie Castiela. - rozprzestrzenimy się, a następnie podbijemy świat. Zabijemy każdego, ale to każdego człowieka i stworzymy armię przeciwko niebu i piekłu. Świat stanie się nasz i nikt nas nie pokona. Nawet ten głupi bóg, albo jego siostra. Do końca naszej układanki brakuje nam tylko ciebie.  Co ty na to?

Dean przez dłuższy czas milczał, wgapiając się w niegdyś jego najlepszego przyjaciela. Nie ruszał się, a w pomieszczeniu było tak cicho, że mogli słyszeć swoje bicia serc i oddechy.

- Zgadzam się.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro