1.7.
Mężczyzna, który prowadził kurs, wyglądał na wyjątkowo sympatycznego. Niemal całą twarz przysłaniała jego siwa broda. Nie ukryła jedynie nosa i oczu, ale o ile to pierwsze przypominało sporą piłkę, te drugie ukryły się pod krzaczastymi brwiami. Spod białej koszuli wystawało kilka pojedynczych włosów, a guziki ostatkiem sił utrzymywały w ryzach jego brzuch. Miał również szary, rozpięty sweter niedbale narzucony na koszulę.
— Dzień dobry wszystkim! — Nie potrzebował mikrofonu; jego dziarski głos dotarł chyba do każdego zakątka sali. Mimo że nikt nie podzielał jego entuzjazmu, mężczyzna nie zraził się. — Nie lubię wstępów. Wszyscy wiemy, dlaczego się tu zebraliśmy, bla bla. — Machnął niedbale ręką i kliknął coś na panelu przymocowanym do jego nadgarstka. Urządzenie generujące hologramy wyświetliło mapę Federacji. — Chciałbym uczynić ten kurs ciekawym, żebyście mi tu nie posnęli. Niestety zakłada on, że to ja mówię najwięcej. Ale jestem pewien, że sporo wiecie, dlatego, jeśli macie coś do powiedzenia - śmiało! Do omówienia mamy mnóstwo rzeczy. Uznałem, że najlogiczniej będzie zacząć... od początku. — Gdy machnął ręką, na której nosił bransoletę, okręgi zniknęły. Pojawiły się za to nowe, zupełnie niesymetryczne granice. — Ile lat może mieć ta mapa? — zapytał i odczekał chwilę. — Zgadujcie! No, jakieś propozycje?
— Na pewno ponad sześćset — dobiegł mnie męski głos z drugiego końca sali.
— Pierwszy śmiałek! — Mężczyzna klasnął dłońmi z radości. — Tak, to prawda. Szacuje się, że liczy sobie co najmniej siedemset lat. Jak myślicie, dlaczego nie da się określić jej dokładnego wieku?
— Przez wojny energetyczne. — Znów ten sam głos. Mężczyzna pokiwał głową gorliwie, jednak wiele wyrazów otaczających go twarzy sugerowało, że tylko nieliczni mają pojęcie, o czym mowa. Wcale mnie to nie dziwiło. Miałam szczęście, że udało mi się chodzić do szkoły te kilka lat, ale to był także w pewnym sensie przywilej. — Okej, przejdziemy teraz do części, w której ja nudzę was swoim gadaniem.
Więc cofnijmy się te siedemset lat wstecz. Źródła energii są na wyczerpaniu. Świat potrzebuje przełomowego wynalazku, ale nic nie wskazuje na to, żeby którykolwiek z licznych projektów miał takim zaowocować. Dlatego wybucha wojna. Jest okropnie długa i paskudnie krwawa. Zniszczenia są przeogromne. Pochłania nie tylko wiele istnień, ale w pewien sposób odcina nas od tego, co było przed nią. Ginie większość dokumentów, nagrań, książek, również relacji prowadzonych w trakcie tej masakry. Wiemy na pewno, że ludzkość stanęła wtedy na granicy wyginięcia, a wszelkie jej wytwory razem z nią! — Mówił z tak wielką pasją, że ciężko byłoby go nie słuchać. Ilustrował swoją opowieść hologramami, które wyświetlały zdjęcia i filmy z przebiegu wojny. Rzeczywiście, pokazana na nich rzeczywistość prezentowała się jeszcze gorzej niż w Gandanie. Niebo nie było tylko ciemne od pyłu ale wręcz pomarańczowe, rozświetlane co jakiś czas łunami płonących budynków. Na większości materiałów, ludzie po prostu biegli. Matki trzymały zawiniątka przy piersiach, ojcowie chwytali starsze dzieci za ręce i nikt nawet nie śmiał się oglądać. Nawet żołnierze nie stanowili zwartej grupy masakrującej pozostałych; strzały padały jakby zewsząd, uciekali dosłownie wszyscy. Ścisnęło mnie w żołądku na myśl, że być może mój okręg niedługo stanie się centrum podobnego koszmaru. — I w tym krytycznym punkcie okazuje się, że istniał zespół naukowców, który prowadził badania w ukryciu. Wymyślono nową elektrownię, która wykorzysta energię słoneczną zupełnie inaczej niż do tej pory. Ponieważ chmura zanieczyszczeń zasłoniła Słońce lata wcześniej, zrezygnowano z tego źródła, bo wystarczało, żeby zasilać tylko niewielki procent tego, co takiego zasilania potrzebowało. Czy ktoś wie, co dokładnie wtedy zbudowano? — Znów zapanowała cisza. Byłam pewna, że przynajmniej kilka osób na sali znało odpowiedź, zresztą sama należałam do osób, które co nieco pamiętały na ten temat. Chyba jednak nikt nie czuł się na tyle swobodnie, żeby udzielić odpowiedzi. — Elektrownię słoneczną, którą wyniesiono na orbitę. Ma ona dostęp do światła słonecznego bez przerwy, a bez zapory, jaką stanowiły zanieczyszczenia na niebie, dociera do niej kilka razy więcej energii niż na powierzchni ziemi. Z czasem powstawało ich coraz więcej, a ludzkość dostała czas na pozbieranie się po tym wszystkim. — Westchnął ciężko, a hologram pokazał sterty ciał ludzkich i sale szpitalne pełne chorych. — Ale Ziemia nie zamierzała nam tego szybko wybaczyć. Wtedy powstał kolejny przełomowy wynalazek.
— Panele atmosferyczne — rzucił jedyny chłopak, który miał śmiałość angażować się w zajęcia.
— Dokładnie. I nadszedł rok zero, czyli wybudowanie pierwszej Bezpiecznej Strefy. Początek naszej ery. Czy ktoś wie, który okręg stoi dzisiaj na jej miejscu? — Na to pytanie znałam dokładną odpowiedź, ale nie miałam zamiaru się odzywać.
— Gandana — rzucił chłopak. Spróbowałam zobaczyć, czy w ogóle go kojarzę, ale tylko podest, na którym stał mężczyzna, był dobrze oświetlony.
— Nie. — Staruszek wyraźnie się zmieszał i nerwowo przeczesał brodę palcami. — Właściwie to Prado stanowiło pierwszą Bezpieczną Strefę. Zbudowanie czegoś takiego stanowiło swojego rodzaju eksperyment i dlatego jest to obecnie najmniejszy okręg. Gandana powstała jako jedna z ostatnich. Gdy okazało się, że Strefy są jedynymi miejscami, gdzie da się mieszkać, zaczęto tworzyć nowe, aż w końcu poza nim nie mieszkał już nikt.
— Przepraszam pana... — wtrącił znany już wszystkim głos dość niepewnie. — W szkole mówili, że to Gandana była pierwsza.
— Oh, tak? — zdziwił się i znów przeczesał brodę. — Cóż, być może twoja szkoła dysponowała jakimiś starymi danymi. Jeśli będziecie mieć jakiekolwiek wątpliwości, zachęcam do skorzystania z naszej biblioteki. Tam znajdziecie całe tony wiarygodnych źródeł. O czym to ja... tak, Strefy. Gdy zaczęły przypominać dawne państwa, bo naturalnie musiały się jakoś zorganizować, pojawił się pomysł ujednolicenia wszystkich stref. Podniosły się oczywiście głosy sprzeciwu, więc ten uniwersalizm ograniczono do kilku kwestii. Powstała Federacja Światowa składająca się z różnych okręgów, w których mówiono tym samym językiem i płacono tą samą walutą. No i myślę, że dalsza część historii jest wam znana. O ile rządzący na Północy wykorzystali taki układ, Południe zapewniło sobie powtórkę z rozrywki. Naturalnie, zniszczeń z poprzedniej wojny nie da się porównać z tymi, które miały miejsce w trakcie wojen energetycznych. Niemniej Północne Okręgi rozwinęły się, dzięki pokojowi, który na Południu zapanował dopiero kilkanaście lat temu. Po tym co stało się dosłownie kilka dni temu, możecie się domyślić, który okręg stracił wtedy najwięcej.
— Sedalia. — O dziwo, ta odpowiedź padła z ust dziewczyny. Nie mogłam jednak dostrzec zbyt wiele poza kilkoma najniższymi rzędami.
— Tak, Sedalia. Jednak po raz pierwszy Północ zdecydowała się faktycznie pomóc. — Uśmiechnął się do nas smutno. Hologram zgasł, a na sali zapaliły się światła. Większość zebranych zasłoniła oczy. — Jeśli kogokolwiek z was zaciekawiła nasza przeszłość, zapraszam na moje zajęcia z historii. — Mrugnął porozumiewawczo. — Odwlekałem ten moment, ale chyba przyszedł czas na informacje organizacyjne. ZWS miał spory problem z zaplanowaniem wam edukacji. Chcemy, żeby każde z was miało możliwość wyboru kariery, ale wiemy też, że nie mieliście równego startu, szczególnie w porównaniu z dziećmi z Północy. Ostatecznie podzielono was na dwie grupy. Do zaawansowanej kwalifikuje ukończenie piętnastu lat, a więc mowa konkretnie o was. Młodsi mają jeszcze trochę czasu na niższe szkoły, wolniejszy tok nauczania. — Rozłożył ręce w geście bezradności. — Wy już niekoniecznie. Nikt oczywiście nie oczekuje od was, że równo w wasze dziewiętnaste urodziny pójdziecie do pracy. Ale siłą rzeczy ten moment nie może być odwlekany w nieskończoność, prawda? Każda szkoła, która bierze udział w programie, zobowiązała się do tworzenia indywidualnych planów nauczania. Cóż to oznacza? Generalnie dzieciaki w Valeji mają spory wybór, bo mogą się zapisywać na różne kursy. Wy również dostaniecie taką możliwość, ale na temat swojego wyboru będziecie musieli porozmawiać z prowadzącymi zajęcia. Oni oszacują, ile już wiecie, ile powinniście nadrobić albo doradzą wam lepszą ścieżkę. Nasz kurs będzie trwał tylko trzy dni, a spotkania nie potrwają dłużej niż to dzisiejsze. Jutro porozmawiamy sobie ogólnie o życiu w Valeji, o podstawowych zasadach, które teraz was obowiązują. Na dzisiaj to już wszystko, bardzo dziękuję wam za uwagę. Przy wyjściu leżą broszurki naszej szkoły, możecie je wziąć i zapoznać się z kursami.
Jako że siedziałam dość blisko drzwi, przekroczyłam je jako jedna z pierwszych. Chwyciłam broszurkę, minęłam na korytarzu kilku Stróży i wsiadłam do kapsuły, dokładnie tak jak polecił mi Septimus. Jechała bezpośrednio do jego mieszkania i szczęśliwie udało mi się nie pomylić linii. Gdy już dotarłam na miejsce, opadłam ciężko na kanapę, czując się, jakbym tkwiła na zewnątrz przez lata. Ten ciasny salon to jedyne miejsce na Północy, które dawało mi jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa.
Broszurka przypominała cienki kawałek plastiku w kształcie prostokąta wielkości dłoni. Hasła reklamowe na temat szkoły wyświetlały się na niej naprzemiennie; jedynie słowo "więcej" pozostawało niezmienne. Kliknęłam je i tabliczka zapełniła się tekstem. Moją uwagę przyciągnęło kilka ostatnich akapitów zatytułowanych: kursy specjalistyczne.
Interesuje cię anatomia człowieka? Chcesz pomagać chorym? Kurs projektanta organów to coś dla ciebie! (więcej)
Reklamy przyciągają twoją uwagę? W wolnym czasie wymyślasz sloagany? Skorzystaj z kursu na inżyniera uczuć! (więcej)
Posiadasz zdolności manualne? Kręci cię projektowanie budynków? Spróbuj swoich sił na kursie kreatora! (więcej)
Czujesz przyjemny dreszcz na myśl o jeździe kapsułą naziemną? Zastanawiasz się, jak to wygląda z przedniego siedzenia? Zdobądź uprawnienia kierowcy kapsuł na naszym kursie! (więcej).
Odłożyłam broszurkę na kanapę, czując całym ciałem, że nic, czym zajmują się na Północy, mnie nie interesuje. Gdy Septimus wrócił i zaczął sprzątać, poczułam się trochę, jak natrętny gość, więc wstałam, żeby mu pomóc.
To było takie dziwne i jednocześnie tak znajome; ja wkładałam naczynia do zmywarki, on czyścił ekspres do kawy. Jakbyśmy mieszkali razem od lat. To uczucie pogłębiło się, gdy zapytał mnie, jak było w szkole. Opowiadając mu o zajęciach, niemal śmiałam się pod nosem z całej tej sytuacji.
— Septimus?
— Hm?
— Jesteś kreatorem? — zaciekawiłam się.
— Tak. Zainteresował cię taki kurs? — Przerwał na chwilę czyszczenie i odwrócił się w moją stronę. W podświadomości ujrzałam obraz, na którym uczy mnie swojej profesji, jak prawdziwy starszy brat.
— Nie, nie, po prostu dostaliśmy takie broszurki... i byłam ciekawa. — Wzruszyłam ramionami. Przez chwilę słychać było tylko dźwięk szmatki przecierającej blaty i twardych włosów szczotki szorujących chropowatą powierzchnię. — Jak to w ogóle jest możliwe, że energia z orbity dolatuje aż tutaj? — zapytałam po chwili. To pytanie cisnęło mi się na usta od zajęć, ale bałam się, że powinnam to wiedzieć. W szkole uczono mnie głównie czytania i pisania, ale kilka godzin poświęcono też na rzecz podstawowej wiedzy. Jednak przez swój wiek i podekscytowanie całą sprawą, nie zwróciłam uwagi na ten szczegół. Zresztą nie miałam wtedy w zwyczaju negowania każdego zdania, które słyszałam; jednak sytuacja i moje nastawienie zmieniły się.
— Pytasz o elektrownię? W sumie się nad tym nie zastanawiałem. — Miałam wrażenie, że jego ręka drgnęła, jakby chcąc podrapać głowę. — To pewnie jakiś laser albo fale.
— Hm — mruknęłam tylko w odpowiedzi, ale w głowie kłębiło mi się mnóstwo innych spraw.
— Jak chcesz o czymś pogadać, to mów — powiedział nagle, najwyraźniej widząc, że coś w sobie duszę. Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać.
— No a pierwsza Bezpieczna Strefa? Który okręg nią był?
— No tak — odparł, a na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju mieszanki rozbawienia i rezygnowania. — Też myślałem, że Gandana. Niektórym osobom po prostu zależy, żebyśmy tak myśleli. — Westchnął i pokręcił głową, jakby nie wiedząc, co jeszcze można dodać. — Wydaje się czasem, że taki porządek panuje tam tylko dzięki dewoltom. Ale to nie jest zasługa tylko przemocy fizycznej. Rozumiesz, co mam na myśli?
— Chyba tak. Ale skąd wiadomo, że tutaj nikt nie kłamie?
— To jest zupełnie inny świat, Kora. Poza tym, kłamią. Ale trochę mniej — zakończył z lekkim uśmiechem. Wzięłam więcej powietrza do płuc, żeby wreszcie wydusić to najważniejsze pytanie
— Co się tam teraz dzieje? — Nie musiałam precyzować, bo oboje doskonale wiedzieliśmy, że widmo wojny będzie za mną podążać jeszcze długo, mimo że fizycznie od niej uciekłam. .
— Ciężko powiedzieć, reporterzy nigdy nie mieli tam wstępu. Na pewno wszyscy szykują się na najgorsze, ale właściwe działania zbrojne są teraz wewnątrz Prado. — Widziałam, że ukradkiem sprawdza moją reakcję, ale nie zamierzałam się rozklejać. Gdybym okazała słabość, pewnie nie mówiłby mi już całej prawdy. — Pojedziemy dzisiaj wieczorem na badania, okej? Nie powinno być już kolejek. — Skinęłam tylko delikatnie głową, wciąż trawiąc naszą rozmowę.
Jak się okazało, większość Valeji musiała kombinować sposobem Septimusa, bo na wizytę czekaliśmy ponad dwie godziny. Badanie wymagało ode mnie tylko leżenia na szklanym stole w specjalnej odzieży. Lekarz przesuwał nade mną różne lampy, klikał coś na powierzchni stołu dookoła mnie, ale całość pozostawała zupełnie bezbolesna. Po wszystkim zostałam wyproszona, żeby wyniki przedstawić mojemu bratu i mimo że wszystko się we mnie gotowało, nie miałam odwagi zaprotestować. Do pełnoletności brakowało mi jeszcze dwóch lat, jednak czułam, jakby w ten sposób naruszano moją prywatność. Nie chodziło nawet o zaufanie do Septimusa, ale o nieprzyjemne uczucie pozbawiania mnie kontroli. Czekałam więc, tłumiąc w sobie złość.
— Kora... — Septimus wyszedł z gabinetu cały blady. — Nie miałem pojęcia... Ale powinienem był się domyślić, tak ostrożnie ruszałaś tą ręką... — Wyglądał na gotowego, żeby paść przede mną na kolana.
— Nie musisz mnie za wszystko przepraszać — fuknęłam trochę zbyt agresywnie. Gotowało się we mnie tyle emocji, że ostatkami sił hamowałam się, żeby nie wpaść w histerię. Przypomniały mi się jednak słowa Lindy i, mimo że kontrolowanie się wcale nie stało się nagle łatwe, potrzeba wyżywania się akurat na Septimusie praktycznie zniknęła. Czując, że trochę przesadziłam, zrobiło mi się głupio.
— Przepraszam... — zaczęliśmy oboje równocześnie i w tym samym czasie urwaliśmy, po czym parsknęliśmy krótkim śmiechem. Chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu męski głos.
— Państwo Tarwos? — pospieszył nas lekarz, stojąc w progu gabinetu, więc weszliśmy do niego wspólnie. — Kto wstawił ci protezę w obojczyk? — zapytał bez ogródek.
— Protezę? Nie wiem — przyznałam.
— Ale ktoś zajął się twoją ręką po złamaniu? — Skinęłam głową. Właściwie mogłam założyć, że zrobiła to mama Tali, ale przecież jej nazwisko i tak nic by mu nie powiedziało. — Wstawiono ci bardzo staroświecką protezę... ale trzeba przyznać, że nieźle trzymała kość w całości.
— Nie mam żadnej blizny — zdziwiłam się.
— Bo nie aplikuje się jej operacyjnie. Jest wielkości igły, a po wstrzyknięciu rozkłada się i chwyta dwie części kości, które ma trzymać. Zakładam, że ktoś zajął się tym ręcznie i, chociaż była to bardzo wprawna ręka, kość nie zrasta się prawidłowo. Bez maszyny praktycznie niemożliwe jest włożenie jej pod odpowiednim kątem, poza tym pewnie ruszałaś tą ręką w trakcie podróży. — Rzeczowy ton lekarza sprawiał, że czułam się wyjątkowo niedoedukowana.
— Czyli co? — bąknęłam trochę zdezorientowana.
— Czyli trzeba będzie się tym zająć. Ale obojczyk to żaden problem. Gorzej będzie z płucami.
— Da się coś z tym zrobić? — zdziwiłam się. Perspektywa życia bez nagłych napadów duszności wydała mi się kusząca.
— Wręcz trzeba coś z tym zrobić. Czeka mnie maraton takich operacji, więc nie jestem teraz nawet w stanie podać zbliżonego terminu. Ale bardzo proszę o cierpliwość, są państwo na liście. Odezwę się do pana.
Na korytarzu liczba oczekujących pozostawała niezmienna. Kolejka nie była przeznaczona tylko dla uciekinierów z Południa, ale wiele dzieci miało jasne, wypalone włosy. Nie kojarzyłam jednak nikogo nawet z widzenia.
— Wszystko w porządku? — zapytał mnie Septimus w windzie. Nasza relacja należała do naprawdę dziwnych.
— Tak — odparłam cicho i potwierdziłam to delikatnym uśmiechem.
— Jak to się stało? — zapytał, wskazując głową na moją rękę, ale jego ton nie wyrażał typowej dla niego paniki tylko zwykłe zaciekawienie.
— Dewolci... to długa historia. — Westchnęłam. — Wpakowałam się w coś — dodałam. Spojrzał na mnie i coś w jego spojrzeniu nagle zaostrzyło się.
— Być może to rodzinne. — Uniosłam brwi i zrobiłam zainteresowaną minę. — Chyba musimy porozmawiać.
***
Nazbierało się trochę njusów od ostatniego posta! :D Po pierwsze, Recenzownia zamieniła się w Pączkarnie (zainteresowanych zapraszam na profil Smakosze). Po drugie, Projekt otrzymał cudowną recenzję od (Nie)winnych recenzentek (konkretnie od TerraEpsilon, ale oznaczanie to dla mnie czarna magia, bo zawsze mi tekst zaczyna wariować, więc wybaczcie), za którą jeszcze raz bardzo dziękuję + zachęcam do zerknięcia na ich recenzje, bo są świetne. Od dnia recenzji Projekt utrzymuje się na zaszczytnym 24 miejscu w sci-fi, za co dziękuję wszystkim, którzy komentowali/gwiazdkowali/dodawali do list. Przeleciałam jeszcze raz przez tekst i wprowadziłam poprawki, które sugerowaliście w komentarzach. Niestety nie jestem w stanie przeskoczyć problemu opisu opowiadania xD Jeśli ktokolwiek ma jakieś wskazówki albo nawet konkretny pomysł, byłabym wdzięczna za cynk. No po prostu nie potrafię go lepiej napisać. Dziękuję za uwagę. Spokojnych Świąt! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro